W służbie pozostał nam jeden okręt podwodny. Produkcji radzieckiej
W skrócie
W głowie się nie mieści, żeby kraj nadmorski, posiadający około 500 kilometrów wybrzeża i sąsiadujący z agresywnym sąsiadem, który używa siły militarnej do wymuszania decyzji politycznych, rezygnował tak łatwo z posiadania zdolności do prowadzenia walki pod wodą. Zdolności, która przechodzi renesans rozwoju technologicznego i znaczenia w siłach zbrojnych. O stanie polskiej marynarki wojennej Maciej Sobieraj rozmawia z Markiem Świerczyńskim z Polityki Insight.
W styczniu 2021 r. dwa okręty podwodne typu Kobben, należące do Marynarki Wojennej RP – ORP „Sęp” i ORP „Bielik” – zostały wycofane z użytku, mimo że jeszcze do niedawna były trzonem floty podwodnej. Co to oznacza dla Marynarki Wojennej RP?
Skończył się okres służby okrętów klasy Kobben w polskiej Marynarce Wojennej. Wydarzenie to nie przynosi nikomu chluby, w związku z tym zostało przemilczane przez decydentów na poziomie zarówno Ministerstwa Obrony Narodowej, jak i Sił Zbrojnych. Z dokumentów, do których dotarłem, wynika jasno, że te okręty w tym roku zostały przewidziane do wypisania ze stanu dywizjonu okrętów podwodnych. Krótko potem okazało się, że jest zlecenie na wyokrętowanie [demontaż – red.] z nich baterii akumulatorów, które rozpoczęto już na początku marca. Tym samym utraciły one już jakąkolwiek wartość bojową.
W służbie pozostał w tym momencie tylko jeden okręt podwodny – ORP „Orzeł”. Jest to jednostka konstrukcji radzieckiej, która w swoim czasie była bardzo dobrze oceniana, ale okręt ma swoje lata i nie przeszedł żadnej modernizacji. Co gorsze, wiemy, że w ostatnich latach nieustannie nękany był usterkami. Jeden okręt nie zapewnia Polsce zdolności prowadzenia działań, więc można oficjalnie stwierdzić, że polska Marynarka Wojenna utraciła zdolności prowadzenia walki podwodnej. Dramatyczną kropką nad i w tej sytuacji jest list otwarty marynarzy, którzy żądają wstrzymania eksploatacji „Orła” z powodu jego stanu technicznego. Jak twierdzą, grozi on w każdej chwili zatonięciem jednostki.
Wspomniane okręty, już gdy trafiały do nas w 2002 roku z Norwegii, były dość stare i ich pozyskanie traktowano jako pewien etap przejściowy między odchodzeniem od sprzętu radzieckiego a uzyskaniem lepszych jednostek. Niemniej, rozwiązanie pomostowe widocznie stało się docelowym. Dlaczego nie udało się przez tyle lat dokonać płynnej wymiany okrętów podwodnych?
Stawia pan niezwykle proste pytanie, być może wręcz banalne, na które nikt w Polsce nie potrafi szczerze odpowiedzieć. Każda kolejna ekipa rządząca lekceważyła sprawy o znaczeniu podstawowym dla obronności i bezpieczeństwa państwa. W głowie się nie mieści, żeby kraj nadmorski, posiadający około 500 kilometrów wybrzeża i sąsiadujący z agresywnym sąsiadem, który używa siły militarnej do wymuszania decyzji politycznych, rezygnował tak łatwo z posiadania zdolności do prowadzenia walki pod wodą. Zdolności, która w dodatku w obecnym świecie przechodzi renesans rozwoju technologicznego i zapotrzebowania na nią znów rośnie.
Obecnie na całym świecie do użycia wchodzą okręty podwodne czwartej generacji. Co więcej, morza i oceany zaczynają na nowo odgrywać kluczową rolę nie tylko w globalnej rywalizacji mocarstw, ale też w rywalizacji regionalnej. Tym bardziej pozyskiwanie nowoczesnych okrętów podwodnych powinno być dla nas ważne. Jesteśmy przecież krajem, który w coraz większym stopniu swoje podstawowe interesy ekonomiczne, energetyczne i handlowe wiąże z bezpieczeństwem szlaków morskich.
Twierdzi Pan, że okręty podwodne przechodzą obecnie renesans. Z drugiej strony, pojawiają się jednak głosy, że Bałtyk jest zbyt płytkim morzem, by inwestować w tego typu jednostki.
Warto wyjaśniać bzdury o Bałtyku jako rzekomo morzu nieodpowiednim dla działania okrętów podwodnych. Każdy, kto szanuje swoją inteligencję, powinien sięgnąć po wiarygodne opracowania, które zadają kłam tej tezie. Co więcej, kraje, które decydują się na wzmocnienie swojej roli regionalnej i obronności, decydują się na okręty podwodne, w tym właśnie do działań na Bałtyku, ale też i poza nim.
Przykładowo, Niemcy razem z Norwegami inwestują w nowe okręty podwodne. Podobnie Szwedzi – wedle nowej strategii chcą mieć pięć okrętów podwodnych w służbie i budują oczywiście okręty podwodne nowego typu, które zresztą były oferowane Polsce w programie „Orka”.
Ten wzrost popularności wynika stąd, że okręt podwodny jest rozwiązaniem zapewniającym lepsze zdolności odstraszania i obrony niż okręt nawodny, jak np. fregata. Oczywiście, oba rodzaje okrętów do czego innego służą, natomiast jeśli weźmiemy pod uwagę możliwości okrętu podwodnego, jego skrytość działania, wykorzystanie w celach rozpoznawczych, zdolność rażenia, to widzimy, że za pomocą jednego okrętu podwodnego jesteśmy w stanie zaszachować całą grupę okrętów nawodnych i podwodnych przeciwnika. To jest przewaga okrętu podwodnego, której obecnie nic innego Polsce nie zastąpi. Ponadto, okręt podwodny może służyć nie tylko do bezpośredniej walki, ale też do prowadzenia polityki, choć do tego byśmy potrzebowali odpowiednich polityków.
Wspomnieliśmy o programie modernizacyjnym „Orka”. Nie ma sensu pytać o jego obecny stan, ponieważ ostatnie wydarzenia dobitnie pokazują, że program w praktyce nie istnieje. Mam inne pytanie – jakie potencjalne oferty leżą przed Polską?
Na świecie jest bardzo niewielu producentów, którzy budują okręty, jakich poszukuje Polska. Tak naprawdę w grze są trzej europejscy partnerzy. Polska marynarka potrzebuje stosunkowo niedużego okrętu zdolnego do działania na Bałtyku, Morzu Północnym, północnym Atlantyku, Morzu Śródziemnym, a być może również w rejonie tak zwanego Rogu Afryki.
Do wyboru mamy trzy możliwości: Niemców ze swoją stocznią TKMS, która produkuje rodziny okrętów podwodnych 212 i 214, Szwedzki Saab Kockums, który rozwija aktualnie konstrukcje okrętów A26 i francuski Naval Group, który co prawda na potrzeby francuskiej marynarki wojennej wytwarza wyłącznie okręty o napędzie atomowym, ale ma projekt eksportowy o klasycznym napędzie dieslowsko-elektrycznym, który byłby dla nas odpowiedni.
Wszystkie te konstrukcje to okręty czwartej generacji, które dysponują systemem uniezależniającym ich silniki od dopływu powietrza atmosferycznego. Co to daje tym okrętom? Mówiąc w uproszczeniu, okręt podwodny napędzany jest silnikiem elektrycznym, którego baterie muszą być ładowane poprzez generator. Jest nim silnik Diesla, który oczywiście potrzebuje tlenu. Okręty starszej generacji pobierały ten tlen po prostu z atmosfery, wychodząc do płytkiego zanurzenia albo wystawiając na powierzchnię tak zwane chrapy.
Okręty nowej generacji posiadają system zapewniający przez jakiś czas dopływ tlenu do systemu napędowego niezależnie od dostępu powietrza. Co za tym idzie, zdolność przebywania pod wodą takiego okrętu wydłuża się do dwóch, a nawet i trzech tygodni. Dzięki takiemu zapasowi czasu okręt może skutecznie szachować wroga, o czym już wcześniej wspominałem. O skuteczności właśnie tak wyposażonych, nawet niewielkich okrętów, świadczy to, że kiedyś w ramach demonstracji zdolności niemiecki okręt typu 212 przepłynął całkowicie w zanurzeniu z Europy na Florydę.
Przygotowując się do tej rozmowy, prześledziłem raz jeszcze historię programu Orka. Jeszcze Antoni Macierewicz jako szef MON rzekomo był o włos od podpisania umowy z producentem francuskim. Potem mieliśmy już tylko do czynienia z plątaniną deklaracji i porzuceniem planów zakupu nowych jednostek na rzecz tzw. rozwiązania pomostowego, czyli przejęcia po innym państwie jednostek starszych, używanych, z opcją jakiejś modernizacji.
Mariusz Błaszczak szukał używanych okrętów podwodnych dosłownie po całym świecie. Sygnały napływające z MON przez ostatnie półtora roku wskazywały, że faworytem jest Szwecja, ale wiosną tego roku resort obrony dość nieoczekiwanie ogłosił fiasko rozmów ze Szwedami i jako nowy priorytet modernizacji marynarki wojennej wskazał fregaty Miecznik. O okrętach podwodnych – nowych czy używanych – nie padło od tego czasu ani słowo, a mamy początek czerwca! W ciągu kilku miesięcy, najprawdopodobniej w wyniku zablokowania kontraktu szwedzkiego, nastąpiło całkowite odwrócenie priorytetów – przy propagandowym nagłośnieniu planu budowy fregat jako nowego, przełomowego przedsięwzięcia MON.
Czy to znaczy, że nie posiadamy wizji rozwoju nie tylko floty okrętów podwodnych, ale i całej Marynarki Wojennej?
Chciałbym wierzyć, że ta wizja istnieje, a to, z czym mamy do czynienia, to tylko słabość polityki komunikacyjnej MON, która jest nie do zaakceptowania i powinna być całkowicie zmieniona, ponieważ po prostu obraża nas jako obywateli, podatników i wyborców.
W takim razie pozyskanie jakich zdolności powinno być priorytetem dla polskiej marynarki?
Po pierwsze, posiadane już zdolności należy wykorzystać w maksymalnym stopniu. W dyskusji od lat pojawia się temat posiadania pocisków o dużym zasięgu, ale nie mamy środków rozpoznania i wskazywania celów o odpowiednim zasięgu. Trzeba takie zdolności zdobyć poprzez np. pozyskanie floty bezzałogowej lub satelitów.
Po drugie, Polska jest o tyle w trudnej sytuacji, że nie może sobie pozwolić na rezygnację z którejkolwiek z podstawowych zdolności marynarki wojennej, czyli musimy utrzymywać flotę nawodną, podwodną, obronę powietrzną oraz lotnictwo morskie. Do tego na pograniczu zdolności wojskowych i cywilnych są śmigłowce ratownicze i poszukiwawcze, a my w zasadzie z nich zrezygnowaliśmy. Obecnie posiadamy tylko niezwykle wysłużone śmigłowce Mi-14, kupujemy na ich miejsce doskonałe śmigłowce AW101, ale tylko cztery.
Czy w tej trudnej i zawiłej układance modernizacji Marynarki Wojennej RP jest miejsce i rola do odegrania dla polskiego przemysłu i stoczni?
Nie ma innej możliwości odbudowy tego przemysłu niż poprzez włączenie go w programy budowy okrętów. Bardzo dobrze, że wreszcie zdecydowano o powierzeniu im budowy nowych okrętów obrony wybrzeża typu Miecznik, bo to jest prawdziwa szansa. Nie będzie to ani łatwe, ani tanie, ani szybkie, ale skoro od dwudziestu lat mało albo nic się w sprawie modernizacji Marynarki Wojennej nie robiło, to nic dziwnego, że mamy tak trudną sytuację.
Stocznie mają obecnie najgorsze wyniki finansowe w całej Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Zjednoczonej Prawicy nie udał się program stoczniowy, który był powiązany ze Strategią na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Brakuje mi jasnej strategii, przejrzystego planu, jawności zamierzeń, które pomogłyby temu sektorowi walczyć na niezwykle konkurencyjnym rynku, w którym zaangażowane są ogromne pieniądze.
Nikt nie zaprzeczy, że Polska Marynarka Wojenna potrzebuje nowych okrętów. Nikt też nie zaprzeczy potrzebie jak najpełniejszego włączenia polskich stoczni do planu ich budowy. Jednak bez sensu byłoby w nich budować tylko jeden okręt – zbudujmy w nich najlepiej cztery jednostki, co i tak byłoby zadaniem na minimum 15 lat, a mielibyśmy okręty przydatne na kolejne 30 lat. To jednak jest projekt na miliardy złotych, do którego trzeba już teraz podejść na poważnie i z konkretną wizją. Oby okręty typu Miecznik stały się częścią tej wizji.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.
Marek Świerczyński
Maciej Sobieraj