Komorniczak: W chorym ciele…
W jednym z wcześniejszych artykułów, poświęconemu amerykańskiemu podejściu do sportu, zwróciłem uwagę na szczególną rolę, jaką spełnia on w amerykańskim społeczeństwie. Ma za zadanie kreowanie nie tylko sprawności fizycznej i wychowywanie medalistów oraz mistrzów sportowych, ale jest także jednym z kluczowych elementów społecznotwórczych. Ma uczyć młodzież odpowiednich postaw społecznych, a często staje się sprawnym narzędziem dla propagowania postaw obywatelskich.
Ostatni sukces naszych siatkarzy wytwarza ułudę, że i u nas sport odgrywa ważną rolę społeczną, a o jego kształt dbamy wszyscy na czele z pierwszym obywatelem.
Ułudę tę bardzo mocno podtrzymują media, które skoncentrowane na życiu wielkich miast i wielkich ludzi zasypują nas obrazkami tego, jak to cała Polska biega, jeździ na rowerze i bierze życie w swoje ręce razem z Ewą Chodakowską.
Niestety szara rzeczywistość jest nie tylko od tego odległa, ale wręcz zatrważająco inna. Z roku na rok nasze społeczeństwo staje się ofiarą „nowoczesnego” trybu życia opartego na tandemie krzesło-komputer, wręcz chorą zbiorowością. Nie chodzi tu tylko o łatwe do zauważenia problemy – otyłość czy krzywy kręgosłup, ale również te, które rzadko kojarzymy z niezdrowym trybem życia, jak astma czy plaga alergii. Skutecznie eliminujemy jakikolwiek wysiłek fizyczny – każdy aspekt życia ludzkiego ma być coraz łatwiejszy, szybszy, przyjemniejszy i wymagający mniej wysiłku. Oczywiście ma to swoje plusy w postaci szybszego rozwoju technologicznego, ale odciska piętno na dwóch jakże ważnych aspektach naszego człowieczeństwa: duszy i ciele.
Dlaczego piszę o tym akurat teraz? Zastanawiamy się w ostatnich dniach nad kondycją naszego kraju i narodu w kontekście potencjalnego zagrożenia ze Wschodu. Problemy z fizyczną aktywnością dotykają tego zagadnienia na wielu płaszczyznach.
Pierwsza jest oczywista – bez zdrowego społeczeństwa nie ma naturalnej podstawy do stworzenia dużej i sprawnej armii. Kolejne roczniki dotknięte problemami z kondycją osłabiają wiec nasz naturalny potencjał. Zwłaszcza, że dla bezpieczeństwa kraju potrzebujemy masowej zdolności obronnej społeczeństwa.
Ale to również kwestia mentalnego podejścia. Eliminując wysiłek z życia codziennego, zmniejszamy indywidualną i zbiorową zdolność do ponoszenia ofiar. Po co mamy ryzykować, wkładać jakieś starania w określone działania, jeżeli od małego jesteśmy uczeni ich unikać, zwłaszcza fizycznych.
Tu pojawia się najważniejsza płaszczyzna walki – wychowanie fizyczne w szkołach. To jeden z najgorzej ocenianych przedmiotów w polskim systemie edukacji. Inni nauczyciele i dyrekcja traktują go jako lekcję drugiej kategorii, dzieci starają się unikać zajęć jak mogą, a rodzice bardzo często traktują jak zło konieczne.
Ministerstwo Sportu propaguje co prawda specjalny program „WF z klasą”, ale on zapewne podzieli los innych kampanii społecznych, jakże skutecznych w rozwiązywaniu problemów.
Jedyne przeprowadzone w ciągu ostatnich dwudziestu lat badania wskazują na przerażającą tendencję: 18% dzieci w szkołach ponadgimnazjalnych ma zwolnienia lekarskie, a 23% zwolnienia wystawiane przez rodziców. 41% polskich licealistów stale nie ćwiczy na zajęciach! Powody są różne, ale wyjątkowość sytuacji kłuje w oczy. W żadnym innym przedmiocie problemy z opanowaniem materiału, poprawnym wykonywaniem zadań czy innymi przyczynami gorszego radzenia sobie z zajęciami nie są powodem do udzielania permanentnych zwolnień.
Jakie są główne powodu słabego stanu zajęć WF? Z pewnością gigantyczne zacofanie – zarówno pod względem sal i wyposażenia (często nie zmienianego od kilkudziesięciu lat), programu (prawie nikt nie urozmaica zajęć o nowe formy aktywności fizycznej, które mogłyby być atrakcyjne dla młodzieży), jak i kadry, która wciąż w dużej mierze składa się z emerytowanych starszych panów, bardzo często nie mających pomysłów, jak trafić do nowego pokolenia młodzieży, wychowanego w dobie Internetu.
Wiele osób powie, że przecież od lat zajęcia z WF wyglądały podobnie i jakoś nie odbijało się to na kondycji społeczeństwa. Ale mało kto zauważa, że jeszcze dekadę temu młodzież spędzała sporą część czasu na świeżym powietrzu. Szkolny WF był uzupełniony nieustanną aktywnością, w dużej mierze fizyczną. Co więcej, po boiskach biegaliśmy z kolegami, co oprócz rozwoju fizycznego budowało relacje społeczne z bezpośrednim otoczeniem.
Dziś większość dzieciaków spędza czas z nosem wlepionym w monitor i buduje relacje w rzeczywistości wirtualnej.
Oczywiście możemy uznać to za cenę postępu, ale tak naprawdę wychowujemy generację słabą fizycznie i słabiej od wcześniejszych przygotowaną do radzenia sobie z problemami w materialnej rzeczywistości. I każemy jej pracować do 67 roku życia.
Nie możemy myśleć poważnie ani o gwardii narodowej, ani o masowej armii, ani o uczeniu naszej młodzieży ofiarności, poświęcenia czy działania na rzecz grupy bez dogłębnej reformy wychowania fizycznego, zwłaszcza pod kątem jego masowości i ilości czasu, jaki na nie poświęcamy. Jeżeli styl życia zmniejsza naszą naturalną aktywność, powinniśmy położyć jeszcze większy nacisk na zajęcia szkolne. Będzie to wymagało nakładów finansowych. Ale lepiej chyba remontować sale gimnastyczne i boiska niż wydawać dodatkowe środki na zajęcia korekcyjne czy pompować strumień pieniędzy w leczenie otyłości i innych problemów spowodowanych siedzącym trybem życia.
Praktycznie zaraz powinniśmy rozpocząć drastyczne zmiany – wprowadzić szeroko zakrojony program rozbudowy i unowocześniania sal gimnastycznych, uwzględniających takie „luksusy” jak prysznice (w XXI wieku wciąż część szkół ma problem z ich zapewnieniem, co utrudnia prowadzenie zajęć), i zwiększyć ilość godzin WF do co najmniej jednej dziennie. A przede wszystkim musimy zmienić podejście do udziału w zajęciach – zwolnienie czasowe powinno być wyjątkiem, całkowite praktycznie nie występować. W tym celu trzeba zmienić program i szkolenie nauczycieli tak, aby umożliwić im stopniowanie wymagań do możliwości uczniów.
Pozwólmy otyłym czy mniej sprawnym również uzyskać piątkę z WF, w ramach dostosowania wymagań do możliwości, tak aby nagradzać rzeczywisty postęp, a nie zdobycie osiągnięć zaprojektowanych dla najlepszych.
Zmiana podejścia do sportu i wychowania fizycznego opłaci się nam na każdym kroku – znacznie mniej wydamy na leczenie chorób, nasi pracownicy będą lepiej pracować i rzadziej chorować, nasze miasta mogą stać się czystsze, jeżeli więcej osób doceni docieranie do pracy na piechotę czy rowerem. Zacznijmy zmiany od przywrócenia do naszego życia pojęcia wysiłku: stałego, codziennego, obecnego. Takiego, od którego nie będziemy uciekać na zwolnienia.