Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Dyskusje ekspertów. Szukanie prawdy czy koncert ego?

przeczytanie zajmie 5 min
Dyskusje ekspertów. Szukanie prawdy czy koncert ego? autor ilustracji: Julia Tworogowska

Próba podważenia metodologii stosowanej przez adwersarza niezależnie od słuszności wniosków. Krytykowanie, wskazywanie słabości bez dawania alternatywnych recept. Wszystko to pod płaszczem wysublimowanego racjonalizmu i eksperckiej pozy. Gdy przyglądam się publicznym debatom akademików i ekspertów, coraz częściej mam wrażenie małej owocności tych dyskusji. Zapewne przyniosłyby więcej pożytku, gdyby uczestnicy, zamiast walczyć o utwierdzenie swojego statusu i obronę ego, uczciwie szukali prawdy.

W zeszłym tygodniu miałem okazję przysłuchiwać się bardzo ciekawej dyskusji zorganizowanej przez Nową Konfederację. Przemysław Gębala, autor książki Cyfrowy wzmacniacz chaosu. Cichy zabójca nowoczesności bronił tez w niej zawartych przed profesorem Andrzejem Zybertowiczem i Jackiem Dukajem, znanym pisarzem science fiction i autorem głośnej koncepcji o końcu epoki piśmiennej.

Sformułowanie „bronił” stosuję w tym miejscu nieprzypadkowo. Od początku bowiem owa debata wymknęła się prowadzącemu spod kontroli(bez jego winy) i zamiast być inspirującą wymianą poglądów, zaczęła przypominać przesłuchanie „głównego winowajcy”, czyli autora wyżej wymienionej książki.

Miałem nieodparte wrażenie, że współdyskutanci Gębali – zwłaszcza Zybertowicz, bo Dukaj był tu nieco bardziej subtelny i niejednoznaczny – obrali sobie za cel udowodnienie, że autor oszukał czytelników. Że tak naprawdę nie powiedział nic nowego w sprawie napędzanej przez rozwój technologiczny złożoności świata, która przekracza zdolności zrozumienia jednostki i zbiorowości. A do stawienia świeżych tez aspirował autor książki.

Uwagi Zybertowicza były intelektualnie przenikliwe. Celne. Ostre jak brzytwa. Jednocześnie artykułowane w sposób agresywny. Gębala z wielkim trudem, czasami dość nieudolnie, próbował odpowiadać na zarzuty interlokutorów.

Pomimo tego, że w krytycznych uwagach Dukaja i Zybertowicza było sporo racji, to dla mnie to Gębala był prawdziwym bohaterem tej debaty, natomiast postawa jego „przeciwników” wywołała we mnie niesmak. Autor książki miał bowiem odwagę – czy skutecznie, czy nie, to nie mnie oceniać – spróbować rzeczy niemożliwej.

Gębala chciał bowiem skonstruować syntetyczną wizję współczesnego, ekstremalnie skomplikowanego świata. Co więcej, odważnie wystawił tę próbę pod ocenę, narażając się na ośmieszenie złośliwymi atakami profesora Zybertowicza. Gębala był dla mnie zwycięzcą dyskusji, bo w jego postawie widziałem autentyczną ciekawość i chęć zrozumienia rzeczywistości.

Z kolei jego interlokutorzy – zwłaszcza Zybertowicz – woleli zdewaluować przeciwnika, niż pomóc mu w odnalezieniu prawdy. Podważyć jego status eksperta, by umocnić swój. Dyskusja ta była raczej swoistą grą o dominację, rywalizacją o to, kto będzie „panem”, a kto zostanie podporządkowany. Koncertem ego. A przynajmniej takie miałem nieodparte wrażenie. Oczywiście, mogę się mylić.

Po co piszę o – jak by się mogło zdawać – dość niszowym i nieznaczącym wydarzeniu? Otóż obserwacja tej konkretnej debaty pchnęła mnie ku refleksji nad sensem dyskusji jako takiej i pożądanymi postawami jej uczestników. Agresywnie atakujący Zybertowicz nie jest  bowiem wyjątkiem. Obawiam się, że w większości debat, w jakich brałem udział, motywacja, by „pokazać siebie”, znacznie przeważała intencję: „Jaka jest prawda?”.

W tym kontekście przypomniał mi się krótki tekst Romana Ingardena, jednego z najwybitniejszych polskich filozofów, zatytułowany O dyskusji owocnej słów kilka. Przedstawia on pewien ideał debaty, do którego – jak sądzę – powinniśmy się zbliżać. Ingarden wyróżnił trzy zasady.

Po pierwsze należy zapewnić uczestnikom dyskusji maksymalnie dużą swobodę zewnętrzną i wewnętrzną. Swoboda zewnętrzna jest – jak uważam – dość zrozumiała. Chodzi o możność swobodnego wypowiadania swoich poglądów z zapewnieniem, że nie spotka mnie za to żadna sankcja. Czy to fizyczny atak, czy konsekwencje prawne lub majątkowe.

Swoboda wewnętrzna jest nieco trudniejsza do realizacji, choć równie istotna. Chodzi bowiem o sytuację, w której przedstawienie swoich myśli, poglądów, wątpliwości lub hipotez nie spotka się ze strony innych uczestników dyskusji z reakcją pogardy, próby wywołania wstydu lub poczucia winy. Profesor Zybertowicz dociskający przeciwnika do ściany i agresywnie próbujący wymusić na nim przyznanie się do błędu z pewnością tego warunku nie spełnił.

Swoboda wewnętrzna ściśle wiąże się z drugim punktem, jaki wymienia Ingarden: wzajemną otwartością. Żeby debata miała sens, każdy z jej uczestników powinien cechować się chęcią zrozumienia poglądów innych dyskutantów. Zamiast więc skupiać się na tym, jak „zaorać” drugiego, by pokazać, że „to ja jestem ekspertem”, a ten drugi jest „gupi”, należałoby spróbować zrozumieć tok myślenia interlokutora. Nawet jeśli sądzimy, że jest w ewidentnym błędzie.

To z kolei prowadzi nas do trzeciego filaru owocnej dyskusji, jakim jest gotowość do przyznania innym racji i zanegowania własnego stanowiska. Jeżeli celem jest poznanie prawdy oraz przekonanie do niej wszystkich uczestników debaty, a nie ich ośmieszenie, to taka postawa wydaje się nieodzowna.

Mam świadomość, że jest to wizja poniekąd utopijna. Słyszę w niej daleką zapowiedź teorii idealnej sytuacji komunikacyjnej Jürgena Habermasa, niemieckiego socjologa i filozofa. Miał on wizję debaty publicznej w swej istocie de facto tę samą co Ingarden. Warto dodać, że zarówno Ingarden, jak i Habermas postulowali, by argumenty używane w takich dyskusjach spełniały wymóg racjonalności. Zaś racjonalny argument to taki, który w danym dyskursie społecznym, w danym kontekście, w danej „grze językowej” jest uznawany za rozumny.

Jako konserwatysta mam pewne zastrzeżenia wobec tak rozumianego wymogu racjonalności debaty. Nie dlatego, że boję się rozumu czy nauki. Moja obawa wynika raczej z tego, że mam dość krytyczny stosunek wobec sposobu pojmowania rozumności we współczesnej debacie publicznej. Bowiem za racjonalny argument bardzo często uznaje się taki, w którym zastosowano odpowiednią (tj. uznaną przez „ekspertów”) metodologię.  Wnioski wyprowadzane są z empirii na zasadach dedukcji i logicznego wynikania bądź – ewentualnie – wysokiego prawdopodobieństwa.

To zaś prowadzi do sytuacji, że zamiast debatować nad tym, czy „ktoś ma rację”, próbuje się podważyć czyjeś stanowisko ze względu na „błędną metodologię”, „brak certyfikatu eksperckości w danej dziedzinie” etc. Metodologia i dyplomy są ważne, to prawda. Lecz są tylko narzędziem, a nie celem.

Uważam, że takie rozumienie racjonalności trzeba uzupełnić o to, co przedracjonalne. O zdolność do intuicyjnego chwytania rzeczywistości. O to, że zanim się „racjonalnie” podważy praktykowany przez dłuższy czas obyczaj, tradycję, lub pogląd, to – zgodnie z zasadą płotu Chestertona – należy zastanowić się, do czego służył i czy mamy do zaoferowania coś w zamian. O to wreszcie, że nasze myślenie nie jest kształtowane tylko i wyłącznie przez racjonalne rozumowanie, ale w dużej mierze przez wspólnotę i kontekst społeczny, w którym wzrastaliśmy.

To jednak moja jedyna uwaga, bo poza tym w pełni zgadzam się z Ingardenem. Wymóg pełnej swobody wyrażania myśli, otwartości na zrozumienie oraz zmianę poglądów uważam za jak najbardziej słuszny. Dyskusji spełniających te kryteria mamy dziś – w mojej ocenie – w debacie publicznej znaczny deficyt.

I choć przestały mnie dziwić niskiej jakości dyskusje polityczne, to fakt, że również debaty z udziałem ekspertów i nobliwych profesorów przypominają bardziej krzykliwy „koncert ego” aniżeli życzliwą dyskusję poszukiwaczy prawdy, nie napawa mnie ciepłymi emocjami. Dziś zamiast cynicznych mistrzów erystyki potrzebujemy raczej Don Kichotów i Książąt Myszkinów debaty. Ludzi, którzy nie boją się ośmieszenia by – wielu powie, że straceńczo – dokonać wyłomu w systemie. Ku chwale prawdy i śmierci ego.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.