Równowaga, nie trójpodział. Co tak naprawdę pisał Monteskiusz?
W skrócie
Zakorzenione w pozytywizmie prawniczym dzisiejsze rozumienie państwa prawa zaprzęgło Monteskiuszowski wynalazek trójpodziału władz do pracy w celu wyeliminowania decyzji z polityki. W takim ujęciu rządzenie, ściśle rzecz ujmując, nie istnieje. Cały system staje się czymś na wzór programu komputerowego, który ma trzy funkcje: uchwalanie, wykonywanie, ocena. Jeżeli gdzieś jeszcze można mówić o udziale woli ludzkiej, to jest to wyłącznie akt wyborczy, który tę całość konstytuuje, podobnie jak wola programisty stoi za powstaniem danego algorytmu, który już po zaistnieniu ma własną wbudowaną weń logikę.
Echa Monteskiusza
Echo ma to do siebie, że gdy wybrzmi, z początku niesie wyraźny dźwięk, jednak pod koniec jest jedynie słabym pogłosem o niejasnej treści. Podobny los spotkał dzieło Monteskiusza. Co z wypowiedzi francuskiego myśliciela i prawnika z XVIII wieku, wypowiedzi podówczas bardzo głośnej, dotarło do naszych czasów, widać było w dyskusjach, które przetoczyły się przez Polskę. Wydarzenia polityczne ostatnich lat dotyczące zawirowań wokół Trybunału Konstytucyjnego i reformy sądownictwa sprawiły, że pojęcie trójpodziału władzy stało się jednym z częściej przywoływanych. Rozdzielenie władz, ściśle powiązane z demokracją i państwem prawa, ma być najlepszą gwarancją, że żadna władza nie stanie się władzą tyrańską, zaś nazwisko Monteskiusza ma być pieczęcią intelektualnego autorytetu złożoną na potwierdzenie prawdziwości tej tezy. Próżno jednak szukać poparcia dla takiej zbitki u samego Monteskiusza. Warto przyjrzeć się temu, co tak naprawdę Monteskiusz powiedział, jaka jest relacja między trójpodziałem władzy a demokracją i państwem prawa rozumianym prawnopozytywnie. Czy naprawdę fraza „Monteskiusz to trójpodział” wyczerpuje dyskusję nad tym myślicielem? Czy nam, żyjącym tu i teraz w Polsce, francuski prawnik sprzed 300 lat ma coś ciekawego do powiedzenia?
Jeżeli największym zagrożeniem jest tyrania, najnaturalniejszą na to zagrożenie odpowiedzią jest postulat rządów prawa lub państwa prawa. Nie chodzi w nim o to, żeby rozróżnić te państwa, w których rządzi się wyłącznie na podstawie decyzji, od tych, w których istnieją przepisy prawne. Historycznie bowiem w każdym państwie jakieś prawo istniało. Sensem tego postulatu jest ograniczenie decyzji rządu przez przepisy prawne. W jakim znaczeniu dane państwo jest państwem prawa, będzie uzależnione od sposobu ujęcia relacji między decyzją a rozumem.
Z jednej strony decyzje, jak pokazywał to Carl Schmitt, są istotą polityki. Rzeczywistość polityczna jest zawsze rzeczywistością postanowioną. Można jednak decydować na podstawie jakichś racji. Najgroźniejsza, bo najbardziej nieprzewidywalna, jest wola arbitralna, której kierunek zależy wyłącznie od kaprysu rządzącego. Z drugiej jednak strony prawa, których względna stałość gwarantuje bezpieczeństwo, mogą okazać się niewystarczające wobec tego, co przyniesie przyszłość.
Tak jak rozum ludzki z natury swojej ujmuje tylko to, co stałe i niezmienne, tak przepisy przez ten rozum projektowane są tworzone zawsze tu i teraz, i w związku z tym konserwują uchwyconą w nich rzeczywistość, której źródłem jest bądź zbiorowa zgoda, bądź jakieś rozumienie prawa naturalnego, bądź jeszcze jakiś inny czynnik. Banałem jest powiedzenie, że prawa, nawet jeśli powiąże się je z czymś obiektywnym, są stanowione przez ludzi. Czy jednak umysł ludzkiego prawodawcy jest w stanie przewidzieć wszystkie możliwe sytuacje, w tym także te, których materia wymyka się dotychczas przyjętym rozwiązaniom? Można mieć poważne wątpliwości.
W tym sporze o sposoby wzajemnego powiązania woli z rozumem pozytywizm prawniczy stanął radykalnie po stronie rozumu na niekorzyść woli. Zakorzenione w nim dzisiejsze rozumienie państwa prawa zaprzęgło Monteskiuszowy wynalazek trójpodziału władz do pracy w celu wyeliminowania decyzji z polityki. W takim ujęciu rządzenie, ściśle rzecz ujmując, nie istnieje.
Istnieje stosowanie w odniesieniu do zaistniałych sytuacji obowiązujących norm, czym zajmuje się władza wykonawcza. Obowiązujące normy istnieją dzięki przewidzianej prawem instancji prawodawczej, którą zazwyczaj jest parlament. Sędziowie w zasadzie też nie decydują, a jedynie jako wysoko wykwalifikowani specjaliści badają relację między wypadkami naruszenia prawa a treścią norm prawnych. Schmitt pisał o tym w następujących słowach: „Forma organizacyjna państwa prawodawczego prowadzi zawsze do rozdziału prawa i jego zastosowania, legislatywy i egzekutywy. Nie jest to rozdział obmyślany tylko teoretycznie ani uzasadniona tylko psychologicznie przezorność w obliczu ludzkiej żądzy władzy, lecz bezpośrednio niezbędne podstawowa zasada konstrukcyjna państwa prawodawczego, w którym właśnie nie mają rządzić ludzkie ani persony, lecz obowiązywać normy”.
Państwo prawne jak algorytm
Cały system staje się czymś na wzór programu komputerowego, który ma trzy funkcje: uchwalanie, wykonywanie, ocena. Jeżeli gdzieś jeszcze można mówić o udziale woli ludzkiej, to jest to wyłącznie akt wyborczy, który tę całość konstytuuje, podobnie jak wola programisty stoi za powstaniem danego algorytmu, który już po zaistnieniu ma własną wbudowaną weń logikę.
Uwag krytycznych można tu zgłosić wiele. Po pierwsze, jeżeli jakiś cel istnienia można takiemu państwu przypisać, jest nim stabilne trwanie, którego gwarantem ma być automatyzm procedur i instytucji. Gwarancję taką sam Monteskiusz oceniłby jako naiwną, co postaram się pokazać w dalszej części wywodu.
Po drugie, w żadnym razie przed tyranią ono nie chroni. Skoro bowiem mechanizm obowiązujących norm zakotwiczony jest w akcie wyborczym, to jaka procedura będzie mogła ustrzec przed zmianą konstytucji na tyrańską wówczas, gdy jakieś ugrupowanie zdobędzie większość konstytucyjną?
Po trzecie wreszcie, samo pojęcie trójpodziału jest sporne. Nie istnieje ani jedno państwo, w którym mimo formalnych zapisów w ustawie zasadniczej udało się egzekutywę, legislatywę i judykatywę w sposób idealny rozdzielić. Czym innym bowiem, jak nie prerogatywą prawodawczą, jest prezydenckie prawo weta? I jak można mówić o realnie oddzielnej władzy sądowniczej, skoro sędziów orzekających w najwyższych rangą sądach i trybunałach wybiera albo władza wykonawcza albo ustawodawcza albo one obie połączone w taką lub inną mieszankę proceduralną? Wreszcie, cóż to za separacja egzekutywy i legislatywy, skoro rząd oraz większość sejmowa są złączone członkostwem w partii politycznej, która wygrała wybory? Na każdym poziomie można znaleźć przykłady, które falsyfikują fakt rozdzielenia władzy politycznej. Być może powodem tego jest sama natura tej władzy. Być może jednak Monteskiuszowi nie o rozdział chodziło.
O co więc chodziło?
Otóż, chodziło o zrównoważenie prawem ludzkich interesów i egoizmów. Dla Monteskiusza bowiem „prawa, w najszerszym znaczeniu słowa, są to konieczne stosunki wypływające z natury rzeczy” – od tych słów zaczyna się traktat „O duchu praw”. Matrycą myślenia o świecie była dla francuskiego myśliciela Newtonowska mechanika. Prawa natury, czyli w tym rozumieniu prawa fizyki, są odblaskiem mądrości Stwórcy i spoiwem stworzonego świata. Prawa istot myślących odzwierciedlają jego fizyczną harmonię. Sprawiedliwość, twierdzi Monteskiusz, istniała przed prawem stanowionym. To, że wdzięczność jest odpowiedzią na doznane dobrodziejstwo, a kara tym, na co zasługuje krzywdziciel, wynika nie z arbitralnego ustanowienia jakiejś władzy, lecz ze wspomnianych „koniecznych stosunków wypływających z natury rzeczy”. Obie te reakcje bowiem to nic innego jak naturalne namiętności, które w obu tych sytuacjach pojawiają się w człowieku analogicznie do Newtonowskiej zasady akcji i reakcji w świecie ruchu ciał fizycznych.
W ten właśnie sposób prawa natury odbijają się w zasadach, na których oparte jest życie społeczne i polityczne. Ta mechanicystyczna wizja redukuje jednak rolę prawodawczego rozumu, którego celem jest dobro, ustanawiając w jego miejsce politykę rozumianą jako nauka o stosunkach międzyludzkich, która jest de facto nauką o zarządzaniu namiętnościami ludzkimi. Materiałem, który jest przez tę naukę badanym, są fakty historyczne, które analizuje się pod kątem przyczyn i skutków.
W efekcie przyjęcia tych założeń Monteskiusz w nauce o ustrojach reprezentuje daleko idący relatywizm. Podczas gdy dla Arystotelesa celem polityki jest dobro wspólne, a najlepszy ustrój to taki, który wychowuje najlepszych obywateli, twórca pojęcia trójpodziału podchodzi do wszystkich ustrojów w kategoriach warunkowych. W zależności od tego, co chcemy uzyskać, takie powinniśmy stworzyć instytucje.
Rzecz jasna, istnieją w tworzeniu sprawnie działających państw pewne ograniczenia, do których Monteskiusz zalicza szereg czynników, od lokalnej tradycji począwszy, a na klimacie zaś skończywszy. Aby lepiej to zrozumieć, można tu znów posłużyć się analogią do maszyny, która w zależności od swojego przeznaczenia musi być zbudowana z odpowiednich materiałów, które wytrzymają tarcie i obciążenia podczas pracy. Na tym jednak nie koniec. Każda maszyna musi też mieć zasadę ruchu, czyli coś, co sprawia, że cały mechanizm będzie pracował: węgiel, energię elektryczną lub benzynę. W wypadku państw tą zasadą są ludzkie namiętności, które powinno przyoblec się w kształt konkretnej cnoty politycznej w zależności od natury ustanawianego rządu. Naturą monarchii jest rząd jednego oparty o prawa stałe i wiadome, jego zaś zasadą honor. Naturą demokracji jest rząd wszystkich, a zasadą jest cnota; arystokracja to rząd niewielu, który winien kierować się umiarem; rząd despotyczny z kolei to rząd jednego, który wszystkim zawiaduje bez praw, jedynie opierając się o swoją wolę. Zasadą tego ostatniego jest strach.
Podana klasyfikacja pokazuje, dlaczego na demokrację liberalną Monteskiusz spojrzałby krytycznie. Wolność jednostki nie jest właściwą zasadą dla rządu demokratycznego. Liberalizm dostrzegał istnienie ludzkich namiętności, ale jedynym środkiem, jaki znalazł na poradzenie sobie z ich destrukcyjnym wypływem na politykę, jest silny rząd centralny, który jako rozjemca ma pacyfikować konflikty między jednostkami.
Locke w „Drugim traktacie o rządzie” pisał, że jednym z powodów przejścia ze stanu natury do stanu społecznego jest uniknięcie samosądów. Państwo tym samym staje się monopolistą prawomocnego stosowania przemocy. Gdy jednak zaczynamy mówić o działaniach i postawach, takich jak czynny udział w wyborach, przywiązanie do uczciwości, postawy prospołeczne – te wszystkie elementy miały zdaniem liberałów niejako zrodzić się same i zachować same. Zupełnemu zanikowi ulega logika kształtowania charakteru ludzkiego za pomocą odpowiednich praw i struktury instytucji. Chociaż dla Monteskiusza cnota obywatela jest tylko instrumentem dobrze działającego ustroju, nie zaś jego celem, problem namiętności, które mogą bądź przemocą rozerwać ciało polityczne, bądź wprowadzić obywateli w stan gnuśności, był dla niego niezwykle istotny. Niezależnie bowiem od kierunku, jaki by uczucia ludzkie obrały, każde odchylenie od właściwej danemu rządowi zasady groziłoby osunięciem się w rząd despotyczny.
Trójpodział, którego nie było
Despotyzm uważał Monteskiusz za nie do przyjęcia z prostego powodu. Jeśli wziąć pod uwagę cztery zasadnicze prawa natury, którymi są kolejno: pokój, poczucie swoich potrzeb, pęd do rozmnażania się oraz skłonność do życia zbiorowego, to rząd despotyczny stanowi zagrożenie dla realizacji każdego z tych praw. Stanem przeciwnym do despotyzmu jest wolność, której trwanie wymaga odpowiedniej gwarancji. Ową gwarancją jest z kolei osadzenie ludzkich namiętności w tak skonstruowanym systemie instytucji, że czynnie realizowany największy nawet egoizm i tak okaże się korzystny dla państwa. W tym właśnie kontekście pojawia się mowa o trójpodziale władzy.
Co ciekawe, Monteskiusz w swoim ustrojowym relatywizmie nie pozostaje całkowicie konsekwentny. Pojęciowego rozróżnienia władz dokonuje w traktacie „O duchu praw” Księdze XI w Rozdziale VI, w którym omawia ustrój Anglii, wysyłając tym samym łagodny sygnał uważnemu czytelnikowi, gdzie leżą jego sympatie. Na początku tego rozdziału znajduje się kluczowy passus: „W każdym państwie istnieją trzy rodzaje władzy: władza prawodawcza, władza wykonawcza rzeczy należących do prawa narodów i władza wykonawcza rzeczy należąca do prawa cywilnego”.
Ta ostatnia jest władzą sądzenia, ta druga zaś to władza wykonywania praw. Są to trzy sposoby, w jaki realizuje się suwerenność rozumiana jako wyłączność prawodawcza. Prawa można stanowić, wykonywać lub w ich świetle sądzić. Nie istnieje inny rodzaj władzy politycznej. Pojęcie czwartej władzy jest jedynie metaforą.
Monteskiusz uważa, że celem rządu angielskiego jest wolność polityczna. O tej ostatniej mówi: „Wolność polityczna obywatela jest to ów spokój ducha pochodzący z przeświadczenia o własnym bezpieczeństwie. Aby istniała ta wolność, trzeba rządu, przy którym by żaden obywatel nie potrzebował się lękać drugiego obywatela”.
Rząd taki możliwy jest tylko wtedy, gdy nie będzie on sam dla siebie prawodawcą, wykonawcą i sędzią, w przeciwnym bowiem wypadku ów rząd mógłby istniejące prawa zawsze zmienić, aby były po jego myśli, wykonać je i sądzić według nich. Tym samym nie byłoby żadnej różnicy między taką władzą a władzą despotyczną.
Samo jednak formalne rozróżnienie, nawet gdyby zostało wcielone w życie, nie jest jedyną gwarancją wolności politycznej, jaką kreśli Monteskiusz. Zważywszy na historyczne zakorzenienie opisywanego wzorca, zabezpieczenie wolności okazuje się podwójne. W hierarchicznym systemie władzy, który panował w XVIII-wiecznej Anglii, gdzie izba ludowa, czyli Izba Gmin, jest równoważona izbą szlachecką, czyli Izbą Lordów, Monteskiusz dostrzega takie rozłożenie kompetencji wykonawczych, prawodawczych i sądowniczych, że wszystkie instytucje równoważą się także, by tak rzec, w perspektywie horyzontalnej.
Francuski myśliciel nie pisał bowiem o rozdzieleniu, lecz o równowadze, nawiązując tym samym, jak to podkreślał Carl Schmitt, do średniowiecznej teorii równowagi władz oraz do istniejącego w ówczesnej Anglii oraz przede wszystkim w rodzimej Monteskiuszowi Francji systemu ciał pośredniczących. Być może francuski myśliciel zdawał sobie sprawę z tego, że teoretyczne rozróżnienie jest możliwe do zastosowania jedynie w formie równowagi prerogatyw, nie zaś w formie zupełnego rozdzielenia władz.
Tak czy inaczej, otrzymujemy mechanizm, dzięki któremu decyzja polityczna, nim dojdzie w swoich skutkach do obywatela, będzie musiała przejść przez ciało prawodawcze, które złożone ma być z izb o wzajemnie wykluczających się interesach, oraz będzie musiała uniknąć weta egzekutywy, która również kieruje się właściwym sobie egoizmem. Nie ma tu cienia zdawania się na cnotę rządzących, co tak charakterystyczne było dla myśli klasycznej. Zamiast niej wkracza oparte o mechanicystyczny światopogląd rozumienie praw, które swoją koniecznością spajają ludzkie interesy i namiętności w taki sposób, że działanie przeciw nim równałoby się działaniu przeciw samemu sobie.
Niezwykle charakterystyczna jest definicja wolności politycznej, która odwołuje się nie do uprawnień jednostki, nie do rzeczywistych granic nieskrępowanego działania, lecz do psychologicznego przeświadczenia o własnym bezpieczeństwie.
Każdej części rządu, od ciała prawodawczego przez monarchę wykonującego prawa po sędziów, którzy zdaniem Monteskiusza winni być wybierani przez lud, ma się wydawać, że ze strony nikogo absolutnie nic im nie grozi.
„Duch praw” i „cień księcia”
Cień Machiavellego unosi się nad całą myślą nowożytną, a Monteskiusz nie jest od niego wolny. Autor „Księcia” z zarządzania namiętnościami uczynił jedną z głównych umiejętności idealnego władcy, który winien, jego zdaniem, za wszelką cenę unikać żywienia do niego przez lud pogardy i nienawiści, będących rewersem należnych mu uczuć strachu i miłości. Zredukowanie prawa do jego roli negatywnej, polegającej na powstrzymywaniu dzikości ludzkiej natury, wynikało z przyjęcia określonej wizji człowieka oraz odrzucenia przekonania o realności pojęć ogólnych, takich jak dobro wspólne. Istnieją jedynie indywidualne bądź kolektywne egoizmy oraz ich partykularne dobro.
W wypadku myśli Monteskiusza ład polityczny gwarantowany jest duchem praw, które będąc koniecznymi powiązaniami pomiędzy ludzkimi namiętnościami na wzór koniecznych stosunków ruchu w świecie fizycznym, gwarantują, że mechanizm państwa nie załamie się pod wpływem konkurujących partykularyzmów. Trójpodział, który znacznie lepiej nazywać trójrównowagą, jest tu jednym z narzędzi, które ma pomóc zapewnieniu stabilności i wolności politycznej.
Wydaje się, że tym, co można docenić w myśli Monteskiusza, jest uwzględnienie roli egoizmów w polityce oraz docenienie pozainstytucjonalnych czynników życia politycznego. Warto również sięgnąć do traktowania samych instytucji jako pewnych narzędzi. Zanim postanowimy na przykład o istnieniu dwuizbowego parlamentu, warto by wpierw zadać pytanie, co chcemy w ten sposób osiągnąć, czym ma być ta druga izba, i czy obsadzenie, jak w warunkach polskich, Senatu reprezentacją partyjną nie jest mnożeniem bytów ponad potrzebę? Monteskiusz swoim podejściem jest w stanie otworzyć dla nas, żyjących tu i teraz, perspektywę poważnego namysłu nad sensem funkcjonowania pewnych urządzeń życia społecznego i jego warunkami.
Despotyczne państwo Monteskiusza?
Na tym jednak zalety się kończą. Nawiązywanie do wielkich myślicieli z przeszłości zawsze powinno iść w parze z refleksją krytyczną. Na początek warto odnotować, że pesymizm antropologiczny w zupełności nie tłumaczy tego, że ludziom zdarzają się czyny altruistyczne. Oczywiście, ktoś mógłby powiedzieć, że jeśli ludzie postępują dobrze, to czynią tak z wyrachowania, jednakże takie stwierdzenie jest problematyczne, gdyż obarczone tautologicznością. Powiedzenie, że ludzie pobierają się z pobudek egoistycznych oraz rozwodzą się z pobudek egoistycznych, w gruncie rzeczy jest niefalsyfikowalne i niczego na dobrą sprawę nie wyjaśnia.
Po drugie, trzeba oczywiście liczyć na to, że instytucje osiągnąwszy pewną formę będą miały wpływ na ludzkie zachowania. Doświadczenie jednak podpowiada nam, że ścisły determinizm procesów makrospołecznych i związana z nim dokładność przewidywania są raczej wątpliwe.
Monteskiusz zdawał się oczekiwać, że da się zaprojektować, choć może to być niezmiernie skomplikowane, urządzenia społeczne w taki sposób, żeby ludzkie namiętności poprzez system wzajemnego przeciwważenia się i związania z własnego interesu z interesem zbiorowym poruszały się analogicznie do kul bilardowych, które pchnięte przez wprawnego gracza wpadają do odpowiedniej łuzy. Trudno tę wizję nazwać inaczej niż utopijną.
Po trzecie wreszcie, dopuszczenie istnienia złych skłonności w ludziach i wzięcie tego pod uwagę w myśleniu o polityce jest bez wątpienia dowodem realizmu. Zredukowanie jednak ludzi do namiętności oraz zdefiniowanie wolności w kategoriach przeświadczenia o własnym bezpieczeństwie, co zrobił w swoim dziele Monteskiusz, rodzi niemiłe konsekwencje.
Jeżeli kryterium oddzielającym wolność od jej braku nie są rzeczywiste wyznaczone prawem granice, lecz psychologiczne wrażenie bycie niezagrożonym, to z łatwością można wyobrazić sobie takie okoliczności, w których trudno znaleźć różnicę między doskonałym państwem Monteskiusza a despotyzmem.
Wystarczy w tym miejscu wspomnieć Machiavellego, który uważał wręcz za arcydzieło polityczne takie działanie, w wyniku którego cała chwała przypada księciu, choć rządzeni przezeń ludzie są przekonani, że to wszystko, co władca zrobił, było dla ich dobra. Czy tak było naprawdę, to nie jest istotne, bo prawda w polityce, zdaniem Machiavellego, nie jest istotna. Na tym przykładzie widać, że oddzielenie polityki od metafizyki pozbawia nas kryteriów odróżnienia prawych rządów od rządów tyrańskich. Dictum to stosuje się z taką samą mocą do Monteskiusza, którego zafascynowanie naukami przyrodniczymi nie pozwala mu na sformułowanie jakiegoś zestawu norm, który posłużyłby do oceny rzeczywistości politycznej.
„Jak możliwe jest przejście od tego, co jest, do tego, jak być powinno?” – zapytał David Hume. Pytanie to pozostawia teorię Monteskiusza bezbronną w szczególności w dzisiejszych czasach, w których techniki wpływu i marketingu politycznego są znacznie potężniejsze niż w XVIII wieku. Wolność przeświadczona to nie wolność rzeczywista. W czasach „fejk niusów” warto o tym pamiętać.
Artykuł Michała Rzeczyckiego oryginalnie ukazał się pt. „Echa Monteskiusza” na łamach 50. numeru pisma Klubu Jagiellońskiego „Pressje”. Tytuł, lead, śródtytuły, wyróżnienia i podział na akapity w niniejszej wersji pochodzą od redakcji klubjagiellonski.pl. Cały numer naszego pisma kupić można tutaj, do czego serdecznie zachęcamy!