Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Czy mózgi upraszczają nam świat i skłaniają do spiskowych teorii?

Czy mózgi upraszczają nam świat i skłaniają do spiskowych teorii? Źródło: Simon Chetrit - flickr.com

Część osób wierzących w to, że sieć 5G umożliwiła tak szybkie rozprzestrzenienie się koronawirusa, posunęła się nawet do podpalania stacji bazowych w Chinach i Wielkiej Brytanii. Z Tomaszem Rożkiem, autorem kanału „Nauka. To lubię”, rozmawiam o tym, jak cechy naszego mózgu pomagają nam wierzyć w teorie spiskowe. Intuicja, narzędzie niezbędne do codziennego funkcjonowania, może utrudnić przyjęcie wiedzy będącej w kontrze do naszych poglądów.

W jaki sposób mózg przeszkadza nam w zrozumieniu świata?

Mózg jest naszym ogromnym sojusznikiem. Dociera do nas tak wiele bodźców, że bez istnienia odpowiednich mechanizmów nie bylibyśmy w stanie wszystkiego przetworzyć. Mózg nie tylko minimalizuje liczbę wspomnianych wyżej bodźców, ale też upraszcza mnóstwo kwestii. W przeciwnym razie moglibyśmy zwariować. Na tym jednak zadania naszego mózgu się nie kończą. Musi jeszcze nami zarządzać. Dopiero gdy sobie to uświadomimy, zdamy sobie sprawę z tego, jak wielkie jest to wyzwanie.

Liczba procesów równoległych w mózgu jest tak duża, że nie jesteśmy w stanie ich wszystkich analizować w warstwie świadomości. Siłą rzeczy gdzieś trzeba postawić granicę. Mózg robi to w różnych miejscach w zależności od naszego wieku i tego, z czym ma do czynienia. Są jednak ludzie, którzy mają zachwianą granicę pomiędzy warstwą świadomości i nieświadomości. To schorzenia, które prowadzą do obłędu.

Łączenie ze sobą bodźców, skojarzeń, tego, co się wydarzyło z tym, co nam się wydaje, czasami prowadzi do dziwnych sytuacji. Chyba każdy z nas zna to dezorientujące uczucie, które pojawia się, gdy przelotnie zobaczymy jakąś nieznajomą osobę, a mózg dopasowuje ją do innej, którą pamiętamy i znamy. Czasami mózg pozwala także dostrzec ludzką twarz tam, gdzie jej zupełnie nie ma.

Słynny przypadek twarzy na Marsie?

Tak! Mózg nie jest komputerem, działa w inny sposób, dlatego trzeba z nim i jego podpowiedziami obchodzić się ostrożnie. Intuicja czasami jest niezgodna z rzeczywistością.

Podpis: Zdjęcie marsjańskiego wzgórza, w którym nasz mózg dopatruje się twarzy. Źródło: Wikipedia

Typowym tego przykładem jest dylemat, czy Ziemia jest płaska, czy okrągła. Całe nasze życiowe doświadczenie mówi, że jest płaska. Rozglądając się wokół, nie dostrzeżemy żadnej krzywizny. Na YouTubie możemy zobaczyć film, w którym gość dosyć długo leci samolotem z poziomicą, kamera cały czas jest skierowana na bąbelek powietrza, który się nie rusza, co ma być potwierdzeniem płaskości planety.

Choć wszystko nam mówi, że Ziemia jest płaska, tak naprawdę jest okrągła. Możemy to zobaczyć dopiero dzięki przejściu do warstwy świadomej, w której wiedza opiera się nie na prostym, osobistym doświadczeniu, ale na zdobytych w procesie edukacji narzędziach. Odkrywamy wtedy nieintuicyjną stronę rzeczywistości, która pokazuje nam, że nie zawsze nasze zmysły i intuicja pozwalają nam świat zrozumieć. Takich elementów jest o wiele więcej.

Na przykład w ogóle nie potrafimy myśleć statystycznie, nasz mózg nie jest maszyną. Analizujemy konkretne przypadki. Co więcej, z punktu widzenia ewolucyjnego ma to pewien sens. W świecie, w którym wzrastam i się kształtuję, nie obchodzi mnie to, że statystycznie ileś tam procent ludzi np. choruje z powodu wirusa. Mnie interesują moi najbliżsi. Trzeba jednak pamiętać o tym, że świat, w którym żyjemy, nie jest już tym samym światem, którym był np. tysiąc lat temu. Dzisiaj wirus, który pojawia się w Chinach, za dwa, trzy tygodnie może wywrócić do góry nogami porządek w Europie. Dyskusja wokół szczepień lub kontrowersje z nimi związane wynikają z innej perspektywy. Jedni budują obraz świata na podstawie doświadczeń własnych i doświadczeń swoich bliskich, a inni przez pryzmat statystyki.

W swoim YouTube’owym materiale – Dlaczego wierzymy w bzdury – wspominasz o kwestii dysonansu poznawczego. Co to właściwie jest?

Można o tym pewnie mówić na różnych poziomach, a ja nie jestem psychologiem. Moim zdaniem najkrótsza definicja brzmi następująco: to sytuacja, w której wyrobiliśmy sobie jakiś pogląd na daną sprawę i jest on wewnętrznie spójny. Wszystko nam się klei, wszystko się zgadza. Nagle ktoś przychodzi i wymienia jedną cegiełkę. Bez niej całość zaczyna się chwiać. Gdy mu tę cegiełkę wyrywamy, nie zastanawiamy się, czy on ma rację, czy też nie. Wkładamy ją z powrotem, dlatego że dla nas priorytetem jest to, by zachować spójność.

Jeżeli tracimy spójność naszego poglądu, zaczynamy żyć w chaosie, a każdy z nas lubi funkcjonować w porządku. Przynajmniej tym myślowym. Oczywiście, to wspomniane wyżej chwianie jest twórcze, ale mam wrażenie, że tylko część osób potrafi je docenić, dlatego że wyciąganie cegiełek ze swojej własnej konstrukcji ma coś wspólnego z masochizmem.

Czy osoby wierzące w Boga mają spójny światopogląd wynikający z zasad religijnych?

Nie znam nikogo, kto nie wierzy w nic. To, czy ktoś chodzi do kościoła, zboru lub synagogi, moim zdaniem, nie ma tu nic do rzeczy. Z jednej strony może zdarzyć się tak, że wybudujesz fundamenty twojego budynku na podstawie zasad wiary, a później się okazuje, że przy próbie stawiania ścian coś się przestaje zgadzać. I w tym momencie następuje moment decyzji: albo możesz uznać, że twoja wiara jest ważniejsza, albo możesz zacząć się zastanawiać.

Z drugiej strony niewierzący nie są wolni od takich dylematów. Oczywiście, znam wiele osób, które nie chodzą do kościoła, nie wierzą w Boga i Jezusa Chrystusa. Ci ludzie wierzą po prostu w coś innego, każdy przyjmuje jakieś życiowe przekonania, założenia i poglądy. Z tego powodu każdy z nas jest podobnie narażony na dysonanse poznawcze i musi uważać, żeby nie zacząć cenić spójności własnego światopoglądu bardziej niż rzeczywistości faktów, które mu przeczą. A często bywa tak, że nie widzimy niespójności nie dlatego, że ich nie ma, tylko dlatego, że niezbyt dokładnie przyjrzeliśmy się swoim fundamentom.

Tak było z teorią Wielkiego Wybuchu, której początkowo zarzucano zbytnią religijność?

Zaczęło się od młodego chłopaka, który chciał być koszykarzem, ale ze względu na kontuzję stwierdził, że nim nie zostanie. Zajął się astronomią. Był na tyle młody i mało asertywny, że starzy profesorowie wysyłali go do obserwatorium wysoko w górach. To nie były czasy komputerów. Ci starsi nie mieli sił i ochoty siedzieć w nocy w mroźnych warunkach i obserwować niebo przez otwarty dach za pomocą teleskopu. Tymczasem ten młody chłopak nagle zaczął zauważać, że Wszechświat nie jest stacjonarny, jak twierdziły wówczas wielkie nazwiska, między innymi Einstein.

Zaczął więc mierzyć i badać. Uruchomił także swoją intuicję i niedoskonały mózg, o którym mówiliśmy. Zobaczył, że w danym dniu – mówiąc obrazowo – galaktyki są dalej od siebie, niż były dzień wcześniej. Zaczął więc wnioskować, że miesiąc temu były jeszcze bliżej. Na tej podstawie młodzieniec wysnuł hipotezę, że być może wszystkie galaktyki znajdowały się kiedyś w jednym punkcie.

Mniej więcej w tym samym czasie na innym kontynencie, w Europie, pewien matematyk, ksiądz katolicki, czysto teoretycznie doszedł do podobnych wniosków. Niezależnie od wspomnianych obserwacji wychodziło mu, że gdzieś kiedyś był początek. Oczywiście powstała wrzawa. Nawet rozumiem te emocje. Jeżeli ksiądz katolicki czyta w Biblii o akcie stworzenia świata, a potem formułuje matematyczną teorię, zgodnie z którą cały świat był kiedyś w jednym punkcie i to w tym punkcie był początek wszystkiego, to nie dziwię się niedowierzaniu, szczególnie wśród ateistów.

To nie brzmi naukowo.

To w ogóle nie brzmi naukowo! Nie wiemy, co się stało w punkcie zero. Wiemy tylko, do czego doszło zaraz po Wielkim Wybuchu. Wydaje się, że nigdy nie dojdziemy do tego, co było przed. Może nic? Wydaje się nam, że „nic” oznacza „pusto”, tylko że tam nie ma nawet pustej przestrzeni. Mówiąc bardziej obrazowo, jeżeli w pokoju jest „nic”, to jest przestrzeń, a przed Wielkim Wybuchem nie było nawet przestrzeni.

To przykład naukowej teorii, która była trudna do pojęcia, szczególnie dla osób niewierzących.

W Związku Radzieckim przez pewien czas zamykano do łagrów naukowców, którzy mówili o hipotezie Wielkiego Wybuchu, która za bardzo przypominała opisany w Biblii akt stworzenia. Wcale nie trzeba być osobą religijną, żeby kierować się przede wszystkim spójnością własnego światopoglądu. Dla osób niewierzących w Boga teoria Wielkiego Wybuchu to był jakiś horror.

W moim tekście – Jak oświecenie nauczyło nas wierzyć w teorie spiskowe szukam jednej z przyczyn popularności teorii spiskowych w nadinterpretacji oświecenia, to znaczy stosowania wypaczonej metody wzorowanej na naukowej formie poznania mechanizmów rozumienia człowieka i społeczeństw. Natomiast ty w swoim filmiku tłumaczysz, jak mózg wpływa na naszą wiarę w teorie spiskowe. Sugerujesz, że problemem jest raczej zbyt rzadkie stosowanie metody naukowej. Potrzebujemy więc jej bardziej czy mniej?

Nie mówię o zbyt rzadkim stosowaniu metody naukowej, ale raczej o tym, że jesteśmy nieświadomi, czym ona jest.

Czyli jednak się zgadzamy!

W nauce instytucjonalnej istnieje mnóstwo różnych bezpieczników i procedur, które uwiarygadniają te narracje, które ostatecznie znajdą się w podręczniku. Nigdy nie mamy stuprocentowej pewności, jednak prawdopodobieństwo oszukanych badań naukowych jest nieporównywalnie mniejsze niż oszustwa w innych sferach naszego życia.

Nie chodzi tu o to, żeby stosować metodę naukową w życiu codziennym i na jej podstawie wyrabiać sobie opinię na tak skomplikowane tematy, jak genetycznie modyfikowane warzywa. Nie jesteśmy przecież genetykami. Mówię raczej o zaufaniu do pewnej instytucji, jaką jest nauka. To zaufanie byłoby, moim zdaniem, większe, gdybyśmy mieli świadomość, że nie działa ona w ten sposób, że jakiś gruby pan w okularach na coś wpada, pisze jedną publikację i to nagle staje się prawdą objawioną.

Nauka nie jest nieomylna!

Może podam przykład. Kilka lat temu media doniosły o szokujących wynikach jednego z eksperymentów w CERN-ie, w którym okazało się, że neutrina poruszają się szybciej niż światło. Badacze nabrali powietrza, bo gdyby okazało się to prawdą, z dwudziestowiecznej fizyki nie zostałby kamień na kamieniu, Einstein się mylił, a my nie rozumiemy nic. Byłoby to jednak naprawdę dziwne, dlatego że wyniki setek innych eksperymentów potwierdzały prawdziwość tych teorii.

Po pewnym czasie okazało się, że jeden kabelek był źle przypięty i spowodował opóźnienie w dochodzącym do komputera sygnale. Znam tę historię od wewnątrz i wiem, że osoby, które wypuściły tę informację do mediów, zostały dość surowo ukarane. Słusznie! Taka interpretacja danych, które się pojawiły w eksperymencie, nie miała prawa zostać przekazana opinii publicznej, ponieważ nie została zweryfikowana. Kluczowym elementem metody naukowej jest to, że nigdy nie ustajemy w sprawdzaniu nawet tych rzeczy, które wydają nam się dobrze zbadane. Na wiele różnych sposobów prowadzimy eksperymenty krzyżowe, czyli takie, które powtarzają inni ludzie w innych laboratoriach i warunkach, innymi metodami. Wszystko po to, żeby wychwycić takie błędy. Pojedynczy eksperyment nie dowodzi teorii.

Wyciek danych, który przydarzył się w CERN-ie, był szkodliwy, bo podważył zaufanie do nauki. Dla kogoś, kto nie ma głębokiej świadomości procesu naukowego, to pretekst do tego, by uważać, że jeden eksperyment zachwiał budynkiem fizyki. A później się okazało, że technik źle włożył wtyczkę.

Powstaje pytanie, czy skomplikowanie obecnego świata nie jest tak wielkie, że zabrakłoby nam czasu, gdybyśmy chcieli wszystko zrozumieć od podstaw, dotrzeć do samych źródeł. Czy tak naprawdę nie musimy po prostu zaufać, żeby nie powiedzieć – uwierzyć na słowo?

Fakt, pojawia się kwestia zaufania. Musimy mieć jednak świadomość, że nie jest to sytuacja rzadka. Cały nasz system społeczny i polityczny opiera się na zaufaniu. Wiele dziś mówi się o szkodliwości i ciemnych stronach mediów społecznościowych. Musimy jednak sobie uświadomić, że szkodliwość ta jest wielopoziomowa. Wskazuje się na problemy z uzależnieniem od Internetu, ochroną danych osobowych, tworzeniem baniek informacyjnych. Musimy jednak pamiętać o tej najważniejszej: media społecznościowe burzą zaufanie między ludźmi|, które jest podstawą naszego ładu społecznego i politycznego.

Z tego względu dzisiaj od naszego systemu edukacji oczekuję tego, żeby uczył dzieci nawigowania po różnych źródłach informacji i rozróżniania ich, pojmowania wagi zdobywanych wiadomości, rozwijania zdolności oceny, jak dalece możemy na danej treści polegać. To dziś istotniejsze niż samo przekazywanie informacji. Doszliśmy bowiem do stanu, kiedy dziecko, jadąc do szkoły i scrollując media społecznościowe, przyjmuje do głowy więcej informacji niż przez kolejnych sześć czy osiem godzin lekcji.

I nawet kiedy nauczycielka mówi, dajmy na to, o ewolucji, dziecko może sprawdzić to na smartfonie.

W pierwszej kolejności pokażą się artykuły mówiące o tym, że to bzdura. Z wieloma odsłonami, z komentarzami. Dziecko zacznie się zastanawiać, czy skoro te informacje zobaczył milion ludzi, to czy mogą być kłamstwem? Chyba nie. Poza tym ktoś z Internetu tak ciekawie opowiada, a na lekcji jest tak nudno. Do tego jeszcze dochodzi sama forma przekazu. Intuicyjnie bardziej wierzymy w to, co prostsze i łatwiejsze do przyjęcia.

Na dodatek w to, co pokazane na kolorowej grafice, a nie nudnej tablicy kredowej.

Zawsze przekaz bardziej zbilansowany, pokazujący więcej, trudniejszy w odbiorze będzie mniej atrakcyjny. Natomiast powinniśmy się starać, by w procesie edukacji wyjaśnić to w ten sposób: „Być może to jest bardziej skomplikowane. Na czym ci jednak zależy? Czy na tym, żeby poznać prawdziwy obraz, czy przyjąć ten fałszywy? Spójrz, jakie są konsekwencje przyjęcia takich informacji. Po jakie urządzenia możesz sięgnąć, by to zweryfikować?”. Nie znam osoby, która lubi być oszukiwana. Tym bardziej musimy mieć świadomość, jak łatwo nas oszukać i jakie mogą być tego konsekwencje.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.