Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Karolina Baca-Pogorzelska  28 października 2019

Węglowy „jakośtobędzizm”. W polskim górnictwie jest jeszcze sporo trupów w szafach

Karolina Baca-Pogorzelska  28 października 2019
przeczytanie zajmie 8 min

W opartej na węglu polskiej gospodarce po 1989 r. panuje typowy dla naszego kraju „jakośtobędziemizm”. I nie wygląda na to, by czekała nas rewolucyjna zmiana. Wciąż prawie 80% energii elektrycznej produkujemy z węgla, więc sytuacja kopalń bezpośrednio przekłada się na sytuację energetyki.

Z nieukrywaną ciekawością od 12 lat obserwuję to, co dzieje się na rynku węglowym w Polsce. Tak długo zawodowo zajmuję się górnictwem. Wcześniej temat nie był mi obcy, bo sama wywodzę się z górniczej rodziny. Mój pradziadek pracował w kopalni Dymitrow w Bytomiu (to dziś nieczynny zakład Centrum), a dziadek w Komunie Paryskiej (zamknięty obecnie Jan Kanty) w Jaworznie, w którym się urodziłam.

Od lat mam jednak przeświadczenie, że o górnictwie węglowym mówi się tylko wtedy, gdy w kopalni zdarzy się katastrofa, a górnicy wychodzą na ulice z żądaniami podwyżek, które według danych GUS są jednymi z najwyższych przemyśle. Górnicy twierdzą, że to kłamstwo. O branży mówi się także zawsze w okolicach 4 grudnia, czyli przy okazji Dnia Górnika – tradycyjnej Barbórki.

Takie podejście do sektora „czarnego złota” oraz wieloletnie zaniedbania wszystkich opcji politycznych zaczynają się nam właśnie odbijać czkawką. Dlaczego nazywam to wszechobecnym „jakośtobędziemizmem”? Wszystko przez Adama Mickiewicza i Pana Tadeusza. Cytat z tego dzieła – „Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, Ja z synowcem na czele, i? – jakoś to będzie!” – idealnie oddaje podejście polskich polityków do sektora węglowego. Przecież każda próba reformy tej branży przeprowadzana była w momencie, gdy strop całował spąg, jak mawiają górnicy po silnych podziemnych wstrząsach, czyli Gdy w wyrobisku sufit spotka się z podłogą. Tu rządzącym taki węglowy sufit musi spaść na głowę, by dostrzegli górnicze problemy. Z drugiej strony każdy łasi się do związków zawodowych, którew tym sektorze są najsilniejsze w Polsce. Nie wiem, czy istnieje inna branża, w której uzwiązkowienie przekracza 100%. Można? Można. Byle opłaty składek się zgadzały.

W Polsce, gdzie wciąż prawie 80%. energii elektrycznej produkujemy z węgla brunatnego i kamiennego, przy czym znakomitą większość z tego ostatniego, sytuacja kopalń ma bezpośredni związek z sytuacją energetyki. Popatrzmy tylko na ostatnią kadencję PiS-u oraz dwie poprzednie kadencje PO-PSL, żeby już nie wgłębiać się w prehistorię.

Warto przypomnieć sobie 2008 r. Dlaczego dla polskiego górnictwa jest on przełomowy? Wtedy po raz pierwszy w historii Polska będąca największym w Unii Europejskiej, a obecnie też drugim co do wielkości w Europie producentem węgla kamiennego (największym jest Rosja; do 2014 r. ramię w ramię szła z nami Ukraina, która po zajęciu przez Rosjan Donbasu znacząco zmniejszyła wydobycie), stała się importerem netto tego surowca. Sprowadziliśmy z zagranicy więcej czarnego złota, niż wyeksportowaliśmy. I nie był to ewenement. Tak naprawdę powyższa sytuacja (z dwoma latami przerwy za rządów PiS-u) ma miejsce cały czas. Mało tego. Gdy podczas kadencji poprzedniego rządu w 2011 r. padł niekwestionowany rekord importu węgla do Polski na poziomie prawie 15 mln ton, ówczesna opozycja głośno nawoływała do natychmiastowych działań. W kolejnych latach sytuacja się uspokoiła, import utrzymywał się na poziomie plus minus 10 mln ton, by w 2015 roku spaść do 8,3 mln ton i rok później utrzymywać się na podobnym poziomie.

Rekord w imporcie padł jednak w 2018 r. Do Polski przyjechało niemal 20 mln ton węgla kamiennego, w tym 13,5 mln ton z Rosji. Warto przypomnieć, że to właśnie PiS ustami Mariusza Błaszczaka mówił przed wyborami w 2015 r., że węgiel z Rosji jest gorszej jakości niż polski i trzeba wprowadzić na niego embargo.

Dziś PiS twierdzi, że węgiel z Rosji ma dobre parametry, a o embargu od dawna milczy. Politycy chyba wreszcie zdali sobie sprawę z faktu, że takie działanie, biorąc pod uwagę ograniczenia narzucane przez Światową Organizację Handlu, jest nierealne. Oczywiście PO-PSL też tego chwytu próbowało, odgrażając się skargą antydumpingową na działania Rosji i jej niskie ceny, ale nic z tego nie wyszło. W tym roku po siedmiu miesiącach import maleje o ponad 1 mln ton, także ten rosyjski – o 1,5 mln ton. Reakcja Rosjan była oczywista – jeszcze bardziej obniżyli ceny.

Przed nowym rządem stoi naprawdę potężne wyzwanie. Z danych Agencji Rozwoju Przemysłu wynika, że pod koniec sierpnia na zwałach polskich kopalń leżało aż 4,9 mln ton niesprzedanego węgla (przy rocznej produkcji na poziomie ok. 63 mln ton to naprawdę sporo). Pod koniec sierpnia 2018 r. było to tylko 2,1 mln ton. Z tego punktu widzenia spadek importu, który ma na celu zmniejszenie różnicy pomiędzy węglem przywożonym a krajowym, naprawdę powinien być większy. Jednak bez obniżania kosztów wydobycia w polskim górnictwie i zmniejszania zużycia węgla przy spadającej produkcji sytuacja importowa będzie dla naszego kraju naprawdę skomplikowana.

Prawdziwy PO-PiS

Węglowe trupy zaczęły wypadać z szafy jesienią 2014 r., gdy koalicja PO-PSL zmieniła premiera z Donalda Tuska na Ewę Kopacz. Nigdy nie zapomnę sytuacji, gdy Mirosław Taras, były prezes Bogdanki, który z sukcesem wprowadzał kopalnię na giełdę, został prezesem dziś niedziałającej już Kompanii Węglowej (jej następczynią, podobnie jak Katowickiego Holdingu Węglowego, jest Polska Grupa Górnicza zrzeszająca działające kopalnie tych dwóch niegdysiejszych firm). Taras w listopadzie 2014 r. nazwał powyższe działania restrukturyzacyjne reanimowaniem trupa. Kto nie pamięta, na pewno szybko zgadnie, że po natychmiastowej interwencji związków zawodowych został zwolniony. Oczywiście racja była po jego stronie. Szkoda tylko, że refleksje przyszły tak późno.

Wróćmy do zmiany premiera. Ewa Kopacz w sektorze węglowym popełniała niemal same błędy. Kuriozalnym było zwolnienie prezesa Katowickiego Holdingu Węglowego, który podjął ekonomicznie słuszną decyzję o zamknięciu tylko pół roku wcześniej i tak przeznaczonej do likwidacji z powodu wykończenia złoża kopalni Kazimierz Juliusz w Sosnowcu. Kuriozalnym było również wykreślanie z tzw. listy kopalń do zamknięcia zakładów takich jak np. Brzeszcze, który dziś dobija Tauron Wydobycie, a ten za chwilę „przewróci” całego Taurona (ale o energetyce za chwilę). Albo jak np. kopalnia Pokój, która na liście przecież była, a wypadła, bo związek Sierpień’80 zapowiedział, że protestujący na dole górnicy stamtąd nie wyjadą.

O tym, że górnicy potrafią na dole strajkować, wszyscy wiemy. Wiele osób pamięta niewątpliwie najdłuższy w historii strajk w Budryku w Ornontowicach, gdy kopalnia nie chciała przyłączenia do Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Górnicy spędzili na dole 46 dni. Ówczesnego prezesa kopalni, Piotra Bojarskiego, zamknęli w jego własnym gabinecie. Dziś jest on w zarządzie Polskiej Grupy Górniczej, w której odpowiada za produkcję.

Ciekawe jednak w całym układzie jest to, że wiceminister (raz Skarbu Państwa, raz gospodarki) w rządzie Ewy Kopacz, Wojciech Kowalczyk (dziś wiceprezes PGE), był jedynym, który został w rządzie PiS-u po wyborach w 2015 r. To on bowiem negocjował w Brukseli zgodę na to, by likwidacja kopalń odbywała się za zgodą Komisji Europejskiej z publicznych pieniędzy, a więc by nie powtórzyła się sytuacja mająca miejsce w przemyśle stoczniowym, podczas której udowodniono nam niedozwoloną pomoc publiczną. UE wydała zgodę w listopadzie 2016 r. Niewątpliwie był to duży sukces, bo pozwolił na bezbolesne przeprowadzenie likwidacji – nie było protestów społecznych, a przecież liczba miejsc w sektorze zatrudnienia zmniejszyła się o ok. 15 tys. Stosowna specustawa pozwoliła na wypłaty odpraw oraz urlopy górnicze dla tych pracowników zamykanych kopalń, którym do emerytury zostało mniej niż cztery lata (dostawali w tym czasie 75% uposażenia). Ustawa ta jest dość podobna do tej z czasów reformy górniczej rządu Jerzego Buzka, przeprowadzanej przez ówczesnego wicepremiera i ministra gospodarki – Janusza Steinhoffa. Z tą różnicą, że wówczas górnikom korzystającym z zapisów ustawy zakazywano pracy, tym razem zabroniono jej tylko w górnictwie.

Cierpią nie tylko kopalnie

Sytuacja polskich kopalń odbiła się na energetyce, ale i na koksownictwie, w przemyśle stalowym. Część krajowej produkcji węgla kamiennego to właśnie węgiel koksujący, z którego robi się koks będący bazą do produkcji stali. Za przykład może posłużyć Jastrzębska Spółka Węglowa, która jest największym w UE producentem węgla koksowego. Gdy jej kopalnie przestawały pracować, np. przed giełdowym debiutem w 2011 r. (chyba jedyny raz w historii nieuprawnieni ustawą pracownicy dostali akcje spółki!), odbiorcy paliwa tracili cierpliwość. Tym sposobem na przykład ArcelorMittal Poland będący właścicielem największej w Europie koksowni Zdzieszowice znacząco zwiększył dostawy z zagranicy, co wpłynęło na większy import węgla kamiennego. Sytuacja powtórzyła się w 2015 r., gdy w JSW doszło do burd, a w konsekwencji brutalnej interwencji policji.

Nie zapominajmy jednak, że JSW zmuszona była zakupić od upadającej już Kompanii Węglowej kopalnię Knurów-Szczygłowice aż za 1,5 mld zł, a dziś blokuje się jej możliwość przejęcia aktywów koncernu Prairie Mining, co pozwoliłoby na sięgnięcie ze Szczygłowic do złóż nieczynnej kopalni Dębieńsko (28 września 2019 r. upłynął czas obowiązywania umowy o zachowaniu poufności pomiędzy Prairie i JSW). To, że Australijczycy grożą nam tu wielomiliardowym arbitrażem międzynarodowym chyba dla nikogo nie ma większego znaczenia (projekt współpracy JSW i Prairie od roku leży w zamrażarce).

Co z energetyką? Kapitalizacja giełdowa wielkiej czwórki tylko w ostatnim roku obniżyła się o kilkanaście procent (wyjątkiem jest tu Enea, która dała zarobić swoim akcjonariuszom kilka procent na wartości akcji). Energetyka stała się głównym sponsorem kopalń, bo bez jej miliardów nie powstałaby Polska Grupa Górnicza – same obligacje, których spłata zaraz się zacznie, nie podniosłyby jej do pionu kolosa na glinianych nogach.

PGG tak pięknie odwdzięcza się współwłaścicielomże po raz pierwszy na tak dużą skalę to państwowe koncerny energetyczne musiały posiłkować się węglem z importu. W ostatnich latach bowiem miały nawet nieformalny zakaz używania zagranicznego paliwa, choć, jak udowodniłam w lutym na łamach DGP, Elektrownia Ostrołęka, sprowadziła z Rosji w latach 2005-2009 0,8 mln ton węgla, za który zapłaciła o 19 mln zł więcej, niż gdyby kupowała surowiec z Polski. Nawiasem mówiąc, Energa i Enea słono zapłacą za nowy blok 1000 MW, chyba, że zostanie zasilany przez rosyjski węgiel. Mimo wydania NTP (Notice to Proceed, czyli polecenie rozpoczęcia prac) w grudniu 2018 r. finansowanie wciąż nie jest domknięte, a to naprawdę swoisty fenomen. Elektrownia widmo ma się jednak dobrze, głównie na papierze. Jednak wydaje się, że tym faktem też nikt się nie przejmuje.

***

Bez planu klimatyczno-energetycznego, który musi zostać zatwierdzony do końca tego roku przez Brukselę, bez Polityki Energetycznej Polski do 2040 r., bez polityki surowcowej i polityki ekologicznej w wypadku górnictwa i energetyki naprawdę trudno będzie odpowiedzieć na pytanie, dokąd zmierza polska energetyka? Warto pamiętać, że w tej kadencji Komisji Europejskiej cele klimatyczne będą jeszcze bardziej ambitne. Polska polityka w ogóle do nich nie przystaje. Decyzje w sektorze węglowym i energetyce opartej na węglu są pilne i konieczne. Jeżeli nie zostaną podjęte, znowu będziemy hamulcowym zmian, a to się nam pod żadnym względem nie opłaci.

Żałuję tylko, jako współautorka cyklu (wydawanego razem z Michałem Potockim w DGP) o imporcie antracytu z okupowanego Donbasu (pisaliśmy o tym przez dwa lata), że nikt z polityków nie pochylił się nad problemem handlu węglem. Czerpane z niego zyski bezpośrednio wspierają rosyjskich separatystów na okupowanej Ukrainie.

Działanie sfinansowane ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.