Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Jacek Sokołowski  3 lutego 2018

Skierowanie ustawy o IPN do Trybunału pozwoli zachować sojusznika, twarz i pole manewru

Jacek Sokołowski  3 lutego 2018
przeczytanie zajmie 7 min
Skierowanie ustawy o IPN do Trybunału pozwoli zachować sojusznika, twarz i pole manewru www.flickr.com/photos/premierrp/

Ustawa penalizująca wypowiedzi przypisujące Polsce odpowiedzialność za Holokaust nie jest w stanie osiągnąć swojego celu. Nie da się za pomocą tego narzędzia zmusić czy skłonić zachodnich dziennikarzy i publicystów aby pisali o Polsce i o II wojnie światowej inaczej niż mają na to ochotę. Koszty eskalującego dyplomatycznego kryzysu są na tyle duże, że priorytetowe staje się zatrzymanie spirali. Furtka, by zrobić to z twarzą istnieje – wiedzie przez Trybunał Konstytucyjny. Da nam to czas na spokojne tłumaczenie naszych racji na arenie międzynarodowej oraz – niezależnie od tego jakie orzeczenie zapadnie – stworzy przestrzeń do przygotowania bardziej przemyślanej i realnie chroniącej nasz punkt widzenia propozycji legislacyjnej. 

Ścigania kłamców nie będzie, a kryzys jest

Prawo nie ochroni wizerunku Polski z jednego prostego powodu – Polska nie jest w stanie wyegzekwować sankcji przewidzianych ustawą. Żaden amerykański ani izraelski dziennikarz nie przyjedzie tu na proces i nie pozwoli się zamknąć do więzienia. Próba ścigania takiej osoby przez polską prokuraturę skończy się porażką, wywoła natomiast skrajnie negatywną reakcję opinii międzynarodowej. Oczywiście, prawo ma też rolę edukacyjno-wychowawczą – i taki charakter ma większość tego typu przepisów na całym świecie – ale dziś wiemy, że w tej formie również tego celu nowelizacja ustawy o IPN nie wypełni. Raczej ma szansę znacznie wzmocnić fałszywy stereotyp Polaków-antysemitów.

Przecież przykładowy „prześladowany” autor będzie przedstawiany jako heroiczny „bojownik o Prawdę”, a nasze państwo i my – jako Holocaust deniers, kłamcy oświęcimscy. Do powszechnego uznania nas za współsprawców zostanie wtedy już tylko jeden, naprawdę malutki krok.

Autorzy ustawy raczej nie zdawali sobie z tego sprawy. Nie chcę na poważnie nawet analizować scenariusza, że było inaczej, lecz  wyżej postawili zyski w postaci poparcia elektoratu oburzonego (słusznie) częstym szarganiem dobrego imienia Polski. Niezależnie od chęci i percepcji możliwych skutków, wywołali jednak gigantyczny kryzys w polskich relacjach międzynarodowych, w tej chwili już nie tylko z Izraelem, ale również z USA Kryzys ten przekłada się bezpośrednio na gwałtowną i bezprecedensową deteriorację wizerunku Polski w świecie.

Nie łudźmy się – amerykańska i niemiecka opinia publiczna nie czyta portalu wpolityce.pl i nie ogląda TVP Info. Zachodnia opinia publiczna została zalana falą spójnej narracji, w której polscy antysemici (teza na Zachodzie bezdyskusyjna) współodpowiedzialni za Holokaust (teza do niedawna dyskusyjna, ale stopniowo coraz chętniej przyjmowana) chcą zamknąć usta każdemu, kto mówi o jakiejkolwiekroli Polaków w Zagładzie Żydów (teza będąca zręcznym i świadomym przekłamaniem rzeczywistego celu i treści ustawy, ale przyjęta bardzo ochoczo i już w zasadzie nie do odkłamania).

W wyniku uchwalenia tej ustawy nasze położenie w „międzynarodowej przestrzeni narracyjnej” uległo dramatycznemu pogorszeniu. Stereotyp Polaka-antysemity, mającego ewidentnie coś na sumieniu, który próbuje się wyłgać od odpowiedzialności został rozpropagowany i mocno utrwalony. Oczywiście nie można bagatelizować znaczenia ujawnionej przy tej okazji – a buzującej od dawna – niechęci do Polski części elit w USA i w Izraelu. Jednak niechęć ta eksplodowała i uderzyła w nas z wyjątkową siłą dzięki tej ustawie i z jej przyczyny. Odpowiedzialność za kryzys na który nie byliśmy gotowi spada na autorów i promotorów ustawy: ze względu na sam pomysł, ze względu na jej treść i – last but not least – ze względu na sposób, w jaki ustawa była procedowana. Nad tym trzeba się na moment zatrzymać, bo gdyby ten nieskuteczny w samym założeniu pomysł został opracowany nieco inaczej to – być może – uniknęlibyśmy strat, które stały się naszym udziałem i które zwiększają się z każdym dniem trwania kryzysu.

Niezwykle niepokojąca jest wiadomość, podana przez duet dziennikarski Gajcy-Stankiewicz (któremu do tej pory nikt nie zarzucał nierzetelności), że konkretny wording kluczowego artykułu 55a jest autorskim dziełem Macieja Świrskiego, wiceprezesa Polskiej Fundacji Narodowej – dotąd głównie znanej ze swoich ustawowo gwarantowanych przychodów, ale niestety wciąż nie z dokonań w zakresie ochrony i promocji wizerunku Rzeczypospolitej (co stanowi jej cel statutowy nr 1). Gdyby okazało się to prawdą, oznacza to, że żyjemy w państwie, w którym nasze relacje międzynarodowe nie zależą od spójnej i konsekwentnej pracy powołanych do tego instytucji, lecz od ego jednego człowieka. Człowieka pełnego dobrych chęci i mającego na koncie ważne propolskie działania, lecz nie mającego horyzontu politycznego i ewidentnie nie rozpoznającego niektórych skutków swoich działań.

Wygodny pretekst dla antypolskich polityków

Zanim rozpoczęła się fala medialnego wrzasku, etykietkującego ustawę jako Holocaust denial, ze strony izraelskiej dość wyraźny był przekaz, że największe zastrzeżenie budzi sformułowanie „przypisuje (współ)odpowiedzialność Narodowi Polskiemu”. Sformułowanie, do którego wątpliwości zgłaszał w trakcie procedowania Jarosław Wyrembak (wybrany następnie sędzią Trybunału Konstytucyjnego). Z prawniczego punktu widzenia  może być ono interpretowane w niemal dowolny sposób – zarówno taki, że właściwe żadna wypowiedź tej odpowiedzialności nie przypisuje, jak i że przypisuje ją niemal każda. Karniści podnosili, że na gruncie t takiego brzmienia przepisu w zasadzie trudno uznać, że penalizuje on frazę „Polish death camps” –zwłaszcza, jeśli oskarżony będzie twierdził, że użył jej wyłącznie w znaczeniu geograficznym.

Być może inne sformułowanie art. 55a pozwoliłoby, jeśli nie uniknąć całego kryzysu to przynajmniej zmniejszyć jego skalę? Dlaczego nie można było po prostu wprowadzić jednoznacznej karalności użycia zwrotu „polskie obozy”, choćby proponując penalizację posługiwania się terminem przypisującym Polakom sprawstwo w stworzeniu obozów koncentracyjnych i zagłady?

Czy naprawdę konieczne było głosowanie nad całością projektu w przeddzień uroczystości rocznicowych w Oświęcimiu? Mateusz Morawiecki dobitnie i zręcznie przedstawił polski punkt widzenia na kwestię odpowiedzialności za Holokaust. Jego słowa mogły znaleźć się na czołówkach większości światowych gazet i byłaby to skuteczniejsza obrona dobrego imienia Polski, niż potencjalna kara więzienia dla Jana Tomasza Grossa. Niestety, dzięki takiej a nie innej dacie uchwalenia ustawy zamiast słów premiera w świat poszły oskarżenia Anny Azari i tweety Yaira Lapida. Nawiasem mówiąc, te ostatnie były doskonałym przykładem tego, że zjawisko fałszywego przypisywania Polakom odpowiedzialności istnieje – izraelski polityk otwarcie i w sposób bardzo łatwy do wykazania skłamał, a kłamstwa te zostały powielone, choć akurat (nieobsadzona) ambasada Polski w Izraelu dość szybko zareagowała również na twitterze. Zerowy rezonans jej sprostowań obrazuje w pigułce problem z tą ustawą: dostarczyła pretekstu dla opętanego antypolskim sentymentem polityka, żeby napluć na Polskę. Czy w oparciu o jej przepisy jesteśmy go w stanie skazać?

Być może – jak twierdzi Ministerstwo Sprawiedliwości – przedstawiciele izraelskiej ambasady brali udział w dyskusji nad treścią zaproponowanych przepisów i przestali zgłaszać do niej zastrzeżenia, „usypiając czujność” polskich partnerów. Być może rację mają zwolennicy teorii spiskowej, według której medialny atak na ustawę był zaplanowany z góry i jest „przygotowaniem gruntu” przed sporem o roszczenia odszkodowawcze jakie mogą zostać wysunięte w związku z przyjętą przez amerykański Kongres ustawą JUST (Justice for Uncompensated Survivors Today). Nie da się tego wykluczyć. Niestety, doświadczenia ze sposobem konsultowania aktów prawa w Polsce każą mi wierzyć raczej Gajcemu i Stankiewiczowi, kiedy piszą: „władze Izraela sygnalizowały naszemu rządowi, że nigdy nie zgodzą się na zapisy wprowadzające kary za oskarżanie narodu polskiego o współodpowiedzialność za Holocaust. — Izraelczycy zgadzali się tylko na przepisy wykluczające odpowiedzialność polskiego państwa — twierdzi nasz rozmówca z MSZ, zaangażowany w negocjacje. I dodaje: — Ostrzegaliśmy Ministerstwo Sprawiedliwości, ale to zlekceważyli”.

Jeżeli zatem uznać, że ktoś wywołanie burzy przeciwko Polsce planował, to dostarczyliśmy mu niestety narzędzia tak wygodne, jakby ich stworzenie samo było częścią tego planu.

Ustawa w TK to zachowanie „kija i marchewki”

Burza trwa, a spirala nakręca się coraz bardziej. Analiza, jak i dlaczego do niej doszło będzie w przyszłości niezbędna, jeśli chcemy jako państwo zacząć wreszcie uczyć się na własnych błędach. Dziś przede wszystkim jednak konieczna jest jakaś recepta jak zmniejszyć straty.

Sądzę, że ustawę należy zmienić, jednak trzeba zrobić to zachowując twarz. Jedynym sensownym wyjściem w tej sytuacji wydaje się skierowanie jej przez prezydenta Andrzeja Dudę do Trybunału Konstytucyjnego.

Są solidne, czysto prawne podstawy, aby tak uczynić. Ustawa nie spełnia podstawowego wymogu prawa karnego nulla poena sine lege certa (nie ma kary, bez jednoznacznego określenia zachowania podlegającego karze) i tym samym może też budzić uzasadnione wątpliwości czy nie narusza konstytucyjnej wolności słowa. Patrząc na sprawę politycznie,  wszczynając kontrole konstytucyjności kupujemy czas. Sędziowie Trybunału, jak wiadomo, namyślają się niekiedy bardzo długo. W tym czasie emocje mogą trochę opaść. Będzie można w miarę spokojnie wejść w dialog ze Stanami Zjednoczonymi, Izraelem i światową opinią publiczną. Oświadczenie Departamentu Stanu (złożone w niezwykle poważnym tonie, jak na język dyplomacji) zawiera wyraźną sugestię, że penalizacja użycia zwrotu „polskie obozy” jest rozwiązaniem akceptowalnym dla USA. Gdyby zawarto kompromis w tym duchu, doprowadzając jednocześnie do wyraźnego i oficjalnego zadeklarowania poparcia Stanów Zjednoczonych dla nowego brzmienia przepisu jego znaczenie „wychowawcze” mogłoby być zdecydowanie większe, niż to jakie jest mu w stanie zapewnić polski wymiar sprawiedliwości działając wbrew światowej opinii publicznej.

Zżymać się na konieczność ustąpienia światowemu mocarstwu mogą wyłącznie twitterowi wojownicy. Racjonalnie myślący Polacy zdają sobie sprawę, że my tego mocarstwa potrzebujemy dużo bardziej niż ono nas. Co więcej – mocarstwo to znacznie wyżej od nas stawia Izrael, i to we wszystkich aspektach, od strategicznego po kulturowy.

Skierowanie ustawy do TK pozwoli nam przynajmniej z tym mocarstwem się targować.  Samo skierowanie ustawy do TK – a więc jej niepodpisanie! – będzie już wyraźnym sygnałem, że chcemy mieć stuprocentową pewność, że krytycy ustawy nie mają racji. Przed wyrokiem Trybunału nasi decydenci będą mogli spróbować w spokojniejszej atmosferze nawiązać dialog tak z Izraelem, jak i ze Stanami i spokojnie przekonywać do naszych racji. Jeżeli Trybunał potwierdzi problematyczność przepisów, to nie będzie innego wyjścia jak wrócić do prac nad ustawą – i wówczas siąść do tych prac ze świadomością nie tylko wskazanych ewentualnie przez TK wad, i wszystkich  wątpliwości wypowiedzianych w trwającej burzy, ale też  tych podniesionych w późniejszych – daj Boże spokojniejszych – rozmowach. 

Zyskując czas i targując się, otrzymujemy również szanse na uruchomienie i rozwinięcie własnej ofensywy narracyjnej. Nie mamy – nieco wyśmianej, ale właśnie teraz jak najbardziej potrzebnej – MaBeNy postulowanej przez prof. Zybertowicza. Jak wskazywaliśmy na łamach portalu klubjagiellonski.pl odrobienie strat narracyjnych to zadanie na długie lata, ale pewnymi zasobami dysponujemy już dziś. Musimy mieć jednak przede wszystkim czas i warunki, by zaczęły działać lepiej niż dotąd. Gra na czas to wreszcie zachowanie „kija i marchewki” – być może w niektórych kwestiach możemy ustąpić, ale jeśli mimo to druga strona (a zwłaszcza Izrael) będzie nadal  ten konflikt eskalował, to i my zachowujemy pełną zdolność do proporcjonalnej odpowiedzi.

Zachęcamy również do lektury pozostałych tekstów na ten temat. Prezes Klubu Jagiellońskiego Krzysztof Mazur przekonuje, że „rząd robi dziś wszystko, by stanąć na wysokości zadania wobec kryzysu”. Marek Wróbel, szef Fundacji Republikańskiej, wzywa do nieustępliwości i wskazuje, że w razie ugięcie siępartnerzy otrzymają dowód, że nasze »wstawanie z kolan« jest udawane”.