Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Kto wylicytuje więcej za „Cud”? Mity założycielskie II RP

Zwycięstwo odniesione nad bolszewikami w sierpniu 1920 roku stanowiło jeden z dwóch, obok odzyskania niepodległości, mitów założycielskich Drugiej Rzeczypospolitej. I choć duma z uratowania dopiero co odzyskanej państwowości była powszechna, to interpretacja Bitwy Warszawskiej szybko stała się przedmiotem politycznych sporów i licytacji, które nie zniknęły aż do sierpnia 1939 roku.

Kto lepiej opowie Bitwę Warszawską?

Swój wkład w zatrzymanie „niosącej Europie sztandar rewolucji“ Armii Czerwonej eksponowały w okresie dwudziestolecia międzywojennego niemal wszystkie stronnictwa. Socjaliści podkreślali decyzję Ignacego Daszyńskiego, który wznosząc się ponad podziałami – przez prawicę był demonizowany i nazywany polskim Leninem – w krytycznych dniach dla silniejszego zmobilizowania robotników objął tekę wicepremiera w Rządzie Obrony Narodowej. Ludowcy odwoływali się do chłopskiego charakteru polskiej armii, a także odpowiedzialnej, godnej męża stanu postawy premiera Witosa.

Jednak zasadnicza rywalizacja toczyła się między szeroko rozumianym ruchem narodowym a zdecydowanie bardziej eklektycznym nurtem piłsudczykowskim. Był to zresztą element sporu znacznie głębszego, którego korzenie tkwiły w ocenie ról i zasług dwóch głównych architektów polskiej niepodległości: Romana Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego.

Od listopada 1918 roku i entuzjastycznego przyjęcia powracającego z magdeburskiej twierdzy Komendanta stawało się jasne, że szala w owym symbolicznym starciu przechyla się na jego korzyść. Nie zmieniały tego kolejne sukcesy przywódcy Narodowej Demokracji, takie jak wynegocjowanie stosunkowo korzystnego dla Polski kształtu traktatu pokojowego, czy świetny wynik, jaki osiągnął w wyborach do parlamentu w 1919 roku.

Jego ugrupowanie, mimo zwycięstwa, nie potrafiło stworzyć samodzielnego rządu, a każdy kolejny gabinet powstawał niejako pod patronatem pełniącego urząd Naczelnika Państwa Piłsudskiego. W tych okolicznościach przeforsowanie własnej interpretacji przełomowego zwycięstwa i narzucenie jej świadomości społeczeństwu niosło ogromny potencjał polityczny. Stanowiło to zresztą pokusę dla obu stron, z tym, że Piłsudski znów wchodził do gry z przewagą – jako głównodowodzący Wojskiem Polskim stawał się naturalnym beneficjentem wielkiego sukcesu.

„Cud nad Wisłą”

Przyjęta przez obóz narodowy narracja dotycząca bitwy była dość chaotyczna. Charakterystyczne jednak jest, że przeglądając okolicznościowe artykuły z prasy endeckiej, niejednokrotnie w ogóle nie natkniemy się na nazwisko Marszałka. Uderzy natomiast częstotliwość występowania określenia świetnie nam znanego, mianowicie – Cudu nad Wisłą, które i dziś jest jednym z najczęstszych terminów używanych w odniesieniu do pamiętnej bitwy. Rzadko jednak mamy świadomość rodowodu i funkcji tego chwytliwego hasła, którego zasadniczym celem było przeniesienie głównego czynnika zwycięstwa z płaszczyzny wojskowej na metafizyczną, wskazując na ingerencję niebios jako kluczowy powód narodowego triumfu.

Zatem nie Piłsudski, w wersji tej przemilczany, lecz Opatrzność odegrać miała w sierpniu 1920 roku rolę pierwszoplanową. Owa cudowność podkreślana była legendą ks. Skorupki poległego pod Ossowem w trakcie natarcia, jakie miał poderwać i poprowadzić z krzyżem w ręku.

Wreszcie idealnym dopełnieniem interpretacji był fakt pozostania w opuszczonym przez cały korpus dyplomatyczny mieście nuncjusza watykańskiego, Monsignore Rattiego, a więc przyszłego papieża, Piusa XI. Złota chorągiew papieska powiewała bohatersko na Nuncjaturze przy ul. Książęcej. Ostatnia nadzieja była w tej złotej chorągwi papieskiej – nie zawiodła – pisał w piątą rocznicę bitwy jeden z organów Narodowej Demokracji, „Warszawianka“.

Powyższa strategia była dla wspomnianego obozu korzystna z dwóch względów: z jednej strony niwelowała zasługi głównego przeciwnika, z drugiej zapewniała przyjazne na tej stopie stosunki z Kościołem, dla którego koncepcja cudu również była atrakcyjną.

Zapomniane nazwiska

Jednak „cudowna“ interpretacja uderzała nie tylko w legendę Piłsudskiego, ale i w pozostałe wyjaśnienia, wysuwane równolegle przez samych narodowców. W ich świetle rzeczywistymi autorami i wykonawcami planu bitwy mieli być pozostali generałowie, którzy swoją postawą uratowali nieudolnego Wodza. Nazwiska padały tu różne, jednak w przeciwieństwie do sporów prowadzonych dziś przez historyków, pierwszeństwo w tej „klasyfikacji“ nie przypadało ówczesnemu szefowi sztabu, gen. Tadeuszowi Rozwadowskiemu, lecz gen. Józefowi Hallerowi.

Choć jego zasługi nie budzą żadnych wątpliwości, wydaje się, że nie pozostał bez znaczenia fakt bliskości ideowo-politycznej generała, który do niedawna dowodził przybyłą z Francji, a utworzoną na skutek starań Dmowskiego Błękitną Armią, będącą swego rodzaju odpowiedzią na Legiony.

Walka z legendą

Wraz z eskalacją konfliktu Piłsudski-Sikorski, także i nazwisko późniejszego premiera przywoływane było w tym kontekście coraz częściej. Paradoksalnie najmniej szczęścia miał wspomniany już gen. Rozwadowski, którego rola obok Naczelnego Wodza – choćby według zapisków premiera Witosa – była najistotniejsza. Co ciekawe, jedna z wersji jego dość zagadkowej śmierci w rok po opuszczeniu więzienia, do którego trafił po zamachu majowym, opierała się na założeniu, że była to zimno skalkulowana eliminacja ewentualnego konkurenta do zasług.

Nie trzeba dodawać, iż hipoteza została bardzo chętnie podchwycona i propagowana przez stronę narodową, dotąd Rozwadowskiemu niespecjalnie przychylną, czego przyczyn szukać należy w roku 1918 i dowodzonej przez niego – zdaniem endecji nieudolnie – obronie Lwowa. Obraz ten uzupełniano eksponowaniem znaczenia pomocy otrzymanej od strony francuskiej, a szczególnie nieocenionego zdaniem endeków wpływu na losy bitwy głównego doradcy z Paryża, gen. Weyganda.

Strategia walki z legendą Piłsudskiego nie ograniczała się do powyższych zabiegów. Bardzo popularne były, rozpowszechniane zresztą jeszcze w trakcie trwania wojny polsko-bolszewickiej, pogłoski o zdradzieckiej roli Komendanta, świadomie dążącego do wytracenia polskiej armii.

Najbardziej absurdalną była teoria o połączeniu telefonicznym Piłsudskiego z Leninem, podczas którego mieli oni uzgadniać kolejne posunięcia. Efektem miało być m. in. specjalne opóźnianie nadzorowanego osobiście przez Wodza uderzenia znad Wieprza, pomyślane pod kątem zadania bolszewikom jak najmniejszych strat.

Oczywiście tego typu rewelacje nie pojawiały się w organach centralnych stronnictwa, jednak na szczeblu niższym, chociażby w postaci chałupniczych broszur czy zwykłych plotek, cieszyły się niemałym zainteresowaniem.

Kult ojca zwycięstwa 

Warto jednak dodać, że druga strona nie pozostawała dłużna. Ojcem zwycięstwa miał być jedynie Naczelny Wódz, a często towarzyszącym tej wykładni zabiegiem było uderzanie w pozostałych dowódców, szczególnie zaś w przeciwstawianego Piłsudskiemu gen. Hallera. Dajcie lakierowane buty i sukienne mundury żołnierzom, a wtedy możemy udzielić pomocy, miał stwierdzić generał w krytycznych dniach lata 1920 roku. Było to kąśliwe nawiązanie do kontrastu, jaki dzielił znakomicie uzbrojoną i wyposażoną Błękitną Armię z Wojskiem Polskim, w dużej mierze opartym na Legionach, których żołnierze przedkładać mieli ofiarność nad zbytki, co zarzucano Hallerowi i jego ludziom.

Dodatkowym argumentem potęgującym niechęć był jego udział w nagonce na prezydenta Narutowicza, której piłsudczycy nigdy mu nie zapomnieli. Osobny wątek stanowiło przedstawianie bitwy jako wybawienia od poniżających młode państwo ustaleń konferencji w Spa, gdzie wywodzący się z obozu narodowego premier Władysław Grabski, pod naciskiem polityków zachodnich, zgodził się przyjąć niekorzystne dla Polski (sytuacja na froncie wydawała się być wówczas bardzo ciężka) rozwiązania graniczne, obejmujące m.in. utratę Wilna, w zamian za mediację z bolszewikami oraz pomoc wojskową.

Przykładem walki o interpretację niepozostawiającą wątpliwości co do roli Piłsudskiego było uderzanie w organizowane przez endecję, po 1926 roku z reguły oddolnie, alternatywne obchody. W zakres takich działań wchodziły utrudnienia administracyjne, rekwizycje partyjnych symboli, a nawet, jak w roku 1939, krótkotrwałe aresztowania co bardziej gorliwych narodowców. Represje tego typu zaostrzyły się szczególnie w drugiej połowie lat trzydziestych, gdy ochrona dobrego imienia Marszałka zostały usankcjonowane prawnie, co prowadziło często do skutków odwrotnych do zamierzeń, sprowadzając ów kult do poziomu absurdu.

Spór o cud dzisiaj 

Dziś spór o Bitwę Warszawską pozostaje żywy głównie w wąskim gronie pasjonatów. Określenie „cud nad Wisłą“ weszło do powszechnego użycia, czego najlepszym przykładem jest jego ciągła popularność, tracąc jednak wyraźny ładunek polityczny, jaki niosło kiedyś. Za użycie go nie grożą już grube nieprzyjemności ze strony interlokutora, jakie mogły mieć miejsce, szczególnie w obozie piłsudczykowskim, przed osiemdziesięcioma laty. Spór ten został – co zresztą naturalne – zastąpiony innym, bardziej aktualnym. Mowa tu o Sierpniu ‘80, którego rola dla tożsamości III RP jest niemal analogiczna do roli wydarzeń roku 1920 dla Polski międzywojennej.

Czy jesteśmy w stanie odpowiedzieć po latach na pytanie, kto przyłożył się najbardziej do ostatecznego zwycięstwa? Oceny są i zapewne pozostaną różne. Nie ma natomiast wątpliwości, kto byłby winnym klęski – myślę, że jest to kwestia, którą należy brać pod uwagę, podkreślając równocześnie oczywiste zasługi pozostałych dowódców.