Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Nie pastwmy się nad Orbanem! Grunt, że 50 mld popłynie do Ukrainy

Nie pastwmy się nad Orbanem! Grunt, że 50 mld popłynie do Ukrainy źródło: flickr.com

Spodziewany przez wielu kryzys został zażegnany: 1 lutego Rada Europejska jednogłośnie zatwierdziła 50 miliardów euro pomocy na przywrócenie funkcjonowania, odbudowę i modernizację oraz integrację europejską Ukrainy. Podjęcie wspólnej decyzji było możliwe dzięki odstąpieniu przez rząd węgierski od wcześniejszego stanowiska, które uzależniało udzielenie zgody od spełnienia różnych warunków. Nie ma sensu triumfować i uznawać tego wyniku za porażkę węgierskiego premiera, raczej należy się cieszyć, że podjęto dobrą decyzję i groźba weta została zażegnana!       

 

W opinii ministra spraw zagranicznych Szijjártó, wynik ten stanowi wielki sukces węgierskiego rządu: „Udało nam się zapobiec sytuacji, w której zamrożone i nieprzekazane dla Węgier środki nagle trafią na Ukrainę.” Osoby zaznajomione z tematem wiedzą, że nie było takiej groźby, pieniądze dla Ukrainy są częścią budżetu UE, a wypłata wstrzymanych na razie miliardów dla Węgier zależy tylko od tego, czy rząd węgierski zajmie się zgłaszanymi wobec niego zastrzeżeniami i podejmie oczekiwane przez UE kroki.

Wynik nadzwyczajnego szczytu zwołanego specjalnie dla Węgier to przede wszystkim sukces 27 państw Unii: pokazał jedność Unii w świecie pełnym kryzysów i konfliktów zbrojnych.

Ten wynik stanowi istotny sukces dla walczącej na śmierć i życie Ukrainy. Tak, bez zagranicznej pomocy finansowej i dostaw broni Ukraina, przy całym swoim heroizmie, nie byłaby w stanie długo utrzymać się w obliczu przeważającej siły rosyjskiego agresora.

Co by to oznaczało? Nie utratę części terytorium Ukrainy, ale utratę jej niezależnej państwowości. Prezydent Rosji, Putin, który otwarcie dąży do przywrócenia Związku Radzieckiego i NATO sprzed 1997 roku, zagroziłby w ten sposób niepodległości swoich zachodnich sąsiadów, przede wszystkim republik bałtyckich, a tym samym całego NATO. Doprowadziłoby to do nowej, jeszcze bardziej niebezpiecznej niż wcześniej zimnej wojny, nad którą zawisłby cień broni nuklearnej.

Zdaniem węgierskiego premiera problem polega na tym, że „Brukselę rozpala gorączka wojenna”, podczas gdy „w Brukseli wszystko powinno kręcić się wokół pokoju.” To może dobrze brzmi, ale jest niepoważne. Wojnę rozpoczęła Rosja, a pokój może zapewnić – nawet w ciągu jednego dnia – nie ponownie wybrany Trump, lecz prezydent Putin, którego reelekcja najpewniej nastąpi za kilka dni.

Zawieszenie broni mogłoby tylko nastąpić wzdłuż obecnych linii frontu: kto uwierzy, że negocjacje mogłyby skłonić Putina do wycofania się z zajętych terenów? Kto uwierzy, że Putin nie wykorzystałby zawieszenia broni do wzmocnienia swojej armii i ostatecznego pokonania Ukrainy?

Rozumieją to wszystkie stolice NATO i UE, za wyjątkiem Budapesztu? „Bruksela”, a raczej Unia Europejska chce trwałego pokoju i tylko Kijów, czyli Ukraina i jej ludność (w tym ponad stutysięczna mniejszość węgierska pozostała na Zakarpaciu) pragnie go bardziej. Decyzja z 1 lutego to nieprzyjemna wiadomość tylko dla agresora.

Według węgierskiego premiera twierdzenie, że Ukraińcy walczą za nas – za Europę, to kompletne nieporozumienie. Oczywiście walczą przede wszystkim o siebie, o swoją niepodległość, ale tak jak w 1939 roku Polska walczyła przeciw zagrażającemu całej Europie agresorowi, tak i wojna obronna w Ukrainie jest wojną wszystkich Europejczyków.

Dotychczasowa blokada przystąpienia Ukrainy do UE i NATO przyniosła rządowi węgierskiemu jeden niewątpliwy sukces: w dniu 8 grudnia 2023 roku ukraiński parlament uchylił paragraf ustawy oświatowej, który w szkołach dla ukraińskich mniejszości narodowych nakazywał powyżej 10 roku życia zmianę nauczania w języku ojczystym na język ukraiński.

Naruszało to pierwszy międzynarodowy traktat niepodległej Ukrainy, a mianowicie podpisaną 6 grudnia 1991 roku węgiersko-ukraińską umowę międzypaństwową, a także konwencje Rady Europy. To właśnie perspektywa przystąpienia do UE skłoniła rząd ukraiński do powstrzymania się od ograniczania praw mniejszości narodowych, które zostały zapisane w odrębnej ustawie w 1992 roku. Ta słuszna decyzja jest zasługą Unii Europejskiej.

Można by powiedzieć, że w tym miejscu następuje happy end, Europa zademonstrowała swoją jedność, zobowiązała się do udzielania Ukrainie stałego (nie zbrojnego) wsparcia przez lata, a Ukraina może trochę odetchnąć. Węgry przestały przeciwstawiać się swoim sojusznikom (przynajmniej w tej kwestii). Tylko od nich zależy rozstrzygnięcie bieżących sporów z Komisją i Parlamentem Europejskim.

Prawa mniejszości narodowych na Ukrainie zostały przywrócone. W dniu 29 stycznia br. ministrowie spraw zagranicznych Węgier i Ukrainy uzgodnili zwołanie komisji mieszanej w celu wyjaśnienia szczegółów i zorganizowania spotkania Orbán-Zełenski.

Nadarza się okazja, aby wykorzystać ten sprzyjający moment i skorygować kurs węgierskiej polityki zagranicznej. Mam wielką nadzieję, że premier Orbán we wspomnianym wywiadzie radiowym nie celowo źle zrozumiał gest ukraińskiego ministra spraw zagranicznych Kułeby, który powiedział, że rząd w Budapeszcie nie jest prorosyjski, lecz prowęgierski.

Odpowiedź Orbána na to była fatalna: „Niech mi tu sąsiedni Słowianie nie imputują o tysiącletnim państwie węgierskim kim tak naprawdę jesteśmy.” Oczywiście, mając w pamięci rok 1849 i 1956, dziwne jest, że Węgrzy nie stają po stronie ofiary rosyjskiej agresji. Ale dlaczego trzeba było przy okazji obrazić sąsiednich Słowian: Słowaków i Serbów, a tym samym również Czechów i Polaków?