Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Jarosław Komorniczak  17 sierpnia 2014

Sport po amerykańsku

Jarosław Komorniczak  17 sierpnia 2014
przeczytanie zajmie 6 min

Mundial za nami, emocje zakończone, ale jak zwykle nawet u najbardziej sceptycznego kibica gdzieś na dnie serca pojawia się myśl o tym, kiedy zobaczy naszych piłkarzy faktycznie walczących o puchar. Po czym przed oczami stają występy rodaków i znamy już odpowiedź – najprawdopodobniej nigdy.

Nie jest to tylko kwestia piłki nożnej. Wystarczy popatrzeć na miejsca naszych reprezentacji w światowych rankingach kilku najważniejszych dyscyplin drużynowych:

Siatkówka: 5. miejsce

Piłka ręczna: 13. miejsce

Hokej: 23. miejsce

Koszykówka: 40. miejsce

Piłka nożna: 61. miejsce

Jak widać, poza siatkówką w prawie żadnej dyscyplinie nie jesteśmy w czołówce, a w najlepszym razie ścigamy środek stawki (w rankingu piłki ręcznej jakoś się trzymamy, ale to jednak sport o dużo mniejszej popularności). To jednak nie tylko kwestia sportów zespołowych (choć tu najmocniej widać zapaść): również indywidualnie polskie sukcesy sportowe są raczej czymś wyjątkowym, a nie naturalnym. Oczywiście mamy wielkie nazwiska zarówno w sportach zimowych, jak i letnich, ale ich zwycięstwa są zazwyczaj w 99% zasługą nieprawdopodobnych predyspozycji i ciężkiej samodzielnej pracy, a nie szerokiego systemu trenowania sportowców.

Nie ma co marzyć o wynikach sportowych bez całkowitej zmiany myślenia o sporcie. Część ludzi wzruszy ramionami i powie – trudno, przeżyjemy jakoś bez sportowych sukcesów. Niestety nie mogę się z takim podejściem zgodzić.

Sukces sportowy jest pochodną podejścia do sportu w społeczeństwie, a to wbrew pozorom może mieć olbrzymie znaczenie dla wszystkich dziedzin życia, szczególnie, jeśli chodzi o dyscypliny zespołowe.

Jako znany „amerykanofil”, zwłaszcza w temacie sportu, postaram się przedstawić różnicę w podejściu do jego uprawiania u nas i w Stanach, a także jak przekłada się to na inne aspekty życia społecznego.  Na początek: jak wyglądają statystyki reprezentacji USA w tych samych dyscyplinach?

Siatkówka: 4. miejsce

Piłka ręczna: 29. miejsce

Hokej: 6. miejsce

Koszykówka: 1. miejsce

Piłka nożna: 15. miejsce

Jeżeli wyciągnęlibyśmy średnią, to nasi reprezentanci średnio plasują się na 28. miejscu, a Amerykanie na 11. (przy całkowitej dominacji w jednej z pięciu dyscyplin). Na dodatek moje porównanie nie uwzględnia pozycji zajmowanej w dwóch z czterech „głównych sportów” według każdego Amerykanina – baseballu i footballu amerykańskim (oprócz nich do wielkiej czwórki zalicza się jeszcze koszykówkę i hokej). W baseballu Amerykanie zajmują 1. miejsce w rankingu; w footballu amerykańskim nie ma światowego rankingu, ale odkąd reprezentacja amerykańskich studentów startuje w mistrzostwach świata, dwukrotnie zdobyła najwyższy tytuł.

Z punktu widzenia mieszkańca USA jego kraj zajmuje więc pierwsze miejsce w trzech z czterech najważniejszych dla niego dyscyplin.

Oczywiście można próbować tłumaczyć wszystko różnicą w ilości mieszkańców (choć gdyby wyniki sportowe zależały tylko od wielkości populacji, powinniśmy w dyscyplinach zespołowych widzieć wciąż dominację Chin, Indii, Indonezji czy Pakistanu) czy też zamożnością społeczeństwa przekładającą się na możliwość inwestowania w sport. Ten drugi argument ma oczywiście pewne znaczenie, ale pozwolę sobie postawić śmiałą tezę, że zależność jest tu dwukierunkowa – to podejście do sportu jest jednym z kilku kluczowych czynników wpływających na zamożność amerykańskiego społeczeństwa.

Przejdźmy zatem do meritum – na czym polega wyjątkowość amerykańskiego sportu?

Po pierwsze na jego powszechności wśród młodzieży. Każdy, kto chodził w ciągu ostatnich kilkunastu lat do polskiej szkoły czy na jeden z uniwersytetów, wie, jak wygląda u nas „wychowanie fizyczne”, nie wspominając o prowadzeniu drużyn sportowych ani o poziomie ich rywalizacji. Właściwie nie ma czego porównywać. Od małego uczy się młodych Amerykanów, że przynależność do drużyny jest wartością. Marzeniem większości dzieciaków jest gra w którejś ze szkolnych reprezentacji (z oczywistym priorytetem dla footballu amerykańskiego). Gra w drużynie, zwłaszcza jeżeli udało jej się osiągnąć jakieś mistrzostwo (miasta, stanu, kraju), jest często dla Amerykanina powodem do dumy na całe życie. Co więcej, sport szkolny i akademicki jest popularyzowany w całym społeczeństwie: staje się jedną z osi, wokół której skupia się dana społeczność. Sukcesy w nim odnoszone to więc nie tylko powód do prywatnej dumy, ale również prestiż społeczny, rzecz bardzo ważna w rozwoju i kształtowaniu młodego człowieka. Powiedzcie teraz: ilu z Was kojarzy, kto z Waszych znajomych grał w jakiejkolwiek ze szkolnych reprezentacji, a co dopiero jakie odniósł z nimi sukcesy? Sport, zwłaszcza drużynowy, jest w Stanach traktowany jak ważny element kształtowania charakterów młodzieży – w końcu to poprzez sport najłatwiej nauczyć się takich umiejętności jak stawianie sobie wyzwań i ich osiąganie, praca zespołowa, umiejętność kooperacji i poświęcenia dla grupy przy jednoczesnym docenieniu osiągnięć indywidualnych, etyka ciężkiej pracy i wiele innych.

Amerykanie zaś świetnie łączą indywidualne umiejętności z zespołowością, zgodnie z podstawową maksymą gier drużynowych – zawodnicy wygrywają mecze, ale to zespoły zdobywają mistrzostwo.

Po drugie, sport jest traktowany w Stanach jako ważny element życia społecznego; nie tylko jako narzędzie wychowania młodzieży, ale całego społeczeństwa. Narzędzie to wykorzystywane jest do promowania patriotyzmu – każdy mecz zaczyna się od odśpiewania hymnu, najczęściej w obecności flagi. Sportowcy stają się nośnikami akcji społecznych: od wspierania weteranów wojennych, poprzez pomoc chorym i potrzebującym, po rozpowszechnianie wiedzy na ważne społecznie tematy. I to nie tylko w postaci sztucznych kampanii billboardowych, ale także poprzez aktywne uczestnictwo w różnego rodzaju programach, np. wspierania lokalnych społeczności, a także olbrzymie kampanie społecznościowe wykorzystujące całą machinę profesjonalnego sportu (wystarczy popatrzeć, jak futboliści biegają w różowym obuwiu w ramach wspierania walki z rakiem piersi albo jak stadiony wypełniają się mundurami w dzień weterana). Skala tej pracy jest zdecydowanie większa niż wszystko, co możemy obserwować w naszym kraju; co więcej nie są to tylko oddolne inicjatywy poszczególnych graczy czy klubów, ale również akcje organizowane przez całe ligi sportowe.

Poprzez podkreślanie na każdym kroku, że sportowiec ma być przykładem, zwiększa się poczucie bycia wyjątkowym, ale również wyjątkowej odpowiedzialności wobec społeczeństwa za osiągane wyniki.

Wbrew pozorom przynosi to skutki, pomimo tego, że większość sportowców nie jest wcale grzecznymi chłopcami, a na dodatek musi radzić sobie z presją gigantycznych pieniędzy trafiających w ich ręce. A jednak oprócz skandali widzimy sportowców w roli społeczników. Ma to wpływ na podnoszenie rangi społecznego zaangażowania – jeżeli gracz X, który jest moim idolem, pomaga chorym w hospicjum albo biednym dzieciakom z getta, to może ja też powinienem coś robić.

Trzecim ważnym aspektem wyników amerykańskich drużyn jest konstrukcja lig zawodowych. W Stanach Zjednoczonych ligi nie są grupowane pionowo, ale raczej poziomo – oznacza to, że nie ma spadków i awansów.

Po prostu w większości dyscyplin oprócz jednej z wielkich lig (NBA, NFL, NHL lub MBL) istnieją także te o niższym poziomie i mniejszej popularności, ale nie są ze sobą powiązane drabinką awansów i spadków. Co to oznacza?  Że nawet słaby klub może opracowywać długotrwałe strategie rozwoju, bez obawy o spadek na niższy poziom i związane z tym odejście najlepszych zawodników. Możliwe jest myślenie o zespole w perspektywie dekady, a nie sezonu. Oznacza to też (w połączeniu z limitami, jakie kluby mogą wydać na opłacanie zawodników) znacznie większą stabilność składów, co przekłada się na lepsze zgranie zawodników i większy wpływ trenerów na ich rozwój, zarówno indywidualny, jak i zespołowy. Te cechy są zaś potem przenoszone na poziom międzynarodowej rywalizacji.

Ostatnim, ale może najważniejszym aspektem jest podejście do sportu zawodowego jako do biznesu, obce większości naszych klubowych właścicieli. Jasne, posiadanie klubu to prestiż, oznaka pewnego statusu, ale przede wszystkim źródło dochodów. Nie zawsze się uda, nie każdy klub będzie zarabiał takie kwoty, które zadowolą właścicieli, a czasami zdarzy się też wariat czy pasjonat, który utopi trochę gotówki, ale to margines. Każdy klub oprócz zdobywania mistrzostw ma również zarabiać pieniądze. Ostatnio czytałem podsumowanie raportu o kondycji finansowej naszej piłki nożnej, z którego wynika, że w ostatnich 25 latach tylko 3 kluby przyniosły realny zysk swoim właścicielom. Spróbujcie powiedzieć to Amerykanom. Mając wieloletnie poczucie bezpieczeństwa w postaci braku spadków z ligi, klub musi zacząć wygrywać i przynosić tym samym zyski.

Na dodatek każdy element widowiska, jakim jest mecz, rozpatrywany jest nie tylko pod kątem sportowym, ale również biznesowym – reklamy są wszędzie, sponsorowany jest każdy fragment gry (najlepsza akcja, najlepszy gracz, najefektywniejsze zagranie; każdy element widowiska ma swojego sponsora).

Sprzedaż biletów to smaczek sam w sobie: wszyscy oglądający transmisję rozgrywek w którejś z głównych dyscyplin widzą dziesiątki różnych pakietów, zestawów i czasowych promocji, których zadanie jest jedno  – zapełnić trybuny. U nas kluby rozklejają parę plakatów i czasami zdecydują się na niższe ceny biletów dla dzieci albo kobiet. W Stanach bilet możemy nabyć w kilkudziesięciu kombinacjach wraz z dziesiątkami gadżetów i promocji na zachętę. Takie podejście wyjaśnia wyniki ostatniego rankingu 50 najdroższych klubów sportowych świata:

8 klubów piłki nożnej

6 klubów baseballu

30 klubów footballu amerykańskiego

4 kluby koszykówki

1 klub hokeja

1 klub Formuły 1

Europa – 9 klubów

USA – 41 klubów

Choć kilka piłkarskich supermarek przegania jeszcze zespoły amerykańskie, to ilościowa dominacja Amerykanów jest druzgocąca.

Jak widać, dopóki nie zmienimy podejścia do sportu w co najmniej dwóch płaszczyznach – promocji sportu młodzieżowego i biznesowego podejścia do zarządzania drużynami – szansy na dogonienie czołówki świata raczej nie mamy. Skoro więc nasz sport wymaga nie tylko gruntownej przebudowy, ale wręcz stworzenia na nowo, może warto, szukając pomysłów, popatrzeć za ocean? Jak widać ich podejście przynosi nie tylko sportowe wyniki, ale wiele społecznych korzyści, które mogłyby przydać się i nam.