Zaangażowanie w politykę w epoce braku czasu. Dlaczego warto wspierać NGO?
W natłoku rozrywek, których współczesne miasto dostarcza swoim mieszkańcom, wiele osób może nie mieć czasu na realizację republikańskiej cnoty angażowania się w politykę. Być może współcześni mieszczanie powinni więc dojść do wniosku, że wobec braku możliwości osobistego uczestnictwa w kontrolowaniu życia politycznego zadanie to należy zlecić wyspecjalizowanym organizacjom?
Czy niedzielni wyborcy i ruchy miejskie upilnują samorząd?
Wybory samorządowe przyniosły opinii publicznej nie lada rozczarowanie. Doświadczenie wysokiej frekwencji z października 2023 r. dało komentującym nadzieję na „nową normalność”.
Tymczasem po raz kolejny mieszkańcy miast poszli do wyborczych urn mniej chętnie niż mieszkańcy wsi. Być może to efekt mniejszej identyfikacji z działaczami lokalnych samorządów, a być może pięknej pogody, która zachęcała do korzystania z uroków pozamiejskiej przyrody.
Pewne jest jedno – demokracja na najniższym poziomie nie wzbudza w polskich wyborcach ekscytacji. Mimo że wybory odbyły się po rekordowym 5,5 roku przerwy, co tym bardziej powinno zachęcać do wyrażenia swojego niezadowolenia lub aprobaty dla lokalnych włodarzy, ponad połowa miejskich wyborców postanowiła trzymać się z dala od urn wyborczych.
Chociaż uczestnictwo w procesie wyborczym jest przywilejem, a nie obowiązkiem, to jednak na dłuższą metę taka obojętność wobec jakości sprawowanej władzy może prowadzić do jej degeneracji lub zgoła skutkować brakiem zainteresowania rządzących losem rządzonych.
Dobrze pokazuje to przykład Wrocławia, gdzie przed pierwszą turą wyborów urzędujący prezydent odmawiał brania udziału w przedwyborczych debatach, bo był pewny swojej wygranej. Dopiero po uzyskaniu wyniku nie tylko niepozwalającego mu na zwycięstwo w pierwszej turze, lecz nawet na uzyskanie bezpiecznej przewagi nad kontrkandydatką, Jacek Sutryk zaczął przyjmować zaproszenia do ogólnopolskich mediów i prezentować w miarę spójny program wyborczy.
Przykład ten pokazuje, że sama niepewność reelekcji może wytworzyć zupełnie inną otwartość na dialog z mieszkańcami i stanowić impuls do tworzenia postulatów programowych, które mogłyby przekonać wyborców. Dialog to jednak nie wszystko. Wielu przedstawicieli samorządu tylko go pozoruje, bo wie, że partyjny szyld czy ideowy rys dają im ogromną przewagę nad konkurencją.
Tak było chociażby w Warszawie, gdzie ani prawicowy, ani lewicowy konkurent Rafała Trzaskowskiego nie mógł stanowić realnego zagrożenia dla jego reelekcji. I to właśnie w takich sytuacjach, gdy wizja wyborczego pojedynku niekoniecznie stanowi wystarczający impuls do autorefleksji dla obecnych włodarzy, najostrzej ujawnia się potrzeba istnienia niezależnych podmiotów oceniających na bieżąco ruchy władz.
Zgodnie z zasadą „ufaj, ale sprawdzaj” niezależny od władzy recenzent powinien dawać pewność lokalnej społeczności, że sprawy idą w dobrym kierunku. Do podnoszenia jakości rządzenia niezbędne jest, aby zarówno metropolitalny prezydent, miejski burmistrz, jak i wiejski wójt zawsze mieli świadomość tego, że jest ktoś, kto może skontrolować lub nagłośnić każdy ich ruch – od inwestycji publicznej poprzez przepływy finansowe po politykę zatrudnienia.
Niestety w praktyce podmioty spełniające funkcję kontrolną są bardzo słabe. Ruchy miejskie, które jeszcze dekadę temu miały zwiastować duże zmiany w funkcjonowaniu miast, okazały się wprawdzie prężne punktowo, lecz w skali kraju zbyt słabe, aby stać się poważnym graczem na miejskiej mapie. Wiele z nich charakteryzowała efemeryczność – przebijały się do świadomości mieszkańców w szerszej skali jedynie epizodycznie, tak jak przy okazji próby organizacji Igrzysk Olimpijskich w Krakowie.
Choć w niektórych sytuacjach takie miejskie pospolite ruszenie jest potrzebne, to jednak nie może ono stanowić fundamentu obywatelskiej kontroli samorządu. Z kolei stowarzyszenia, fundacje czy grupy nieformalne są zbyt małe i niedofinansowane, a ponadto często opierają się jedynie na entuzjazmie lidera, co utrudnia im zostanie stałymi uczestnikami lokalnej debaty, mogącymi stanowić punkt orientacyjny dla mieszkańców.
Dziennikarze nie uzdrowią samorządów
Nieprzypadkowo w mojej wyliczance media nie pojawiły się jako strona w sporze o lokalną politykę. W tekście na łamach Klubu Jagiellońskiego Marcin Makowski zauważył, że dziennikarze „jako grupa zawodowa dokonali rzeczy niemożliwej – w niektórych badaniach zaufania społecznego spadają niżej niż sędziowie czy politycy”. Na poziomie lokalnym widać to bardzo mocno.
Wystarczy wymienić takie problemy, jak uzależnienie od reklamodawców w regionie, uruchamianie miejskich tytułów prasowych lub telewizji mających pozorować pluralizm lokalnej debaty, jak również ograniczanie liczby dziennikarzy, których rola zaczyna sprowadzać się nierzadko wyłącznie do pracy zza redakcyjnego biurka kosztem pracy w terenie.
To sprawia, że lokalne media sprowadzane są raczej do roli reporterów dokumentujących przecinanie wstęg oraz podających informacje o kolejnych remontach, a nie śledczych badających nadużycia lokalnej władzy. W lutym bieżącego roku organizacja społeczna Watchdog Polska w następujących słowach przypominała i ostrzegała przed nadchodzącymi wyborami: „Prowadzenie mediów przez samorządy narusza zasadę pluralizmu, równości mediów oraz obiektywizmu, które są kamieniem węgielnym zdrowego społeczeństwa demokratycznego”.
Nic nie zapowiada zmian w tym obszarze. Rezygnacja przez „Gazetę Wyborczą” z działu korekty stała się symbolem oszczędności, po jakie sięgają klasyczne media w poszukiwaniu cięcia kosztów. Uderzenie w słowo, które stanowi fundament dziennikarstwa, nie jest jednak jedynie ograniczeniem formy, lecz wskazuje na dużo głębszy problem, jakim jest długoletnie, skuteczne podmywanie innych filarów tego zawodu. Uświadomienie sobie faktu zachodzenia tego procesu jest niezbędne, by dostrzec, że miejsce okrajanych z czasu i zasobów dziennikarzy powinni zająć coraz bardziej zaangażowani obywatele.
Oprócz polityków wybierzmy też ich kontrolerów
Nie jestem romantykiem. Skoro nowi mieszczanie nie są nawet skłonni wybrać się do urn wyborczych, a zaangażowanie w ruchy miejskie jawi się im jako zajęcie przeznaczone dla młodych zapaleńców, to jak mieliby zastąpić samych dziennikarzy? Zanim jednak odpowiemy na to pytanie i przejdziemy do opracowywania terapii, najpierw musimy postawić trafną diagnozę, a brzmi ona następująco: łatwiej jest dziś przekazać w imię interesu publicznego swoje pieniądze niż swój czas.
Powiedzmy sobie wprost – przedstawiane w dawnych polskich serialach zebrania wspólnot mieszkaniowych to dziś głównie spotkania seniorów, a nie realna debata mieszkańców. Rzut oka na historię tych gremiów jak w kalejdoskopie pokazuje jednak zmiany społeczne zachodzące w naszym otoczeniu.
Klasa średnia i wyższa chce obecnie w jak największym stopniu wykorzystać czas wolny, nie musieć pożytkować go na sprawy, które nie są specjalnie ekscytujące i należą do naszej codzienności. Dobrze pokazują to także współczesne zachowania w obszarze konsumpcji.
Coraz częściej zdajemy się na innych w kwestii sprzątania, przygotowywania jedzenia, zajmowania się zwierzętami czy organizacji wydarzeń. Wszystko, co może stanowić mniej przyjemną część codzienności, a musi zostać zrobione, próbuje się zrealizować poprzez zewnętrznych usługodawców.
Skoro więc jest to nowa rzeczywistość społeczna, dlaczego w podobny sposób nie potraktować zaangażowania w kontrolę nad polityką? Skoro wiemy, że kondycja naszych małych ojczyzn zależy od dobrych rządów, dlaczego nie uznać, że republikańska cnota zaangażowania w politykę również mogłaby być zapośredniczona przez organizacje społeczne? Zamiast bezpośredniego zaangażowania w patrzenie władzy na ręce mieszkańcy mogliby stworzyć warunki do stabilnego funkcjonowania tym, którzy chcą to robić na pełny etat, bez poświęcania czasu na zabieganie o reklamy, przychylność władzy czy bogatych sponsorów.
W dużej mierze tak przecież działa to w Stanach Zjednoczonych, gdzie skala finansowania, ale także przynależności do różnych stowarzyszeń i grup interesów, jest ogromna, stanowi równocześnie pewien sposób budowania własnej autoidentyfikacji. Dlaczego Polacy nie mogliby masowo stać się fundatorami organizacji, które w ich imieniu na pełny etat oceniałyby realizację polityki lokalnych włodarzy?
Pełnoetatowi społecznicy wokół nas
Dla niektórych taka wizja może brzmieć surrealistycznie, ale przecież nie jest prawdą, że w żadnym wymiarze się ona nie ziszcza, choć faktycznie wciąż jedynie w małej skali. Widać jednak powolną zmianę mentalności.
W ostatnich latach na wsiach dynamicznie powstawały koła gospodyń wiejskich, które głośno domagały się większego społecznego zaangażowania samorządów. W wielu miastach powstało dużo inicjatyw, które tak jak Alarmy Smogowe nagłaśniały problem zanieczyszczenia powietrza i dokładnie analizowały postępy lokalnych władz w walce z tym problemem.
Jak zauważał Kamil Wyszkowski, dyrektor wykonawczy United Nations Global Compact Network Poland, „samorządy są pod dużo większą presją społeczną i obserwacją niż firmy. Dlatego też wystrzegają się tzw. greenwashingu, czyli chwalenia się pozorowanymi działaniami ekologicznymi”. Wydaje się, że kwestie wiążące się bezpośrednio z jakością życia, takie jak ochrona środowiska, walka ze złą polityką odpadową oraz dbanie o czystość wód czy powietrza, to właśnie te tematy, które dziś „mocno” angażują społecznie.
Przykładem prospołecznej działalności organizacji pozarządowych jest również zorganizowane korzystanie z prawa do informacji publicznej, które może być wykorzystywane nie tylko jako sposób do wykrywania nadużyć władzy, ale też stanowić impuls do podnoszenia jakości usług.
Tak jest w przypadku Fundacji „Rodzić po ludzku”, która regularnie wysyła do szpitali położniczych wnioski o udostępnienie informacji publicznej celem uzyskania odpowiedzi, m.in. na temat standardów wyposażenia oddziałów, obowiązujących procedur czy dostępności metod łagodzenia bólu porodowego. Fundacja tym samym nie tylko dostarcza wiedzy kobietom, które same nie byłyby w stanie otrzymać tak kompleksowych informacji, ale też promuje konkurencję między placówkami, czego rezultatem jest podnoszenie jakości usług.
To wszystko nie byłoby jednak możliwe, gdyby nie przekonanie darczyńców, że działanie takich podmiotów jest naprawdę ważne i przynosi realną zmianę. Właśnie dlatego tak bardzo potrzebne jest obywatelskie zaangażowanie nie tylko w procesie wyborczym, ale także we wspieraniu tych, którzy w dziesiątkach organizacji, fundacji, stowarzyszeń i grup próbują zmienić nasze lokalne rzeczywistości na lepsze. To leży w naszym interesie.
Warto wspierać te organizacje nie tylko dobrym słowem czy przekazywaniem 1,5% raz w roku, ale też bezpośrednim finansowym zastrzykiem. To NGO wykonują pracę, na którą my zwyczajnie nie mamy czasu, sił lub chęci. Nasza złotówka da im nowe możliwości działania.
Sfinansowano ze środków Narodowego Instytutu Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego w ramach Rządowego Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich NOWEFIO na lata 2021–2030.