Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Marek Wróbel  3 lutego 2018

Chcemy być podmiotowym państwem, a nie „prymusem”. Dlaczego nie powinniśmy się wycofywać z ustawy o IPN?

Marek Wróbel  3 lutego 2018
przeczytanie zajmie 7 min

Przesilenia w relacjach międzynarodowych, z jakim mamy dziś do czynienia, w żadnym razie nie wolno lekceważyć. Należy jednak spojrzeć na nie jak na szansę na dołączenie do klubu państw podmiotowych, a następnie ją wykorzystać. Nawet, jeśli trzeba będzie zapłacić za to jakąś cenę. I nie możemy zapominać o budowaniu własnej narracji – ale nie tak, jak dotąd!

Ostatnie wydarzenia w relacjach z innymi krajami oznaczają, że zaczynają na nas patrzeć inaczej. Nie jesteśmy już „prymusem”. No i dobrze. Prymus to uczeń. My już nie jesteśmy i nie chcemy być więcej uczniem. Chcemy być podmiotowym aktorem sceny międzynarodowej. Co nie znaczy, że tego samego pragną nasi partnerzy. Oni przyzwyczaili się (przyzwyczailiśmy ich) do Polski jako państwa niesamodzielnego, dającego sobie narzucać wolę i narrację, potakującego i upodabniającego się do swych patronów.

Gdy Polacy zorientowali się, że droga zachodniego liberalnego postępu nie prowadzi ku świetlanej przyszłości, a jednocześnie gdy Zachód zaczął w sposób widoczny chorować, drogi nieco się rozeszły. I wtedy uczeń postanowił się wyzwolić. W wymiarze politycznym, cywilizacyjnym i gospodarczym.

Nie witajcie w klubie!

Dotychczasowym liderom nie mogło się to spodobać. Skoro chcecie do klubu – wydaje się mówić ich postawa – to zobaczycie, jak potrafi być nieprzyjemnie. Drugi powód to przyzwyczajenie. Tu dobrym przykładem jest zachowanie izraelskich polityków. Jak to, w sprawie Holokaustu bez nas? I trzeci czynnik, w gruncie rzeczy od nas niezależny – to awantury na wewnętrzny użytek polityczny.

Być może ustawę o IPN i wcześniejsze projekty można było przeprowadzić w sposób zmyślniejszy, łagodniejszy, co nie zmienia faktu, że właśnie za chęć awansu do wyższej ligi będziemy karani, pod różnymi pretekstami. I wystawiani na próby. I będziemy ponosić koszty.

Po izraelskiej awanturze, a zwłaszcza po włączeniu się USA, większość opozycji i część środowisk sprzyjających rządowi zaczęła krzyczeć o postępującej izolacji Polski. Już nawet nasi sojusznicy nas porzucają! Zostaniemy sami jak w 1939! No dobrze, ale co właściwie nam takiego grozi?

Czy USA, Izrael i kraje UE wycofają swoich inwestorów, czy obłożą nas embargami? Ale to przecież uderzyłoby w nich samych. Czy NATO wycofa oddziały z Polski? To znaczyłoby, że sojusz nie istnieje. Czy Amerykanie odmówią nam sprzedaży Patriotów? Ciekawe, co na to przemysł zbrojeniowy i Rosja… A może Brytyjczycy i Niemcy wyrzucą polskich pracowników? To akurat nie byłoby najgorsze – część wróciłaby do kraju.

Gdyby nad polską granicą stał dwumilionowy Wehrmacht (a z drugiej strony RKKA), sam bym może nawoływał do ustępstw. Ale dziś nie ma bezpośrednich i twardych zagrożeń ani militarnych (poza rosyjskim, ale ono nie jest tak namacalne, a zresztą nie zależy od stosunków z Izraelem), ani ekonomicznych.

Jedyne bezpośrednie szkody, jakie możemy ponieść w wyniku wojny o Holokaust to chwilowe zablokowanie narracji o niemieckich reparacjach oraz możliwe utrudnienia przy rozdziale środków unijnych. To ostatnie zresztą też nie zależy od stosunków z Izraelem, ale „polskie obozy” mogą służyć jako pałka narracyjna.

A gdybyśmy się dziś cofnęli? Czy Amerykanie obniżą cenę rakiet i przyślą więcej wojsk? Czy Nordstream 2 rozpłynie się w niebycie? Czy polscy rolnicy dostaną większe dopłaty?

Oczywiście, że nie, natomiast szkody będą potężne. Po pierwsze, nasi zagraniczny partnerzy otrzymają dowód, że nasze „wstawanie z kolan” jest udawane, i że każdy nacisk na Polskę będzie skuteczny i opłacalny. A po drugie i gorsze, Polacy też otrzymają ten dowód. A to będzie skutkować wielką frustracją i na dłuższą metę degrengoladą „dobrej zmiany”.

Warto być upartym

W ostatnim dwuleciu mamy już doświadczenia z nieustępliwością. Można powiedzieć, że batalia o reformy ustrojowe (przynajmniej pierwszy etap, zamknięty dymisją Beaty Szydło) została wygrana. Ani ulica, ani zagranica nie pomogły, a notowania rządu rosną. Podobnie z imigrantami. Nacisk był silny, ale wytrzymaliśmy. I opłaciło się: mamy jeden z najbezpieczniejszych krajów, a w dodatku Europa półgębkiem lub całkiem jawnie przyznaje nam w tej kwestii rację. Przykłady 500 plus i uszczelnień podatkowych też pokazują, że warto robić swoje bez oglądania się na krytykę.

Są i przykłady przeciwne: ugięliśmy się w sprawie frankowiczów, hipermarketów i polonizacji mediów. Zwłaszcza w tym ostatnim przypadku widać szkody…

Tak czy siak widać, że w najbliższych latach będziemy atakowani za politykę historyczną (w tle reprywatyzacja i różne roszczenia). I choć na krótką metę, w twardych kategoriach świat niewiele nam może zrobić – to nie oznacza, że możemy sobie pozwolić na lekceważenie oskarżeń. To oznacza tylko tyle, że jutro nie zwalą się na Polskę wszystkie plagi egipskie i nieco zyskujemy na czasie. Ale tylko tyle. Wobec tego musimy przeorganizować naszą dyplomację, a szczególnie dyplomację publiczną (czyli naszą własną propagandę).

Miejmy nadzieję, że czwartkowe trzęsienie ziemi w Ministerstwie Spraw Zagranicznych to jaskółka zmian. Pracę stracił gabinet polityczny, 9 dyrektorów departamentów, 10 ambasadorów i inni. Plotki mówią, że to z powodu ignorowania bezpośrednich poleceń kierownictwa ministerstwa, związanych z kryzysem izraelskim. Nie wiadomo, czy uda się usprawnić machinę dyplomatyczną, ale jeśli ambasady nie słuchają centrali, to należy zacząć od bezwzględnej czystki.

Jeśli idzie o szerokie budowanie polskiej narracji, to mamy liczne instytucje w kraju i za granicą, które są współodpowiedzialne za to zadanie. Podlegają one różnym silosom w administracji rządowej i poza nią – i nie koordynują się. Nie ma jednego ośrodka, który kieruje polityką komunikacyjną. Pewne posunięcia rządu sugerują, że świadomość tego braku istnieje. Czy to wystarczy, by choćby złagodzić odwieczny konflikt choćby między MSZ a MKiDN i ich jednostkami podległymi? Należy wierzyć, że w tak srogiej potrzebie dojdzie wreszcie do postulowanej od dziesięcioleci koordynacji instytucji i narzędzi komunikacyjnych.

A poza tym Kartagina…

Polska Fundacja Narodowa powstała półtora roku temu dla promowania Polski i obrony polskich racji za granicą. W tym celu otrzymała już niemal ćwierć miliarda złotych ze spółek skarbu państwa, z czego wydała niewielką (miejmy nadzieję) część na skierowaną do Polaków kampanię o reformie sądów, sponsoring sportowców oraz youtube’owy film. Ponadto realizuje projekt pikniku i śpiewnika wojskowego. Nikomu się nie tłumaczy, nikogo nie pyta o zdanie, nie ujawnia na serio swoich planów, ignoruje prośby o wsparcie lub propozycje współpracy. Jest już powszechnie krytykowana nie tylko przez opozycję, ale także przez zwolenników rządu.

A przecież, gdyby PFN poważnie zabrała się do takiej pracy, jaka była planowana, dzisiejszy kryzys izraelski miałby dużo łagodniejszy, a już na pewno nie taki jednoznaczny przebieg. A mianowicie, byłaby w stanie uruchomić zbudowane w tym czasie zagraniczne kontakty – wśród publicystów, dziennikarzy, blogerów i innych liderów opinii przychylnych Polsce. Byliby oni wyposażeni w materiały i wiedzę o prawdziwym przebiegu wojny i polskiego w niej udziału. Dzięki temu prostemu, choć żmudnemu działaniu polski share of voice byłby zwielokrotniony.

Polska Fundacja Narodowa nadal ma wszelkie cechy, by pełnić rolę centrum postulowanej przez prof. Andrzeja Zybertowicza MaBeNy (Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego) – czyli ośrodka, który identyfikuje węzłowe punkty komunikacji, synchronizuje oraz prowadzi i wspiera aktywne działania.

PFN jest najlepsza do takiej roli spośród wszystkich istniejących instytucji publicznych. Po pierwsze nie ma zaszłości, co jest bolączką ministerstw i agend rządowych. Po drugie, dysponuje skoncentrowanymi środkami na promocję, jakich w III RP nikt dotąd nie miał, a w dodatku bez wielkich kosztów stałych. Po trzecie, nie jest ograniczana silosową strukturą państwa i podlega de facto jednemu (wiecie, jakiemu) ośrodkowi decyzyjnemu.

Wszystko to sprawia, że Fundacja znakomicie nadaje się do budowania – głównie internetowego – poparcia dla polskiej sprawy, tworzenia własnych kanałów komunikacji (np. popularnych profili społecznościowych), identyfikowania i wspierania na różne sposoby tych, którzy Polsce sprzyjają, a także do wspierania oddolnych inicjatyw, które od dawna rozwijają się bez wsparcia publicznego. I last but not least – do kreowania przekazów, za którymi powinny podążać inne ośrodki komunikacji.

By z PFN zrobić sprawną maszynę, należy przede wszystkim wymienić jej władze. Obecne nie dają najmniejszej nadziei na zmianę sposobu działania. Nie na intensyfikację, ale na zmianę. Po drugie, należy na jakiś czas odłożyć na półkę zapowiadane (choć mgliście) wielkie projekty w rodzaju hollywoodzkiego filmu o Pileckim. Nawet, gdyby taki film powstał, w obecnej atmosferze wokół Polski miałby działanie przeciwskuteczne. „O, mordercy Żydów rzucają milionami na tuszowanie swoich win” – o ile zakład, że taki przekaz usłyszelibyśmy z zachodu i południa? Najpierw system poparcia, potem wielkie projekty.

Musimy być wytrzymali jak dotąd i mądrzejsi niż dotychczas

Polska jest od lat atakowana za próby prowadzenia podmiotowej polityki, czy to w postaci własnych inicjatyw, czy to przeciwstawiania się cudzym, a godzącym w nasze interesy. To normalka. Ale teraz, jeśli chcemy być już na stałe być – a nie tylko bywać – podmiotowi, musimy przygotować się na wzmożenie ataków, przynajmniej na jakiś okres przejściowy oraz nauczyć się wytrzymywać i odpowiadać.

Mamy sporo atutów. Nie jest prawdą, że nieważne, kto ma rację. Ważne – bo słuszność jest tańsza i bardziej ekonomiczna w komunikowaniu. Żeby wmówić światu, że obozy nie były niemieckie, trzeba lat i miliardów. Żeby odkręcić tę narrację, wystarczą znacznie skromniejsze zasoby.

Po naszej stronie będzie też – jeśli się postaramy – opinia publiczna państw zachodnich (na izraelską nie ma co liczyć, ale ona ma znaczenie tylko o tyle, o ile wpływa na Amerykanów). Mamy do pokazania to, czego im właśnie najbardziej brakuje – czyli wartości, konsekwencję, bezpieczeństwo i starą Europę, za którą coraz mocniej tęsknią.

Bardzo ważne jest też to, że Polacy są coraz bardziej jednomyślni. Tak, właśnie coraz bardziej zjednoczeni, a nie podzieleni. Szczególnie w obliczu kolejnych zagranicznych agresji. To trzeba wzmacniać i pielęgnować, bo jeśli będziemy pewni, że mamy rację, znacznie łatwiej przekonamy o tym innych.

A potem wygramy.

Artykuł ukazał się również na łamach portalu wpolityce.pl. Zachęcamy do lektury pozostałych tekstów na ten temat. Nasz ekspert Jacek Sokołowski wskazuje, że najrozsądniejszym wyjściem z kryzysu wokół ustawy o IPN jest skierowanie jej to Trybunału Konstytucyjnego, gdyż pozwoli „zachować sojusznika, twarz i pole manewru. Z kolei prezes Klubu Jagiellońskiego Krzysztof Mazur przekonuje, że „rząd robi dziś wszystko, by stanąć na wysokości zadania wobec kryzysu”