Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Bartosz Paszcza  6 kwietnia 2017

Człowiek, który wymyślił Internet

Bartosz Paszcza  6 kwietnia 2017
przeczytanie zajmie 7 min

Nagroda Turinga znana jako „informatyczny Nobel” trafiła w tym roku w ręce Tima Bernersa-Lee: człowieka, który w 1989 roku wynalazł World Wide Web, czyli Internet, jaki znamy dzisiaj. Dlaczego spośród licznych podobnych pomysłów to właśnie koncepcja 34-letniego absolwenta fizyki na Oxfordzie okazała się tą właściwą? Zdecydowały trzy rzeczy: doświadczenia z CERN-u, prostota, a wręcz prostackość pomysłu oraz otwartość na użytkowników, którzy chcą surfować bez konieczności zakupienia odpowiedniej licencji.

Jak szybko wymieniać informacje w gronie 10 tysięcy naukowców?

Tim Berners-Lee jest trzydziestoczteroletnim facetem pracującym w europejskim ośrodku badań jądrowych CERN. To bardzo specyficzne centrum badawcze. Zderzacze hadronów, ulokowane w olbrzymich tunelach, wymagają pracy tysięcy techników. Do obsługi eksperymentów zatrudnionych są też setki naukowców. Ponieważ CERN jest konsorcjum wielu państw, parę tysięcy naukowców z krajowych ośrodków badawczych przyjeżdża dodatkowo na parę miesięcy, aby wizytować ośrodek. Taka liczba osób sprawia, że współpraca staje się co najmniej trudna: do prowadzenia badań potrzebny jest szybki obieg informacji oraz możliwość jej aktualizacji przez każdego badacza. Tymczasem narzędzia technologiczne są wyjątkowo toporne czego efektem jest sytuacja, w której – nieco upraszczając sprawę – ręka nie wie, czym zajmuje się noga.

Image and video hosting by TinyPic

Tam, gdzie się zaczął Internet: zdjęcie CERN-u. Narysowane okręgi to podziemne tunele zderzaczów hadronów, z których największy ma długość niemal równą długości warszawskiego metra.

Dlatego Berners-Lee od czasu swojego pierwszego pobytu w CERN-ie w 1980 roku myśli nad informatycznym systemem rozwiązującym ten problem. Wyjścia szuka w modnym wówczas wśród części wizjonerskich informatyków pojęciu: hipertekście.

Wszystko zaczęło się od kart bibliotecznych

Hipertekst to tekst ubogacony połączeniami (które dziś dobrze znamy jako „linki”). Innymi słowy, hipertekstowy artykuł lub książka zrywa z koniecznością czytania go od początku do końca, ponieważ w środku tekstu kryją się odnośniki przenoszące nas w zupełnie inne fragmenty lub do kompletnie innych dzieł.

Protoplastami hipertekstu były na przykład karty biblioteczne: system fiszek umożliwiających łatwe znalezienie np. książek konkretnego autora bez konieczności nudnego wertowania setek regałów. Już w latach 60. XX wieku rozpoczęto prace nad hipertekstowym systemem wymiany wiedzy. Warto wspomnieć, że były to czasy, w których całkowicie nowymi, wizjonerskimi pomysłami była na przykład mysz komputerowa czy nawet podłączenie do komputera monitora. Nad wszystkimi tymi pomysłami głowiły się zresztą te same osoby, wśród których prym wiedli zapomniani dziś Doug Engelbart (to ten od myszki) oraz Ted Nelson (od monitora).

Image and video hosting by TinyPic

Pierwszy pomysł na ogólnoświatowy system udostępnienia wiedzy, stworzony przez belgijskiego bibliotekarza Paula Otleta w 1934 roku.

Wówczas ich pomysły okazały się albo zbyt skomplikowane, aby je wdrożyć, albo zwyczajnie nie znalazły uznania użytkowników. Wystarczy zaznaczyć, że Ted Nelson nad swoim systemem Xanadu pracuje nieprzerwanie od 1962 roku – i dalej ostateczna jego wersja nie zobaczyła światła dziennego. Mimo to hipertekst gromadzi sporą społeczność informatyków i naukowców, którzy widzą w nim nadzieję na rewolucję w sposobie prezentowania informacji. Nie tylko organizują konferencje poświęcone temu zagadnieniu, ale również tworzą sporych rozmiarów systemy mające wdrożyć hipertekst w życie.

Tim Berners-Lee jest typowym „człowiekiem z zewnątrz” – nie uczestniczy w życiu społeczności, ale czyta o niej w swoim biurze w CERN-ie. Być może to właśnie nieznajomość wielu nienaruszalnych kanonów hipertekstu umożliwiła mu dokonanie przełomu.

W 1989 roku wysyła do swojego szefa w CERN-ie raport pod nazwą „Information Management: a Proposal”, prezentujący zasady działania nowego systemu. Szef odpisuje jednym z tych krótkich komentarzy, które przechodzą do historii: „Niejasne, ale ekscytujące!”.

Tym samym daje zielone światło na rozwój systemu, który – mówiąc w stylu programów z Discovery Channel  wkrótce zmieni świat nie do poznania. Berners-Lee wraz ze swoim kolegą z pracy, Robertem Caillau, zaczynają pracować nad czymś, co buńczucznie nazwali „sieć ogólnoświatowa”. Powstaje World Wide Web, w skrócie WWW.

Image and video hosting by TinyPic

Obrazek z opisu pomysłu na WWW przedstawionego szefostwu w CERN-ie przez Tima Berners-Lee w 1989 roku.

„To jest prymitywne!”

W okresie świątecznym 1990 roku Tim napisał w wymyślonym przez siebie języku HTML pierwszą stronę internetową. Gotowy jest ją zaprezentować światu, dlatego chce pojechać na konferencję naukową dotyczącą hipertekstu, odbywającą się w grudniu 1991 roku w Texasie. Organizatorzy konferencji, delikatnie mówiąc, nie poznają się na jego pomyśle – odrzucają artykuł konferencyjny, w którym chciał przedstawić koncepcję WWW, więc aby w ogóle móc na konferencję przyjechać, Berners-Lee postanawia wraz ze swoim kolegą Robertem wysłać plakat naukowy. W San Antonio nie spotkali się z publicznym uznaniem, ponieważ ich system jak na standardy hipertekstowej społeczności był… zwyczajnie zbyt prosty. Jak półżartem wspomina Dame Wendy Hall: „To wyglądało tak bardzo prymitywnie, nie wnosiło do dyskusji nic nowego! Nie byłam jedyną, która tak wówczas myślała. Ależ się wszyscy myliliśmy”.

Przenieśmy się na chwilę dwadzieścia lat wprzód. Ta sama profesor Wendy Hall otrzymała od brytyjskiej królowej tytuł szlachecki za pracę nad rozwojem tej „prymitywnej” Sieci. Od wielu lat (i aż do dziś) współpracuje zresztą z Timem – między innymi prowadzą założony wspólnie Instytut Studiów nad Siecią. Faktycznie, przyszłość bardzo ironicznie podeszła do jej ówczesnych przemyśleń.

Wracając do San Antonio: na czym polegał prymitywizm systemu? Na przykład linki na stronach WWW prowadziły jedynie w jedną stronę. Do dziś czytając lub oglądając coś w Internecie nie mamy możliwości zobaczenia, jakie strony linkują do artykułu. Jedyne, co widzimy, to linki z dzieła do innych dokumentów. Dodatkowo, linki są zwykłym kawałkiem tekstu zaczynającego się od „http://www” w samym dokumencie. Kiedy więc strona, do której linkujemy zmieni adres, to nasi czytelnicy natkną się na doskonale wszystkim znany „Błąd 404”. Po prostu wpakujemy ich do nieistniejącego adresu. Problem polega na tym, że właściciel strony, do której się odwołujemy, choćby nawet chciał, to nie ma jak nas poinformować, że się przenosi. Przecież sam nie widzi, jakie strony odwołują się do jego artykułu.

HTML – język tworzenia stron w nowym systemie, także opracowany przez Tima Bernersa-Lee, również był jedynie ścianą tekstu, poprzetykaną gdzieniegdzie dziwnymi adnotacjami w trójkątnych nawiasach. Jednokierunkowe linki i uproszczenie ich do postaci kawałka tekstu sprawiały, że system w całości wydawał się być o wiele bardziej prymitywny, niż wymyślane wówczas konkurencyjne projekty. Generował problemy, które hipertekstowa społeczność już dawno opracowała i nauczyła się rozwiązać. Jak wspomina dalej profesor Wendy Hall: „Pamiętam też, jak pretensjonalne wydawało mi się nazwanie tego World Wide Web”. Prawdziwa „Sieć Ogólnoświatowa” – liczba użytkowników: dwóch, liczba stron: jedna.

Dlaczego akurat WWW? Zdecydowały trzy rzeczy 

Nazw Hyper-G, Microcosm czy Xanadu najstarsi górale nawet… nie znają. Gdyby znali, to pewnie i tak by już nie pamiętali. Tymczasem te systemy powstawały równolegle z WWW, część z nich gotowa była nawet wcześniej.

Co sprawiło, że dzisiaj to właśnie z pomysłu Tima Bernersa-Lee korzysta trzy i pół miliarda ludzi, w krajach rozwiniętych przeznaczając na to 3–6 godzin dziennie, a liczba stron sięga już pułapu 1,173 miliarda?

Zadecydowały trzy sprawy: prymitywizm, CERN oraz otwartość.

Image and video hosting by TinyPic

Autor obok swojego wynalazku w latach 90.

Prymitywizm nie wynikał bowiem z tego, że autorom systemu się zwyczajnie nie chciało. Tim Berners-Lee wiedział sporo o hipertekście, ale nie był członkiem społeczności. Dlatego nie zdążył „nasiąknąć” kanonami tworzenia takich systemów wyznawanymi przez społeczność. Zamiast tego stworzył system, który odzwierciedlał faktyczne praktyki przyszłych użytkowników. Jednokierunkowe linki odbijają nam się dzisiaj „404-czkawką”. Równocześnie są jednak łatwe do zrozumienia, ponieważ działają dokładnie tak samo, jak referencje w artykułach naukowych czy adnotacje w książkach, które znamy już z codziennego życia. Tym samym WWW stanowiło jedynie cyfrowe „przeniesienie” praktyk, z którymi naukowcy byli dobrze zaznajomieni, a nie zmuszaniem ich do nauczenia się czytania w nowy sposób. Takie podejście kilkanaście lat później stanie się podstawą filozofii „user-centered design” stosowanego dzisiaj szeroko w informatyce, a we wczesnych latach 90. oznaczającego, że nauka używania nowego systemu była dla naukowców bułką z masłem. Przynajmniej w porównaniu do oferowanych im wówczas alternatyw, przychodzących w pakiecie z grubą instrukcją obsługi.

Istotną rolę odegrało także miejsce stworzenia tego systemu. CERN jest unikalny właśnie dlatego, że zdecydowana większość z tysięcy pracujących tam naukowców spędza w ośrodku jedynie parę miesięcy. Na co dzień pracują na uniwersytetach i w instytutach rozsianych po całym świecie, a w okolice Genewy wpadają jedynie na krótkie „staże”. Taki naukowiec, zaznajamiając się podczas pobytu na granicy szwajcarsko-francuskiej z systemem WWW, zabierał go ze sobą na macierzystą uczelnię, gdzie mógł zacząć tworzyć prawdziwą sieć przy pomocy Internetu (to słowo, wbrew dzisiejszemu użyciu, oznaczało wcześniej jedynie infrastrukturę komunikacyjną – rozwijaną od lat 60.). World Wide Web poprzez teczki i walizki naukowców stawał się systemem ogólnoświatowym nie tylko z nazwy.

Ale taka ekspansja, przypominającej właściwie jedynie rozprzestrzenianie się wirusów w trakcie epidemii, nie miałaby miejsca bez darmowości i decentralizacji. Zdecydowana większość systemów hipertekstowych (o ile nie wszystkie) była tworzona przez autorów z wizją ich licencjonowania – a więc musiano zadbać o konieczność rejestrowania użytkowników.

WWW zostało stworzone jako system całkowicie zdecentralizowany. „Widziałem wówczas wiele systemów, które wymagały zalogowania się, użycia konkretnego serwera, konkretnego formatu czy nawet struktury dokumentu” – mówił o tym sam autor – „Moim celem było zrobić coś uniwersalnego”.

Strony HTML mógł w edytorze tekstowym napisać każdy, wrzucić ją na swój serwer i udostępnić w ten sposób całemu światu. Twórca mógł umieścić tekst, obrazki czy menu strony w dowolnej konfiguracji. Bardzo szybko przyniosło to wymierne zyski. Kolejny przełom, a więc pierwsza graficzna przeglądarka internetowa dla WWW – Mosaic – została stworzona przez użytkowników Sieci z Uniwersytetu Illinois kompletnie niezależnie od Tima Bernersa-Lee. Umożliwienie użytkownikom tworzenia treści i rozwiązań stało się kluczem do błyskawicznego rozwoju, bo oni sami udoskonalali cały system.

Image and video hosting by TinyPic

Skokowy wzrost liczby użytkowników Internetu na przestrzeni lat.

Największy socjotechniczny system w historii ludzkości

To może zabawne, ale najczęstszą reakcją na wieści o „informatycznym Noblu”, z jaką się spotkałem, było pytanie: ale dlaczego dostał ją dopiero po dwudziestu pięciu latach? Trudno znaleźć dobrą odpowiedź, szczególnie jeśli rzucimy okiem na powyższy wykres, pokazujący, że połowa ludzkości korzysta z Sieci opartej na zasadach, które w 1989 roku wymyślił Tim Berners-Lee. Być może sam autor udziela najlepszej odpowiedzi. Na jednym ze swoich wykładów, w odpowiedzi na pytanie studenta „jak żyje się w stworzonej przez niego rzeczywistości” odpowiedział: „ja wynalazłem Sieć, ale to wy ją stworzyliście”. To, że w Internecie istnieje Wikipedia, największa encyklopedia w historii ludzkości, nie jest zasługą wynalazcy. Nie jest nią też fakt, że sześć razy dziennie wchodzimy na Fejsa, a wieczorem przez godzinę przeglądamy obrazki na Kwejku. Jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi, Internet to dzieło nas wszystkich – użytkowników Sieci. Co przy okazji czyni z niej największy socjotechniczny system w historii ludzkości.