Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Tempo wycinki wzrasta, a lasów mamy coraz więcej. Jak to możliwe?

Tempo wycinki wzrasta, a lasów mamy coraz więcej. Jak to możliwe? Grafikę wykonała Julia Tworogowska

Gdy kilka lat temu dokonywano intensywnej wycinki drzew w Puszczy Białowieskiej, środowiska ekologiczne zarzuciły działaniom polskiego państwa gwałt na środowisku naturalnym. I choć wycinka lasów w Polsce bywa przeprowadzana ze szkodą dla środowiska, to mimo wszystko jest czymś koniecznym i potrzebnym. Potrzebujemy rozsądnej polityki zarządzania polskimi lasami, która będzie dostosowana do aktualnych problemów, uwzględni zarówno dobro przyrody, jak i dobro człowieka. O tym, jak to zrobić, Bartosz Brzyski rozmawia z prof. Jerzym Szwagrzykiem, członkiem Rady Naukowej Instytutu Ochrony Przyrody PAN. 

Na skutek ostatnich poprawek do Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej Bruksela ma otrzymać większą kontrolę nad gospodarką leśną i bioróżnorodnością w państwach członkowskich. O co właściwie toczy się spór? Czy zgadza się pan z komentarzem minister Anny Moskwy, że takie przeniesienie kompetencji z pola krajowego na unijny jest niebezpieczne? 

Do tej pory nie było w Unii żadnej „wspólnej polityki leśnej”, w przeciwieństwie do rolnictwa, gdzie taka wspólna polityka funkcjonuje od dawna. W zakresie ochrony przyrody system Natura 2000 pozostawiał większość kompetencji poszczególnym krajom, co miało negatywne skutki dla spójności tego systemu. Kraje unijne posiadają bardzo różne kryteria i standardy. Polska nie jest tutaj wyjątkiem.

W gruncie rzeczy wspólna polityka rolna jest chyba znacznie większym ograniczeniem suwerenności poszczególnych krajów niż ewentualna wspólna polityka leśna. Co ciekawe, nie słychać za bardzo głosów przeciw wspólnej polityce rolnej. Jeżeli już się jakieś pojawiają, to ze środowisk ekologicznych aktywistów. Rolnicy pewnie bardziej cenią sobie unijne dotacje aniżeli kwestie suwerenności państwa. Takie jest też sedno sporu wokół ewentualnej wspólnej polityki leśnej. Jeżeli pociągnie ona za sobą jakieś ograniczenia, to czy przyniesie też godziwe rekompensaty finansowe?

Z jednej strony obecnej ekipie rządzącej zarzuca się, że cyklicznie zwiększa skalę wycinki w Polsce. Potwierdzenie tego znajdziemy w danych. Z drugiej strony ta tendencja dotyczy całej Europy. Jesteśmy więc czarną owcą, czy wpisujemy się w europejski trend? 

To skomplikowana sprawa, na którą nakłada się kilka kwestii. Trzeba sobie uświadomić fakt, że lasy rosną coraz szybciej, więc siłą rzeczy zwiększa się masa wycinanych drzew. Jest to zjawisko dobrze udokumentowane w wielu krajach – tendencja dotyczy praktycznie całej Europy. Niemcy obliczyli, że przez ostatnie 100 lat w przypadku niektórych gatunków tempo przyrostu wzrosło nawet o 40%.

To, że drzewa rosną coraz szybciej, wynika częściowo z ocieplenia klimatu, ale głównym czynnikiem jest zwiększenie ilości azotu w przyrodzie. Szacuje się, że jego ilość w środowisku wzrosła dwukrotnie w ciągu poprzedniego stulecia, zaś zawartość dwutlenku węgla w atmosferze zwiększyła się „tylko” o kilkadziesiąt procent.

Wzrost dostępności azotu jest efektem produkcji nawozów sztucznych i pracy silników spalinowych, które wytwarzają tlenki azotu. Coraz większa ilość tego gazu oddziałuje na rośliny. Mówimy o ilościach, które w skali roku są porównywalne z niezbyt intensywnym nawożeniem sztucznym. 40-50 lat temu pojawiały się pomysły, aby nawozić lasy azotem. Teraz okazuje się, że stało się to niejako samoistnie.

Zmienia to bardzo dużo w funkcjonowaniu przyrody. Jedne gatunki zyskują, inne tracą. Tak czy inaczej w efekcie tych zmian drzewa rosną szybciej, a procent powierzchni lasów gospodarczych, na której będziemy dokonywać wycinki drzew, zwiększy się.

Obecnie możemy obserwować, że tempo wycinki wzrasta, a mimo to drzew jest coraz więcej. Nie nadążamy z wycinaniem. Leśnicy starają się to tłumaczyć społeczeństwu, ale niestety robią to niezbyt skutecznie. Udowodnić, że las ma więcej metrów sześciennych na hektarze, niż miał 20 lat temu, nie jest łatwo, nie da się tego zrobić „na oko”. Trzeba mieć wyniki pomiarów, a te jednoznacznie pokazują, że przyrost jest coraz intensywniejszy. Poza tym wiele lasów na obszarach, które zostały zalesione po II wojnie światowej, zbliża się do wieku dojrzałości do wyrębu. To drugi czynnik, który powoduje, że cięć jest coraz więcej.

Rozumiem, że są to drzewa około 80-letnie.

Nawet starsze. Wiek rębności ustaliliśmy wysoko. Przez jakiś czas był to jeden z głównych argumentów leśników za tym, że nasza gospodarka jest bardzo prośrodowiskowa, bo pozwalamy drzewom rosnąć dłużej. Moim zdaniem nie jest to żadne rozwiązanie, bo ścięcie drzewa 120-letniego oznacza na ogół znacznie większą stratę dla bioróżnorodności niż ścięcie 80-letniego.

Druga istotna sprawa – większość z tego, co się obecnie wycina w lasach, nie oznacza całkowitego wyrębu jakiegoś kawałka dojrzałego drzewostanu, tylko tzw. cięcia pielęgnacyjne. Polegają one na stopniowym przerzedzaniu drzewostanu. Wycina się np. co trzecie drzewo, żeby pozostałe miały więcej miejsca i mogły szybciej rosnąć. Takie działanie przeprowadza się na drzewostanach w średnim wieku aż do osiągnięcia przez nie wieku rębności.

Dzisiaj mniej więcej połowa pozyskiwanego drewna pochodzi z cięć pielęgnacyjnych. Ustalanie intensywności wycinki to bardzo skomplikowany proces. Pewne rzeczy są w tym systemie absolutnie wykluczone, np. gwałtowny wzrost masy ścinanych drzew.

Leśnicy wycinkę mają wyliczoną i zaplanowaną na 10 lat naprzód. Nie ma możliwości jej nagłego zwiększenia, poza sytuacją klęsk żywiołowych, np. po wichurze na Pomorzu w 2017 roku. Te ograniczenia wynikają z wielkości przyrostu, struktury klas, wieku i rozmieszczenia drzewostanów w przestrzeni. Wiadomo, że w kolejnych latach będziemy ciąć coraz więcej, bo drzewostanów starszych przybywa.

Mówimy więc o pewnego rodzaju algorytmie, który wyznacza limity. Nikt go do tej pory nie zmienił. 

Leśnicy są bardzo do tego schematu przywiązani. Oprócz „matematycznie” wyliczonych planów trzeba brać pod uwagę rzeczywistość – przyrodę, która nie zawsze chce z nami współpracować i często wymyka się naszym kalkulacjom. Przykładem może być klęska związana z masowym pojawieniem się korników, jakie możemy obserwować w całej Europie od kilku lat. To coś, co mocno zdestabilizowało sytuację w leśnictwie wielu krajów. Jeżeli korniki atakują drzewa, wtedy usuwa się je bez względu na to, czy były planowane do wycięcia czy też nie. W sytuacji klęski tego typu powierzchnia objęta cięciami i masa wyciętych drzew wzrastają.

Jeszcze silniej niż u nas zaznaczyło się to np. w Czechach. Czeskie leśnictwo 3 lata temu zostało dosłownie zdemolowane przez korniki. W pewnym momencie zaprzestano w ogóle wycinania chorych drzew, gdyż nie było chętnych do kupienia drewna pozyskanego z wycinki. Takie postępowanie w leśnictwie brzmi niemalże jak herezja, bo jest wbrew ustalonym regułom, które mówią, że chore drzewa należy zawsze wycinać. Problem udało się opanować dzięki rozpoczęciu eksportu drewna do Chin, co pozwoliło na wycinanie chorego drzewostanu.

Czy prawdą jest, że w ostatnim czasie istotnie wzrósł eksport polskiego drewna do Chin, a jeśli tak, to co konkretnie sprzedajemy? Czy są to drzewa z już dawno planowanej wycinki, których teraz jest bardzo dużo i tworzą mylne wrażenie „rabunkowej wycinki”? Czy może jednak wycinamy coś „ekstra”?

Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Lasy Państwowe sprzedają drewno różnym firmom i nie śledzą jego dalszych losów. Firma, która to drewno kupi, może je wysłać np. do Chin, jeżeli się jej to opłaca. Niestety nie byłby to jedyny przykład sytuacji, kiedy działania szkodliwe przyrodniczo są ekonomicznie opłacalne.

Rynek drzewny w ostatnich 3 latach podlegał gwałtownym fluktuacjom. Ceny drewna w pandemii początkowo spadły, aby później wzrosnąć do nienotowanych wcześniej poziomów. Tak jak wspomniałem, plany gospodarcze w Lasach Państwowych są robione raz na 10 lat, zatem limit cięć jest określony na dziesięciolecie.

Cięcia w konkretnym roku mogą być wyższe lub niższe niż średnia z 10 lat. To być może jest jeden z powodów nieporozumień. Leśnicy twierdzą, że pozyskanie drewna mieści się w ustalonych planach, natomiast aktywiści uważają, że zdecydowanie wzrosło. Na swój sposób obie strony mogą mieć rację.

Ostatni nasz wywiad odbył się w 2017 roku, kiedy rozmawialiśmy o medialnej burzy wokół wycinki Puszczy Białowieskiej. Jak dziś wygląda sytuacja w tym regionie?

W 2018 roku wstrzymano cięcia na terenie Puszczy Białowieskiej, kiedy Trybunał UE orzekł, że są one nielegalne. W tym czasie gradacja kornika, która była główną przyczyną wycinki, się zmniejszyła – ataki zawsze pojawiają się falami. Za jakiś czas może znowu wzrosnąć. Po orzeczeniu Trybunału UE i zaprzestaniu wycinki organizacje pozarządowe straciły zainteresowanie Puszczą Białowieską.

Dlatego w mediach na pierwszy plan wysunęły się Bieszczady, Pogórze Przemyskie i Beskid Mały. Ludzie, którzy przeszli przez „Obóz dla Puszczy”, są teraz rozproszeni po całej Polsce. Najbardziej zapalnym punktem są Bieszczady i Pogórze Przemyskie, ale konflikty tlą się w różnych miejscach.

Jednym z głównych zarzutów jest to, że tnie się na obszarze objętym programem Natura 2000. 

W czasie największego sporu o wycinkę w Puszczy Białowieskiej obie strony – zarówno minister Szyszko, jak i aktywiści – powoływały się na zapisy Natury 2000. Trzeba przyznać, że program jest systemem bardzo nieprecyzyjnym i możliwości interpretacyjne jego zapisów są duże. Natura 2000 ma wielu krytyków ze strony przyrodniczej przede wszystkim dlatego, że jest to program oparty na wyobrażeniach statycznych. Jego głównym założeniem jest zachować to, co obecnie jest, a przecież przyroda się cały czas zmienia.

Istota problemu w Bieszczadach jest podobna do tej w Białowieży – mamy nadleśnictwa, które są w permanentnym deficycie finansowym i dotowane z Funduszu Leśnego. Pamiętam sytuację jednego z bieszczadzkich nadleśnictw, od którego wyszła propozycja stworzenia 2 rezerwatów przyrody – jeden miał mieć około 350 ha, drugi miał być mniejszy. Stworzyliśmy 2 projekty, przygotowaliśmy dokumentację. Później okazało się, że w tym rejonie buduje się szlaki zrywkowe i ścina się drzewa.

Podczas spotkania w Bieszczadach jakiś czas później zostałem zapytany przez pewną organizację, dlaczego odbywa się tam wycinka, skoro ten region miał zostać rezerwatem przyrody. Odpowiedziałem, że też jestem tego bardzo ciekaw, bo przecież sam przygotowałem wnioski o powstanie rezerwatu.

Wtedy wstał starszy leśniczy i opowiedział, że wcześniej w tym miejscu miała powstać droga, lecz nie było pieniędzy na jej zbudowanie. Pojawił się pomysł utworzenia rezerwatu jako alternatywnego pomysłu na zagospodarowanie tego terenu. W końcu pieniądze z Funduszu Leśnego się znalazły, rozpoczęto wycinkę i budowę dróg. Rezerwat nie był już potrzebny.

Prowadzenie gospodarki leśnej w górach pociąga za sobą duże koszty. Budowę dróg, ścinanie i wywożenie drzew prowadzą zewnętrzne firmy, którym trzeba zapłacić. Suma tych kosztów jest w wielu nadleśnictwach większa niż kwota uzyskana ze sprzedaży drewna, zatem przyczyny wycinek czy budowy dróg nie są ostatecznie związane z chęcią zysku.

Tu ujawnia się głębsza motywacja prowadzenia gospodarki leśnej. Leśnicy twierdzą, że bez tych działań – wycinania starych drzew i sadzenia nowych – las zginie. Może nie od razu i nie całkiem, ale tak czy owak jego stan się pogorszy. Taka jest oficjalna narracja Lasów Państwowych. Z punktu widzenia produkcji drewna instytucja ma wiele racji. Natomiast z punktu widzenia innych usług ekosystemowych świadczonych przez lasy i ochrony leśnej bioróżnorodności jest to nieprawda.

Lasy pełnią też inną funkcję. Co z retencją na terenach górskich? Rozumiem, że tam niewiele da się zrobić. 

To kolejna kontrowersja. Retencja w górach jest szczególnie ważna w sytuacji, gdy pojawiają się opady nawalne. Modele klimatologów, ale i statystyki opadów z ostatnich lat wskazują, że czekają nas coraz bardziej dotkliwe okresy suszy oraz następujące po nich gwałtowne ulewy i powodzie. To bardzo niekorzystna sytuacja dla retencji, ponieważ gdy las jest wyschnięty, gorzej przyjmuje wodę i większa jej ilość spływa od razu do rzek.

Po drugie, gdy las jest pocięty drogami i szlakami zrywkowymi, to spływ powierzchniowy jest większy. Budowa dróg, szlaków zrywkowych i ścinanie drzew jest działalnością szkodliwą z perspektywy retencji wody w górskich zlewniach. Najlepsze, co można zrobić z tego punktu widzenia, to nie budować dróg i nie wycinać drzew. Każde takie działanie tylko pogarsza sytuację.

Tymczasem w Bieszczadach w ciągu ostatnich 9 lat budowę dróg bardzo zintensyfikowano. Z punktu widzenia hydrologii jest to sytuacja nie do obronienia. Oficjalnie lasy pełnią funkcję wodochronną, a w praktyce wjeżdża tam ciężki sprzęt, który wymaga utwardzonych szerokich dróg po to, aby wyciągnąć z lasu wycięte drzewa.

Czy to oznacza, że dla retencji wody górskiej nie ma nic gorszego niż wzrost znaczenia turystycznego Bieszczad i liczby mieszkańców tego regionu? Przecież te 2 czynniki zwiększają presję, by rozbudowywać drogi i infrastrukturę. 

Oczywiście rozwój budownictwa i związanej z tym infrastruktury drogowej też jest zagrożeniem, zwłaszcza, jeżeli mówimy o silnie rozproszonej zabudowie pociągającej za sobą nieproporcjonalne zagęszczenie sieci drogowej.

W Bieszczadach dróg leśnych jest znacznie więcej niż gminnych. Drogi leśne są często zlokalizowane w newralgicznych rejonach, obszarach źródliskowych, górnych odcinkach dolin czy na stromych zboczach. Dlatego z perspektywy gospodarki wodnej to, co się dzieje w lasach, jest ważniejsze od tego, co dzieje się na terenach zamieszkałych przez ludzi.

To efekt wewnętrznej logiki systemu, który naturalnie generuje nacisk na pozyskiwanie drewna, czy szczere poczucie, że tak to powinno wyglądać?

Jedno i drugie. Jednym z podstawowych absurdów naszej gospodarki leśnej jest wycinanie starych, spróchniałych drzew. Z perspektywy przyrodniczej są to drzewa najbardziej cenne, ale wycina się je po to, żeby zasadzić nowe i zdrowe.

Część leśników jest zapewne przekonana, że lepiej wyciąć drzewa stare, spróchniałe i chylące się ku upadkowi, by posadzić nowe, zdrowe i szybko przyrastające. Cała nauka leśna była przez dziesiątki lat kształtowana przez tego typu sposób myślenia. Większa część leśników wchłonęła tę wiedzę i działa w przeświadczeniu, że tak właśnie trzeba.

Ale teraz przychodzą ludzie z zewnątrz, którzy mówią, że wcale nie chcemy równych, prostych drzew, tylko takie, w których gniazdują rzadkie gatunki ptaków, występują rzadkie gatunki chrząszczy i grzybów. Ludzi, którzy myślą w ten sposób, nieustannie przybywa.

To oznacza, że z roku na rok napięcie wokół ochrony przyrody będzie tylko narastać. 

Pozycja leśników w tym momencie się zmienia. Nie są otoczeni wyłącznie przez laików, ale coraz częściej także przez ludzi, którzy naprawdę dobrze znają przyrodę. Polityka leśna pod naporem społecznego nacisku będzie się zmieniać.

W tych wypadkach, w których wycinka bądź inna forma gospodarowania lasem będzie powodować straty przyrodnicze lub społeczne, będzie ona coraz częściej blokowana. Skoro przyrost jest coraz większy, dyskusja będzie się skupiać nawet nie na tym, ile ciąć, ale gdzie to robić.

Gdzie w takim razie należy ciąć? Rozumiem, że nie w górach, skoro blokuje nas retencja. 

Jak wspomniałem, przyrost drewna w polskich lasach jest znacznie większy niż jego pozyskanie. Nie ma konieczności prowadzenia gospodarki leśnej nastawionej na produkcję drewna na terenach bardzo cennych przyrodniczo albo w otoczeniu dużych aglomeracji miejskich, gdzie z każdego kawałka lasu korzysta mnóstwo ludzi.

Oczywiście, żeby utrzymać pozyskanie drewna na obecnym poziomie, trzeba by ciąć bardziej intensywnie na terenach, które ani nie są przyrodniczo bardzo cenne, ani nie leżą w pobliżu wielkich miast. To nie oznacza, że trzeba by tam ciąć w sposób rabunkowy. Wystarczyłoby pozyskiwać 90% rocznego przyrostu zamiast obecnych 70%. Wymagałoby to jednak zmiany obecnych przepisów i struktury Lasów Państwowych.

Wygląda to tak, jakby struktura Lasów Państwowych nie była dostosowana do aktualnych problemów.

Miejmy na uwadze, że struktura Lasów Państwowych została ukonstytuowana dziesiątki lat temu w określonych warunkach. I owszem, początkowo ten model przyniósł szereg sukcesów na polu organizacyjnym, finansowym, zasobności lasów i ochrony leśnej przyrody. Można powiedzieć, że ostatnie 30 lat to dla Lasów Państwowych historia sukcesu.

Czasy się zmieniają. W pewnym momencie okazuje się, że stare rozwiązania przestają wystarczać. Ten model, który kiedyś był świetny, dziś już nie jest, będzie coraz gorzej. Leśnicy zdają sobie sprawę, że wypracowali system, który zapewnił im ogromny sukces. Dzisiaj są przeciwni zmianom, bo obawiają się, że będą to zmiany na gorsze, które podważą ich bezpieczeństwo socjalne. To zrozumiałe.

Jeśli spojrzymy na oficjalne materiały informacyjne Lasów Państwowych, zobaczymy, że lasy są podzielone ze względu na dominujące funkcje. Zarówno sam ten podział, jak i proporcje powierzchni są całkiem sensowne. Problem w tym, że jeśli pójdziemy do lasu, to nie zgadniemy, czy jesteśmy w lesie o dominującej funkcji produkcyjnej, czy np. wodochronnej. Te lasy wyglądają praktycznie tak samo.

Z tego sensownego podziału praktycznie niewiele wynika. A powinny pójść za tym podziałem konkrety: odrębne zasady hodowli lasu, instrukcje ochrony lasu, inne procedury konsultacji planów urządzania lasu. Podział powinien być widoczny na leśnych mapach i w banku danych o lasach.

Zakładam, że każde nadleśnictwo chce jednak mieć możliwość pozyskiwania drewna, aby na siebie zarobić.

To wynika z jednolitej struktury Lasów Państwowych. Jeżeli pozyskanie drewna w jakimś nadleśnictwie jest bardzo małe lub zerowe, ludzie zatrudnieni tam mogą mieć poczucie, że są zbędni. Jeżeli pozyskanie drewna jest znacznie większe od średniej, leśnicy są nadmiernie obciążeni pracą. Stąd pewnie tendencja, żeby mimo deficytowości pozyskania drewna w niektórych nadleśnictwach nadal je pozyskiwać.

Funkcje lasu inne niż produkcja drewna powinny pociągać za sobą inną strukturę zatrudnienia i inne zadania. To otwiera dyskusję o zmianie zasad hodowli lasu i, co za tym idzie, zmianach strukturalnych w nadleśnictwach, dostosowanych do dominującej funkcji lasu.

Problem w tym, że 95% dochodów Lasów Państwowych pochodzi ze sprzedaży drewna. Chociaż w Ustawie o lasach produkcja drewna jest wymieniona dopiero na piątym miejscu, to zasady hodowli lasu i różnorakie instrukcje są ukierunkowane na optymalizację tej produkcji. Mniej niż połowa polskich lasów ma oficjalnie dominującą funkcję gospodarczą, ale wszystkie te, które nie są rezerwatami, prowadzą w rzeczywistości gospodarkę zorientowaną na produkcję drewna.

Nowych parków narodowych w tej chwili nie da się utworzyć, bo lokalne społeczności musiałyby wyrazić na to zgodę, dlatego od 20 lat nie powstał w Polsce żaden. Jest to najdłuższa przerwa, odkąd zaczęto tworzyć parki narodowe. Dziś rezerwaty zajmują około 1,5% powierzchni lasów. Nawet jeśli ta liczba się podwoi, to wciąż nie będzie to adekwatne do potrzeb. Duża część lasów to obszary Natura 2000, na których można pozyskiwać drewno.

W parkach krajobrazowych poziom ochrony jest praktycznie żaden, pod względem intensywności cięć nie różnią się one od pozostałych lasów gospodarczych. Lasy wokół miast to prawie 9% powierzchni leśnej. Pewnie tam będzie rozgrywała się większość konfliktów między aktywistami a Lasami Państwowymi.

Przyszłość nie maluje się więc w zbyt jasnych barwach.

Wiadomo, że drewno jest potrzebne. Wśród wszystkich klimatycznych katastrof rola drewna będzie rosła, bo w procesie transformacji energetycznej trzeba będzie zamieniać energochłonne materiały, takie jak beton, stal czy plastik, na drewno, żeby mniej obciążać środowisko. To też będzie wymagało działań, by w lasach o dominującej funkcji gospodarczej ciąć dużo więcej niż teraz. W tej sytuacji musimy dokładnie przemyśleć, gdzie będą znajdować się te lasy, w których będziemy produkować drewno w sposób intensywny.

Spór o gospodarowanie w lasach to konflikt, w którym każda strona będzie musiała trochę ustąpić. Walki o lasy nikt w 100% nie wygra. Ani Lasy Państwowe nie zachowają status quo, ani organizacje pozarządowe nie uzyskają wszystkiego, do czego dążą, bo część z tych postulatów jest mało realna.

Potrzebna jest jednak prawdziwa dyskusja. Sytuacja, w której każda ze stron organizuje konferencje, na których nie ma przedstawicieli drugiej strony, jest absurdalna, bo przekonani przekonują przekonanych. Jestem jednak optymistą. Pojawiają się inicjatywy, w których dochodzi do realnej wymiany opinii. Pokazują, jak głębokie są różnice i rozbieżności, ale właśnie od tego trzeba zacząć. Potem należy szukać punktów wspólnych.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki 1% podatku przekazanemu nam przez Darczyńców Klubu Jagiellońskiego. Dziękujemy! Dołącz do nich, wpisując nasz numer KRS przy rozliczeniu podatku: 0000128315.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.