Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Polska kojarzy się uchodźcom tylko z Robertem Lewandowskim

przeczytanie zajmie 13 min

Największy problem był z tzw. myśliwymi granicznymi (ang. border hunters), których władze węgierskie wynajęły do ochrony granic z powodu braków kadrowych we własnych służbach granicznych. W zeznaniach, które zebraliśmy na granicy, pojawiają się doniesienia o szczuciu psami, biciu, nakazywaniu siedzenia nago w zimnej wodzie w środku zimy oraz spryskiwaniu oczu gazem łzawiącym. Twarz często oszczędzano, żeby nie było wyraźnych dowodów stosowanej przemocy, ale połamane żebra były ponurą normą. Rozwożenie na rowerze jedzenia w Uber Eats nie powinno być szczytem marzeń dla uchodźcy, bo to prosta droga do frustracji, która niesie dalsze konsekwencje. Jeżeli chcemy, aby uchodźcy naprawdę stali się integralną częścią naszych społeczności, musimy im pozwolić zdobyć umiejętności niezbędne do prowadzenia dobrego życia.

O nowych szlakach migracyjnych, codziennym życiu w obozach, różnicy między uchodźcą a imigrantem ekonomicznym oraz życiu po relokacji z Sonią Nandzik rozmawia Paweł Musiałek. 

Cała Europa na poważnie zainteresowała się uchodźcami dopiero w 2015 r., wraz z pojawieniem się kryzysu migracyjnego. Czy Twoje zaangażowanie w uchodźczy wolontariat pokrywa się z tą cezurą?

Faktycznie zaczęłam moją przygodę z uchodźcami dwa lata temu na granicy serbsko-węgierskiej. To był czas, kiedy uchodźcy masowo podróżowali w stronę Niemiec i Austrii. W czasie pobytu w Serbii postanowiłam, że chcę sprawdzić, jak ta sytuacja wygląda w miejscach, gdzie uchodźcy rozpoczynali swoją europejską wędrówkę. Z tego powodu przeniosłam się do Grecji. Początkowo pracowałam w Atenach, a później trafiłam na grecką wyspę Lesbos. Na miejscu współpracowałam z organizacją Humanitarian Support Agency, która organizowała pracę w obozie o nazwie Kara Tepe. Tam założyłam mój projekt „1976 km”, który służy pomocą uchodźcom. Z tym projektem ruszyliśmy do Ceuty, czyli enklawy hiszpańskiej w Maroku, a stamtąd do Bangladeszu, gdzie zajmowaliśmy się kryzysem Rohindżów. Teraz wracamy z projektem edukacyjnym dla uchodźców na Lesbos.

Czyli początek Twojego zaangażowania przypada na kulminacyjny okres „wędrówki ludów”.

Precyzyjnie – na moment zablokowania tej wędrówki, spowodowany decyzją Viktora Orbána o zamknięciu węgierskich granic, przede wszystkim granicy z Serbią. Podróżujący uchodźcy nie wierzyli, że ta granica zostanie zamknięta na stałe, dlatego zaczęli się osiedlać w jej okolicy, czekając na zmianę sytuacji.

Zakładam, że nie było tam odpowiedniej infrastruktury?

Uchodźcy osiedlili się tam na dziko. Rozłożyli prowizoryczne namioty, sklecone z patyków i koców. Żyli w skrajnie trudnych warunkach. Żywność, którą dostarczał Czerwony Krzyż, była niewystarczająca. Każdego dnia uchodźcy dostawali dokładnie to samo: kromkę chleba i sardynki lub tuńczyka w puszce na śniadanie, lichą zupę na obiad i w niektórych ośrodkach kolację dokładnie taką samą jak śniadanie. Największy problem był z dziećmi. Trudno było je zmusić do jedzenia non stop ryb z puszki. To jeden z powodów, dla których w obozach dla uchodźców nie ma grubszych dzieci. Większość jest wychudła.

Nie mogli liczyć na wsparcie ze strony Serbii lub organizacji pozarządowych?

W tamtym czasie organizacje pomagające uchodźcom dopiero się organizowały. Dodatkowym problemem było negatywne nastawienie serbskich władz do NGO jako takich. Panowało przekonanie, że organizacje pomocowe są powodem, dla którego uchodźcy docierają do Serbii. Zdaniem lokalnych władz świadomość możliwości uzyskania pomocy motywowała uchodźców do wyboru drogi przez ich kraj.

Na czym polegała pomoc z Twojej strony?

Zaczęłam z programem żywnościowym, który nazywał się Fresh Response. Dostarczaliśmy uchodźcom świeże produkty, aby samodzielnie mogli przygotowywać posiłki. Później zajęłam się pomocą w kwestiach higienicznych i dystrybucji ubrań, a skończyło się monitoringiem praw człowieka na granicy.

Na czym konkretnie się skupiałaś?

Nasza grupa monitorowała zjawisko tzw. push backs, czyli wypychania tych uchodźców, którzy próbowali przekroczyć węgierską granicę, z powrotem na terytorium Serbii.

Czy pilnowanie własnych granic przez władze państwowe to już naruszenie praw człowieka?

Problemem były nadużycia ze strony węgierskich służb, przede wszystkim tzw. myśliwych granicznych (ang. border hunters), których władze węgierskie wynajęły do ochrony granic z powodu braków kadrowych we własnych służbach granicznych. Oni bardzo często wykazywali się dużą brutalnością w wypełnianiu swoich obowiązków. W zeznaniach, które zebraliśmy na granicy mówią, pojawiają się doniesienia o szczuciu psami, biciu, nakazywaniu siedzenia nago w zimnej wodzie w środku zimy oraz spryskiwaniu oczu gazem łzawiącym. Twarz często oszczędzano, żeby nie było wyraźnych dowodów stosowanej przemocy, ale połamane żebra były ponurą normą.

Rozumiem, że po zamknięciu granicy węgiersko-serbskiej główny szlak migracyjny do Europy Zachodniej musiał zmienić bieg.

Najbardziej popularny szlak lądowy wiodący przez Grecję, Macedonię i Serbię dalej istnieje, chociaż teraz uchodźcy dużo częściej próbują podróżować z Serbii przez Chorwację albo nawet przez terytorium Bośni i Hercegowiny. To właśnie Bośnia staje się dzisiaj nowym centrum uchodźczym. Liczby się szybko zmieniają i na ogół są szacunkowe, gdyż Bośnia jest krajem tranzytowym, więc uchodźcy się tak często nie rejestrują. Obecnie mówi się o jakichś 11 tys. uchodźców przebywających w tym kraju.

Posługujemy się terminem „szlak”, jakby wzdłuż jego biegu funkcjonowała realna infrastruktura.

Jeśli już chcemy mówić o jakiejś infrastrukturze, to tylko mentalnej. Powstaje ona w wyniku wymiany informacji między uchodźcami, którzy cały czas szukają najbardziej dogodnego szlaku migracyjnego.

Czy na tym szlaku uchodźcy mogą liczyć na pomoc miejscowej ludności czy zdani są tylko na siebie?

Zdarza się, że uchodźcy mają ze sobą oszczędności, dzięki czemu są w stanie samodzielnie zaspokoić podstawowe potrzeby. Najczęściej jednak zdani są na pomoc lokalnych mieszkańców. Dla przykładu Bośniacy, pomni własnych wojennych doświadczeń, wykazują się w tym względzie prawdziwą solidarnością międzyludzką. Pozwalają uchodźcom rozłożyć namioty w swoich ogrodach i sadach, udostępniają prysznic. Grupy wolontariuszy organizują dystrybucję żywności i ubrań. Inaczej jest w Chorwacji, gdzie nastawienie do uchodźców z upływem czasu staje się coraz bardziej negatywne.

Inny nowy popularny szlak migracyjny wiedzie przez Hiszpanię.

Na nim dominują osoby pochodzące z Konga czy Gwinei, ale spotkaliśmy tam także osoby z Bangladeszu oraz Rohindżów. Motywacje podjęcia tak niebezpiecznej wędrówki są różne. Część osób ucieka przed konfliktem, jak Kongijczycy czy Rohindżowie, część jednak przyznaje, że w drogę pchnęła ich skrajna bieda. Warto podkreślić, że tylko od początku tego roku do Hiszpanii przedostało się ponad 30 tys. osób. To nowy rekord dla tego kraju.

Tamtejszy szlak wiedzie do Algierii i Maroka przez Saharę, która stała się prawdziwym cmentarzyskiem uchodźców, nieprzygotowanych do tak skrajnych warunków podróży. Z jednej strony brak odpowiedniej ilości wody i jedzenia. Z drugiej częste przypadki awarii samochodów przemytników, które rozkraczają się na środku Sahary. Po wezwaniu pomocy przez radio, owszem, pomoc przybywa, ale zabiera tylko przemytników, zostawiając migrantów praktycznie na pewną śmierć. Ci, którym uda się mimo wszystkich przeciwności trafić do Algierii i Maroka, próbują następnie dostać się do Ceuty albo Melilli, czyli hiszpańskich enklaw.

Gdzie często czeka ich rozczarowanie.

Uchodźcy nie zdają sobie sprawy, że enklawy są wyłączone ze strefy Schengen. Co oznacza, że nawet dostanie się do Ceuty i Melilli nie daje im automatycznie możliwości swobodnego przemieszczania się po terytorium Unii Europejskiej.

Do Hiszpanii kontynentalnej uchodźcy próbują się dostać najczęściej na łódkach wypływających z terytorium Maroka. Podejmowane są także próby przemytu samochodami: ludzie ukrywają się w siedzeniach lub walizkach. W internecie można nawet znaleźć nagranie, na którym strażnicy graniczni prześwietlają kamerą termowizyjną jedno z aut, a sprzęt wykazuje ciepło człowieka ukrytego… w oponie. Uchodźcy próbują również wspinać się na dziewięciometrowy płot oddzielający Ceutę od Maroka. Płot jest zakończony drutem kolczastym, a wokół znajdują się kamery termowizyjne i latają drony. Gdy tylko straż graniczna Maroka lub Hiszpanii dostaje sygnał o ruchu w pobliżu granicy, natychmiast reaguje. Mimo to czasem uchodźcom i migrantom udaje się pokonać ten płot. Pod koniec lipca w jeden dzień ponad 600 osób przekroczyło hiszpańską granicę w ten sposób.

Jak wygląda podział narodowościowy migrantów na poszczególnych szlakach?

Osoby, które próbują dostać się przez Turcję do Grecji, to najczęściej mieszkańcy Bliskiego Wschodu, podróżujący głównie z Syrii. Na zachodnich szlakach, w tym przez Libię do Włoch, a szczególnie przez Maroko i Algierię do Hiszpanii znajdzie się wiele osób z Czarnej Afryki. Jeszcze dwa lata temu dominowała kolejność: Grecja, Włochy, Hiszpania. W tym roku według danych Wysokiego Komisarza ONZ do spraw Uchodźców, to Hiszpania stała się nowym liderem. Głównym powodem częściowego odciążenia Grecji jest oczywiście umowa Unii Europejskiej z Turcją.

Przenieśmy się teraz na wyspę Lesbos, traktowaną często jako symbol kryzysu uchodźczego. Jak wygląda codzienne życie w obozach uchodźczych zlokalizowanych na tej greckiej wyspie?

Polega przede wszystkim na staniu w kolejkach po jedzenie albo zaspokajaniu innych prozaicznych, najbardziej podstawowych potrzeb.

To wszystko?

Tam, gdzie obecne są organizacje międzynarodowe, dzień jest bardziej urozmaicony. Przede wszystkim chodzi o kursy językowe dla dorosłych oraz organizację czasu dla najmłodszych. Coraz częściej w pobliżu obozów powstają także centra kultury. Wielu uchodźców mówi po angielsku, ale doszlifowanie tego języka oraz nauka języka lokalnego należą do zajęć cieszących się największym zainteresowaniem.

Jak wygląda sytuacja humanitarna w tych obozach?

Obraz nie jest jednoznaczny. Najlepiej jest w Kara Tepe. To jest obóz przeznaczony dla osób znajdujących się w najtrudniejszej sytuacji: rodzin z dziećmi, osób niepełnosprawnych, samotnych kobiet. Jest on prowadzony przez miasto, a jego menadżerem jest były wojskowy, który ma dobry kontakt zarówno z uchodźcami, jak i organizacjami pozarządowymi, które zajmują się np. dostarczaniem śniadań, organizowaniem zajęć dla dzieci, czy też sprawami czysto higienicznymi, w tym sprzątaniem. W Kara Tepe miasto płaci jedynie osobom, które zajmują się administracją i ochroną, a cała reszta należy do organizacji pozarządowych.

Rozumiem, że nie wszędzie jest jednak tak różowo.

Drugim obozem na Lesbos jest Moria. Często, i niebezpodstawnie, jest on nazywany piekłem na Ziemi. To swoisty „obóz weryfikacyjny”, w którym odbywa się rejestracja wszystkich uchodźców trafiających na wyspę. W jego ramach działa kilka sekcji, łącznie z sekcją zamkniętą, gdzie trafiają osoby podejrzane o działalność przestępczą albo takie, których historia osobista jest podważana. Niestety trafiają tam także osoby, wobec których nie ma podstaw do stosowania izolacji. To dlatego  na Lesbos już kilkukrotnie organizowane były protesty w sprawie tych nadużyć.

Domyślam się, że sekcja zamknięta to nie jedyny problem.

Moria jest przede wszystkim strasznie przepełniona. Pierwotnie obóz został zbudowany na 2 tys. osób, a w tym momencie żyje tam ponad 6 tys. ludzi. Poza doskwierającą ciasnotą brakuje tam dosłownie wszystkiego. Nie ma nawet wolnych koców. Dzieci z rodzinami często śpią na betonie i okrywają się tym, co znajdą na ulicach. Powszechny deficyt rodzi rywalizację o dostęp do dóbr, co nieraz prowadzi do konfliktów, a nawet walk. Dwa miesiące temu rodziny kurdyjskie uciekły z obozu i zapowiedziały, że do niego nie wrócą.

Kto najczęściej ze sobą walczy?

Przede wszystkim ludność arabska z Afgańczykami.

Czy te konflikty mają podłoże religijne lub etniczne?

Często duży spór zaczyna się od naprawdę błahej sprawy, na przykład od kłótni między dwoma mężczyznami o rozdawany koc. Ze względu na wpisaną w kulturę Bliskiego Wschodu silną solidarność grupową, taki spór szybko eskaluje i zamienia się w znacznie poważniejszy konflikt. Syryjczycy mają też za złe Afgańczykom, że wielu z nich walczy po stronie Asada jako najemnicy.

Czy te skrajne warunki bytowe wynikają z niewystarczającego finansowania funkcjonujących obozów?

Tak, przede wszystkim chodzi o zbyt niskie wsparcie finansowe ze strony UE, która nie nadąża za wciąż rosnącą liczbą uchodźców trafiających na Lesbos. Drugim powodem są restrykcyjne przepisy, które uniemożliwiają przejście na kontynent osobom znajdującym się w trakcie procedury uchodźczej. Na wyspie żyją osoby, które dostały już pozytywną decyzję co do możliwości poruszania się po terytorium Unii, ale póki w ich dokumentach widnieje czerwony stempel, nie wolno im opuścić Lesbos. Greckie władze nie radzą sobie z czasowym rozpatrywaniem wciąż rosnącej liczby wniosków. Cała procedura może trwać nawet dwa, trzy lata.

Czy w takich okolicznościach, poza pomocą finansową, głównej roli nie powinno odgrywać wsparcie administracyjne?

Taka pomoc pozwoliłaby z pewnością zmniejszyć zatory urzędnicze, ale nie rozwiązałaby wszystkich problemów. Dla Greków priorytetem jest bowiem przyspieszenie procesu relokacji uchodźców. Greckie władze twierdzą, że nie mają już możliwości przyjęcia większej liczby osób w kontynentalnej części swojego kraju.

Co dzieje się dalej z osobami, które otrzymają już prawo opuszczenia wyspy?

Przede wszystkim mogą trafić do kontynentalnej Grecji. Najczęściej dostają gotowy przydział do konkretnego obozu albo domu prywatnego, organizowany i opłacany przez Biuro Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców. Ten ostatni przypadek dotyczy osób o szczególnym statusie: samotnych matek, chorych, ofiar przemocy. Relokacja do innych państw UE jest ostatnim etapem, oczywiście, jeśli im przysługuje.

W 2015 r. w UE podjęto decyzję o przesiedleniu z włoskich i greckich obozów 160 tys. osób, które otrzymały status uchodźcy do pozostałych państw Wspólnoty. Jak ta decyzja sprzed trzech lat jest realizowana w praktyce?

Ślamazarnie. Do tej pory jedynie trochę ponad 34 tys. osób zostało przeniesionych. Wynika to z prostego faktu. Wszyscy chcą się przygotować na przybycie uchodźców, organizacja ośrodków w państwach docelowych trwa, a więc sam transfer uchodźców jest realizowany małymi partiami. Na to nakłada się rosnąca niechęć wobec migrantów i uchodźców. Dla przykładu, nowy rząd Austrii stwierdził, że z dalszej relokacji się wycofuje i do tej pory z kwoty 1953 uchodźców, przyjął tylko 43.

Musimy też pamiętać, że nie wszyscy kwalifikują się do relokacji. Mogą o nią się ubiegać jedynie osoby, które przybyły na teren Grecji lub Włoch między 24 marca 2015 r. a 26 września 2017 r., zarejestrowały się i pobrane im zostały odciski palców. Nie każda narodowość podlega też relokacji. Po ostatniej weryfikacji listy prócz Syryjczyków znajdują się na niej obywatele Erytrei, Bhutanu, Bahrajnu, Bahamów, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Kataru i Jemenu.

Czy uchodźcy mogą wybrać kraj docelowy?

W trakcie procedury relokacyjnej umożliwia się im zaznaczenie krajów preferowanych. Dodatkowo uchodźcy wpisują informacje, które mogłyby im ułatwić dostęp do danego kraju, czyli znajomość języka oraz sytuację rodzinną. Jeśli ktoś ma rodzinę w danym państwie członkowskim UE, to uważa się, że proces asymilacyjny będzie przebiegał sprawniej. Ostatecznie decyzja o lokalizacji zależy jednak nie od uchodźcy, lecz urzędników.

Jakie kraje cieszą się największą popularnością wśród uchodźców?

Zdecydowanie Niemcy. Uchodźcy uważają, że to kraj bezpieczny, który zapewnia stabilność i ma dobrze zorganizowany system wsparcia dla imigrantów. Wysoko cenione są również Austria i Szwecja. Preferencje zależą także od kraju pochodzenia. Dla przykładu, ludzie z Konga chcą trafić do Francji z uwagi na znajomość języka.

A których miejsc uchodźcy woleliby uniknąć?

Szczególnie złą renomą cieszą się Bułgaria i Węgry.

Z czego to wynika?

O sytuacji na granicy węgierskiej mówiłam już wcześniej. Powszechna niechęć, a nawet przypadki stosowania przemocy wobec uchodźców, to także rzeczywistość bułgarska.

Czy Polska jest w ogóle obecna w świadomości uchodźców?

W niewielkim stopniu. W Serbii była nieco większa, bo na miejscu z uchodźcami pracowała bardzo duża grupa Polaków. Uchodźcy zaczęli postrzegać Polaków przez pryzmat swoich doświadczeń z wolontariuszami, stąd nieco większe zainteresowanie naszym krajem. Generalnie jednak Polska kojarzy się jedynie z Robertem Lewandowskim.

Odwróćmy logikę. Czy w takim razie państwa UE mogą dokonywać selekcji? Jeśli tak, to czym się kierują przy relokacji? Religią? Wykształceniem? Czy można mówić o zjawisku drenażu mózgów?

Zwłaszcza na początku całego procesu można było selekcjonować uchodźców. Niektóre państwa z tego mocno skorzystały, jak np. Portugalia, która prosiła o rodziny chrześcijańskie i je dostała. Zresztą więcej państw prosiło o chrześcijan ze względu na łatwiejszą asymilację, ale szybkie „wyczerpanie” puli tej kategorii osób spowodowało, że im później dany kraj się zgłosił, tym mniejsza była szansa na wybór preferowanych osób. Można wybierać zawodami, ale jest to trudne z uwagi na problem z weryfikacją kwalifikacji.

Czy płeć ma znaczenie?

Paradoks polega na tym, że samotni mężczyźni są wybierani na końcu, co jest zadziwiające, bo to oni jako pierwsi wchodzą na rynek pracy, a więc nie tylko zarabiają, czyli nie obciążają budżetu państwa, ale wręcz przeciwnie – dokładają się do niego.

Jak wygląda wejście kobiet na rynek pracy?

Niestety kobiety mają bardzo duży problem z pracą. Często w kulturach niezachodnich, zwłaszcza w kulturze arabskiej, podział ról jest bardzo tradycyjny i mężczyźni zarabiają na całą rodzinę, a kobiety pracują tylko w domu, więc nie są przygotowane do wejścia na rynek pracy zarówno kulturowo, jak i pod względem kompetencji.

Istnieje także inna bariera. Kobiety często wybierają takie ścieżki kariery, które są całkowicie zdominowane przez kobiety, ponieważ nie chcą, aby inni mężczyźni byli ich bezpośrednimi przełożonymi. To jest uznawane za zagrożenie dla cnoty kobiety. Z tym problemem można sobie jakoś poradzić oddolną pracą, co widzę w obozach, kiedy prowadzimy  zajęcia. Na początku kobiety były bardzo niechętne, aby czegokolwiek być uczone przez mężczyzn, ale teraz powoli to się zmienia. Zwłaszcza jeżeli wprowadzamy kobietę-asystentkę dla nauczyciela.

Czy możemy powiedzieć z pełnym przekonaniem, że te osoby, które otrzymują status uchodźcy, są skutecznie zweryfikowane, czyli trafiają do Europy z miejsc, gdzie ich życie było faktycznie zagrożone?

Najprostsza sprawa jest z Syryjczykami, bo w ich przypadku istnieją ewidentne dowody, że uciekają do Europy przed wojną domową w ojczyźnie. Dlatego prawie wszyscy Syryjczycy dostają azyl tylko dlatego, że są Syryjczykami. Z tego powodu zdarzają się jednostkowe przypadki osób, które podawały się za Syryjczyków, aby zwiększyć szansę na azyl, ale akurat pochodzenie jest łatwe do zweryfikowania.

Rozumiem, że krótkie sprawdzenie znajomości języka powinno szybko zweryfikować kraj pochodzenia.

Służby zatrudniają coraz więcej native speakerów, których rekrutują z samej społeczności uchodźczej, aby zweryfikować to, czy ktoś rzeczywiście pochodzi z danego kraju.

Kto sprawdza uchodźców? Służby państwa, do którego ostatecznie trafiają? Pracownicy Frontexu, agencji ds. granic zewnętrznych Unii?

Osoby, które trafiają na wyspy greckie, są weryfikowane  przez służby greckie we współpracy z European Asylum Support Office (EASO). W przypadku osób zakwalifikowanych do relokacji odbędzie się jeszcze jedna weryfikacja, przeprowadzona już przez służby państwa, w którym mają zamieszkać. Z każdą osobą przeprowadzone są co najmniej dwa pogłębione wywiady, aby sprawdzić, jaką rzeczywiście mają podstawę do ubiegania się o azyl.

Czyli możemy powiedzieć, że zastosowana metoda weryfikacji tych osób jest wystarczająca?

Jest drobiazgowa. Zaczyna się od pobrania odcisków palców, które trafiają następnie do odpowiedniej bazy danych, więc ktokolwiek mający przeszłość kryminalną w UE jest identyfikowany już na tym etapie i od razu zakwalifikowany do odesłania do kraju pochodzenia.

Uchodźcy są proszeni o odtworzenie ich drogi przybycia do Europy, pada wiele pytań o miejsce zamieszkania. Te pytania często są bardzo szczegółowe. Wiem, że kogoś nawet pytano o konkretny sklep znajdujący się na danej ulicy, bo akurat któryś z tłumaczy miał wiedzę na temat danego regionu. Szczegółowość jest niezbędna, bo większość uchodźców nie ma dokumentów. Często to kwestia zgubienia czy kradzieży albo również ich celowego pozbycia się.

Aby podszyć się pod inną narodowość i zwiększyć w ten sposób szansę na azyl?

Czasami ma to miejsce. Niektórzy uważają, że będzie im łatwiej dostać się do UE, podając inną narodowość. Podobno to częsta praktyka wśród Pakistańczyków, którzy wiedzą, że nie mają możliwości zdobycia wizy, aby dostać się do UE, ponieważ Pakistan jest uważany za kraj bezpieczny, aczkolwiek uważam to za błąd. W przypadku tego kraju trzeba brać pod uwagę indywidualną sytuację, bo jednak w Pakistanie talibowie w pewnych regionach szerzą terror.

Są inne powody wyrzucania dokumentów?

Osoby, które przekroczyły 18. rok życia, nie pokazują swoich dokumentów po to, aby podawać się za nieletnich. To przyspiesza proces uzyskania azylu. Niepełnoletni od razu trafiają w inne środowisko, np. w Niemczech funkcjonują specjalne domy dla małoletnich.

Skoro nie Pakistańczycy, to kto, poza Syryjczykami, może liczyć na azyl?

Irakijczycy prawie zawsze go otrzymują, w przypadku Afgańczyków jest to zależne od wewnętrznej sytuacji politycznej w tym kraju. Kiedy rośnie liczba ataków terrorystycznych, to jednocześnie rośnie szansa na otrzymanie przez nich azylu. I odwrotnie – dłuższy okres spokoju w Afganistanie sprawia, że procedury azylowe są dla nich wydłużane.  Narodowości, które znajdują się na liście relokacyjnej, mają największe szanse na otrzymanie szybkiego azylu. Oczywiście nie z każdego z tych krajów uchodźcy docierają licznie do Europy. Prawie w ogóle nie ma na przykład osób z Bahamów czy Bhutanu. Zazwyczaj szybko azyl otrzymują obywatele Erytrei, których licznie przyjmuje Szwajcaria. Greckie statystki azylowe dobrze obrazują, jakie narodowości otrzymują ochronę w Europie. W ubiegłym roku stopień odrzucenia aplikacji Syryjczyków w Grecji wyniósł zaledwie 0,4%, osób z Palestyny 3,3%, Afgańczyków 23,4%, Pakistańczyków z kolei aż 97,8%!

Co w takim razie z osobami, które chcą się dostać do Europy z Afryki, czyli migrantami ekonomicznymi?

Sytuacja jest bardzo różna, bo z jednej strony mamy do czynienia z migrantami ekonomicznymi, którzy uciekają przed naprawdę ekstremalną biedą, ale mamy również ludzi z krajów, które są ogarnięte konfliktem, czyli spełniających kryteria azylowe.

Oczywiście do Europy trafiają również migranci ekonomiczni, którzy często najpierw przekraczają granice, a dopiero później zaczynają starania o pracę i niezbędne papiery. Spora część z nich trafia na listy deportacyjne, gdy przy rutynowej kontroli policji okazuje się, że nie mają dokumentów.

Warto podkreślić, że wiele społeczeństw Zachodu starzeje się i każdego roku będą potrzebować dodatkowej, poza rodzimą, siły roboczej. W dyskusjach politycznych pojawiają się koncepcje zbudowania ośrodków rekrutacyjnych w krajach pochodzenia migrantów, tak aby do Europy docierali już przeszkoleni i wiedzieli, czego mogą się spodziewać nie tylko w kwestiach zawodowych, ale także kulturowych. Wydaje się jednak, że Europa może nie być jeszcze gotowa na takie rozwiązanie. Cały czas panuje przekonanie, że nie poradzimy sobie z liczbą uchodźców przybywających do Europy, więc tym bardziej nie możemy otworzyć się na migrantów ekonomicznych.

Co dzieje się z osobami, które nie otrzymają ostatecznie statusu uchodźcy?

Rozpoczyna się procedura deportacji, która wygląda bardzo różnie w zależności od kraju pochodzenia i państwa, z którego dana osoba ma być deportowana. Na deportację musi się zgodzić rząd danego kraju, z którego pochodzi uchodźca, a żeby rząd się zgodził, musi wysłać swojego przedstawiciela, czyli na ogół ambasadora lub konsula danego kraju. Z tych powodów cała procedura ciągnie się miesiącami.

Problem polega na tym, że deportować można tylko tam, gdzie jest podpisana umowa o readmisji, a więc nie dotyczy to wszystkich państw „eksportujących” migrantów.

Rzeczywiście, większość krajów nie chce brać swoich obywateli z powrotem. Niedawno UE zapłaciła nawet afgańskiemu rządowi pieniądze, aby zgodzili się na odsyłanie do nich ich własnych obywateli, którzy próbowali bezskutecznie dostać się do Europy.

Porozmawiajmy o osobach, które zostały już relokowane. Jak wygląda ich życie w kraju docelowym?

Zależy to od państwa, do którego się przenieśli. Zazwyczaj trafiają na początku do specjalnych obozów przejściowych. W przypadku krajów mających już doświadczanie uchodźcze, natychmiast rozpoczynają się procedury asymilacyjne: szkolenia z zasad życia społecznego dla dorosłych, edukacja dla dzieci. To jest bardzo ważne, bo dużo nieporozumień wynika z tego, że przybywający po prostu nie rozumieją zasad, jakie obowiązują w danym kraju.

Komu to dobrze wychodzi?

Przede wszystkim Niemcom. Oni de facto nie mają obozów dla uchodźców, tylko centra uchodźcze. Często to jest porządny dom, który wygląda jak hotel. Niemcy pracują z uchodźcami na bazie studiów przypadku. Pytają, co zrobiłbyś w tej i w tej sytuacji, po czym wyjaśniają, jak postępuje się w danym wypadku w Niemczech. Zaczynają od podstawowych przepisów prawa, które odpowiadają na pytanie co jest dozwolone, a co nie jest. Potem przechodzą do bardziej złożonych szkoleń, podczas których pokazują i wyjaśniają, jak Niemcy zachowują się w określonej sytuacji.

Ktoś poza naszymi zachodnimi sąsiadami?

Szwajcarzy, którzy przystąpili do procesu relokacji pomimo że nie są członkami UE. W ich przypadku świetnie działają wyspecjalizowane centra dla dzieci oraz kobiet po traumatycznych przeżyciach, np. zgwałconych w trakcie podróży do Europy.

Bardzo ciekawym przykładem dobrych praktyk są także Stany Zjednoczone. Na ich terytorium aktywnie działa choćby International Refugee Council, instytucja założona jeszcze przez Alberta Einsteina, która organizuje zajęcia z pisania CV, pokazuje, jak wygląda rynek pracy, pomaga w znalezieniu zatrudnienia. Ludzie w USA mają możliwość odmowy w przypadku pierwszej oferty pracy, ale drugą muszą już wziąć, bo inaczej tracą świadczenia. Głównym celem systemu jest doprowadzenie do jak najszybszego usamodzielnienia się uchodźców.

Centra dla uchodźców to tylko początek, okres przejściowy służący wstępnej aklimatyzacji. Co dzieje się, kiedy uchodźcy muszą się już usamodzielnić?

Niestety często zaczynają się problemy. Pobyt w centrach trwa kilka miesięcy, później trzeba już działać na własną rękę: zorganizować dom, znaleźć pracę, wybrać szkołę dla dzieci. W tych wysiłkach asystują oczywiście służby socjalne, ale uchodźcy są już pozbawieni wcześniejszych świadczeń.

Jak więc wygląda proces ich socjalizacji?

W najłatwiejszej sytuacji są ci, którzy trafili do kraju, gdzie mają rodzinę. Często nie są to najbliżsi krewni, tylko jacyś dalecy kuzyni babki ciotecznej, ale to pozwala od razu łatwiej wejść w interakcje z lokalną społecznością. Albo podjąć pierwszą pracę w małym sklepiku, który prowadzi jakiś daleki kuzyn babci. Po aklimatyzacji często imigranci startowali z własnym biznesem. To była bardzo popularna ścieżka Turków w Niemczech.

Czy dysponujemy jakimiś „twardymi” wskaźnikami, które pokazywałyby, ile osób faktycznie znalazło zatrudnienie po opuszczeniu ośrodków?

Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji prowadzi statystyki dotyczące zatrudnienia, ale bierze pod uwagę np. takich migrantów jak Polacy pracujący w Brukseli, więc przyjęta metodologia ma swoja istotne ograniczenia, nie jest wystarczająco szczegółowa. Poza tym wydaje się, że jest jeszcze za wcześnie na liczbowe podsumowania, bo uchodźcy zazwyczaj bardzo długo przebywają w obozach, a następnie jeszcze trochę w ośrodkach przejściowych krajów, do których są przenoszeni. Wielka fala z 2015 r. dopiero niedawno weszła na rynek pracy, więc musimy poczekać, aż minie trochę czasu, aby dokonać oceny.

Czy prawdziwa jest teza, że wobec istniejących braków finansowych, instytucjonalnych i administracyjnych poszczególnych państw niezbędnym elementem polityki migracyjnej stają się organizacje pozarządowe? 

Organizacje pozarządowe wypełniają luki pozostawione przez instytucje państwowe. I nawet kraje bogate i dobrze zorganizowane, takie jak Szwajcaria, korzystają z usług organizacji pozarządowych. W terenie organizacje pozarządowe przejmują na przykład dożywianie uchodźców, gdyż jedzenie obozowe jest często niewystarczające albo niskiej jakości. Bardzo często wyspecjalizowane organizacje zajmują się pomocą medyczną lub edukacją dla najmłodszych. W krajach docelowych często organizują pomoc prawną, zajęcia z integracji i naukę języka. Z mojej dwuletniej pracy w terenie wynika, że edukacja młodzieży, późnych nastolatków to ciągle duża luka, niezagospodarowana w prawie żadnym z europejskich hot spotów.

Czy wiemy ile osób wolontaryjnie jest zaangażowanych w pomoc uchodźcom?

Trudno wskazać konkretne liczby. Są osoby zaangażowane w działalność profesjonalnych organizacji pozarządowych współpracujących z instytucjami rządowymi, są tacy, którzy angażują się mniej formalnie. Trzeba także wziąć pod uwagę takie sytuacje jak we wspomnianej już Bośni, gdzie całe rodziny pomagają uchodźcom, biorąc ich pod dach bądź udostępniając ogrody dla ich namiotów.

Na czym koncentruje się Twój projekt realizowany obecnie na wyspie Lesbos?

Chodzi w nim o edukację nastolatków. Przez te dwa lata pracy w terenie z uchodźcami zauważyłam, że to kluczowa sprawa, ponieważ uchodźcy, jak już dostaną azyl i przeniosą się na teren UE, będą musieli bardzo szybko wejść na rynek pracy. Brak wykształcenia i konkretnych kompetencji oznacza często niskopłatną pracę, nieraz podejmowaną „na czarno”.

Dlaczego wybrałaś akurat nastolatków?

Jeżeli ucieka się przed wojną w Syrii w wieku 14 lat, azyl można otrzymać w wieku 18–19 lat. W efekcie 14-letni chłopiec staje się niewyedukowanym 19-letnim mężczyzną, który od razu musi wejść na rynek pracy bez żadnego przygotowania. Warto więc wykorzystać pobyt w obozie na edukację, aby maksymalnie ułatwić sobie późniejsze życie w państwie, do którego trafia.

Czego konkretnie chcecie uczyć?

Postanowiliśmy, że ten projekt nie będzie miał stricte szkolnego charakteru. To ma być nauka konkretnych kompetencji, które pozwolą później uprawiać wolny zawód, takich jak fotografia, grafika komputerowa czy w ogóle obsługa komputera, bo dla wielu osób, zwłaszcza kobiet, to jest novum. Chcemy stworzyć swoiste laboratorium medialne na Lesbos i zobaczyć, na ile uchodźcy są zainteresowani zdobyciem takich kwalifikacji i czy znajdują się one w ich zasięgu. Na późniejszym etapie chcemy ich spróbować połączyć z lokalnym biznesem. Np. jeżeli ktoś został przeniesiony do Szwecji i wiemy, że w miejscu jego zamieszkania działają przedsiębiorcy, którzy mogą być zainteresowani kompetencjami naszych podopiecznych, to chcemy ich ze sobą skontaktować.

Już teraz w Grecji uchodźcy mogą pracować od razu po tym, jak się zarejestrują, przebywając jeszcze w obozie. Dotychczas jednak przeważa zatrudnienie w gastronomii. Chcemy, aby nie byli oni skazani na jedną lub dwie niskopłatne branże. Wielu uchodźców wykonywało konkretne zawody w swoich krajach. Jest sporo dobrze wyedukowanych Syryjczyków, którzy byli lekarzami, nauczycielami czy prawnikami. Zdajemy sobie jednak sprawę z tego, że ich dyplomy nie będą uznawane na terenie Unii Europejskiej i że będą się musieli przekwalifikować.

Czy Wasz projekt nie jest zbyt ambitny jak na możliwości uchodźców?

Zdajemy sobie sprawę z potencjalnych trudności, dlatego nasz projekt ma charakter pilotażowy. Mamy jednak głębokie przekonanie, że musimy uczyć uchodźców kompetencji niezbędnych na współczesnym europejskim rynku pracy, a nie ograniczać ich możliwości do otwarcia budki z kebabem. Rozwożenie na rowerze jedzenia w Uber Eats nie powinno być szczytem marzeń dla uchodźcy, bo to prosta droga do frustracji, która niesie dalsze konsekwencje. Jeżeli chcemy, aby uchodźcy naprawdę stali się integralną częścią naszych społeczności, musimy im pozwolić zdobyć umiejętności niezbędne do prowadzenia dobrego życia.

Anglojęzyczna wersja materiału do przeczytania na łamach serwisu Visegrad Plus. Wejdź, przeczytaj i wyślij swoim znajomym z innych krajów!