Promyk nadziei tureckiej opozycji. Pierwsze zwycięstwo nad Erdoganem od 22 lat
Po raz pierwszy od ponad dwóch dekad Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) poniosła polityczną porażkę. Zwycięsko z wyborów samorządowych wychodzi opozycja, która obejmie władzę w kilku największych miastach Turcji. Czy Recep Tayyip Erdogan może mieć powody do niepokoju?
Największa opozycyjna Republikańska Partia Ludowa (CHP) zdobyła w skali kraju 37,5%, o 2 punkty procentowe więcej od rządzącej AKP. Burmistrzowie z ramienia opozycji nie tylko pozostaną na stanowiskach w największych ośrodkach miejskich w Turcji – Stambule, Ankarze, Izmirze czy Antalyi, ale przejmą też władzę w innych dużych aglomeracjach, m.in. w uprzemysłowionej dawnej stolicy Imperium Osmańskiego Bursie. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że partia prezydenta Erdogana poniosła wyborczą klęskę.
Opozycja będzie zarządzać aglomeracjami zamieszkanymi przez 2/3 ludności Turcji, odpowiedzialnymi za wytwarzanie aż 80% PKB. AKP odbiła tylko kilka prowincji (m.in. pokiereszowany trzęsieniem ziemi Hatay na granicy z Syrią) i została wypchnięta z gęsto zaludnionych wybrzeża zachodniego i południowego do głębokiej Anatolii. W Stambule łupem opozycji padła nawet wyjątkowo konserwatywna dzielnica Fatih, a także dzielnica Uskudar, w której głosował sam Erdogan.
Co takiego poszło źle?
Gdzie można upatrywać przyczyn porażki? Część analityków wskazuje na fatalną sytuację gospodarczą i wysoką inflację. To jednak nie wyczerpuje tematu. Wszak w ubiegłorocznych wyborach generalnych (łączonych parlamentarnych i prezydenckich) inflacja była jeszcze wyższa, a Erdogan i jego partia zwyciężyli mimo ogromnej fali entuzjazmu wśród opozycyjnych wyborców.
Różnica polega na tym, że rok temu to sam Erdogan był kandydatem na prezydenta, a w jego macierzystej AKP próżno szukać wyrazistych i popularnych liderów, którzy mogliby podbić serca obywateli. Turcy uwielbiają bowiem silne politycznie osobowości, a tych opozycja miała w zanadrzu znacznie więcej.
Mieszkańcy Stambułu dobrze znają Ekrema Imamoglu, a Ankary – Mansura Yavasa, urzędujących burmistrzów. AKP nie tylko nie wystawiła przeciw nim silnych kontrkandydatów, ale wydaje się, że sama nie wierzyła w odbicie tych miast. Prezydent Erdogan był mało aktywny w kampanii wyborczej, a kilka tygodni temu zasygnalizował odejście z polityki w 2028 r., kiedy odbędą się kolejne wybory prezydenckie.
Na horyzoncie nie widać jego następców. Szef resortu spraw zagranicznych Hakan Fidan to technokrata, a wyraziści ministrowie z poprzedniej kadencji pożegnali się ze stanowiskami (część z nich została politycznie skompromitowana). Takie posunięcia osłabiły motywację konserwatywnych wyborców, którzy potrafili oddzielić lojalność lub szacunek dla długo urzędującego prezydenta od sympatii partyjnej do AKP.
Wybory samorządowe były też dobrą okazją dla tradycyjnych wyborców AKP do wyrażenia sprzeciwu i rozczarowania wobec polityki rządu. Wielu emerytów zostało w domach (stąd niższa frekwencja). Część zaś oddała głos na islamistyczną Odnowioną Partię Dobrobytu (YRP), kolejne wcielenie konserwatywnej partii Fatiha Erbakana, syna jednego z liderów politycznego islamu lat 90. w Turcji, u boku którego skrzydła rozwijał jeszcze młody Tayyip Erdogan.
Jako sojusznik AKP w niedawnych wyborach parlamentarnych, YRP uniknęła politycznych ataków ze strony rządzącego ugrupowania. Jednocześnie krytykowała rząd z pozycji antyizraelskich za zbyt pobłażliwą politykę Ankary wobec Tel-Awiwu, czym zaskarbiła sobie sympatię pro-palestyńskich wyborców, szczególnie tych z arabskimi korzeniami i niedawno zdobytymi uprawnieniami do głosowania.
Demokratyczny zwrot nad Bosforem?
Opozycja próbuje przedstawić swoje samorządowe zwycięstwo jako punkt zwrotny w tureckiej polityce. I to pomimo wyjątkowo niskiej jak na Turcję frekwencji na poziomie 80%. Burmistrz Stambułu szalał z mikrofonem przed tłumem zwolenników tuż po ogłoszeniu wyników, a liberalni komentatorzy wydają się zaskoczeni skalą zwycięstwa opozycji. Popularna gazeta „Cumhuriyet” nazwała je wręcz „historycznym”, a politycy CHP i DEM mówią jednym głosem o wysłaniu przez wyborców jasnego sygnału wobec rządów AKP.
Prorządowe media skupiły się za to na wynoszeniu pod niebiosa stabilności i prężności tureckiej demokracji oraz komentowaniu wystąpienia prezydenta, który zdecydował się uznać wyniki wyborów. Na hurraoptymizm jest jednak zdecydowanie za wcześnie. Pierwsze negatywne „sprawdzam” mamy już za sobą.
Komisja wyborcza w prowincji Van na wschodzie Turcji odmówiła ogłoszenia zwycięstwa kandydatowi pro-kurdyjskiej partii DEM z uwagi na dyskwalifikującym go orzeczenie sądu, mimo że zdobył dwa razy więcej głosów niż drugi w kolejności kandydat. I to właśnie on, startujący z ramienia AKP, zostanie burmistrzem. Aparat administracyjny i partyjny w Turcji opanował do perfekcji tego rodzaju prawne sztuczki, co prowadzi do bezsilności niektórych grup wyborców – w tym przypadku tureckich Kurdów.
W zeszłorocznych wyborach prezydenckich opozycja zdecydowała się wystawić jednego kandydata, żeby nie marnotrawić sił w bratobójczym pojedynku, skoro wspólnym wrogiem opozycji był Erdogan. Najwyższe notowania miał wspomniany wyżej burmistrz Stambułu, Ekrem Imamoglu. Jednak akurat w czasie, kiedy opozycyjne partie negocjowały wybór wspólnego lidera, turecki sąd najwyższy orzekł, że 4 lata wcześniej Imamoglu obraził najwyższą komisję wyborczą, czym złapał prawo i grozi mu zakaz działalności politycznej, a nawet więzienie.
To zasiało zamęt w szeregach opozycji, która obawiała się egzekwowania wyroku na kilka dni przed samym głosowaniem, co zapewniłoby Erdoganowi gładkie zwycięstwo. Ostatecznie wspólnym kandydatem został bezbarwny weteran opozycji, Kemal Kilicdaroglu, który zawiódł nadzieje i przegrał.
Tamten ruch był politycznym majstersztykiem przywódcy Turcji – pozbył się przeciwnika nie swoimi rękami, a sądu; nie w sposób jednoznaczny, a rzucając cień prawnych wątpliwości i niepewności; nie zrobił tego na ostatniej proste, obawiając się gniewnej reakcji ludu, a wystarczająco wcześnie, by wywrzeć na opozycji zmianę decyzji.
Za wcześnie na głosy o końcu Erdogana
Czy po niedzielnym zwycięstwie opozycji Erdogan może poczuć, że to początek końca jego politycznej ekipy? Nie sądzę. Mało kto emocjonował się lokalnymi wyborami w państwie tak scentralizowanym jak Turcja. Prezydent jeszcze przed zakończeniem głosowania wskazywał, że obywatele są zmęczeni zeszłorocznym maratonem wyborów prezydenckich i parlamentarnych na stulecie istnienia republiki, w których wzięła udział rekordowa liczba Turków.
Według rządowych źródeł Middle East Eye, AKP zdawała sobie sprawę z niełatwej sytuacji tureckich emerytów. Minimalna emerytura jest dziś o 41% niższa od minimalnego wynagrodzenia. Mimo to władza uznała, że sytuacja budżetowa nie pozwala, a polityczna nie wymaga, aby wykonać w ich stronę finansowy ukłon.
Nie chodzi tylko o małą wagę lokalnych wyborów, ale o cykl wyborczy – następny raz Turcy pojawią się przy urnach dopiero za 4 lata, kiedy polityczna kariera Erdogana ma dobiec końca. To wystarczająco długi czas, żeby wyborcy zapomnieli o obecnych rządowych grzechach i wystarczająco długi, aby AKP zajęła się na poważnie poprawą ekonomicznej kondycji państwa.
Przypomnijmy, że po zeszłorocznych wyborach generalnych Erdogan obrał ostry kurs na walkę z prawie trzycyfrową inflacją, mianował nową i szanowaną przez rynki prezes banku centralnego oraz delegował wiarygodną ekipę ekonomistów do ustabilizowania kursu tureckiej liry. Zaś ministrem finansów został równie uznany w środowisku Mehmet Simsek, który od tego czasu zabiega (i odnosi pewne sukcesy na tym polu) o napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych.
Polityczna przyszłość AKP
Cztery lata w tureckiej polityce to wieczność. Po stronie opozycji nie ma pewności i zgody, kto powinien stanąć do boju o fotel prezydencki w 2028 r. Poza Imamoglu wysokie notowania ma też burmistrz Ankary, którego polityczne korzenie sięgają nacjonalistycznych ugrupowań i który może skuteczniej odbić część wyborców o takich sympatiach. Zaś nowym przewodniczącym największej partii opozycyjnej został kilka miesięcy temu 50-letni Özgür Özel, który ma wystarczająco dużo czasu, by zbudować polityczny kapitał i poparcie wśród członków swojego ugrupowania.
Nie bez znaczenia pozostają także roszady po prawej stronie sceny politycznej. Wspomniana wcześniej Odnowiona Partia Dobrobytu wprawdzie skorzystała z antyizraelskich nastrojów, ale skrajnie prawicowego planktonu jest w Turcji zawsze sporo i wielu partiom tego pokroju nie udaje się skutecznie dotrzeć do wyborców na ostatniej prostej. AKP nadal może mieć potężne zdolności koalicyjne.
W jednym można zgodzić się z Erdoganem. Podczas tradycyjnej „balkonowej przemowy” powyborczej prezydent zaznaczył, że to nie koniec AKP, a punkt zwrotny w jej historii. Z pewnością pojawienie się konkurenta mogącego zawalczyć o przekroczenie 7-procentowego progu wyborczego po stronie islamistycznej będzie wyzwaniem dla AKP, której koalicjantem już dzisiaj jest skrajnie nacjonalistyczna MHP.
Jeśli AKP będzie chciała uniknąć rywalizacji na tym polu w duchu strategii „na prawo od nas tylko ściana”, a opozycyjna CHP będzie kontynuować zwrot na prawo w trosce o konserwatywną Anatolię, to stworzy to dogodną przestrzeń do ekspansji dla lewicowych partii. Przede wszystkim kolejnych wcieleń (po każdym zamknięciu przez sąd od razu zakładana jest nowa) pro-kurdyjskich ugrupowań, których baza wyborcza stale rośnie, dzięki korzystnym dla nich wskaźnikom demograficznym.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.