Kleczka: Gender a zdrowy rozsądek
W debacie publicznej szerokim echem odbiło się wprowadzenie nauczania gender w kilkudziesięciu przedszkolach w Polsce. Zajęcia odbywają się w oparciu o program „Równościowe przedszkole”, który powstał we współpracy z fundacją Feminoteka. Sama debata nie dostarcza żadnych konstruktywnych rozwiązań i często bazuje na kuriozalnych uproszczeniach, które świetnie ilustruje popularny film „Ideologia Femifaszystek i Dewiantów, GENDER już w 86 Przedszkolach!” dostępny na Youtube.
Trudno traktować „Równościowe przedszkole” jako program sensu stricto, co zresztą podkreślają same autorki, pisząc, że program jest więc raczej czymś w rodzaju metaprogramu, zwracającego uwagę i komentującego treści, zadania i sytuacje w grupie, szczególnie wrażliwe z punktu widzenia równości płci. Zwracamy uwagę na szkodliwość powielania stereotypów płciowych w edukacji przedszkolnej, na propozycje zabaw, ćwiczeń i zajęć przełamujących owe stereotypy, jak również podajemy wskazówki dla nauczycielek przedszkolnych, jak w swych działaniach edukacyjnych stereotypy te przełamywać i ich nie powielać (RP, s. 4-5). Wspomniane stereotypy dotyczą głównie obecności oraz funkcji kobiet czy mężczyzn w przestrzeni publicznej oraz kształtowania preferencji u dzieci przedszkolnych. Dodatkowym aspektem jest wskazanie na problem przemocy wobec kobiet, którego źródło autorki upatrują w stymulowaniu u małego chłopca postawy aktywnej, w przeciwieństwie do dziewczynki, będącej stroną bierną.
Faktycznie to chłopcy są kształtowani do bycia zdobywcami, dziewczynki zaś najczęściej do pełnienia roli poddańczej, co widać choćby w modelowaniu przyszłych preferencji przedszkolaków przez zabawy, w których uczestniczą. Nie da się ukryć, że czymś irracjonalnym jest przymuszanie dzieci do pełnienia założonych odgórnie funkcji, które w żadnej mierze nie odpowiadają ich naturalnym zdolnościom. Mówiąc banalnie: jedna kobieta polityk może być dużo bardziej skuteczna od całego sztabu męskich przedstawicieli profesji, czego znakomity przykład stanowi sytuacja naszych sąsiadów zza Odry.
Punktem wyjścia dla obu stron sporu o gender jest istotny problem antropologiczny. Z jednej strony mamy konserwatystów, przyjmujących trwałe podłoże natury ludzkiej, z drugiej zaś liberałów, akceptujących rozmytą tożsamość osobową. Z tego powodu trudno wyróżnić światopogląd uznawany za właściwy, który pozwoliłby na łatwe wyodrębnienie cech koniecznych dla tożsamości oraz cech przygodnych, które podlegają modyfikacjom. Nieco wulgaryzując – tylko idiota twierdzi, że to mężczyźni są predysponowani do pełnienia funkcji kierowniczych, a kobiety do mycia garów i wychowywania dzieci. Nawet jeśli przyjmuję istnienie tradycyjnie rozumianej natury ludzkiej, to nie powinienem powstrzymywać mojego syna od płaczu („nie becz jak baba”) czy córki od zabawy samochodami (wystarczy spojrzeć na uporządkowanie towarów w dziecięcych sklepach z zabawkami). Nie powinienem także podkreślać, że to chłopiec powinien być tym, który zdobywa, a dziewczynka tą, która tylko daje. To cechy, które po prostu nie wchodzą w jakkolwiek pojmowany zakres „natury”. Jeśli takie są intencje autorek programu, to możemy im tylko przyklasnąć.
Problem stanowi nie tyle sam program, w którym nie zauważymy wielu kontrowersji, ale raczej swobodne przechodzenie od opisu do postulatu, który może za sobą pociągać konsekwencje polityczne. Likwidacja szkodliwego stereotypowego myślenia o zadaniach dziewczynek i chłopców jest zadaniem zbożnym, co jednak nie zwalnia autorek od odpowiedzialności za sposób wyrażania poglądów. Gdy czytamy, że niektórzy rodzice martwili się przede wszystkim o dobro, kwestie związane z seksualnością i o wpływ na dalsze życie, a obawy te dotyczyły głównie chłopców (…). Dlatego szczególnie ważne jest więc, by pamiętać, że rodzice nie są do końca tymi, którzy powinni ostatecznie decydować o tym, czy w przedszkolach powinno się pracować na rzecz równouprawnienia, ponieważ często nie posiadają oni fachowej wiedzy na ten temat i sami również kierują się stereotypami (RP, s. 22-23), możemy odnieść nieodparte wrażenie, że same autorki posługują się dość opresywną strategią pouczania ludu przez oświeconych edukatorów. Rzecz jasna nie jest tak, że to „rodzice zawsze mają rację”. Mimo tego rozsądnym zachowaniem jest pozostawienie w rękach rodziców podstawowego kształcenia w potomnych wrażliwości na wartości, wspierania światopoglądowego rozwoju. W tym zakresie szkoła czy przedszkole stanowi zaledwie środowisko pomocnicze, którego odpowiedzialność wzrasta wraz z wiekiem dziecka. To dom rodzinny, będący najbliższym i najbardziej intymnym miejscem rozwoju dzieci, powinien budować ich charakter – takie też odpowiedzialne zadanie staje przed każdym rodzicem, z którego wynika powaga ich funkcji. I w takim zadaniu nie powinien wyręczać go żaden zewnętrzny organ. Jeśli mamy bronić wolności wyboru, to zachowajmy proporcje i nie odbierajmy jej rodzicom.