Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Tomasz Turejko  10 października 2016

II RP nie lubiła Ukraińców?

Tomasz Turejko  10 października 2016
przeczytanie zajmie 16 min
II RP nie lubiła Ukraińców? upload.wikimedia.org/wikipedia/commons

Bardzo często można spotkać się ze stanowiskiem, że jedną z przyczyn masowego mordu dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na polskiej ludności cywilnej kresów południowowschodnich była polityka wewnętrzna II Rzeczpospolitej oraz stosunek jej władz do mniejszości narodowych i etnicznych. Hasło to, choć bardzo nośne propagandowo, nie znajduje pełnego odzwierciedlenia w rzeczywistości, a stosunki polsko-ukraińskie w okresie międzywojennym przypominają raczej węzeł gordyjski, którego ani jedna ani druga strona nie potrafiła skuteczne przeciąć.

Problem z mniejszością ukraińską pojawił się już na samym początku istnienia II RP. Jeszcze przed oficjalnym odzyskaniem niepodległości przez Polskę, 1 listopada 1918 roku, Ukraińska Halicka Armia zajęła Lwów i ogłosiła powstanie Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej na tenarach dawnej Galicji Wschodniej od rzeki Zbrucz aż po San. Po trzech tygodniach walk Polacy, na czele ze słynnymi Orlętami Lwowskimi, obronili miasto. Dało to początek regularnej wojnie polsko-ukraińskiej, która zakończyła się pełnym zwycięstwem Wojska Polskiego w maju 1919 roku.

Chociaż Ukraińcy długo nie sprawowali władzy w Galicji Wschodniej, ich rządy zapisały się bardzo krwawymi literami. Jak pisała dr Joanna Wieliczka-Szarkowa w monografii Wołyń we krwi 1943: „Ukraińscy żołnierze dopuścili się wielu bestialskich mordów, maltretowania ofiar oraz podpaleń i grabieży, w tym bezczeszczenia kościołów oraz niszczenia wszystkiego, co by zewnętrznie świadczyło o polskości tego terenu i jego mieszkańców”. Ukraińcy zachęcani byli do tych czynów przez samych polityków ZURL na licznych wiecach i w drukowanych ulotkach. „Hajdamackie bandy”, jak nazywali ich miejscowi, grasowały po całych kresach południowo-wschodnich łupiąc, grabiąc i mordując bez litości. Nie oszczędzali nawet kobiet i dzieci, a okrucieństwo mordu było zwiastunem tego, co w przyszłości miało czekać ludność polską zamieszkującą te tereny.

Niestety dla wielu Polaków w Galicji i na Wołyniu masowe mordy nie były nowym zjawiskiem.

Rok wcześniej, jesienią 1917 roku, z inspiracji bolszewickiej Kozacy i ukraińscy chłopi dokonali podobnych mordów na polskiej ludności cywilnej. „Wymierzenie dziejowej sprawiedliwości” trwało kilka tygodni i pochłonęło nawet do 2 tysięcy ofiar.

Całe gospodarstwa, pałace i folwarki zostały obrócone w zgliszcza. Kornel Makuszyński, bezpośredni świadek tych wydarzeń, napisał później we wspomnieniach: „Może przyjdzie jeszcze ten czas, że i ten człowiek oszalały, co piłą rzezał człowieka i gwałcił dzieci, stanie nagle nieprzytomny z lęku przed ohydnem widmem tego czynu i człowiek się w nim odezwie? […] Dziki człowiek ukraińskiego stepu […] pojmie może […], że się stało za jego sprawą coś strasznego, że krwawemi rękoma zabił duszę swojej ziemi, zamączywszy ludzi i zwierzęta, splugawiwszy ziemię, poraniwszy drzewa”.

Historii tej polski poeta nie opisuje bez przyczyny. Krwawe zbrodnie z lat 1917 i 1918 miały bowiem istotny wpływ na późniejszą politykę władz II RP wobec mniejszości ukraińskiej w Polsce. Zadziałały jak pierwsza kostka domina. W kolejnych latach miały posypać się kolejne.

Ukraińcom nie podoba się polonizacja Kresów Wschodnich

Pomimo klęski Ukraińcy z Galicji nie tracili nadziei na odzyskanie niepodległości. Na konferencji w Wersalu przyznano Polsce jedynie prawo do objęcia tymczasowym zarządem tego regionu, a mocarstwa zachodnie poważnie rozważały możliwość przeprowadzenia plebiscytu na tych terenach. Jego wynik dla Rzeczpospolitej byłby z pewnością niekorzystny. O ile ze względu na dość specyficzny podział administracyjny w samym województwie lwowskim Polacy jeszcze stanowili większość, to zgodnie ze spisem ludności z 1921 roku, w województwie tarnopolskim Ukraińscy stanowili blisko 50% wszystkich mieszkańców (Polacy ok. 44%), w woj. stanisławowskim prawie 70%, a w woj. wołyńskim ponad 68%. Oznacza to, że wynik ewentualnego plebiscytu byłby dla Polski z pewnością niekorzystny.

Władze II Rzeczpospolitej, zdając sobie z tego sprawę i mając w pamięci dantejskie sceny z lat 1917-1918, przystąpiły natychmiast do polonizacji Kresów Wschodnich. Najpierw spolonizowano urzędy, usuwając z nich wszystkich, którzy odmawiali składania przysięgi na wierność państwu polskiemu. Zlikwidowano także ukraińskie katedry na uniwersytecie we Lwowie, a studiować mogli jednie ci, którzy odbyli służbę w Wojsku Polskim. W grudniu 1920 roku Sejm przyjął ustawę o nadawaniu na korzystnych warunkach finansowych gospodarstw na Wołyniu zasłużonym żołnierzom i inwalidom wojennym pochodzącym ze środkowej Polski. W sumie liczba Polaków na Wołyniu zwiększyła się dzięki temu z 240 tysięcy w roku 1921 do prawie 340 tysięcy dziesięć lat później.

Ukraińcy, licząc na pozytywną decyzje Rady Ambasadorów Ligi Narodów w sprawie przynależności Galicji Wschodniej, przystąpili do oporu wobec polskiej władzy. Ukraińskie partie nie uznawały państwa polskiego, zbojkotowano spis powszechny, ludność ukraińska zaczęła tworzyć tajne koła i stowarzyszenia, a w lipcu 1921 roku rozpoczął działalność Tajny Uniwersytet Ukraiński we Lwowie, na którym studiowało 1500 Ukraińców. W 1925 roku uniwersytet został zlikwidowany przez polską policję, podobnie jak inne działające w „podziemiu” ukraińskie uczelnie wyższe (w tym Ukraińska Szkoła Politechniczna).

Do czynnego oporu przeszli żołnierze i oficerowie związani z pokonaną wcześniej Ukraińską Halicką Armią. Utworzyli oni w 1920 roku tajną Ukraińską Organizacje Wojskową (UWO) pod przywództwem Jewhena Konowalca. Pierwszym aktem terroru na ziemiach polskich był zamach zorganizowany przez UWO w listopadzie 1921 roku we Lwowie na marszałka Józefa Piłsudskiego. Zamach nie powiódł się, ale UWO na tym nie poprzestała.

By nagłośnić „sprawę ukraińską” na arenie międzynarodowej, latem i jesienią 1922 roku Ukraińcy pod bezpośrednim przywództwem Konowalca przeprowadzili akcje terrorystyczną i sabotażową (tzw. pierwsze wystąpienie UWO), obejmującą tereny województw lwowskiego, tarnopolskiego i stanisławowskiego. Podpalono zabudowania gospodarstw i folwarki. Płonęły sterty zboża, podkładano bomby pod posterunki policji, niszczono słupy telegraficzne i linie kolejowe.

W sumie w ciągu kilku miesięcy UWO dokonało ok. 300 akcji terrorystycznych i sabotażowych, w tym kilkanaście zamachów na urzędników i 15 zamachów na „ugodowych” Ukraińców szukających porozumienia z Polakami. Skutek był jednak odwrotny niż oczekiwano. Rada Ambasadorów, widząc co się dzieje w Galicji Wschodniej, przyznała te tereny Polsce, oczekując jednak przyznania uprawnień autonomicznych dla samorządu w tym regionie.

Pewne prawa mniejszościom narodowym w zakresie szkolnictwa, sądownictwa i w kwestiach językowych gwarantował także ratyfikowany przez Polskę w 1919 roku tzw. mały traktat wersalski. Postanowienia jednego i drugiego nie rozstały jednak w pełni zrealizowane.

Asymilacja narodowa czy asymilacja państwowa?

W konstytucji marcowej z 1921 roku wszystkim obywatelom polskim, bez względu na narodowość i wyznanie, zagwarantowano równe prawa. Nie da się jednak ukryć, że w praktyce Polacy byli grupą uprzywilejowaną. W całym okresie międzywojennym żaden „nie-Polak” nie piastował funkcji ministra, wojewody, a nawet starosty. Zaskakujące jest to tym bardziej, że w niektórych powiatach na Wołyniu odsetek Ukraińców wynosił blisko 90%.

Już na samym początku II RP starły się dwie koncepcje polityki względem mniejszości narodowych i etnicznych.

Obóz endecji był zwolennikiem „asymilacji narodowej”, czyli stopniowej polonizacji wszystkich mniejszości, szczególnie na wschodzie kraju. Piłsudczycy natomiast pragnęli tzw. asymilacji państwowej, która polegała na budowaniu przyjaznych stosunków pomiędzy Polakami i Ukraińcami w taki sposób, by mniejszości narodowe zamieszkujące terytorium II Rzeczpospolitej zajmowały życzliwe stanowisko wobec polskiej władzy.

Pierwsze lata II RP minęły pod znakiem polonizacji polskich Kresów Wschodnich. W 1924 roku minister Stanisław Grabski zlikwidował szkoły ukraińskojęzyczne i wprowadził szkoły utrakwistyczne (dwujęzyczne), z językiem polskim i ukraińskim. W rezultacie w ciągu kolejnych dwunastu lat liczba ukraińskich szkół spadła z ponad 2500 do niecałych 500. Taka polityka już wtedy spotkała się z ostrą krytyką piłsudczyków. Poseł Tadeusz Hołówko nazwał ją wręcz „bezmyślną” i słusznie zauważył, że rodziła ona stopniowo otwartą niechęć społeczeństwa ukraińskiego i białoruskiego wobec polskiej władzy. W tej sytuacji retoryka ukraińskiego nacjonalizmu była prosta, padała na podatny grunt ukraińskiego chłopstwa, które coraz usilniej przekonywało się do radykalnych poglądów i działań Ukraińskiej Organizacji Wojskowej. „Problem” dla ukraińskich nacjonalistów pojawił się wtedy, kiedy władze w Polsce przejęli ludzi usilnie dążący do pojednania polsko-ukraińskiego.

Przewrót majowy w 1926 roku i przejęcie władzy przez Piłsudczyków przyniósł nadzieje na zmianę w relacjach polsko-ukraińskich. Nowy minister spraw wewnętrznych Kazimierz Młodzianowski opracował program asymilacji państwowej, który miał ułatwić zaspokojenie potrzeb gospodarczych i kulturalnych polskim mniejszościom na wschodzie oraz usprawnić działanie administracji samorządowej. W planach było m.in. przyspieszenie reformy rolnej i parcelacja majątków. Stanowisko wojewodów objęli znani ze swoich pro-ukraińskich sympatii Piotr Dunin-Borkowski w województwie lwowskim i Henryk Józewski w województwie wołyńskim.

A może polsko-ukraińska federacja?

Józewski chciał uczynić z Wołynia zalążek nowego ukraińskiego państwa, które – zjednoczone mogłoby w przyszłości stanowić federacyjny człon z jedną wielką Rzeczpospolitą wielu narodów. Wojewoda wołyński zdawał sobie doskonale sprawę z zagrożenia, jakim był radykalny nacjonalizm zarówno strony polskiej, jak i ukraińskiej.

Ukraińscy nacjonaliści pod koniec lat 20. działali przede wszystkim na terenie Małopolski Wschodniej, Wołyń natomiast był początkowo wolny od ich agitacji. Wynikało to z faktu, że ukraiński nacjonalizm powstał i rozwijał się bardzo intensywnie wyłącznie w zaborze austriackim. Władze cesarsko-królewskie chciały wzbudzić antagonizmy pomiędzy polskimi i rusińskimi organizacjami niepodległościowymi i odciągnąć ich uwagę od walki z władzą austrowęgierską. Widząc to zagrożenie Józewski próbował izolować Wołyń od Małopolski Wschodniej tzw. „kordonem sokalskim” przebiegającym wzdłuż dawnej granicy austriacko-rosyjskiej, by nie dopuścić do rozwoju ukraińskiego nacjonalizmu także na Wołyniu. Jak się później okazało, nie przyniosło to spodziewanych rezultatów.

Zaraz po objęciu stanowiska Henryk Józewski rozpoczął pracę na rzecz pojednania polsko-ukraińskiego, a swoją reformę rozpoczął od szkół. Preferował tworzenie szkół z obligatoryjną nauką języka polskiego i ukraińskiego. W ten sposób dzieci obu narodowości obowiązkowo musiały poznać język swoich sąsiadów, co miało przyczynić się do pokojowego współżycia obu nacji na jednej wspólnej ziemi. W ciągu dziesięciu lat  pracy Józewskiego, liczba szkół powszechnych na Wołyniu wzrosła o 750. Wznowiono działalność Liceum Krzemienieckiego, które miało swoje placówki na całym Wołyniu. Kształciła się w nich młodzież zarówno polska, jak i ukraińska. Dla przykładu – w zakupionym zamku Wiśniowieckich w Wiśniowcu zorganizowano trzy szkoły zawodowe, gdzie 60% uczniów stanowili Ukraińcy. Wojewoda wołyński wspierał mocno również organizacje oświatowe i kulturalne tworzone przez samych Ukraińców. Szczególnym wsparciem władz cieszyły się „mieszane” instytucje polsko-ukraińskie, które – zdaniem wojewody Józewskiego – najlepiej sprzyjały integracji obu społeczności. Należały do nich m.in. Wołyński Związek Młodzieży Wiejskiej i Straż Pożarna. Z racji dużej rozbieżności demograficznej większość członków tych organizacji stanowili Ukraińcy i to oni przeważnie decydowali o ich charakterze. Stało się to problemem, kiedy zostały one opanowane przez wojujących nacjonalistów.

Dla podniesienia standardów życia na Wołyniu Józewski przeprowadził liczne inwestycje w infrastrukturę tego regionu. Udało się unowocześnić rolnictwo poprzez melioracje około 100 tysięcy hektarów gruntów i intensywną oświatę rolniczą. Zbudowano setki kilometrów dróg i połączeń kolejowych. Rozbudowano urzędy oraz zwiększono liczbę budynków pocztowych. Przeprowadzono elektryfikację miast, wprowadzono nowe przepisy sanitarne, a nawet przymusowe szczepienia dla zwierząt. W Warszawie natomiast został utworzony Ukraiński Instytut Naukowy, placówka naukowo-badawcza, której celem było badanie historii, kultury i życia gospodarczego narodu ukraińskiego.

Polacy faktycznie zrobili w tym czasie wiele, by zjednać sobie przychylność Ukraińców. W II RP działało kilka legalnych ukraińskich partii politycznych reprezentujących elektorat od lewicy do prawicy. W sumie w całym okresie międzywojennym Ukraińcy posiadali we wszystkich kadencjach Sejmu blisko 150 posłów i ponad 30 senatorów. Największą poparciem cieszyło się ugrupowanie Ukraińskiego Zjednoczenia Narodowo-Demokratycznego (UNDO). W latach 30. przedstawiciel UNDO piastował nawet funkcję wicemarszałka Sejmu. Stałym postulatem tego ugrupowania było dążenie do utworzenia szerokiej autonomii w Galicji Wschodniej (która nigdy nie została wprowadzona). Problem z ukraińskimi parlamentarzystami był jednak taki, że dopiero w latach 30. zaczęli postrzegać Rzeczpospolitą jaką trwały byt państwowy. Wcześniej otwarcie negowali jej prawa do Małopolski Wschodniej głosząc poglądy rewizjonistyczne, a niektórzy nawet podważali istnienie polskiej państwowości. Wobec takiej sytuacji za bardzo wyrozumiały należy uznać fakt, że państwo polskie pozwoliło takim ugrupowaniom na legalną działalność i posiadanie stałej reprezentacji w parlamencie.

Terror, sabotaż i tulipany

Przejęcie władzy przez piłsudczyków i zmiana kierunku polityki względem mniejszości narodowych spowodowała, że ukraińscy nacjonaliści zaczęli poważnie obawiać się o skuteczność swoich działań. Ludność Ukrainy mogła bowiem zgodzić się na daleko idącą współpracę z polskimi władzami po tym, jak zmienił się stosunek tego państwa do ich społeczności. Stanowiło to realne zagrożenie dla ideologii ukraińskich nacjonalistów, którzy opierali swoją agitację o szerzenie antagonizmów pomiędzy ludnością polską a ukraińską.

Widząc zagrożenie dla idei „narodowej rewolucji” młode pokolenie ukraińskich nacjonalistów zawiązało w 1929 roku w Wiedniu Organizację Ukraińskich Nacjonalistów (OUN). W jej skład weszli również członkowie UWO, a pierwszym przewodniczącym został Jewhen Konowalec.

Na pierwsze akcje nowej organizacji terrorystycznej nie trzeba było długo czekać. Od lipca do listopada 1930 roku członkowie Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i wchodzącej w jej skład Ukraińskiej Organizacji Wojskowej przeprowadzili prawie 200 aktów terroru i sabotażu w Małopolsce Wschodniej (tzw. drugie wytępienie UWO). Podobnie jak w roku 1922, ukraińscy nacjonaliści podpalali gospodarstwa Polaków i „ugodowych” Ukraińców. Płonęły stosy siana, napadano na siedziby poczty, posterunki policji, rozkręcano tory kolejowe. Druga akcja sabotażowa sprawiła, że ówczesny premier Józef Piłsudski rozkazał siłą przywrócić spokój, tak jednak, by uniknąć rozlewu krwi. Polskie władze chciały tym samym zniszczyć siatkę terrorystów z OUN oraz „pokazać siłę państwa polskiego”. Pacyfikacja Małopolski Wschodniej trwała 10 tygodni. Od 16 września do 30 listopada 1930 roku oddziały policji i wojska (głownie szwadrony kawalerii) przeszukały setki ukraińskich gospodarstw, aresztowano 30 byłych posłów na Sejm, rozwiązano ukraińskie organizacje młodzieżowe, których struktury zostały opanowane przez nacjonalistów. Z tego samego powodu zamknięto trzy gimnazja ukraińskie w Rohatynie, Drohobyczu i Tarnopolu. Policja prowadziła rewizje w poszukiwaniu broni i ulotek propagandowych.

Niestety w trakcie akcji stosowano odpowiedzialność zbiorową, a podczas jej przeprowadzenia wojsko i policja dopuszczały się licznych nadużyć względem ludności cywilnej. Wystarczyło podejrzenie o współpracę z OUN, aby żołnierze spacyfikowali całą wieś.

Dewastowano przy tym meble, niszczono żywność, stosowano nawet kary „chłosty”. Jak opisywała te wydarzenia Zeneida z Zamoyskich: „Polskie wojsko brutalnie pacyfikowało ukraińskie wsie. Słynne »tulipany« nie należały do rzadkości. Dziewczęta ukraińskie wieszano za nogi głową w dół i wtedy spadające spódnice przypominały tulipany”.

Tego rodzaju przekonywanie o „sile państwa polskiego” objęło 450 ukraińskich wsi i doskonale wpisało się w retorykę represyjnej polityki II Rzeczpospolitej wobec mniejszości ukraińskiej. Działania polskiego rządu ostro skrytykowała międzynarodowa prasa (głównie niemiecka, która pisała wręcz o „polskim barbarzyństwie”). Ukraińska reprezentacja parlamentarna skierowała protest do Ligi Narodów – bezskutecznie. W Lidze Narodów przyjęto uchwałę stwierdzającą, że „Polska nie prowadzi przeciwko Ukraińcom polityki prześladowań i gwałtów” i że pacyfikację wywołali sami Ukraińcy przez swoją akcję rewolucyjną przeciwko państwu polskiemu.

O ile zgodzić się można z decyzją przeprowadzenia akcji policyjnej przeciwko organizacjom terrorystycznym, to zdecydowanie krytycznie trzeba spojrzeć na liczne nadużycia, których dopuściła się policja i wojsko wobec ukraińskiej ludności cywilnej. Chociaż pacyfikacja Małopolski Wschodniej zatrzymała akcję sabotażową i terrorystyczną działaczy OUN, ukraińscy nacjonaliści osiągnęli swój cel. Pomiędzy Polakami i Ukraińcami znowu narosły antagonizmy, które od 1926 roku powoli wygasały.

Siedem strzałów w dwie głowy

Pomimo tego, że sytuacja była zaogniona, pro-ukraińscy parlamentarzyści próbowali nawiązać nić porozumienia z posłami ukraińskimi. Wielkim orędownikiem takiej współpracy był wspomniany wcześniej poseł Tadeusz Hołówko. Ten zdolny polityk i propagator koncepcji prometeistycznej aktywnie wspierał porozumienia polsko-ukraińskie, a jego działalność spowodowała, że stał się on nawet kandydatem na stanowisko wojewody lwowskiego. Ukraińscy nacjonaliści postanowili „docenić” zmagania polskiego parlamentarzysty dla polsko-ukraińskiego pojednania. 29 sierpnia 1931 roku bojownicy OUN włamali się do jego pokoju w pensjonacie w Truskawcu i oddali w jego stronę sześć strzałów, w tym cztery w głowę. Tadeusz Hołówko zmarł na miejscu, a wraz z nim powoli odchodził entuzjazm piłsudczyków do idei asymilacji państwowej. Ta jednak miała wielkiego zwolennika – marszałka Józefa Piłsudskiego. Polacy podjęli więc kolejną próbę zjednania sobie społeczeństwa ukraińskiego. W 1931 roku ministrem spraw wewnętrznych został płk Bronisław Pieracki.

Nowy minister natychmiast podjął próbę rozładowania napięcia w Małopolsce Wschodniej poprzez wykonanie gestów dobrej woli w kierunku ukraińskiej społeczności (m.in. dopuszczono Ukraińców do stanowisk w administracji). W 1931 roku uwolniono więzionych ukraińskich posłów. Sam Pieracki stwierdził, że w dążeniu do ugody z umiarkowanymi Ukraińcami „rząd w konsekwentnym wykonywaniu swych zamierzeń przejdzie ponad głowami polityków i znajdzie bezpośrednią drogę do porozumienia się z ludnością”. Minister podkreślał, że rolą państwa jest zaspokojenie ekonomicznych i kulturowych potrzeb obywateli, ale w zamian państwo to oczekuje lojalności. Jednocześnie minister Pieracki bezpardonowo zwalczał bojówki komunistyczne i nacjonalistyczne na kresach południowo-wschodnich, które traktował jako organizacje terrorystyczne.

Pomimo burzliwego okresu w relacjach polsko-ukraińskich wydawało się, że polityka ministra Pierackiego może ponownie złagodzić wzajemne antagonizmy. Niestety i tym razem OUN postanowiła zapobiec takiemu scenariuszowi. 15 czerwca 1934 roku działacz nacjonalistyczny Hryhorij Maciejko trzykrotnie postrzelił Pierackiego w tył głowy na ulicy Foksal w Warszawie. Pieracki zmarł tego samego dnia, a jego pogrzeb zgromadził 100 tysięcy osób.

Bezpośrednim następstwem zabójstwa ministra Pierackiego było aresztowanie wszystkich przywódców OUN. Piłsudski wydał rozkaz utworzenia Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej.

Przywódców OUN, w tym Stepana Bandere i Romana Szuchewycza postawiono przed sądem. Wyrok dla przywódców ukraińskiego „podziemia” mógł być tylko jeden: podwójna kara śmierci.

Ostatnie próby pojednania

W tym samym czasie do ukraińskich parlamentarzystów dotarła informacja o Wielkim Głodzie jaki władza sowiecka zgotowała Ukraińcom po drugiej stronie Zbruczu. Ukraińcy zrozumieli, że obecnie to Związek Sowiecki a nie Rzeczpospolita jest największym zagrożeniem dla ich narodu, zaś parlamentarzyści ukraińscy zawarli w 1935 roku ugodę z polskimi władzami. W zamian za pełną lojalność wobec państwa polskiego, Polacy zobowiązali się zrealizować postanowienia Rady Ambasadorów z 1923 roku o utworzeniu autonomii na terenie trzech województw Małopolski Wschodniej  (czego nigdy nie zrobiono). Władze w Polsce udzieliły organizacjom gospodarczym w Małopolsce Wschodniej dużych kredytów, uwolniły z Berezy Kartuskiej niektórych działaczy nielegalnych organizacji terrorystycznych w tym OUN, a skazanym za przestępstwa polityczne Ukraińcom obniżono kary na podstawie amnestii. Tym samym Ukraińcom oskarżonym o współudział w zabójstwie ministra Pierackiego (m.in. Stepanowi Banderze) zmieniono karę śmierci na karę dożywotniego pobawienia wolności. Wyroku uniknęli także Mykoła Łebed i Jarosław Karpyneć. Jak się później okazało, był to jeden z największych błędów polskiej polityki wewnętrznej w ramach stosunków polsko-ukraińskich. O ile Łebed i Karpyneć nie odegrali później większej roli w historii ukraińskiego nacjonalizmu, to owładnięty nienawiścią i obłąkańczą ideologią Bandera stworzył w 1940 roku frakcje OUN, która była bezpośrednio odpowiedzialna za zbrodnię ludobójstwa dokonaną przez ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej.

Prawosławie na celowniku

Po śmierci Piłsudskiego elity władzy, kierując się względami bezpieczeństwa państwa, zaczęły przychylniejszym okiem patrzeć na projekt asymilacji narodowej, przejmując częściowo program endecji. W 1938 roku doszło do złamania ugody zawartej z ukraińskimi parlamentarzystami trzy lata wcześniej. Tym razem wrogiem dla polskich władz stała się cerkiew prawosławna i greckokatolicka. Faktem jest, że popi i kapłani greckokatoliccy aktywnie wspierali ukraińskie ruchy niepodległościowe. Niektórzy nawet wspomagali samą Organizacje Ukraińskich Nacjonalistów, a w latach II wojny światowej jej zbrojne ramię – Ukraińską Powstańczą Armię.

W 1934 roku Polska wypowiedziała „mały traktat wersalski” dotyczący ochrony mniejszości narodowych. W 1935 roku wojewoda lubelski Józef Rożniecki w swoim przemówieniu powiedział: „Rola Cerkwi musi odpowiadać polskiej państwowej racji stanu, a więc być czynnikiem oddziałującym w duchu tej racji stanu, wiązać obywateli w pierwszym rzędzie z Państwem Polskiem, a w odniesieniu do Lubelszczyzny musi być czynnikiem polonizacji. Dążymy do polonizacji prawosławia”.

W tym duchu w 1938 roku polskie władze przeprowadziły akcje polonizacyjno-rewindykacyjną, w ramach której zniszczono 138 „niepotrzebnych” cerkwi i kaplic prawosławnych na Lubelszczyźnie.

Robiono to na oczach zgromadzonych prawosławnych wiernych, siłą tłumiąc przypadki oporu. Nagminnie dochodziło do przypadków niszczenia i profanowania przedmiotów kultu religijnego. Miało miejsce również kilka przypadków zdewastowania prawosławnego cmentarza i parafialnych bibliotek. Protesty ukraińskich parlamentarzystów nie przynosiły rezultatu (marszałek Sejmu nie poddawał ich pod głosowania jako „niezgodne z konstytucją”),  a sądy umarzały postępowania uznając się za niewłaściwie do rozstrzygania tych sporów. Listy kierowane przez prawosławnych biskupów do wiernych były przechwytywane i cenzurowane przez polską administracje. XVI-wieczna cerkiew w Szczebrzeszynie chociaż przetrwała, została poważnie zniszczona. W przededniu II wojny światowej na Lubelszczyźnie i Chełmszczyźnie pozostały zaledwie 22 świątynie prawosławne z 326 w 1918 r. Stanisław Cat-Mackiewicz publicznie skrytykował działania rządu na Lubelszczyźnie nazywając akcję „kardynalnym błędem” i twierdząc, że jej autorzy powinni stanąć przed Trybunałem Stanu.

Żeby tego było mało, polskie władze postanowiły siłą „nawrócić” na katolicyzm prawosławnych mieszkańców Wołynia i Małopolski Wschodniej. Żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza wielokrotnie otaczali ukraińskie i białoruskie wioski, chłopom zabierali dokumenty i zabronili im opuszczać wieś. W ten sposób polskie władze do roku 1939 „nawróciły” ok. 10 tys. mieszkańców Wołynia.

Oficjalnie władze informowały, że wszyscy konwertyci zmienili wiarę dobrowolnie. W praktyce czynili to pod wpływem szantażu i przymusu lub pod fałszywą obietnicą nadania im ziemi. Na nic zdały się protesty wojewody Józewskiego, który w 1938 został pozbawiony stanowiska. Dowódca akcji płk Marian Turkowski otwarcie mówił, że „w Polsce tylko Polacy są gospodarzami, pełnoprawnymi obywatelami i tylko oni mają coś do powiedzenia”. Plany sanacyjnej władzy były znacznie bardziej ambitne. Do roku 1941 Lubelszczyzna i Chełmszczyzna miały zostać całkowicie „oczyszczone” z wyznawców prawosławia, a ludność identyfikująca się ze społecznością ukraińską miała podlegać silnej polonizacji.

W 1939 roku przeprowadzono kolejną obławę na członków OUN. Siatka Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów została całkowicie sparaliżowana, ale jej przywódcy osiągnęli swój cel. Dwadzieścia lat II Rzeczpospolitej nie przyniosły polsko-ukraińskiego pojednania, a stale wypominane przez OUN antagonizmy dały o sobie znać w latach późniejszych. W II wojnę światową Polska wchodziła posiadając trzech wrogów. Dwa jawne totalitaryzmy i jeden ukryty w podziemiu, który swoje brutalne  oblicze pokazał w roku 1943.

Przyczyna zbrodni?

Władze II Rzeczpospolitej z pewnością nie wystrzegły się błędów w stosunkach polsko-ukraińskich. Wielkim nadużyciem jest jednak twierdzenie, że polityka władz przedwojennej Polski była jedną z przyczyn zbrodni ludobójstwa dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów na polskiej ludności cywilnej Wołynia i Małopolski Wschodniej. Przede wszystkim należy podkreślić, że Rzeczpospolita stanęła przed bardzo trudnym wyzwaniem w okresie międzywojennym. Polityka władz była z jednej strony próbą obrony integralności terytorialnej młodego państwa polskiego przed ukraińskim terroryzmem, z drugiej zaś – wysiłkiem przekonania Ukraińców do polskiej państwowości. Prawdą jest, że nie zrealizowano wielu przedsięwzięć w stosunkach polsko-ukraińskich. Nie nadano województwom Małopolski Wschodniej autonomii, nie otwarto także uniwersytetu. Nie sposób jednak powiedzieć, że były to przyczyny wołyńskiej hekatomby, która wydarzyła się w latach 40.

Musimy zdawać sobie sprawę jaką społecznością byli Ukraińcy na Wołyniu. Dla nich modernizacja państwa i nadrabianie cywilizacyjnych opóźnień na Wołyniu przez wojewodę Józewskiego było całkiem niezrozumiałe i niepotrzebne. Nie korzystali oni z utwardzanych dróg, nie używali  energii elektrycznej, nie widzieli konieczności obowiązkowych szczepień ani wprowadzania przepisów sanitarnych. Był to dla nich zbytek i niepotrzebne obciążenie finansowe. Dla ukraińskich chłopów „Suoboda była, kiedy nie było ani Rosjan, ani Polaków. Kto chciał to robił […]; jak kto był silniejszy, to odbierał i zasiewał swoim zbożem, i temu co był silniejszy to było lepiej […]; gajowego wtedy nie było”. Trudno zatem powiedzieć, że dla prostego wołyńskiego chłopa, którego szczytem marzeń jest świat, w którym może zabrać słabszemu kawałek pola i wypasać na nim bydło, brak uniwersytetu i autonomii w samorządzie był przyczyną wymordowania w okrutny sposób swoich polskich sąsiadów.

Co więcej, pacyfikacje wsi miały miejsce nie na Wołyniu, gdzie rozpoczęła się ta okrutna zbrodnia, a w Małopolsce Wschodniej (gdzie Ukraińcy rozpoczęli czystki na masową skalę znacznie później, bo dopiero na przełomie 1943 i 1944 roku). Akcje rewindykacyjne cerkwi prawosławnych miały z kolei miejsce przede wszystkim na Lubelszczyźnie, gdzie działania banderowców w porównaniu do Wołynia i Małopolski Wschodniej były wręcz znikome.

Skąd więc tak wielka nienawiść do Polaków? Przyczyn dokonania zbrodni należy szukać w doktrynie ukraińskiego nacjonalizmu. Błędy polskiej polityki wewnętrznej mogły jedynie spowodować wzrost poparcia dla ideologii OUN, ale do zbrodni doszłoby tak czy inaczej, być może na nieco mniejszą skalę.

Na uwagę zasługuje fakt, że Ukraińcy nie dokonali masowego mordu na Rosjanach, pomimo tego, że krzywdy wyrządzone im przez władze sowiecką były niewspółmiernie większe od tych, których doznali w II RP. Dlaczego? OUN nie prowadziła po drugiej stronie Zbruczu swojej agitacji politycznej. Władza sowiecka natychmiast likwidowała w zarodku wszelkie próby tworzenia się organizacji niepodległościowych czy nacjonalistycznych. II Rzeczpospolita była pod tym względem bardziej liberalna w swoich działaniach. Poza krótkimi epizodami rozbijania siatek ukraińskich nacjonalistów po akcjach terrorystycznych i sabotażowych, OUN, pomimo że formalnie była organizacją nielegalną, swobodnie przenikała do społeczności ukraińskiej przenosząc hasła „narodowej rewolucji” również na Wołyń.

II Rzeczpospolita podjęła próby realizacji dwóch doktryn politycznych – asymilacji państwowej i narodowej. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że obie poniosły klęskę.

Asymilacja państwowa była bezwzględnie zwalczana przez ukraińskich nacjonalistów. Nawet gdyby Rzeczpospolita podjęła próbę kontynuacji polityki Hołówki, Pierackiego czy Józewskiego, z pewnością – oprócz kolejnych pogrzebów zastrzelonych przez działaczy OUN polityków – niewiele udałoby się uzyskać. Pojednanie polsko-ukraińskie miało w II RP jednego poważnego wroga, którego polskim władzom nie udało się pokonać. Tym wrogiem był ukraiński nacjonalizm oraz jego fanatyczni przywódcy, którym raz Rzeczpospolita okazałą swoją litość. Kilka lat później oni dla ludności polskiej litości już nie mieli. Za największą „winę” polskiej polityki w okresie międzywojennym można uznać za dużą pobłażliwość wobec ruchów i organizacji, które w swoim dekalogu wprost nawoływały do walki za niepodległą Ukrainę za pomocą zbrodni, terroru i nienawiści.