Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
dr Krzysztof Mazur  1 lutego 2018

Wściekłość bezsilnych. Walka o prawdę w świecie postprawdy

dr Krzysztof Mazur  1 lutego 2018
przeczytanie zajmie 5 min
Wściekłość bezsilnych. Walka o prawdę w świecie postprawdy Autor ilustracji: Rafał Gawlikowski

Ostatnie dni pokazują, że „siła bezsilnych” z klasycznego eseju Vàclava Havla to dziś bajeczka dla grzecznych dzieci. W erze globalnego obiegu informacji, zaawansowanych mechanizmów powielania prymitywnej propagandy, wyspecjalizowanych agencji PR-owych oraz wynajętych armii botów kolportujących kłamliwe hasztagi, w świecie baniek informacyjnych i algorytmów zarządzających docierającymi do nas informacjami słabi nie mają żadnych szans. Co z tego, że jeden gracz zawoła „król jest nagi!”? Nikt tego nie usłyszy. Machina techno-informacji mieli bez skrupułów. Dziś mamy do czynienia z sytuacją, gdy ktoś za pomocą fake news chce nam stworzyć fake identity, a my pozostajemy bezsilni i wściekli.

Na naszych oczach dzieją się rzeczy nie do wyobrażenia. Pod wpływem konsekwentnie budowanej od lat fałszywej wizji przeszłości z ofiary staliśmy się katem. Polska poniosła w czasie II wojny światowej największe straty materialne, co potwierdziła Międzynarodowa Konferencja Reparacyjna w Paryżu w 1946 r. Ponieśliśmy również największe straty demograficzne, gdyż według wyliczeń na każdy tysiąc mieszkańców straciliśmy 220 osób. Choć na naszym terytorium obowiązywała kara śmierci za pomoc ukrywającym się Żydom, to liczba polskich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata jest najwyższa wśród wszystkich państw. Historyczną „nagrodą” za bohaterską postawę w trakcie II wojny światowej było wyrzucenie nas na pół wieku za żelazną kurtynę.

Po odzyskaniu niepodległości, zamiast cieszyć się zasłużoną pamięcią o bohaterstwie w epoce dwóch totalitaryzmów, musieliśmy zmierzyć się ze smutnymi momentami naszej historii. Bardzo bolesna debata stoczona wokół Jedwabnego nie miała precedensu wśród innych narodów. Pomimo wszystkich emocji i napięć, stanęliśmy na wysokości zadania i odbyliśmy poważną dyskusję o bolesnych wydarzeniach z przeszłości. Co nas za to spotkało? Opinia narodu współodpowiedzialnego za Holocaust.

Trzeba rzeczy nazwać po imieniu. Od wielu lat jesteśmy poddawani systematycznej kampanii propagandowej fałszującej prawdę o wydarzeniach sprzed 70 lat.

Niemcy ukryli swoją odpowiedzialność za pozbawionym konotacji narodowych sztucznym konstruktem „nazistów”. Żydzi skutecznie zabiegają o bliską monopolistycznej rolę najważniejszej ofiary II wojny światowej. Na ołtarzu tych dwóch bardzo skutecznie prowadzonych polityk historycznych poświęcona została prawda o Polsce.

Nie wierzę, by dało się o nią zawalczyć ustawą. Pewnie wbrew intencjom jej twórców, stworzyła grunt pod to, by można było budować poczucie „opresji” względem wolności słowa. Widząc reakcje opinii międzynarodowej wiemy już, że w praktyce może wręcz nadawać pracom krytycznym wobec Polaków dodatkowego rozgłosu. Wreszcie, jako element polskiego prawodawstwa jej przydatność dla ścigania pomawiania Państwa Polskiego i Narodu Polskiego jest bardzo ograniczona. Ten medal ma dwie strony: przecież z jej ułomnej skuteczności doskonale zdają sobie sprawę ci, którzy przeciw tej ustawie gardłują.

Co jednak najważniejsze: dziś wojna o pamięć nie rozgrywa się na sali sądowej, ale na ekranie smartfonu. Kluczowe konteksty dla tej wojny tworzy dziś popkultura. Pokazał to chociażby film Bękarty wojny, który opowiada fikcyjną historię żydowskiego oddziału mszczącego się na Niemcach. Dowolnie żongluje się dziś kontekstami, nie zważając na prawdę historyczną. Wiemy doskonale, jak niewiele prawdy o polskiej historii udało nam się dotąd wnieść do światowej popkultury.

Kolejny z frontów to świat mediów społecznościowych. Jak pokazał wpis izraelskiego polityka Yaira Lapida, od którego zaczęła się cała trwająca od soboty burza, również tutaj prawda nie ma znaczenia. Lapid napisał, że jego babcia została zamordowana przez Polaków i dlatego nie mają oni prawa pouczać nikogo w sprawie Holocaustu. Polscy internauci potrzebowali zaledwie kilku godzin by wykazać, że jego narracja nie znajduje potwierdzenia w innych materiałach, zgodnie z którymi jedna babcia Lapida pochodziła z Rumunii i przeniosła się do Palestyny w 1934 r., a druga urodziła się na terenie dzisiejszej Serbii, by wojnę przeżyć w budapesztańskim getcie. Ale czy to ma jakieś większe znaczenie? Twitt Lapida wywołał pożądany efekt. Kamień nieprawdy uruchomił lawinę kłamstwa.

Trzecie kluczowe pole to anglojęzyczny obieg książek, artykułów, filmów. W świecie, gdzie jeśli jest dostrzegalny jakiś polski głos w sprawie Holocaustu, to są to SąsiedziIda. Co z tego, że my w kraju odbyliśmy poważną dyskusję na temat naszej przeszłości, która pokazała wiele różnych faktów i postaw, jeśli do międzynarodowego obiegu trafiają przede wszystkim te mówiące o naszej winie?

Bez oddziaływania na popkulturę, bez stworzenia całej międzynarodowej sieci dziennikarzy, reżyserów i autorów książek cieszących się uznaniem w świecie anglojęzycznym, prawda o naszej przeszłości nie zostanie wysłuchana.

Nasza słabość bierze się z czegoś jeszcze. Przykład polityki historycznej Niemiec i Izraela pokazuje, że są to prawdziwie ponowoczesne narody, bardzo instrumentalnie podchodzące do przeszłości i tradycji. Są one w stanie kształtować je w bardzo plastyczny sposób, by dostosowywać je do bieżących interesów. A takie możliwości daje przecież kultura w płynnej ponowoczesności. Dziś mogę stać się kimś zupełnie innym, niż jeszcze wczoraj. Choć w niedalekiej przeszłości byłem katem, to nic nie stoi na przeszkodzie, by za chwilę wszyscy uważali mnie za ofiarę. W tym sensie my ciągle jesteśmy narodem tradycyjnym, który przeszłość rozpatruje w kategoriach obiektywnej prawdy i ponadczasowych zasad moralnych. I powinno to być naszym powodem do dumy, bo daje poczucie zakorzenienia. Trudno jednak nie zauważyć, że takie podejście w erze brutalnej walki na alternatywne narracje może być wyraźnym ograniczeniem w prowadzeniu polityki historycznej. Nie umiemy poświecić historii na ołtarzu naszych interesów. To raczej bieżąca polityka bywa często zakładniczką naszej historii.

Role zostały zatem rozpisane, a my w tym spektaklu mamy odegrać rolę winnych. I to musi budzić wielki gniew. Jeden z najbardziej żywotnych eposów polskiej historii polega na przypisywaniu wielkiego znaczenia jednostce opowiadającej się po stronie prawdy. W okresie walki z komunizmem bardzo trafnie nazwał to Vàclav Havel pisząc esej o sile bezsilnych. To hasło zostało bardzo szybko przejęte przez rodzimą opozycję antykomunistyczną, a następnie ruch społeczny „Solidarność”. Havel dawał nadzieję, że każdy, nawet jednostkowy akt odwagi ma ogromną siłę rażenia. „Powłoka życia w kłamstwie – pisał w 1978 r. – utkana jest ze szczególnego materiału: dopóki szczelnie okrywa całe społeczeństwo, wydaje się z kamienia. Jednakże z chwilą, gdy ktoś ją w jednym miejscu przedziurawi, gdy jeden człowiek zawoła »Król jest nagi! «, gdy jeden gracz naruszy reguły gry i tym samym zdemaskuje ją jako grę, wszystko ukazuje się nagle w innym świetle, a cała powłoka wydaje się z papieru i robi wrażenie, że zaraz zacznie niepowstrzymanie drzeć się i rozpadać”. Dlatego tytułowi bezsilni mają taką niezwykłą moc. Z tej wiary w siłę osobistej postawy wyrastał etos „Solidarności”.

Ostatnie dni pokazują, że esej Havla to dziś bajeczka dla grzecznych dzieci. W erze globalnego obiegu informacji, fake newsów i zaawansowanych mechanizmów powielania prymitywnej propagandy, w świecie wyspecjalizowanych agencji PR-owych oraz wynajętych armii botów kolportujących kłamliwe hasztagi, w erze baniek informacyjnych i algorytmów zarządzających docierającymi do nas informacjami słabi nie mają żadnych szans. Co z tego, że jeden gracz „naruszy reguły gry” i zawoła, że „Król jest nagi!”? Nikt tego nie usłyszy. Machina techno-informacji mieli bez skrupułów.

Do fake newsów już się przyzwyczailiśmy, więc mogłoby się wydawać, że przestały one robić na nas większe wrażenie. Tym razem stawka jest jednak wyjątkowo wysoka. Na szali nie znajduje się bowiem prawda o domniemanym romansie celebrytki czy sprytna kampania nowego produktu. Tym razem sprawa dotyczy naszej tożsamości, naszej dumy narodowej, tego kim jesteśmy jako Polacy. Nasza tożsamość jest bowiem zawsze wypadkową tego, co o sobie myślimy oraz tego, co myślą o nas inni. Na przecięciu tych dwóch opinii kształtuje się obraz nas samych.

Dziś mamy do czynienia z sytuacją, gdy ktoś za pomocą fake news chce nam stworzyć fake identity. Z powoli odradzającej się dumy z naszej historii – budowanej też na koniecznym zmierzeniu się z bolesnymi elementami naszej przeszłości – chce uczynić powód do wstydu. I nic nie umiemy z tym zrobić, bo pokrzykiwanie „to nie tak!”, „to nieprawda!” wydaje się dziś śmiesznie nieskuteczne.

Dlatego bezsilni czują dziś przede wszystkim wściekłość. Wściekłość, bo akt prawny, który miał być obroną prawdy i dobrego imienia stał się pretekstem do bezprecedensowego ataku. Wściekłość, bo można prowadzić jedną z najbardziej proizraelskich polityk wśród wszystkich europejskich rządów, a stać się przedmiotem ataku ze strony Izraela. Wściekłość, bo można być jednym z najbardziej prożydowskich społeczeństw, kultywujących wspólną pamięć w wielu miejscach, takich jak choćby Muzeum Polin, a i tak mieć na lata przyklejoną łatkę antysemity. Wściekłość, bo obiektywnie można być państwem najbardziej poturbowanym przez II wojnę światową, a i tak stać się w oczach świata głównym winnym.

Co jeszcze bardziej nie pasuje do zachodniej narracji, to rzekomo „nacjonalistyczny” i „ksenofobiczny” rząd robi dziś wszystko, by stanąć na wysokości zadania wobec kryzysu. Robi to dyplomatycznymi komunikatami premiera, który nie obraża się na rzeczywistość, lecz mówi o Żydach i Polakach jako dwóch rodzinach żyjących w jednym domu i zaprasza dziennikarzy do Muzeum im. Rodziny Ulmów, wskazując, że dbałość o pamięć o Holokauście to obowiązek zarówno Izraela, jak i Polski. Czyni to może i kontrowersyjnymi co do spodziewanych długofalowych skutków, ale zdecydowanymi staraniami władz, by ograniczyć eskalację kryzysu, uniemożliwiając protest narodowców pod ambasadą Izraela. Ten rzekomo „dzielący Polaków” rząd robi dziś wszystko co potrafi, by wściekłość bezsilnych nie doprowadziła do prawdziwego społecznego wybuchu gniewu.

W tych dniach przechodzimy zatem – kolejną! – bolesną lekcję globalizacji. W ostatnich latach zrozumieliśmy, że wytwarza ona wyraźnie neokolonialny podział na centrum i peryferie światowego kapitalizmu, a nasza rola w tym układzie została zredukowana do funkcji rezerwuaru taniej siły roboczej.

Droga do wyrwania się z tych pozycji prowadzi wyłącznie przez stworzenie rodzimych firm o międzynarodowym znaczeniu. Dziś rozumiemy, że identycznie jest w kulturze. Prawda o naszej przeszłości przebije się do świadomości obywateli innych państw wyłącznie wtedy, gdy będziemy mieli całą grupę autorów uznanych w świecie anglojęzycznym, którzy będą w stanie opowiedzieć o polskim heroizmie. Tym razem gra nie toczy się jednak o pieniądze, ale o coś znacznie ważniejszego – o naszą tożsamość. Choć nikomu nie wolno narzucać jej nam z zewnątrz, to prędzej czy później ją stracimy, jeżeli ograniczymy się do bezpiecznego nie wyglądania za mur oddzielający nasze dobre samopoczucie od tego, co naprawdę inni o nas myślą. Nie wystarczy mieć rację. Trzeba sprawić, by wyświetliła się ona na ekranach setek milionów smartfonów.