Społeczne oczekiwania i skala wyzwań mogą okazać się za wysokie. Czego spodziewać się po prezydenturze Bidena?
W skrócie
Przesadne pompowanie balonika może szybko skończyć się głośnym „BUM”. Sympatyków Joe Bidena może spotkać zawód podobny jak zwolenników Baracka Obamy. Nie z powodu słabych kompetencji nowego gospodarza Białego Domu, czy jego rzekomego niedołęstwa. Po prostu skala wyzwań jest zdecydowanie większa niż pojedynek na tweety z Donaldem Trumpem.
10 grudnia 2009 r. ówczesny prezydent USA, Barack Obama, odebrał w Oslo pokojową nagrodę Nobla. Stało się to nieco ponad miesiąc przed upływem pierwszego roku jego prezydentury. Komitet noblowski zdecydował się przyznać te wyróżnienie Obamie, doceniając „nowy klimat, który stworzył w polityce międzynarodowej”. Oczywiście z miejsca pojawiła się krytyka tej decyzji i pytania, czy należy w ten sposób honorować polityka, który dopiero zaczyna, a nie kończy swoją prezydencką drogę. Pytania zresztą bardzo zasadne.
Już kilka lat później zaroiło się od artykułów dowodzących, że prezydent, który akceptował ataki z użyciem dronów, czy utrzymywał więzienie w Guantanamo nie powinien być noblowskim laureatem. Te rozczarowanie Obamą nie dotyczyło zresztą jedynie polityki międzynarodowej. Choć prezydentem był nienajgorszym, to chyba nie miał szans sprostać oczekiwaniom Amerykanów i ludzi na całym świecie, które wywołała jego znakomita kampania z 2008 roku.
Obawiam się, że podobny zawód może spotkać sympatyków Joe Bidena. Nie dlatego, że to kiepski polityk, albo, jak chcą niektórzy, że jego stan zdrowia uniemożliwi mu sprawowanie urzędu – na marginesie chyba warto dodać, że Biden dzieli się swoimi danymi medycznymi dużo chętniej niż prezydent Trump, co jednak wcale nie ucina spekulacji na temat jego rzekomego zniedołężnienia. Biden może zawieść swoich wyborców, bo ciężar oczekiwań, które na niego spadną jest nie do udźwignięcia. Dopóki cel był prosty – odsunąć Trumpa od władzy – wszystko było dobrze. Ale teraz 46. prezydent będzie musiał się zmierzyć z innymi problemami niż tweety i teorie spiskowe.
W Stanach Zjednoczonych codziennie przybywa ponad 150 tys. nowych chorych na COVID-19, a liczba zmarłych przekroczyła już 400 tys. Bezrobocie, mimo odbicia na rynku pracy, wciąż jest przynajmniej dwukrotnie większe niż przed pandemią. Amerykański dług publiczny urósł w 2020 r. do pułapu ponad 130% w relacji do PKB i przewyższa poziom z końca II wojny światowej, a prognozy mówią, że wciąż będzie dynamicznie rósł. Będzie rósł, bo tylko uchwalanie kolejnych pakietów stymulacyjnych utrzyma spokój na giełdzie i zminimalizuje społeczne koszty obecnego kryzysu. A przecież przed pandemią Ameryka wcale nie znajdowała się w idealnym stanie. Z jakiegoś powodu w 2016 r. zwyciężył Trump, obiecujący, że uczyni ją znowu wielką. Jak Biden planuje na te wyzwania odpowiedzieć?
Biden zapowiada zdecydowaną walkę z pandemią i jej konsekwencjami
Szybko i zdecydowanie. Komentując jakiś czas temu nominacje Bidena do przyszłego gabinetu, zwracałem uwagę na fakt, że to zespół ludzi, który często pełnił bardzo zbliżone funkcje w administracji Obamy. A więc nie tylko znający swoją pracę od podszewki, ale także przygotowany, by współpracować ze sobą od pierwszego dnia. I to dobry sygnał – bo nowa administracja nie będzie miała czasu, by spokojnie wdrażać się w nowe obowiązki. Tę determinację, by nie odkładać poważnych zmian na później widać zresztą również po zapowiedziach dotyczących samego początku rządów Joe Bidena. A nawet już pierwszego dnia.
Z notatki przygotowanej przez nowego szefa personelu Białego Domu, Rona Klaina, można się było dowiedzieć, że już pierwszego dnia urzędowania Biden wyda kilka dekretów, między innymi: odrzucając zakaz podróży do USA z wybranych krajów muzułmańskich, wprowadzony przez prezydenta Trumpa, na powrót włączy Stany Zjednoczone do porozumienia paryskiego czy wprowadzi nakaz noszenia masek na terenach federalnych i podczas podróży międzystanowych. Będzie to więc symboliczne odrzucenie polityki Trumpa dotyczącej migracji, klimatu czy walki z pandemią.
Ale to ta ostatnia kwestia będzie wymagała najbardziej zdecydowanych działań. W trakcie kampanii Biden obiecał, że w ciągu pierwszych 100 dni jego prezydentury zaszczepi się 100 milionów Amerykanów. Jak dotąd zaszczepiło się niecałe 14 milionów. Zapowiedział też, że pilniej będzie się wsłuchiwał w rekomendacje naukowców i zadba o lepszą koordynację walki z pandemią na poziomie federalnym, na przykład współpracując z gubernatorami nad wprowadzeniem nakazu noszenia masek we wszystkich stanach. Sam zaproponuje też 100-day Mask Challenge, czyli wezwie rodaków do noszenia masek w miejscach publicznych przez 100 dni.
Imponująco wyglądają również plany nowego prezydenta dotyczące walki z gospodarczymi i społecznymi skutkami pandemii: Biden zaproponował nowy pakiet pomocowy opiewający na niemal dwa biliony dolarów. To ogromna kwota, zwłaszcza, że od początku pandemii Stany Zjednoczone wydały na tego rodzaju pomoc już prawie 4 biliony dolarów.
Jednak nowy prezydent najwyraźniej zdaje sobie sprawę, że bardziej od bezprecedensowego długu publicznego, Ameryce zagraża dziś katastrofa w postaci bankructw firm i bankructw indywidualnych, galopującego bezrobocia, masowych eksmisji, rosnącej bezdomności i biedy. Tyle, że to oczywiście nie rozwiąże amerykańskich problemów społecznych, a co najwyżej pozwoli złagodzić skutki pandemicznego kryzysu.
Czy nowy prezydent wprowadzi w USA zielony komunizm?
Dlatego szereg propozycji zawartych w programie Bidena idzie dalej, sugerując wprowadzenie w Stanach Zjednoczonych komunizmu. Zdaniem niektórych komentatorów w Polsce. Bo na czym ta nowa, „czerwona” Ameryka miałaby polegać? Biden proponuje na przykład rozszerzenie tzw. Obamacare, by opieka zdrowotna objęła niemal wszystkich Amerykanów. Bo wciąż kilkadziesiąt milionów z nich pozostaje bez ubezpieczenia zdrowotnego. I warto zaznaczyć, nie chodzi tutaj o powszechną, publiczną opiekę zdrowotną, jaką mamy w Polsce, ale o wybór: ci, którzy będą chcieli dalej korzystać z prywatnych ubezpieczycieli, nie stracą tej możliwości.
Dalej proponuje częściowe umorzenie długów studenckich. Dziś przeciętny amerykański student opuszcza uniwersytet nie tylko z dyplomem, ale również z długiem opiewającym na kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Pojawia się też propozycja podniesienia płacy minimalnej do 15 dolarów z godzinę. Z naszej perspektywy może się to wydawać ogromną kwotą, ale warto pamiętać, że zwłaszcza ceny nieruchomości i najmu są w wielu amerykańskich aglomeracjach tak wysokie, że nawet Warszawa wydaje się przy nich przyjemnie tania.
Biden zapowiada też, że zatroszczy się o ludzi starszych, by nie mieli problemów z dostępem do leków, a także nie musieli się martwić o swoją emeryturę (jak muszą się martwić ci, których ubezpieczalnie nie przetrwały kryzysu w 2008 roku), a także zadba o wzmocnienie prowincjonalnej Ameryki.
Jeśli ktoś widzi w tych postulatach widmo komunizmu, to ciekaw jestem jak określi obecną sytuację w Polsce, gdzie publiczna opieka zdrowotna, państwowe emerytury czy darmowa edukacja wyższa od lat jest standardem.
Oprócz tego jest program inwestycji w amerykańską infrastrukturę transportową, bo niektóre mosty i drogi pamiętają jeszcze czasy, kiedy w Białym Domu zasiadał John Kennedy. Ale także rozbudowa sieci kolejowej, by dać Amerykanom alternatywę dla wszechobecnych samochodów i umożliwić bardziej ekologiczne przemieszczanie się po kraju. Ten nacisk na ekologię jest zresztą wyjątkowo charakterystyczny dla programu Joe Bidena, o czym szeroko i wyczerpująco pisała na naszych łamach Maria Sobuniewska.
Choć nowy prezydent nie zdecydował się na poparcie zaproponowanego przez progresywistów Green New Dealu, to jednak jego propozycje i tak wyglądają niezwykle ambitnie:zero-emisyjna gospodarka do 2050 i inwestycje bilionów dolarów w rozwój zielonych technologii, co ma się również przyczynić do powstania wielu nowych miejsc pracy, wreszcie odbudowanie roli USA jako światowego lidera w walce ze zmianami klimatu. Nie jest to więc jedynie pomysł na wprowadzenie nowych regulacji chroniących środowisko naturalne, ale koncepcja całościowej transformacji Stanów Zjednoczonych.
Jak pokonać trumpizm i zrealizować ambitne plany reform – przypadek Joe Bidena
Plan jest więc ambitny, a szanse na jego realizację wzrosły wraz z przejęciem przez Demokratów Senatu. Choć należy pamiętać, że partyjna jednomyślność nie jest w USA oczywista i niespodzianki w senackich głosowaniach mogą się jeszcze zdarzyć. Zwłaszcza, że niektóre kwestie mogą ujawnić rozdźwięk pomiędzy progresywnym i tym bardziej centrowym skrzydłem Partii Demokratycznej. Ogromne koszty pandemii mogą utrudnić ambitną politykę społeczną. Kryzysy międzynarodowe mogą odciągać uwagę od spraw krajowych. Sympatycy Trumpa mogą się organizować w masowych akcjach protestacyjnych przeciwko posunięciom nowego rządu (kto jeszcze pamięta Tea Party porównującą Obamę do Lenina i Stalina?).
Z drugiej strony, jeśli Biden rzeczywiście będzie chciał odbudować narodową jedność i odsunąć możliwość powrotu Trumpa lub kogoś podobnego do władzy, będzie musiał właśnie te społeczne reformy potraktować priorytetowo, uzupełniając je być może „zieloną” polityką, nastawioną na odbudowanie amerykańskiego rynku pracy. Za wyborem Trumpa stał realny gniew i frustracja społeczna. Usunięcie go z mediów społecznościowych, a nawet skazanie w ramach procedury impeachmentu nie unieważni tych społecznych emocji.
Pod koniec XIX wieku w Stanach Zjednoczonych pojawił się ruch populistyczny, wówczas mocno lewicowy i oparty na farmerach, który był reakcją na patologie kapitalizmu i industrializacji tzw. „pozłacanego wieku”. Populiści sformowali nawet partię (People’s Party), a związany z nią William Jennings Bryan wystartował jako kandydat Partii Demokratycznej w wyborach roku 1896 i osiągnął bardzo dobry rezultat, choć ostatecznie przegrał z Williamem McKinleyem.
Jednak ostatecznie to nie populiści, a grupa progresywistycznych reformatorów przyniosła odpowiedzi na bolączki tamtej epoki. Ta niedoskonała analogia historyczna pokazuje, że jedyna droga do zwalczenia trumpizmu wiedzie przez podcięcie jego korzeni – złagodzenie napięć płynących z nierówności, konsekwencji upadku przemysłowej Ameryki, kresu amerykańskiego snu.
W przeciwieństwie do dwóch swoich poprzedników: Obamy, który obiecywał zmianę i Trumpa, który chciał uczynić Amerykę znowu wielką, Biden nie przynosi obietnicy rewolucyjnych zmian. Ale być może to właśnie on będzie zdolny przeprowadzić realne i skuteczne reformy, które odmienią oblicze współczesne oblicze historii Stanów Zjednoczonych. Wspominałem na początku, że Biden może się okazać rozczarowaniem dla swoich sympatyków. W dniu jego inauguracji chciałbym jednak zakończyć bardziej optymistyczną nutą: jego długie doświadczenie w amerykańskiej polityce, umiejętność budowania niezbędnych kompromisów, brak rewolucyjnych ambicji, nawet fakt, że zamierza poprzestać na jednej kadencji i nie będzie musiał troszczyć się tak bardzo o bieżące oceny wyborców, mogą się okazać kluczowymi zaletami na tej nowej, niełatwej drodze.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki 1% podatku przekazanemu nam przez Darczyńców Klubu Jagiellońskiego. Dziękujemy! Dołącz do nich, wpisując nasz numer KRS przy rozliczeniu podatku: 0000128315.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.