To Azja jest priorytetem Stanów Zjednoczonych. Europa musi być gotowa obronić się sama
W skrócie
Jednobiegunowość i czas prymatu Ameryki nad światem już minął. Stany Zjednoczone powinny dążyć do korzystnej dla siebie równowagi sił, szczególnie w Azji. Administracja Bidena nie koncentruje się w wystarczającym stopniu na Azji. Europa będzie musiała stworzyć efekt skali wraz z USA i krajami, takimi jak Indie, Japonia, Korea Południowa, Tajwan, aby zrównoważyć chińską potęgę gospodarczą. Nawet jeśli Rosjanie uderzą pierwsi na Europę, musimy równocześnie być cały czas przygotowani na eskalację chińską na Pacyfiku, więc możliwe, że działając odpowiedzialnie, będziemy musieli wstrzymać się z działaniami w Europie. Nie wydaje mi się, żebyśmy sobie pomagali, ignorując ten problem. Ze współzałożycielem Marathon Initiative, zastępcą asystenta sekretarza obrony Stanów Zjednoczonych w latach 2017-2018, Elbridge’em Colbym, rozmawia Jacek Płaza.
Chiny rozszerzają swoje wpływy na obszarze Indo-Pacyfiku i podważają dominację USA na świecie. Zostało to dostrzeżone przez amerykańską administrację w ostatniej dekadzie, zwłaszcza po objęciu urzędu przez Donalda Trumpa. Jaki jest długoterminowy cel Chin?
Ambicje Chin stają się całkiem jasne. Moim zdaniem pierwszym krokiem Chin jest zdobycie hegemonicznej pozycji w Azji, zarówno dlatego, że leży ona w pobliżu, jak i dlatego, że jest największym rynkiem na świecie. Następnie z tej pozycji będą w stanie osiągnąć globalną dominację, dzięki której Chiny będą mogły zasadniczo sprawować władzę lub wywierać wpływ na cały świat, w tym oczywiście na Europę, ale także na Stany Zjednoczone.
Wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że Stany Zjednoczone są supermocarstwem. Jednak teraz to Chiny są krajem, który posiada gospodarkę o równoważnej lub nawet większej wielkości według parytetu siły nabywczej i rynkowych kursów walutowych, kraj, który może nas przegonić nawet w tej dekadzie, biorąc pod uwagę rozwój sytuacji w ciągu ostatniego roku lub kilku lat. Myślę, że taki jest cel Chin.
Sądzę, że w ramach debaty na temat tego państwa mój pogląd może być w rzeczywistości stosunkowo powściągliwy. Są ludzie, którzy mają o wiele bardziej przerażającą wizję tego, czego chcą Chiny – bezpośredniej kontroli nad znacznymi częściami świata i zdecydowanego ideologicznego komponentu. Nie jestem tylko pewien, jaką rolę (bo jakąś na pewno) odegra ideologia w świecie zdominowanym przez Chiny.
Dlaczego ambicje Chin mogą być groźne dla USA? Jak Waszyngton będzie starał się powstrzymywać Pekin?
Stany Zjednoczone próbują zapobiec wzrostowi ChRL przede wszystkim, co oczywiste, ze względu na własne interesy. Pekin wykazał już gotowość do bardzo bezpośredniej interwencji w wewnętrzne sprawy innych krajów. Widzimy więc tylko przedsmak tego, co może nadejść. Chiny zresztą się z tym nie ukrywają. Widać to już teraz w przypadku Australii, widać to było ostatnio w wypadku Tajwanu i kwestii ananasów, w Stanach Zjednoczonych dochodziło do nacisków wywieranych na NBA i Disney’a.
Dzieje się to w czasie, gdy Chiny uważają, że są słabsze od Stanów Zjednoczonych i nie mają tak dominującej pozycji. Możemy więc sobie wyobrazić, jak to będzie, gdy tę pozycję zdobędą. Przyjrzyjmy się temu, jak Chiny wyglądają wewnętrznie (m.in. brak prawa do prywatności, państwo policyjne). To wizja przyszłości, której chcemy uniknąć.
Kluczem dla Stanów Zjednoczonych jest zablokowanie możliwości Chin do zdominowania Azji w pierwszej kolejności, dlatego też, moim zdaniem, Azja naprawdę musi być naszym priorytetem. Nie chodzi o to, że Europa nie jest ważna, ale jest, po pierwsze, o wiele mniejsza od Azji, a po drugie, zagrożenie dla niej jest o wiele mniej bezpośrednie. Jest tak również dlatego, że chińskie wpływy gospodarcze i siła militarna są skupione w Azji. Jedynie Stany Zjednoczone mogą odgrywać istotną i tak potrzebną dziś rolę równoważenia Chin w Azji.
Jeśli Chiny zostaną pozostawione same sobie, to będą miały bardzo łatwą drogę do realizacji strategii „dziel i rządź” w swoim regionie. Jest to podobna dynamika do tej, z powodu której w latach 40. stworzyliśmy NATO, ponieważ bez Stanów Zjednoczonych istniały obawy, że państwa Europy Zachodniej będą zbyt podzielone. Musimy więc odgrywać tę podstawową rolę w koalicji i na niej się skupić.
Administracja prezydenta Bidena w sposób godny pochwały zajęła jasne stanowisko w sprawie wyzwania, jakim są Chiny. Moje obawy co do ich podejścia są takie, że nie koncentrują się w wystarczającym stopniu na Azji i nie zmniejszają naszej aktywności w teatrach działań, co powoduje rozdźwięk między ich retoryką z jednej strony a wymaganymi zasobami i uwagą z drugiej. Nowa administracja ogłosiła, że nie ograniczy sił w Europie i stanowczo podkreśliła relacje transatlantyckie. Nie ograniczy też sił na Bliskim Wschodzie. Nadal będziemy wszędzie.
Czy USA będą starały się utrzymać hegemonię, czy już pogodziły się z faktem, że zejdą z tronu na rzecz Chin? Będziemy mieli do czynienia ze światem jednobiegunowym, dwubiegunowym czy wielobiegunowym?
Myślę, że będzie to świat przede wszystkim dwubiegunowy z cechami wielobiegunowości. Samuel Huntington mówił kiedyś o jedno-wielobiegunowości, ale obecnie uważam, że znajdujemy się zasadniczo w środowisku dwubiegunowym, w którym dwoma biegunami będą Stany Zjednoczone i Chiny. Istnieją też ważni aktorzy drugorzędni: Indie, Japonia, Rosja, być może Niemcy lub Unia Europejska, w zależności od tego, w jakim kierunku pójdzie Europa. Jednak zasadniczo świat będzie skupiony wokół problemu Chin.
Biorąc pod uwagę naszą perspektywę, sądzę, że jednobiegunowość i prymat Ameryki nad światem już minęły. Nie odzyskamy ich i tak naprawdę nie potrzebujemy liberalnego imperium. To, czego chcemy, to korzystna równowaga sił, szczególnie w Azji, ponieważ tam znajduje się połowa światowego PKB i przyszłość. To prawdziwe zadanie dla nas.
Istnieje błędna ocena tej kwestii przez Rosjan, którzy wyolbrzymiają ilość swobody czy przestrzeni, którą otrzymają w przyszłości. Myślą, że będzie to świat raczej wielobiegunowy, w rzeczywistości Rosjanie będą wciśnięci między te dwie wielkie opozycje. Stawiają bowiem na to, że uda im się nawiązać niezależne relacje z Indiami, Japonią itd. Przytłaczającym, a zarazem najważniejszym, priorytetem Indii i Japonii będzie radzenie sobie z Chinami, co zbliży te kraje do Stanów Zjednoczonych. To już się dzieje. Sprawia to, że pojawia się we mnie nutka optymizmu w myśleniu o Rosji w perspektywie średnio- i długoterminowej, ponieważ wówczas będzie się ona czuła coraz bardziej ograniczona. Obecnie Rosja zwiększa swoje narażenie na presję ze strony Chin, staje się ich młodszym partnerem. Moskwa jest obecnie zastraszana przez Chińczyków, co odbywało się w odwrotnym kierunku w okresie sowieckim.
Uważam, że istnieje również problem z ideą trzeciego bieguna prezydenta Francji, Emmanuela Macrona, czy Josepha Borrella. Prawdopodobnie Europa nie będzie na tyle silna, aby stworzyć odrębny biegun i zostanie wciągnięta w tę międzynarodową burzę.
Czyli będzie tak, jak w czasach zimnej wojny, gdy każdy kraj musiał twardo opowiedzieć się po którejś ze stron, czy też raczej nowy porządek stworzy przestrzeń do balansowania między dwoma biegunami – Chinami i USA? W ostatnich latach kilka krajów próbowało uprawiać niezależną politykę. Robiła tak m.in. Turcja. Nawet sama Unia Europejska podpisała z Chinami Porozumienie o Inwestycjach (CAI).
Myślę, że będzie rosła presja na dostosowanie się do jednej lub drugiej strony, zwłaszcza w wypadku krajów azjatyckich. Nie sądzę jednak, że będzie to tak samo wyraźne jak w czasach zimnej wojny, ponieważ będziemy prowadzić wymianę handlową i współpracę gospodarczą między blokami.
W istocie wielkie mocarstwa azjatyckie – Japonia, Indie, Australia – są zasadniczo sprzymierzone z Waszyngtonem. Korea Południowa także będzie zmuszona do opowiedzenia się po jednej ze stron, ponieważ leży na linii frontu. Jeśli się znajdujesz na niej i jesteś neutralny, to stajesz się polem bitwy.
Z szerszego punktu widzenia kraje, które są ważne dla równowagi sił, uznają za trudne i niebezpieczne próby pozostawania pośrodku lub tworzenia własnego bieguna. I to jest kluczowy punkt w przypadku sytuacji Europy. Byłoby poważnym jej błędem, gdyby starała się zajmować pozycję neutralną, ponieważ wtedy stanie się polem bitwy konkurencyjnej. Choć, mam nadzieję, mówiąc metaforycznie. Będzie jednak areną, na której zarówno Stany Zjednoczone (wraz z Japonią i Indiami oraz Australią i innymi krajami popierającymi wolny i otwarty Indo-Pacyfik), jak i Chiny będą próbowały konkurować. To nie tylko amerykański szowinizm, obie strony będą próbowały wywierać wpływ. Sądzę więc, że dojdzie do większego jednoczenia się wokół dwóch bloków, ale nie uważam, by było ono tak samo wyraźne jak w czasach zimnej wojny.
Jakie są słabe strony Chin i jak USA będą próbowały je wykorzystać?
Stare powiedzenie o Chinach mówi, że stały komitet Biura Politycznego budzi się każdego ranka, myśląc o bezpieczeństwie wewnętrznym, niepokojach i rozwoju gospodarki, a nie o zagrożeniach zewnętrznych. Nie wiem, czy jest to prawdą, ale na pewno jest w tym sporo racji. Rządzenie Chinami, krajem liczącym 1,4 miliarda ludzi, okazuje się bardzo trudne. Jeśli spojrzeć wstecz na historię Chin, to istniały w niej niezwykle destrukcyjne problemy wewnętrzne. Pod rządami komunistów mieliśmy Wielki Skok Naprzód, Rewolucję Kulturalną, wojnę domową, a na przełomie XIX i XX w. mieliśmy powstanie bokserów.
W ujęciu strukturalnym Chiny rozwijały się w zawrotnym tempie przez ostatnie 30-40 lat, ale teraz następuje spowolnienie zarówno ze względu na pułapkę średniego dochodu, jak i na to, że już nie dajemy się wykorzystywać, jak było to 2 lub 3 dekady temu w czasach niezrównoważonych umów o wolnym handlu. Kompleksowe porozumienie o inwestycjach między Chinami a UE jest rozczarowujące i mam nadzieję, że nie zostanie w Europie ratyfikowane. Myślę, że niezależnie od niego Amerykanie i Europejczycy będą wywierać większą presję na gospodarkę chińską.
W tej ostatniej występują oczywiście poważne zakłócenia, takie jak ogromne zadłużenie. Również sytuacja demograficzna w dłuższym okresie nie jest korzystna. Nie uważam, że Chiny wkrótce się załamią. Myślę, że najprawdopodobniej będą rosły nadal i będą stanowiły wyjątkowo trudne wyzwanie. Wzrost gospodarczy jest tam widoczny. To najbardziej fenomenalna historia rozwoju ekonomicznego pod względem skali w historii ludzkości. Chiny nie są wysokie na 10 stóp, raczej na 7 lub 8, ale nie jest to chylący się ku upadkowi Związek Radziecki z krajową gospodarką w beznadziejnym stanie.
Słabością Chin jest ich siła, asertywność i to, co wielu ludzi, szczególnie w regionie, uważa za arogancję. Znana jest historia sprzed około 10 lat, kiedy podczas spotkania ASEAN chiński urzędnik powiedział chyba do Malezyjczyka: „Wy jesteście małym krajem, a my dużym. I powinniście robić to, co wam każemy”.
Niektóre państwa być może się na to zgodzą. Wietnam jednak nie jest do tego skłonny. Japonia i Tajwan nie chcą podporządkować się Komunistycznej Partii Chin. Południowi Koreańczycy mają bardzo silny narodowy element. Indie również są niezwykle silne i nastawione na niezależność. Na to stawiamy.
Wiąże się to z ważną kwestią, w której nie zgadzam się ze sposobem, w jaki działa administracja Bidena. Uważam, że nasze główne, najważniejsze partnerstwa i sojusze będą opierać się na wspólnych interesach i obawach, a nie na tym, że mamy ten sam system polityczny. To świetne i bardzo pomocne, kiedy posiada się ten sam ustrój polityczny, uważam, że republikański rząd jest najlepszy. Jednak w pierwszej kolejności będziemy musieli sprzymierzyć się z krajami, które najdotkliwiej odczuwają skutki działań Chin i mogą coś z tym zrobić, niezależnie od ładu politycznego, który w nich obowiązuje.
Stany Zjednoczone przynoszą światu, przynajmniej retorycznie, zestaw haseł: demokracja, amerykański styl życia, prawa człowieka, liberalizm itd. Czy Chiny mają coś do zaoferowania światu na polu ideologicznym, co byłoby atrakcyjne dla innych krajów?
Bogactwo. Pieniądze motywują wiele ludzkich zachowań. Przyszły wzrost będzie w dużej mierze związany z Chinami. W tej chwili nie wydaje się, żeby Chińczycy próbowali eksportować jakiś konkretny model, chociaż Xi Jinping wspomina o chińskim marzeniu. Jest to połączenie dobrobytu i braku ingerencji, choć w mojej ocenie będzie się to z czasem zmieniać.
Retoryka Pekinu jest ściśle powiązana z rozwojem gospodarczym. To silne przesłanie, z którym musimy się liczyć. Proszę spojrzeć na CAI. Czy ktoś mówi o multilateralizmie i liberalizmie więcej niż kanclerz Angela Merkel i minister spraw zagranicznych Niemiec, Heiko Maas? Jednocześnie Merkel powiedziała, że musi zadbać o przemysł samochodowy w Niemczech. Wychodzi na to, że Niemcy są całkiem realistyczni.
Moim zdaniem ideologia jest raczej wynikiem niż motorem w rywalizacji chińsko-amerykańskiej. Z pewnością odgrywa ona rolę w tym, jak państwa zachowują się na arenie międzynarodowej, ale wciąż jest to czynnik drugorzędny lub nawet trzeciorzędny. Nawet jeśli Chiny stałyby się demokracją, nadal stanowiłyby dla nas poważny problem, ponieważ byłyby potężne. Zachęty do kierowania korzyści ekonomicznych do siebie pozostałyby, nawet jeśli zostałyby osłabione.
Ideologiczne naciski na Chiny w kwestii praw człowieka, demokracji, liberalizmu itd. nie przyniosły dotychczas większych sukcesów. Niemniej Komunistyczna Partia Chin postrzega zachodnią ideologię jako jedno z największych zagrożeń. Jest Pan zwolennikiem bardziej realistycznego podejścia do Chin. Czy uważa Pan, że może ono lepiej rozwiązać nasze problemy z tym państwem?
Nie uważam, że powinniśmy odkładać ideologię na bok. Nie chcę, aby zabrzmiało to zbyt instrumentalnie, ale myślę, że jest to dla nas wielki kapitał, atut, który przyciąga do nas ludzi, ale element ideologiczny zdominował naszą dyskusję o polityce zagranicznej. Musimy wrócić do podstaw. To nie 100% siły, 0% ideologii lub na odwrót. Twierdzę, że chodzi głównie o równowagę sił, a ideologia może ją kształtować i wpływać na zachowanie aktorów. Może istnieć podstawa do détente z Chinami, kiedy będziemy mieć zbalansowaną równowagę sił i poczucie, że nasze interesy są dzięki temu respektowane.
Myślę, że ma Pan rację, że Chińczycy, zwłaszcza obecni przywódcy, patrzą na rzeczywistość przez ideologiczną soczewkę. Ale nawet biorąc to pod uwagę, obawiam się, że przesadzamy z ideologią. Jeśli cały spór postrzegamy jako globalną rywalizację między demokracją a autorytaryzmem, o czym mówił na przykład sekretarz stanu USA, Blinken, to w rzeczywistości możemy pogorszyć sytuację. Wiara w ideologiczny punkt widzenia i w konsekwencji wyciąganie z niego logicznego wniosku, żeby przekształcić Chiny w demokrację, zamienia cały spór w egzystencjalny mecz w klatce.
Ponadto, jeśli uważa się ideologię za siłę napędową, to ma ona tendencję do hamowania naszej zdolności współpracy z innymi krajami, szczególnie w Azji Południowej i Południowo-Wschodniej, które nie są demokracjami. Ludzie Bidena ciągle o tym mówią – liczy się demokracja, demokracja i jeszcze raz demokracja. To świetne w Europie, ponieważ obowiązuje ona prawie we wszystkich krajach. A co z Wietnamem? Z Tajlandią? Z Singapurem? Co z Indiami? Z pewnością powinniśmy zachęcać je, aby stały się republikami, ale naprawdę musimy z tymi państwami współpracować.
Ponadto ideologia przekształca potencjalnie peryferyjne konflikty w próby systemowe. Jednym z powodów, dla których weszliśmy do Wietnamu, było to, że był to test amerykańskiego systemu i tego, czy możemy zmodernizować Wietnam Południowy i konkurować wojnami narodowowyzwoleńczymi – tak mówili Kennedy i Johnson. Czy Indochiny były krytyczne dla naszych podstawowych interesów w czasie zimnej wojny? Nie sądzę.
Wróćmy do szerszej perspektywy. Chiny chcą budować większy popyt na rynku krajowym, rozwijać nowe technologie, uniezależnić się od Korei Południowej, Tajwanu i Japonii w sektorze półprzewodników. Pracował Pan dla departamentu obrony USA, odegrał Pan pewną rolę w przygotowaniu strategii wojskowej wobec Chin kilka lat temu. Jaki powinien być strategiczny cel dla USA i Europy?
Rozumiem, dlaczego Chiny zmniejszają swoje narażenie na presję z zewnątrz, odcinają się od USA. Choć istnieją granice tego, co Chiny będą prawdopodobnie w stanie zrobić, to jest to naturalna reakcja.
Sfera gospodarcza i technologiczna jest niezwykle istotna dla układu sił, ponieważ to właśnie tam interesy Europy zostaną najbardziej bezpośrednio dotknięte przez Chiny. Europa będzie musiała stworzyć efekt skali wraz z USA i krajami, takimi jak Indie, Japonia, Korea Południowa i Tajwan, aby zrównoważyć chińską potęgę gospodarczą, która będzie ogromna. Pamiętajmy, że w Chinach mieszka1,4 miliarda ludzi i cały czas ten kraj się rozwija.
Wiem, że niektórzy lubią nazywać UE regulacyjnym supermocarstwem, co jest dosyć zabawną koncepcją. Możecie regulować, co chcecie, ale jeśli Chiny będą miały przewagę w globalnej gospodarce, to firmy pójdą właśnie do nich. A jeśli Chiny nie będą zadowolone, to zapomnijcie o waszych możliwościach regulacyjnych – przedsiębiorcy zadziałają zgodnie z linią Chin.
W sferze militarnej rola Europy powinna polegać głównie na obronie własnej i radzeniu sobie z sąsiednimi regionami. Skalę powinniśmy starać się generować w sferze technologicznej i gospodarczej. Problem polega na tym, że obie strony (tradycyjnie w Europie, ale także w USA) są obecnie bardzo sceptycznie nastawione do umów handlowych. Szczerze mówiąc, uważam, że po ostatnich 30 latach jest to uzasadnione. Myślę jednak, że musimy się zdecydować się na współpracę gospodarczą. W przeciwnym razie będziemy sprzedawać produkty lub usługi tylko odpowiednio 330 i 450 milionom ludzi w odróżnieniu Chin, które dysponują 1,5 miliardem konsumentów. Chiny będą również sprzedawać na wielu rynkach Azji Południowo-Wschodniej, prawdopodobnie na rynkach Bliskiego Wschodu, Afryki, Ameryki Łacińskiej. Musimy być w stanie się z tym zmierzyć.
Nie uważam, że USA czy UE muszą oddzielić się od Chin pod każdym względem. Musimy jednak zmniejszyć nasze narażenie na chińską siłę nacisku. Na przykład Chiny próbują za pomocą ananasów zmusić Tajwan do podporządkowania się. Jeśli Tajwan całkowicie zubożeje bez eksportu tych owoców, to padnie ofiarą chińskiego przymusu ekonomicznego, dlatego musi zdywersyfikować kierunek ich sprzedaży.
To właśnie strona tzw. wolnego świata może zrobić razem. Europejczycy mogą kupić trochę ananasów, powinniśmy kupować australijskie wino, choć ja akurat preferuję francuskie (śmiech). Jednocześnie musimy podjąć wspólne, publiczno-prywatne, kierowane przez państwo podejście do polityki przemysłowej w zakresie takich kwestii, jak sztuczna inteligencja, obliczenia kwantowe itp.
Kolejnym teatrem działań wojennych będzie prawdopodobnie Tajwan. Jeśli w ciągu najbliższych kilku lat dojdzie do wojny, może mieć to wpływ na cały region. Jak dokładnie USA powinny zapobiec konfliktowi i reagować na agresję Chin? Czy amerykańscy żołnierze będą ginąć za Tajwan?
Jeśli amerykańscy żołnierze tego nie podejmą, to rodzi to pytanie o każdego innego sojusznika na świecie. Tajwan nie jest formalnym sojusznikiem traktatowym, ale nasze zobowiązanie wobec tego kraju jest bardziej sformalizowane niż wobec Kuwejtu w 1990 r. czy wobec Arabii Saudyjskiej. Co więcej, w Azji panuje powszechne przekonanie, że nasza wiarygodność jest zagrożona. Gdyby amerykańscy żołnierze nie ginęli za Tajwan, ryzykowaliby życie dla amerykańskich interesów w Azji. W zasadzie jest to dość spójne w historii republiki, która zasadniczo chce otwarcie handlować z tym regionem i nie dopuścić, aby ten ogromny, rosnący rynek został zdominowany przez jedną potęgę, a tym bardziej przez wrogą. To był główny powód naszej walki w II wojnie światowej na Pacyfiku.
Myślę, że Tajwan jest absolutnie najważniejszym miejscem, na którym powinny skupić się amerykańskie siły zbrojne. Co się stanie, jeśli Chiny przejmą Tajwan poprzez użycie siły militarnej albo poprzez dominację, zgodnie z którą Tajwan w zasadzie podda się bez walki? Przede wszystkim ludzie dostrzegą, że amerykańska wiarygodność w regionie jest słaba.
Ponadto wyspa Tajwan jest centralnie położona. To coś innego niż Berlin Zachodni, który był wojskowym absurdem – nikt nigdy nie utrzymywałby go z militarnego punktu widzenia. Miał on wymiar czysto polityczny, symboliczny. Tajwan zaś jest faktycznie ważny militarnie. Jeśli Chiny przejmą nad nim kontrolę, umożliwi im to łatwy dostęp wojskowy do całego Zachodniego i Środkowego Pacyfiku.
Chińczycy obecnie znacznie przewyższają nas siłami w tym teatrze działań. Jasne, możemy sprowadzić oddziały z kraju lub z Europy, ale mogą one nie być właściwe lub mogą nie nadejść na czas, aby zaprzeczyć fait accompli. Powinniśmy być maksymalnie skoncentrowani na Azji i ograniczać wydatki gdziekolwiek indziej. Zasadniczo mój pogląd na to, gdzie powinniśmy się znaleźć, jest następujący: jeśli jesteś w amerykańskim wojsku i nie pracujesz na Zachodnim Pacyfiku, prawdopodobnie powinieneś szukać innej pracy.
Co w takim razie z zobowiązaniami Stanów Zjednoczonych w NATO?
Nie oznacza to, że porzucamy NATO – zachowamy nasze przewodzenie w Sojuszu. Jednak musimy pamiętać, że Europa jest o wiele bogatsza od Rosji. Moskwa jest bardzo niebezpieczna, ale nie ma możliwości, by zdominowała kontynent europejski, podczas gdy Chiny mogą zdominować Azję. Najlepiej będzie, jeśli Europejczycy zapewnią sobie skuteczniejszą obronę konwencjonalną. Polska już to robi i chwała jej za to. Finowie i Szwedzi radzą sobie całkiem nieźle, podobnie jak Wielka Brytania.
Dużym problemem jest wasz wielki sąsiad na Zachodzie, który mógłby w gruncie rzeczy łatwo rozwiązać ten problem i mieć konwencjonalną obronę na odpowiednim poziomie. W 1988 r. istniało 15 niemieckich dywizji. Teraz mają chyba jedną… Ludzie mówią: „Niemcy nie czują się zagrożeni”. No, dobra! Ale myślisz, że ludzie w Indianie czują się zagrożeni? Czy według tej logiki my, Amerykanie, powinniśmy po prostu iść do domu? To nie ma żadnego sensu, bo ważna jest nasza wspólna, globalna walka.
Czy Polska powinna obawiać się postulowanego przez Pana przesunięcia sił USA do Azji Południowo-Wschodniej? Kiedy mówi Pan, że należy zmniejszyć obecność sił amerykańskich w Europie, czy dotyczy to również obecności pozawojskowej?
USA i Polskę łączą naprawdę bliskie, szczególne relacje pod wieloma względami i myślę, że musimy to wspólnie przepracować. Po pierwsze, to oczywiste, że nie należy całkowicie ufać USA! Jesteśmy związani polityką międzynarodową, a nie małżeństwem. Nie sądzę, aby prezydent Biden był precyzyjny w swoim niemal lirycznym sposobie mówienia o stosunkach transatlantyckich. Nie kwestionuję jego szczerości, ale wątpię w dokładność jego retoryki w takim sensie, jakim Amerykanie by to postrzegali.
Sojusze powinny służyć interesom kraju. Nie uważam, byśmy pomagali, dając wrażenie wyższego poziomu pewności, niż jest on w rzeczywistości. Nie chcę, żeby odniósł Pan mylne wrażenie. Sądzę, że USA powinny dotrzymywać swoich zobowiązań wobec Polski i innych krajów, ale to może oznaczać różne działania.
Stany Zjednoczone mają więcej zobowiązań niż są w stanie samodzielnie wypełnić. Kiedy George Walker Bush był prezydentem i wszędzie rozszerzaliśmy NATO, świat był inny. Nikt nie mógł nas tknąć. Dzisiaj już w takim świecie nie żyjemy. Teraz mamy większe zobowiązania niż zasoby. Jeśli ktoś prowadzi firmę, ma zbyt wiele zobowiązań i po prostu je wszystkie zaspokaja, to bankrutuje. Wtedy nikomu nie będzie w stanie pomóc.
Być może nie jesteśmy w 100% godni zaufania, ale kto jest? Co więcej, jeśli zrezygnuje się z mniej ważnych zobowiązań, to dzięki temu ma się większe szanse na wypełnienie tych, które pozostały. Moim zdaniem wyjście z Syrii sugerowałoby, że jesteśmy bardziej wiarygodni w kwestiach dotyczących Azji i Europy. Fakt, że pozostajemy w tak dużym stopniu na Bliskim Wschodzie, sugeruje, że nie rozumiemy skali globalnego problemu, a to jest przerażające.
Kolejna sprawa – to, że nie jesteśmy w 100% godni zaufania, nie oznacza, że macie lepszy wybór. Jeśli nie ufacie USA, to czy zaufacie Francji? I nie ma to nic wspólnego z uczciwością państwa francuskiego, ale z siłą i determinacją. USA mają znacznie większą i bardziej wyrafinowaną armię, ogromny arsenał nuklearny. Francja nie posiada żadnej z tych rzeczy. Jeśli ktoś uważa, że Amerykanie nie są całkowicie godni zaufania, jeśli chodzi o wypełnianie zobowiązań, to trzeba pokreślić, że Niemcy nie mają nawet zdolności wojskowych, by pomóc w obronie Polski w tym momencie. Na tym polega problem z trzecim biegunem – w teorii może się sprawdzić, ale tak naprawdę nie ma tu żadnej realnej opcji.
Jak w takim razie nie powinniśmy się obawiać usuwania krok po kroku amerykańskiego parasola bezpieczeństwa? Zwłaszcza jeśli zostaniemy z pozbawionymi realnej siły militarnej Niemcami i z Francją, która choć ma większe możliwości, to ma inne priorytety w polityce obronnej niż Europa Wschodnia?
I znowu nie chodzi o 0% lub 100% wsparcia, czy USA są całkowicie godne zaufania, czy w ogóle nie są. Żeby było jasne – Stany powinny potwierdzić swoje gwarancje dla Polski. Niemniej jednak – i to jest punkt, który kieruję również do Tajwańczyków – jeśli wymagania zrobienia czegoś dla NATO będą zbyt duże, to będziemy musieli dokonać wyboru. A naszym priorytetem jest, poza własnym bezpieczeństwem, Azja, dopiero potem Europa, a następnie Bliski Wschód. Polska robi swoje – dąży do wzmacniania zdolności konwencjonalnej obrony, aby zmniejszyć obciążenie USA, a w sferze gospodarczej współpracuje ze Stanami względem Chin. Podkreślam, nie chodzi o sprzedawanie swoich interesów USA w kategoriach handlowych, ale podejście na zasadzie: „Jak możemy z wami współpracować?”.
To właśnie z tym wszystkie europejskie kraje będą musiały się zmierzyć. Jeśli Europa będzie próbowała iść w stronę neutralności, gdzie będzie chciała się ukrywać lub wykręcać się od opowiedzenia się po którejś ze stron, to wtedy pytanie dla Amerykanów będzie następujące: „Jaki jest nasz interes w utrzymywaniu ogromnej odpowiedzialności w Europie, skoro Europejczycy nie pomagają nam w naszym priorytetowym wyzwaniu?”. W takim przypadku coraz rozważniej będziemy współpracować z poszczególnymi państwami i koalicjami krajów europejskich, które są bardziej z nami zżyte. Wtedy Chińczycy wykorzystają swoje wpływy i Europa stanie się areną rywalizacji, a nie bezpieczniejszego sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi.
Alternatywna opcja to taka, w której Europa nawiązuje współpracę z Ameryką, bierze większą odpowiedzialność za swoją obronę i wykonuje większość zadań związanych z obroną konwencjonalną, a wkład USA obejmuje głównie siły nuklearne, przestrzeń kosmiczną, cyberprzestrzeń, czyli sprawy naprawdę wysokiej wagi. Trudność polega na tym, że nawet jeśli Rosjanie zrobią krok pierwsi, musimy równocześnie być cały czas przygotowani na eskalację chińską na Pacyfiku, więc możliwe, że działając odpowiedzialnie, będziemy musieli wstrzymać się z działaniami w Europie, nawet jeśli Rosjanie uderzą pierwsi.
Nie wydaje mi się, żebyśmy sobie pomagali, ignorując ten problem. Uspokojenie i otucha są niebezpieczne, jeśli prowadzą do liczenia na stopień bezpieczeństwa, którego w rzeczywistości nie będzie. Ponownie podkreślam, że nie mamy po prostu porzucić Europy, ale musimy zmierzyć się z realiami i odpowiednio się przygotować, by uniknąć tego kryzysu w stosunkach transatlantyckich.
Anglojęzyczna wersja materiału do przeczytania tutaj. Wejdź, przeczytaj i wyślij swoim znajomym z innych krajów!
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.
Elbridge Colby
Jacek Płaza