Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Kaszczyszyn, Artur Gruszczak  4 kwietnia 2016

Gruszczak: Większość migrantów trafia do Europy dzięki przemytnikom

Piotr Kaszczyszyn, Artur Gruszczak  4 kwietnia 2016
przeczytanie zajmie 13 min

Kontrola granic zewnętrznych UE? Mamy do tego wyspecjalizowaną agencję Frontex. Walka z mafiami szmuglującymi migrantów do Europy? Jest Europol, jest IntCen, czyli jednostka wywiadowcza UE. Tyle teorii, w praktyce wszystkie te instytucje są uzależnione od (braku) woli państw członkowskich. Frontex już w 2014 r. wydał raport, który precyzyjnie przewidział wydarzenia, z którymi zmagamy się dzisiaj. Czy zrobiono coś z tymi informacjami? Oczywiście nie, bo wiązałoby się to w konsekwencji ze znacznym wzmocnieniem kompetencji agencji kosztem państw członkowskich. Z prof. Arturem Gruszczakiem rozmawia Piotr Kaszczyszyn.

Tysiące nowych migrantów praktycznie codziennie trafia do Europy. W odpowiedzi na kolejne zamachy i rosnącą liczbę przybyszów z Afryki Północnej i Azji coraz donośniej rozlegają się głosy tych, którzy domagają się przywrócenia pełnej „szczelności” granic i restrykcyjnej weryfikacji tożsamości przybywających. Czy te głosy nie są jednak wyrazem naiwności? Może przy tej skali migracji jedyne co Europa może zrobić to ograniczyć liczbę przybywających, a nie całkowicie zamknąć granice?

Rozpatrując postawione przez Pana pytanie, należy w pierwszej kolejności dokonać rozgraniczenia dwóch sfer. Do wymiaru teoretycznego wypracowanego na przestrzeni ostatnich dekad ładu prawnego i instytucjonalnego UE w obszarze jednolitej polityki azylowej oraz zintegrowanego zarządzenia granicami zewnętrznymi Unii trudno mieć zastrzeżenia. Tyle że mówimy tutaj o spójności i klarowności zapisów traktatowych. Tymczasem praktyka, uzależniona z jednej strony od partykularnych interesów państw członkowskich, z drugiej od możliwości realizacji założeń teoretycznych integracji przez poszczególne kraje, wypada już zdecydowanie gorzej. Największym problemem są bowiem „państwa flankowe”, te kraje, których granice stanowią jednocześnie granice zewnętrzne UE. I w ostatnich dwóch latach takim „chorym człowiekiem Europy” została Grecja, przez której terytorium na nasz kontynent trafia najwięcej migrantów. Myślę, że można to potraktować jako odpowiedź na Pańskie pytanie.

Przez lata Unia zabezpieczała się na wypadek ewentualnych negatywnych konsekwencji rozszerzenia się na kraje Europy Wschodniej, tymczasem prawdziwym problemem stały się państwa basenu Morza Śródziemnego, nie tylko te po stronie europejskiej. Należy bowiem mocno podkreślić fakt, że wojna domowa w Syrii była tylko katalizatorem dla „bliskowschodniego kotła”, w którym sytuacja robiła się napięta już od lat.

Katalizatorem, bez którego liczba migrantów trafiających do Europy byłaby jednak z pewnością mniejsza.

Pełna zgoda, co nie zmienia faktu, że nie rozwiązałoby to naszych problemów z imigrantami. Trzeba bowiem jasno powiedzieć, że istniejąca w Europie od lat tolerancja nielegalnej imigracji wynika z partykularnych, ekonomicznych interesów. Tendencje demograficzne są bowiem nieubłagane, a problemy związane z „dziurą” na rynku pracy najłatwiej rozwiązać za pośrednictwem nowych pracowników spoza kontynentu.

Czy możliwe jest choćby szczątkowe oszacowanie skali tej nielegalnej imigracji?

Eurostat takich kompletnych i dokładnych statystyk niestety nie posiada. Swoje publikacje opiera na danych dostarczanych mu przez państwa członkowskie, danych niekompletnych, opracowywanych za pomocą niespójnej metodologii. Możemy więc mówić jedynie o szacunkach, które wahają się o kilka milionów. Najczęściej padają liczby od dwóch do nawet czterech milionów nielegalnych imigrantów.  

Jednocześnie należy doprecyzować, że mówiąc o nielegalnych, czy mówiąc ściśle „nieuregulowanych” imigrantach nie mamy na myśli wyłącznie tych, którzy do Europy już od samego początku trafili nielegalnie. Chodzi tutaj o osoby, które wjechały do Unii legalnie, na przykład posiadając wymagane wizy, ale po upływie określonego czasowo pobytu pozostały w wybranym państwie unijnym. Takich ludzi określa się mianem overstayers. W tej sytuacji w ramach tzw. polityki powrotowej powinni oni wrócić do kraju, z którego do Europy przybyli. Tak jednak się nie dzieje, ze względu na potencjalne oskarżenia o łamanie praw człowieka w krajach pochodzenia tych imigrantów.

Skoro granice w mniejszym lub większym stopniu pozostaną otwarte, to należy zastanowić się jak skutecznie ograniczyć skalę tej nielegalnej migracji. Czy właściwym krokiem nie byłoby wzmocnienie kompetencji unijnej agencji Frontex, odpowiedzialnej za ochronę granic zewnętrznych UE? Szczególnie w zakresie operacji lądowych i morskich oraz wzmocnienia Europejskich Zespołów Straży Granicznej. Budżet na wspomniane operacje za rok 2015 wynoszący w sumie 73 mln euro też pozostawia wiele do życzenia.

To i tak dużo, bo w stosunku do poprzednich lat te środki wzrosły trzykrotnie. Frontex, podobnie jak inne agencje unijne, jest „zakładnikiem” państw członkowskich, które decydują o wysokości jego budżetu, ale także dostarczają strażników granicznych czy odpowiedni sprzęt. Frontex jako taki nie posiada własnych zasobów ludzkich poza pracownikami administracji. Tymczasem wystarczy się przyjrzeć procesowi kompletowania konkretnych zespołów straży granicznej czy zespołów szybkiego reagowania, tzw. RABIT-ów. Zebranie takiego zespołu ciągnie się tygodniami, a Frontex nie może zwyczajnie doprosić się państw członkowskich, aby wydelegowały w tym celu ledwie kilku czy kilkunastu funkcjonariuszy.

Tutaj znów mamy do czynienia z nieprzyjemnym zderzeniem teorii z praktyką. Teoretycznie, wzmocnienie kontroli granic zewnętrznych UE, a tym samym wzmocnienie potencjału Frontexu wydaje się rzeczą kluczową, ale w sytuacji erozji solidarności wewnątrzeuropejskiej państwa członkowskie nie potrafią oddelegować nawet kilkunastu ludzi do służby w agencji unijnej (sic!).

Jest to szczególnie wymowne, kiedy przyjrzymy się pracy analitycznej prowadzonej przez Frontex, a także Europol, w ostatnich latach. W ramach przygotowywanych tzw. analiz ryzyka, Frontex już w 2014 r. wydał raport, który precyzyjnie przewidział wydarzenia, z którymi zmagamy się dzisiaj. Czy zrobiono coś z tymi informacjami? Oczywiście nie, bo wiązałoby się to w konsekwencji ze znacznym wzmocnieniem kompetencji agencji kosztem państw członkowskich.

Wydaje się więc, że zapisana w Traktacie Lizbońskim perspektywa „uwspólnotowienia” granic zewnętrznych UE i stworzenia unijnego systemu granic, czy unijnej straży granicznej to również przykłady myślenia życzeniowego.

Takich krzepiących i w gruncie rzeczy rozsądnych zapisów traktatowych znajdziemy więcej. Ale, niestety, to tylko papier.

W klasycznie rozumianym porządku westfalskim terytorium to jeden z fundamentalnych atrybutów państwa. Nic więc dziwnego, że państwa członkowskie nie są chętne do scedowania kontroli własnych granic strukturom ponadnarodowym. Pamiętajmy, że dzisiaj Frontex nie może podjąć żadnych działań bez zgody konkretnego kraju potrzebującego wsparcia tej agencji.

Pouczający w tym kontekście jest los pierwotnego projektu planowanej europejskiej straży granicznej i straży przybrzeżnej, która byłaby w jakiejś części wariacją realizacji zapisów traktatowych o zintegrowanym systemie granic zewnętrznych. Pierwotny projekt zakładał bowiem prawdziwą rewolucję i oddanie Frontexowi możliwości podjęcia działań na terenie państwa członkowskiego bez jego zgody, jeśli agencja uznałaby taką operację za konieczną. Dzisiaj jako inicjator działań w obszarze projektowanej unijnej straży granicznej, Komisję (poziom ponadnarodowy) zastąpiła Rada (poziom międzyrządowy) i kontrowersyjny zapis oczywiście zniknął. Jeśli skojarzymy to z ostatnio podnoszonymi głosami, ale także już praktyką konkretnych państw dotyczącą ograniczania swobody przepływu osób w ramach strefy Schengen i przywracania znaczenia granicom, to zobaczymy, że mamy do czynienia z powrotem do tradycyjnie rozumianej formuły suwerennego państwa narodowego funkcjonującego w oparciu o system kontroli granic zewnętrznych.

Skoro działania systemowe na poziomie unijnym wydają się obecnie trudne do przeprowadzenia, to może należy skupić się na „skali mikro” i podjąć walkę z mafiami organizującymi transport tysięcy migrantów do Europy. Czy do tego Europa również nie posiada odpowiednich zasobów instytucjonalnych?

I tutaj znów zderzamy się z rzeczywistością podziału kompetencji w ramach UE. Zasoby instytucjonalne, jakie Unia mogłaby wykorzystywać i w jakimś stopniu już to robi w walce z organizacjami przestępczymi zajmującymi się szmuglowaniem, przemytem, czy nawet handlem ludźmi, bo to zjawisko w ramach ostatnich ruchów migracyjnych też się nasila, to Europol, Frontex i IntCen, czyli jednostka wywiadowcza UE. Europol nie posiada jednak uprawnień dochodzeniowo-śledczych, nie może prowadzić na własną rękę czynności operacyjnych. To, czym Europol się zajmuje to wsparcie informacyjno-wywiadowcze, wsparcie techniczne i organizacyjne, obejmujące m.in. przetwarzanie, porządkowanie, klasyfikowanie, a następnie oddawanie tak opracowanych informacji państwom członkowskim. Co ważne, ta działalność Europolu polegająca w praktyce na rozpracowywaniu modus operandi organizacji przestępczych przerzucających migrantów do Europy, jest skuteczna. Tylko że w obecnym modelu instytucjonalno-kompetencyjnym piłeczka leży po stronie państw członkowskich. To one, nie Europol, muszą przeprowadzić właściwe operacje uderzające bezpośrednio w siatki przemytnicze.

I w tym miejscu pojawia się kolejna wątpliwość. Odwołując się bowiem do wcześniej zarysowanych „państw flankowych” UE, należy zwrócić uwagę, że w praktyce te potencjalne operacje antyprzemytnicze byłyby przecież przeprowadzane przez funkcjonariuszy grecko-włoskich. I znów mamy kłopot.

Dzisiaj grecko-włoskich, ale nie mamy żadnej pewności, że w niedługiej perspektywie, ze względu na unijne porozumienie z Turcją, nie powstaną nowe „ścieżki przemytu”. Mamy w ostatnim czasie „wygaszony”, ale odtwarzający się ponownie szlak środkowośródziemnomorski, z Libii, przez Lampedusę, do Włoch; może pojawić się szlak zachodni, z Maroka do Hiszpanii, albo szerzej przez Atlantyk do zachodnich granic Europy; jest wreszcie możliwość drogi lądowej przez Rumunię, Słowację i Polskę. Dzisiaj żadnego z tych scenariuszy nie można wykluczyć.

I tutaj dochodzimy do sprawy moim zdaniem absolutnie kluczowej i fundamentalnej. Opierając się zgromadzonych danych, siłą rzeczy szacunkowych i wycinkowych, ale wciąż rzetelnych, musimy zdać sobie sprawę, że większość migrantów w ostatnich dwóch latach trafiła do Europy właśnie za pośrednictwem przemytników. Szacuje się, że roczne zyski mafii to 4 mld euro. W tej sytuacji należy spodziewać się dalszej eskalacji migracji w Afryce Północnej, gdzie czekają kolejne setki tysięcy osób pragnących dostać się na kontynent europejski.

Trudno uwierzyć, że ten proceder przemytniczy nie odbywa się przynajmniej z przyzwoleniem takich państw jak Turcja.

Turcja w całej tej sprawie jest największym problemem.

Większym nawet niż sam konflikt syryjski?

Tak, bo podejmującym określone działania wokół i w samym konflikcie poprzez wspieranie walczących tam stron, także Państwa Islamskiego. Oczywiście nie bez znaczenia pozostaje towarzyszące tym militarno-geopolitycznym rozgrywkom postępujące wzmacnianie autorytarnego charakteru rządów Erdogana. W tych okolicznościach unijny deal z tak nieobliczalnym partnerem jest czymś naprawdę ryzykownym.

Jeśli chodzi o uchodźców syryjskich, to Turcja otworzyła swoje granice, lecz jednocześnie nie zadbała o same warunki humanitarne. Standard tureckich obozów w zestawieniu z libańskimi jest nieporównywalny, nie mówiąc już o tym, że nie spełniają one zaleceń Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców. Połączmy to teraz z unijnym porozumieniem z Ankarą i faktem, że to właśnie trasa z Azji Mniejszej do Grecji i na Bałkany w ostatnich miesiącach była najbardziej „uczęszczana” przez migrantów.

Turcja dokonała instrumentalizacji ofiar syryjskiej wojny domowej – trzeba powiedzieć to głośno.

Uchodźca czy imigrant? W dyskusji publicznej często podnoszonym argumentem jest konieczna weryfikacja przybyszów właśnie pod tym kątem. Tylko czy takie publicystyczne rozróżnienie jest możliwe do praktycznej realizacji? Może warto w tym względzie patrzeć na deklarowane miejsce przybycia migranta i udzielać schronienia osobom z Syrii, lecz niekoniecznie z Erytrei czy Pakistanu?

I to już ma miejsce. Jeśli przejrzymy dane Eurostatu, zbierające informacje z krajowych urzędów azylowych i migracyjnych, to zobaczymy, że państwa członkowskie weryfikują migrantów właśnie pod kątem kraju ich pochodzenia. Syryjczycy? 97% wnioskujących otrzymało azyl. Ale już 98% wniosków serbskich jest odrzucanych. Ten odsetek akceptacji jest także znacznie niższy np. w przypadku Pakistańczyków, gdzie 73% wniosków jest weryfikowanych negatywnie.

W kontekście kontrowersji imigrancko-uchodźczych często kwestionuje się także status uchodźcy migrantów trafiających do Europy, ze względu na zapisy konwencji genewskiej mówiące o tym, że uchodźcą jest się w pierwszym kraju, do którego ucieknie się z powodu prześladowania. Tak więc osoby przybywające na nasz kontynent z obozów w Turcji czy Libanie są już tylko zwykłymi imigrantami. Czy taka argumentacja jest uzasadniona?

Mamy tutaj do czynienia z pewną reinterpretacją przepisów międzynarodowego prawa humanitarnego oraz przepisów unijnych, w tym także zasad zawartych w Karcie Praw Podstawowych. Prawo do ochrony międzynarodowej jest prawem nadrzędnym i nienaruszalnym, w porządku prawa międzynarodowego jest zaliczane do tzw. norm ius cogens. Tak więc państwo nie ma podstaw do odgórnego odrzucania wniosków osób, które już wcześniej korzystały z ochrony międzynarodowej. Z drugiej strony, rzeczywiście w konwencji genewskiej znajdują się zapisy mówiące, iż osoba korzystająca już z opieki międzynarodowej nie może ubiegać się o nią w innym państwie. Tylko że tutaj pojawiają się pytania i wątpliwości dotyczące zdefiniowania pojęcia tej opieki, pojawia się kwestia standardów tej międzynarodowej ochrony (vide przypadek obozów w Turcji). Dodatkowo w przypadku UE pojawia się konieczność rozgraniczenia tzw. standardów minimalnych opieki przysługującej tym, którzy otrzymali status uchodźcy, a opieką subsydiarną, obejmującą osoby, które tego statusu nie otrzymały, lecz ze względu na sytuację w ich kraju pochodzenia nie jest możliwe ich odesłanie. W praktyce jedynie co różni te formy pomocy międzynarodowej to czasowość tej drugiej.

Spór dotyczy tak naprawdę interpretacji prawa przez konkretne państwa i instytucje międzynarodowe. W przypadku Europy warto to uporządkować, istnieją trzy formy opieki międzynarodowej: a) status uchodźcy przyznawany na podstawie zapisów konwencji genewskiej b) tymczasowa i warunkowa opieka subsydiarna c) opieka na podstawie przesłanek humanitarnych, ze względu na ryzyko prześladowań lub zagrożenia życia w przypadku odesłania jej do państwa pochodzenia. Ta ostatnia opcja nie jest to jednak odgórnie regulowana i każde państwo członkowskie postępuje tutaj według własnej woli. I tak Szwecja udzielała azylu z powodów humanitarnych stosunkowo często, ale już Francja i Austria nie przyznały takiego statusu ani jednemu migrantowi.

Dalsze przyznawanie klasycznych statusów uchodźcy i azylów humanitarnych wydaje się już niemożliwe. Tworzenie w nieskończoność obozów dla osób z tymczasową opieką subsydiarną także nie wchodzi w grę. Wreszcie odsyłanie ludzi, którzy jako deklarowany kraj pochodzenia wskazują Libię, również nie wydaje się rozsądnym wyjściem. Czy w tych okolicznościach jednym z głównych zadań Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa nie powinno być wspieranie, także finansowe, obozów uchodźczych w Libanie i Turcji?

W perspektywie długofalowej to z całą pewnością najbardziej racjonalne rozwiązanie. I jeśli przyjrzymy się ustaleniom ostatniego spotkania Rady Europejskiej, to zobaczymy, że z tych wszystkich możliwych rozwiązań, o których dotychczas rozmawialiśmy, Unia wybiera właśnie wspieranie obozów poza swoimi granicami – zarówno podnoszenie standardów w już istniejących, jak i finansowanie budowy nowych dla osób, które zgodnie z porozumieniem Bruksela-Ankara mają być do Turcji odsyłane. Oczywiście, znów wraca kwestia wiarygodności i rzetelności partnerstwa z Turcją. Jednocześnie należy zwrócić uwagę na nowe wyzwanie dla bezpieczeństwa wewnętrznego UE, jakie będzie związane ze zniesieniem wiz dla Turcji. Europa sama jednak zdecydowała się w jakimś stopniu zdać się na łaskę Erdogana. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Wróćmy do osób, które otrzymały status uchodźcy. Jak teraz wygląda ich dalsza ścieżka prawna od uchodźcy do pełnoprawnego obywatela UE?

Osoba posiadająca status uchodźcy może otrzymać prawo do stałego pobytu, zazwyczaj po upływie pięciu lat. Uchodźca ma przez ten czas dostęp do pomocy socjalnej, kursów zawodowych czy programów integracji. Prawa socjalne, prawo do pracy ma już zagwarantowane. Jedyne co różni go od statusu obywatela to brak czynnych i biernych praw wyborczych.

A jak wygląda swoboda przemieszczania się? Czy osoba otrzymująca azyl w państwie X może zmienić miejsce zamieszkania na państwo Y?

Kwestie te zostały uregulowane jeszcze przed wejściem w życie Traktatu z Maastricht, konkretnie zapisami konwencji dublińskiej z 1990 r., która jednoznacznie wskazuje, że wniosek o azyl migrant może składać tylko w jednym państwie. Jednocześnie dzisiaj istnieje rozbudowany system weryfikacji tożsamości w oparciu o pobieranie odcisków palców i rozległą bazę danych Eurodac.  Konwencja nakłada także obowiązek na państwo rozpatrujące wniosek o azyl, aby objęło ono do czasu wydania decyzji migranta niezbędną opieką.

Problemy w tym systemie pojawiły się w zeszłym roku. Po pierwsze, ze względu na słabość i brak drożności procedur weryfikacyjnych w Grecji. Po drugie, przez zlekceważenie zasad dublińskich przez Niemcy, które nie powinny przyjmować migrantów, którzy złożyli już wcześniej wnioski azylowe w innych państwach.

Natomiast w przypadku, gdy dana osoba otrzyma już status uchodźcy w państwie X, to ma prawo do poruszania się w obszarze strefy Schengen w okresie do trzech miesięcy.

A co w hipotetycznej sytuacji, gdy osoba ze statusem uchodźczym przyznanym przez Austrię w trakcie tych trzech miesięcy trafiła do Szwecji i chciałaby w niej zostać? Na przykład dlatego, że udało jej się znaleźć bardziej atrakcyjną pracę.

Jeśli otrzyma zgodę państwa szwedzkiego i zostaną jej wydane odpowiednie dokumenty pobytowe, to jak najbardziej. Takie decyzje wydawane są na podstawie określonych przesłanek: zatrudnienie, studia, poratowanie zdrowia, ewentualnie dysponowanie odpowiednimi środkami pozwalającymi na samodzielne utrzymanie się przez deklarowany czas pobytu przekraczający te dopuszczalne trzy miesiące. Jeśli uchodźca spełnia któreś tych kryteriów, to może zmienić Austrię na Szwecję. Dodatkowo władze szwedzkie mogą zdecydować się na zmianę statusu tej osoby, status uchodźcy zmieniając na status legalnego rezydenta, czyli po prostu imigranta z prawem do życia w Szwecji. W praktyce dotyczy to jednak marginalnego odsetka przypadków, a większość uchodźców pozostaje przez okres pięciu lat w pierwszym kraju pobytu.

Dotychczas wśród migrantów dominowali młodzi mężczyźni, ale już wkrótce dołączą do nich ich żony i dzieci – z takimi argumentami również można się często spotkać. I wydają się one uzasadnione, bo w końcu Unia dopuszcza możliwość łączenia rodzin. Czy planowane są jakieś obostrzenia w tym obszarze?

Prawo łączenia rodzin, stanowiąc jedno z fundamentów międzynarodowego prawa humanitarnego, wynika z zapisów zarówno konwencji genewskiej, jak i jest wpisane do acquis communautaire. Istnieją oczywiście obostrzenia natury pokoleniowej, ograniczające siłą rzeczy liczbę osób,  lecz nie należy spodziewać się jakiejś formy zawieszenia tego prawa jako takiego. Dla przykładu można ściągnąć tylko jedną żonę, tak więc z góry wykluczone mamy łączenie rodzin poligamicznych. Również definicja rodziny ograniczona jest do bezpośrednich krewnych: zstępnych i wstępnych. Tak więc Irakijczyk czy Syryjczyk może sprowadzić tylko swoją jedną żonę, dzieci oraz rodziców, jeżeli pozostają na jego utrzymaniu.

Już teraz możemy zaobserwować zmiany w strukturze migracyjnej. Młodych mężczyzn zastępują coraz częściej osoby starsze i kobiety z dziećmi. Następuje naturalna zmiana cyklu i rzeczywiście rozpoczyna się proces łączenia rodzin.

Tak naprawdę jedyną możliwą drogą ograniczenia tej migracji pod takim kątem byłaby kryminalizacja procesu przemytniczego i rozszerzenie współsprawstwa na samych migrantów. Trudno jednak w praktyce wyobrazić sobie wprowadzenie w życie tak radykalnych obostrzeń.

W kontekście przepływu osób nie sposób nie wspomnieć o strefie Schengen. Dużo mówi się ostatnio o stopniowych odchodzeniu czy wręcz demontażu osiągnięć tej strefy. Tylko czy nie można prowokacyjnie stwierdzić, że konieczność okazania dokumentu na kontroli paszportowej stanowi jednak drobną uciążliwość, a prawdziwym problemem byłaby dopiero próba demontażu osiągnięć wspólnego rynku europejskiego?

W pierwszej kolejności należy zauważyć, że przywracane w ostatnim czasie przez niektóre państwa kontrole na wewnętrznych granicach w UE nie będą raczej stanowiły krótkiego odejścia od przyjętych reguł z powodu nadzwyczajnej sytuacji. Obawiam się, że te kontrole pozostaną na dłużej. Tym bardziej że z pierwszą modyfikacją kodeksu Schengen mieliśmy do czynienia jeszcze w roku 2013, w związku z „arabską wiosną”. I te nowe przepisy dają państwom możliwość przywrócenia kontroli nawet na okres dwóch lat z powodu nadzwyczajnej sytuacji zagrożenia ładu i bezpieczeństwa publicznego, w związku z zagrożeniem terrorystycznym, czy niekontrolowanymi migracjami. Tak więc na tym poziomie mamy do czynienia z odwrotem od „filozofii Schengen”, czyli przekonania o swobodzie przepływu osób w ramach Unii.

Jak więc będzie wyglądał ten „nowy świat”? Wydaje mi się, że obecnym wyrywkowym kontrolom dowodu osobistego zostanie nadany status obligatoryjny, mający na celu potwierdzenie naszego europejskiego obywatelstwa. Drugą możliwością jest fragmentaryzacja strefy Schengen i podzielenie jej na podstrefy „mini-Schengen”, gdzie ten swobodny przepływ osób zostanie utrzymany bez obostrzeń, np. w ramach krajów Beneluksu, w krajach nordyckich, czy państwach Wyszehradu.

Taki scenariusz oznaczałby jednocześnie dalszą fragmentaryzację Unii. Do „Europy dwóch prędkości” doszłaby „Europa różnych granic”.

Akurat strefa Schengen od samego początku była przykładem fragmentaryzacji i zmiennej geometrii UE, ze względu na to, że jej członkami są państwa spoza UE, a jednocześnie nie wszystkie państwa członkowskie wchodzą w jej skład. Dla przykładu, na przejściu węgiersko-rumuńskim przechodzimy zwykłą kontrolę graniczną. Tak więc granice Schengen nie pokrywają się z granicami Unii.

Jeśli chodzi o kwestie wspólnego rynku, to musimy pamiętać, że ograniczenie Schengen wpłynęłoby także negatywnie na swobodę i płynność ruchu transportowego. Tak jak dla osób prywatnych i samochodów osobowych takie wydłużone pobyty na przejściach granicznych stanowiłyby małą uciążliwość, tak w przypadku transportu towarów w grę wchodziłyby już konkretne straty finansowe. W końcu to właśnie w ciężarówkach mogą ukrywać się nielegalni uchodźcy czy można przemycać w nich broń dla terrorystów.

Rozmawiał Piotr Kaszczyszyn