PiS rozczarował. Oto dekalog prawicy naszych marzeń
PiS jak w soczewce skupia największe bolączki polskiej prawicy. Aby za 10 lat nie wylądować w politycznym niebycie, prawica musi się zmienić. Przekroczyć historyczne i środowiskowe uwarunkowania. Na zarazę rewolucyjności i woluntaryzmu lekarstwem mogą być tylko źródłowo konserwatywna wiara w moc instytucji i republikańskie przekonanie o wspólnocie politycznej, która jest budowana przez podmiotowych obywateli. Pora skończyć z prawicą antyliberalną, antysalonową, paternalistyczną i wodzowską.
Esej pochodzi z 63 numeru czasopisma idei „Pressje” zatytułowanego „Nieimperialne mocarstwo”. Całą tekę za darmo pobierzesz tutaj. Tekst powstał przed wyborami 15 października 2023 roku.
Partia wyczerpana władzą
PiS zawiódł swoich propaństwowych wyborców. Szczerzy konserwatyści i republikanie zgrzytali zębami, gdy śledzili ostatnie 8 lat rządów prawicy. Ambicje były wielkie, ale efekty małe. Projekty były duże, ale ich realizacja mizerna. Za dużo było siekiery i młota, za mało śrubokrętu i skalpela.
Interesy Polski dla PiS-u były ważne, ale interesy partii okazały się najważniejsze. Wielu w ogóle ten podział wydawał się sztuczny. Ludzi małych i pazernych było na pęczki, osoby nietuzinkowe ginęły w tłumie.
Miało być przecież inaczej. Na PiS-owskich kongresach przed dojściem do władzy królowali błyskotliwy intelektualiści. Wybrzmiewały niebanalne tezy. Sam Kaczyński nieraz udowadniał, że jego diagnozy są przenikliwe, a rekomendacje wychodzą poza schematy.
Zresztą w PiS-ie nie brakuje profesorów i intelektualistów, którzy widzą dużo, czytają na bieżąco, piszą ciekawie. Mimo tego podczas sprawowania władzy więcej niż o realizacji szczytnych idei rozmawiano o spółkach Skarbu Państwa.
W czasach opozycji PiS zarzucał Platformie butę i arogancje. Domagał się poszanowania praw opozycji. Gdy doszedł do władzy, uznał, że na szacunek władzy opozycja musi zasłużyć. Za to jej krytyka była totalna i nieustająca. W TVP można było zobaczyć przekaz, którego często wstydzili się sami członkowie rządzącej partii nie tylko przed znajomymi, ale i samym sobą.
Reformatorski impet początkowo przykrywał niedostatki, dlatego wielu machało ręką. Na tle nic-nie-mogę Platformy pojawiło się wszystko-mogę PiS-u. Dla Polaków kochających konkretne działania, a nie abstrakcyjne procedury PiS był opcją więcej niż znośną. Przedstawiał rozwiązanie każdego problemu, choć przeważnie doraźne, najczęściej kulawe.
Gdy łata się odkleiła i woda znowu wpływała do łódki, przeklejał następną. Jeśli na drodze stawało prawo czy budżet, PiS omijał je. Kiedy stawiała się Unia czy opozycja, dodawał gazu. Gdy bezskutecznie uderzano głową w mur, wnioskowano, że widocznie wzięto za słaby rozbieg. Walka z imposibilizmem wymagała ciągłego rewolucyjnego wzmożenia. Na systemowe myślenie nie było ani czasu, ani chęci. To powodowało systemowy adhokizm.
Wielu to wybaczało, bo jednak przyszła godnościowa rewolucja. Uszczelnienie VATu (największy propaństwowy sukces PiS-u) pozwoliło włączyć gospodarcze silniki, o istnieniu których wielu nawet nie słyszało. Wsparcie 500+ stało się perłą w koronie, ale bezpośrednich transferów było znacznie więcej.
Mija druga kadencja PiS-u. Dla wszystkich zatroskanych o polskie państwo jest to wyraźne gorsza od pierwszej. Obserwujemy więcej sporów niż reform. Więcej intryg niż sukcesów. Po drodze wyparowały pomysły, uleciały idee.
Można odnieść wrażenie, że wszystko, co PiS miał najlepszego do pokazania, już się wydarzyło. Reformy, które miał przeprowadzić, przeprowadził, a projekty, które miał zacząć, zaczął. Po 8 latach widać koncepcyjną pustkę.
Obecnie za programowe Wunderwfaffe uchodzi waloryzacja świadczenia z początku pierwszej kadencji. Ci ambitniejsi dłubią swoje wąskie poletko, ale uznali że nie mają już siły przepychać się z większymi tematami. Wiedzą, że nie ma to sensu.
Brakuje też popytu z góry, innych sprzyjających okoliczności. Hamuje ich więc swoisty imPiSibilizm. PiS gra co prawda mecz, ale jedzie na oparach. Zamiast długich progresywnych piłek, graa do „najbliższego”. Zamiast strategii, czysta improwizacja. Gdy brakuje tlenu, kopie do łydkach i ciągnie za koszulkę. Nie mia ani świeżości, ani entuzjazmu.
Lepsza prawica jest możliwa
Zdaniem republikańsko nastawionej prawicy PiS nie zdał egzaminu. Sukcesy okazały się punktowe, za to porażki systemowe. W efekcie Polska nie wstała z kolan, nie została podmiotowym państwem opuszczającym cywilizacyjne semiperyferia.
Nie zamieniliśmy dykty na solidniejszy materiał. Nie zrezygnowaliśmy ze snopowiązałki jako łącznika różnych obszarów naszego państwa. Przede wszystkim Polska nie jest po 8 latach państwem bardziej konserwatywnym. Wręcz przeciwnie. Sekularyzacja przyspieszyła, młodzież się liberalizuje, dzieci się nie rodzą, rodziny się rozpadają. Poczucie narodowej wspólnoty podmywa plemienna polaryzacja.
Niezależnie od wyników wyborów w Polsce prawica powinna udać się na mentalną ławkę rezerwowych. Odpocząć, naładować baterie, zobaczyć boisko z innej perspektywy, a potem wrócić z nowym pomysłem na grę. Dobrze zrobiłoby to Polsce, ale i samej prawicy. W obecnej formie, gdyby PiS się wygrał po raz trzeci, groziłoby to totalną degeneracją, która do prawicy może zniechęć wszystkich poza najwierniejszym elektoratem.
Dziś głównym zapleczem PiS-u jest generacja, która powoli schodzi ze sceny. W młodszym pokoleniu Zjednoczona Prawica nie ma czego szukać. Każdego roku umierają roczniki, w których PiS odnotowywał absolutną dominację.
Co roku dowód osobisty otrzymuje z kolei pokolenie, które w swojej masie prawicy nie znosi. Demografia będzie dla konserwatystów bezlitosna. Potrzebne są fundamentalne zmiany. Nie chodzi jedynie o ideowe odświeżenie, ale także o kadrową rewolucję i moralną odnowę. Jeśli to się nie wydarzy, prawicę w Polsce czeka równa pochyła.
Prawicowy renesans w 10 punktach
Na czym zmiana ma polegać? Jak głęboko ją przeprowadzać? Poniżej prezentuję 10 zasad, których republikańska prawica oparta na chrześcijańskich wartościach powinna się trzymać.
Republikańska, a nie rewolucyjna
Po pierwsze, w oczy najbardziej kłuje upadek standardów. Przed dojściem do władzy nie były one wysokie, ale w wielu obszarach PiS jeszcze je obniżył. Najbardziej jaskrawą patologią jest upartyjnienie państwa. W III RP wysokie stanowiska zazwyczaj obsadzali partyjni nominaci, ale PiS upartyjnił nawet średni szczebel kolejnych instytucji. Liczba upartyjnionych stanowisk była odwrotnie proporcjonalnie do jakości kadr.
Nie mogło być inaczej, skoro główne kryterium stanowiła partyjna lojalność. Przed PiS-em ministerstwa przychylniej patrzyły na zaprzyjaźnione organizacje, ale za PiS-u dużą kasę dostawały organizacje nie tylko swoje, ale takie, które nie miały żadnego dorobku, założone za pięć dwunasta. Przed PiS-em spółki wspierały finansowo eventy, na którym zależało politykom. Za PiS-u Orlen finansuje spoty polityczne bezpośrednio uderzające w politycznego rywala partii.
Po drugie, polityczna korupcja. Zjawisko „zblielaniny” wejdzie na stałe do słownika pojęć III RP. Z nią jest związany system awansu opartego na klientelizmie. Tego zjawiska oczywiście PiS nie wymyślił, ale znacząco udoskonalił. Obecnie kluczowym zasobem awansu jest właściwe podwiązanie pod wpływowego polityka, a nie osobiste talenty i zasługi.
Po trzecie, brak pokory był rażący. Słowa „przepraszam” i „pomyliliśmy się” padały niezwykle rzadko. Przyznanie, że opozycja miała w czymś rację – nigdy. Pójście w zaparte – bardzo często. Grzechów można wskazać zdecydowanie więcej.
Większość wynikała z podstawowej przyczyny – między interesem publicznym a interesem partii postawiono znak równości. Zamiast IV RP otrzymaliśmy, jak zauważył swego czasu Jarosław Flis, IX RP, czyli III RP do kwadratu.
Prawica odwołująca się do chrześcijańskich wartości i republikanizmu nie może tolerować takich praktyk, bo są one zaprzeczeniem idei dobra wspólnego. Państwo nie może być własnością rządzącej partii. PiS jeszcze bardziej zdewaluował szacunek do państwa i instytucji.
Wyrazista, a nie plemienna
Chrześcijańska prawica nie może opierać całej swojej polityki na paliwie polaryzacji. Nie może traktować przeciwnika politycznego jak śmiertelnego wroga. Pielęgnować zasadę: „Słychać wycie? Znakomicie!”.
Polityka jest przestrzenią sporu i konfliktu, ale czynienie z nienawiści do politycznego oponenta jedynego modus operandi jest wyrazem bezradności. Szczególnie kole to w oczy po 8 latach rządów. Taka strategia zapewne przynosi krótkotrwałe zyski, ale okazuje się destrukcyjna dla fundamentów wspólnoty politycznej – jej wewnętrznej, ale i zewnętrznej siły.
Odejście od polaryzacji, jako głównego paliwa polityki realizowanej przez konserwatystów, nie oznacza rezygnacji z poglądów, politycznej pryncypialności, nie musi przeradzać się w kicz ponadpartyjnego pojednania.
Nie musi także oznaczać oddania zwycięstwa walkowerem. Osłabiając wyborczą mobilizację, otwiera bowiem okna możliwości, których dziś prawica nie ma. Przede wszystkim będzie tworzyć zdolność koalicyjną, która jest minimalna.
Realny wydaje się scenariusz zwycięstwa PiS-u w wyborach, po których nie będzie on w stanie stworzyć rządu. Wyhamowanie polaryzacji będzie dawało przestrzeń do politycznej gry z różnymi partiami. Żeby do tego doszło, prawica musi wyjść z politycznej jaskini.
Subsydiarna, a nie paternalistyczna
Centralną ideą katolickiej nauki społecznej jest subsydiarność. Władza powinna pomagać tylko tam, gdzie jest nieodzowna, a decyzje powinny być podejmowane na jak najniższym szczeblu. Przede wszystkim podstawowym założeniem KNS-u jest odpowiedzialność ludzi za swoje decyzje. Tymczasem rządząca prawica ma tendencję do paternalizmu – traktowania społeczeństwa jak podopiecznych, którzy sami nie są w stanie podjąć właściwych decyzji.
Relacja między władzą a społeczeństwem staje się dla prawicy relacją między ojcem a dziećmi. Odbiera to ludziom podmiotowość i nie buduje podwalin pod dojrzałe społeczeństwo obywatelskie. Za nim idzie centralizacja i rozszerzenie zakresu władzy ponad to, co niezbędne. W efekcie władza staje się wszechobecna, a jednocześnie nieskuteczna, bo rozprasza swoje ograniczone zasoby – kto szeroko łapie, słabo ściska.
Wzmocnienie subsydiarności jest potrzebne także z 2 pragmatycznych powodów. Po pierwsze, zwiększyłoby wiarygodność krytyki centralizmu i ekspansji władzy UE, którą słyszymy – i słusznie – z ust PiS-owskich europarlamentarzystów.
Powoływanie się na traktatową zasadę subsydiarności jest mniej wiarygodne, jeśli na domowym poletku tej idei nie wciela się w życie. Po drugie, jeśli marzymy o prawicy atrakcyjnej dla młodszego wyborcy, to nie ma nic gorszego od taniego paternalizmu, który zabija oddolne inicjatywy i społeczny aktywizm.
Konserwatywna, a nie antyliberalna
Obecna prawica z liberalizmu zrobiła chochoła i worek treningowy. Od lat 90. określenie „liberalny” brzmi na prawicy jak obelga, a przede wszystkim antyteza myśli konserwatywnej. Niesłusznie. Choć krytyka liberalizmu z pozycji konserwatywnych w wielu miejscach jest zasadna, to trzeba pamiętać, że nasza cywilizacja wiele mu zawdzięcza.
Co więcej, prawica dziś sama powołuje się na konieczność respektowania wolności słowa, krytykując np. poprawność polityczną. Powołuje się na wolność religijną, krytykując pomysły rugowania religii ze sfery publicznej. Tym samym odwołuje się do praw zrodzonych przez myślicieli liberalnych.
Uderzając w liberalizm, PiS podważa zarazem swoją wiarygodność. Prawica powinna więc bardziej selektywnie pochodzić do liberalnego dorobku, akcentować to, co wartościowe, i odrzucać to, co szkodliwe.
Delikatne otwarcie na liberalizm będzie sposobem odzyskania młodego pokolenia. To, co dzieli liberałów i konserwatystów, to podejście do wspólnoty. Tym, co łączy, jest podejście do człowieka oparte na osobistej odpowiedzialności za podejmowane decyzje. Prawica nieobrażona na liberalizm to prawica bardziej atrakcyjna dla młodych.
Instytucjonalna, nie woluntarystyczna
Na PiS-owskiej prawicy istnieje powszechna wiara w sprawcze jednostki oraz powszechne zwątpienie w siłę instytucji i reguł. Wystarczy wstawić odpowiedniego człowieka w odpowiednie miejsce, a państwo naprawi się samo. Niechęć prawicy do procedur wynika z niechęci do krępowania sobie rąk. Pełny woluntaryzm miał być sposobem na imposybilizm.
Można było odnieść wrażenie, że gdy ministrowie przychodzili na Nowogrodzką poskarżyć się na rzeczywistość, słyszeli rekomendację: „Masz mieć w dupie paragrafy, Ryba! Masz być jak Tommy Lee Jones w Ściganym!”. Z perspektywy czasu możemy wnioskować, że politycy gremialnie odpowiadali: „Będę!”.
Okazało się jednak, że imposybilizm nie był przełamywany. Był za to przyczyną wielu patologii. Prawica musi więc ograniczyć dyktat woli i postawić na mozolne budowanie instytucji. To właśnie suma oddolnej dłubaniny przynosi efekt, bo często nie ma nisko wiszących owoców do zerwania. Żeby zaczęły działać poszczególne systemy, trzeba ograniczyć by-passy.
Ręczne, punktowe interwencje nieraz wykoślawiały przyjmowane strategie. Powodowały, że stawały się one nic nieznaczącym świstkiem papieru. Ograniczenie zarządzania kryzysowego na rzecz zarządzania strategicznego to kluczowe wyzwanie na odcinku budowania sprawnego państwa.
Instytucjonalizm wymaga także, a może przede wszystkim, ciągłości. To istota konserwatywnego myślenia na temat państwa, która stoi w kontrze do woluntarystycznego zapału polskiej prawicy.
Awangardowa, a nie epigoniczna
Dziś to w obszarze kultury rozgrywa się decydująca o ideowym obliczu Polski i Zachodu wojna, dlatego w tej rozgrywce trzeba być maksymalnie przygotowanym, skoncentrowanym i pomysłowym. Ostatnie lata dowiodły, że prawica nie chce lub nie potrafić podjąć gry z rzeczywistością. Jej produkty zbyt często były przaśne i siermiężne.
W świecie zdominowanym przez antykonserwatywne trendy (z wokeizmem na czele) należy poruszać się z gracją łyżwiarza figurowego, a nie słonia w składzie porcelany. Kulturowa oferta TVP jak w soczewce oddaje fundamentalny problem. Prawica stworzyła ofertę atrakcyjną tylko dla swojego wiernego, starszego elektoratu. Nie potrafi i chyba nie chce tworzyć czegoś interesującego dla nieprzekonanych.
Wszystkie, nawet wysokobudżetowe produkcje stworzone przez prawicę nawiązują melancholijne do estetyki naszych ojców i dziadków. Nie istnieje chęć przekazywania starych wartości w nowej estetyce. To epigonizm w czystej postaci. Prawica nie potrafi szukać nowych, estetycznych form, którymi zachęci młodsze pokolenie.
Prawica musi także inteligentnie rozgrywać wojny kulturowe. Nie powinna dawać łatwych pretekstów, aby zaszufladkować ją jako przemocową lub nieempatyczną. Niestety we współczesnym, coraz bardziej progresywnym świecie częściej trzeba przekonywać środkami wyrazu drugiej strony.
Sprawnie poruszać się w innym kodzie kulturowym, aby odwracać jego znaczenia i w ten sposób przyciągać do swoich wartości. Tylko prawica posługująca się awangardą może wywierać kulturowy wpływ.
Problem słabości poruszania się w świecie współczesnej kultury nie jest przypadkowy. To konsekwencja defensywnej postawy budowania wieży z kości słoniowej, własnej safe space, miejsca, w którym najwierniejsi będą się czuli dobrze, jednak bez ambicji gry o ludzi ulepionych z innej gliny.
Intelektualnie suwerenna, a nie wiernopoddańcza
Polskie partie od lat redukują wewnętrzną dyskusję. Idą w monoprzekaz. Gubią po drodze nietuzinkowych ludzi, dla których partyjna mowa-trawa uwłacza ich godności. Nie inaczej jest na prawicy. Warto przypomnieć, że nie zawsze tak było.
Nawet w PiS-ie na początku pluralizm był większy. Można było usłyszeć różne głosy, różne tony. Na przestrzeni lat intelektualnie niezależni odpadali. Dziś wszystko jest spójne, zwarte, jak od linijki. Ponoć tak być musi, bo tego potrzebują wyborcy.
Przykłady zza granicy temu przeczą. Nie wszędzie partie przypominają zdyscyplinowaną armię, a dyskusje programowe odbywają się tylko za zamkniętymi drzwiami. Odbudowa wewnętrznego pluralizmu jest na prawicy nieodzowna. Prawica, także w Polsce, jest wielonurtowa i powinno to znaleźć swoje odbicie w polityce partyjnej.
W tradycji republikańskiej polityka nie powstaje na drodze iluminacji partyjnego wodza, który przekazuje swoje złote myśli czołobitnym poddanym. Jest wynikiem starcia silnych osobowości, ludzi intelektualnie suwerennych, którzy starają się stworzyć możliwie najlepsze rozwiązania na drodze zaciętej politycznej dyskusji. Z tych samych konserwatywnych, republikańskich i chrześcijańskich pryncypiów można dochodzić do zupełnie odmiennych propozycji.
Polska prawica powinna być bogata pluralizmem nurtów, a nie biznesowych koterii. Będzie to zachęcało nowych wyborców do głosowania, stymulowało do intelektualnego fermentu. Przede wszystkim będzie tworzyło przestrzeń dla nowych osób, intelektualnie niezależnych.
Takich ludzi dziś potrzebuje prawica, ale nie przyjdą, jeśli intelektualna suwerenność będzie karana, a nie nagradzana. Owszem, partia to nie klub dyskusyjny, ale nie jest to również karne wojsko, gdzie wykonuje się jedynie rozkazy.
Ludowa, a nie antysalonowa
PiS chwali się, że karmi głodnych, dotuje biednych, daje siłę słabszym. Na tym odcinku prawica odnosi duże sukcesy. Jej rządy były swoistą rewolucją godności, ale wsparcie tych, którzy tego potrzebują, często idzie w parze z populistyczną antyestablishmentową retoryką, która angelizuje lud i diabolizuje elity. Nad PiS-em częściej niż duch brata Alberta unosi się swąd Jakuba Szeli. To niebezpieczny kierunek.
Krytyka elit ze strony prawicy często ma charakter totalny. Krytykuje się nie poszczególne osoby i zachowania, ale elity jako takie za ich degenerację i brak lojalności wobec Polski. Taka diagnoza to igranie z ogniem i granie na najniższych instynktach. Wprowadza systemowy i klasowy antagonizm.
Jest on nie do pogodzenia z katolicką nauką społeczną, a także ideą narodową, bo osłabia społeczeństwo. Polacy, jak każdy inny naród, potrzebują elit i inteligencji.
Przecież obok liberalnego powstał również prawicowy salon niemający wiele wspólnego z kulturotwórczym etosem elit. Prawica nie może zrezygnować ze swojej ludowej tożsamości, ale jednocześnie nie może dalej straszyć liberalnym mainstreamem.
Ambitna, ale antyromantyczna
Prawica często myśli o sobie jako twardo stąpającej po ziemi, realistycznej, odrzucającej myślenie życzeniowe, ale w politycznej praktyce ma duże skłonności do romantycznej polityki pustych gestów i symboli. To tworzy swoistą prawicową wersję sygnalizacji cnoty, szczególnie w polityce międzynarodowej.
Podkreślanie przy okazji różnych problemów publicznych, co się zrobiło, a nie jaki efekt przyniosło, jest dla prawicy charakterystyczne. Pozwala ukryć to, że nie dowozi wyników. Rządząca prawica często nie myśli kategoriami skuteczności, ale dawania świadectwa prawdzie.
Gdyby prawicę rozliczać z realizmu, trzeba by zapytać, ilu ludzi 8-letnie rządzy przekonały do konserwatyzmu. Ile idei i diagnoz weszło do powszechnego słownika. Wynik musiałby być skromny.
PiS pewnie pokazałby miliony wydawane w różnych konkursach i dotacjach. Trzeba by mu przyznać rację – wiele robiono, ale bez efektów. Kryterium skuteczności na prawicy powinno mieć większe znaczenie nie tylko wtedy, gdy mowa o walce między- i wewnątrzpartyjnej, ale przede wszystkim na odcinku polityki państwa.
Demokratyczna, a nie tylko godnościowa
Dużym problemem prawicy jest syndrom oblężonej twierdzy. Zamiast inkluzywnej zasady „kto nie przeciwko nam, ten z nami” pojawia się realizowano sekciarskie „kto nie z nami, ten przeciwko nam”. Różnica semantyczna niewielka, ale w efektach potężna. Prawica sprawia wrażanie, że posiada monopol na prawdę, a zewnętrzny świat jest wrogi, bo nic dobrego nie ma do zaproponowania.
Oczywiście totalnej krytyki nie brakowało, ale gdy budowano odporność, zatracono zdolność wyłapywania krytyki konstruktywnej, rzeczowej, a nawet życzliwej. Podejście do różnych form konsultacji publicznych to najlepsza egzemplifikacja problemu. Pojawiające się głosy ignorowano, nawet jeśli nie były sprzeczne z celem ustawy.
Prawica budowała swoją legitymizację na byciu blisko ludzi. Wchodziła w rolę trybuna ludowego, ale po piłsudczykowsku realizowała politykę „dla Polaków wszystko, z Polakami nic”. PiS ludu broni, ale ludowi nie ufa. Jego rządy były rewolucją w obszarze bytowym, ale nie politycznym.
PiS spuszczał po brzytwie społeczne inicjatywy, których w pełni nie kontrolował. Ignorancja mieszała się z arogancją. I nieraz za to płacił. Pewność siebie była często tak duża, że nie widziano oczywistych zagrożeń. Kierunek polityki i decyzję zmieniano nie pod wpływem argumentów, ale wtedy, kiedy nie było innego wyjścia.
Czy taka prawica ma szansę wygrać?
Powyższe propozycje są idealistyczne, ale nie utopijne. W wielu państwach na świecie funkcjonują formacje działające na innych zasadach. Dowodzi to, że grzechy i zaniedbania polskiej prawicy nie wynikają z praw przyrody, ale wadliwych postaw, założeń nieprzepracowanych historycznych uwarunkowań.
Zaproponowany dekalog to wskazówka, jak iść do przodu. Nawet jeśli zarysowany cel jest bardzo daleko, kiedyś trzeba w końcu obrać dobrą ścieżkę.
Podkreślmy jednak wyraźnie, że problemem prawicy nie jest PiS. Jego praktyki nie są źródłem, ale przejawem problemu. PiS to partyjna reprezentacja polskiego, prawicowego umysłu. Ucieleśnia jego nawyki, założenia i emocje. Kaczyński nie budował partii wedle własnych pragnień, ale życzeń prawicowego świata, dlatego prawica naszych marzeń nie powstanie, jeśli w całym prawicowym ekosystemie nie będzie presji na zmiany.
Tymczasem najgorsze, co się wydarzyło w prawicowym obozie, to nie polityczna praktyka, ale pogodzenie się z tym, że lepiej nie będzie. Prawicowi dziennikarze, recenzując nieprawicowe rządy, stawiali im wymagania, podnosili poprzeczkę, zadawali trudne pytania. Wobec rządów, którym sprzyjali, rezygnowali z oczekiwań innych niż pogonienie drugiej strony.
Na prawicy królowała rewanżystowska emocja. Skoro na nas się III RP wyżywała przez wiele lat, to jak w wojsku teraz my będziemy naszym oponentom szykować ścieżkę zdrowia. Wyższe standardy? Gdy wyeliminujemy przeciwnika, wtedy pomyślimy. Prawicowy komentariat zrezygnował z krytycznych recenzji wobec władzy, kontynuował ją dalej wobec opozycji, jakby po 2015 r. nie dokonała się żadna polityczna zmiany warty. Za rewanżyzmem czy finansową zależnością kryło się coś jeszcze.
Zdaje się, że po latach prawica przestała marzyć, że inna polityka jest możliwa. Głęboko zinternalizowała diagnozę, że tutaj Wersalu nie będzie. Jedyną polityczną stawką w grze nie jest pytanie, jaka Polska, ale czyja Polska. Skoro ludzie będący blisko władzy nie tworzą presji na zmiany, trudno oczekiwać, żeby Zjednoczona Prawica ją przeprowadzała.
Tymczasem prawica musi mieć dziś wyższe standardy od pozostałych. Dlaczego? Bo mniej może, a świat staje się coraz mniej przychylny konserwatystom. Coraz częściej prawica znajduje się na cenzurowanym. Coraz bardziej spycha się ją na margines, chyba że reprezentuje ten nurt konserwatyzmu, który przez mainstream jest najbardziej pożądany – konserwatyzm bezobjawowy.
Progresywne przyspieszenie w świecie Zachodu, do którego Polska należy, oznacza, że prawica, aby przetrwać, nie może dawać łatwych pretekstów do delegitymizacji. Skoro „na dzień dobry” zaczyna od -5 punktów za poglądy, to musi je nadrobić w innych konkurencjach. Można się zżymać, że jest to nie w porządku, ale albo podejmie się rękawicę, ale wypadnie z gry i stoczy na margines historii.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.