Andrzejczak, Gawryluk, Stanowski. Prezydencka giełda nazwisk ujawnia tęsknotę za nowym rozdaniem
Kolejne plotki o nieoczywistych kandydatach w prezydenckim wyścigu zwiastują oczekiwanie, że wybory prezydenckie zmienią dotychczasowe reguły gry oparte o duopol PiS vs. anty-PiS. „Trzeci kandydat” może odnieść sukces lub porażkę, ale niemal na pewno wymusi na zwycięzcy większy dystans względem partyjnych klisz. Jest szansa, że pozytywnie wpłynie na kształt kolejnej prezydentury nawet wówczas, gdy ostatecznie zwycięży kandydat rządzącego centrolewu lub głównej partii opozycji. Stawka jest wysoka, bo następca Andrzeja Dudy nie tylko powinien skutecznie przeprowadzić wyczekiwany ustrojowy reset, ale też stać się strażnikiem rozwojowych inwestycji w obronność, CPK i energetykę jądrową.
Za nieco ponad dwa miesiące w Polsce odbędą się największe i najbardziej angażujące dla partyjnych struktur wybory: głosowanie samorządowe. W jego ramach których wybierzemy blisko 2,5 tys. włodarzy (wójtowie, burmistrzowie, prezydenci), blisko 40 tys. radnych gminnych, 8 tys. radnych powiatowych i ponad 550 deputowanych sejmików wojewódzkich.
Chociaż to zdecydowanie największa „polityczna operacja”, a i głosowanie niezwykle istotne dla naszego codziennego życia – na dziś wydaje się zupełnie nieobecne w zbiorowej wyobraźni. Podobnie rzecz ma się z wyborami do Parlamentu Europejskiego, które czekają nas na początku czerwca.
Jeszcze krótko po październikowych wyborach wydawało się, że właśnie polityka europejska, wizja renegocjacji traktatów i stosunek do kontrowersyjnych unijnych kierunków rozwoju będzie polem nowego sporu między centrolewicową koalicją rządzącą a coraz bardziej suwerennistyczną opozycją.
Wraz z krajowymi bitwami o media publiczne czy mandaty Wąsika i Kamińskiego – agenda europejsko-suwerennistyczna również zeszła na dalszy plan. Jednocześnie od kilku dni emocje rozpala giełda nazwisk wokół wyborów, które czekają nas dopiero latem 2025 roku. Za 17 miesięcy. W polityce – to epoka. A jednak.
Galeria pretendentów nieoczywistych
W piątek – w bezpiecznej formule „pół żartem, pół serio” – swoje aspiracje w wywiadzie z prezydentem Dudą ogłosił Krzysztof Stanowski. Jakkolwiek jego deklarację można postrzegać jako chwyt promocyjny lansujący start Kanału Zero, to wywołała ona i tak spore emocje.
Tym większe, że dzień później gospodarz nowego projektu „przedstawił” swojej publice gen. Rajmunda Andrzejczaka, który ma być wedle twórców Kanału największą niespodzianką i gwiazdą projektu. To musi budzić pewne zaskoczenie, biorąc pod uwagę jego dotąd raczej niszową rozpoznawalność.
Wróciły i wypłynęły na światło dzienne krążące od jakiegoś czasu plotki o politycznych aspiracjach byłego szefa Sztabu Generalnego. O ich popularności w dawnym obozie rządzącym przypomniał red. Jacek Gądek z gazeta.pl. Rozgorzały one po telewizyjnym wywiadzie generała w amerykańskiej telewizji dokładnie rok temu. W reakcji nań pojawiły się w sferze medialnej pierwsze takie sugestie, a kilka dni po telewizyjnym występie, 11 lutego 2023 roku – ktoś zarejestrował domenę andrzejczak2025.pl .
W poniedziałek stawkę podbiła Polityka Insight , informując o spekulacjach, jakoby w wyborach prezydenckich wystartować miała dziennikarka Polsatu, Dorota Gawryluk. Na wiarygodność tej historii składać się ma jej nowy format telewizyjny „Lepsza Polska”, niedawny list właściciela stacji Zygmunta Solorza-Żaka apelujący do mediów o wzięcie odpowiedzialności za obniżenie poziomu emocji politycznych, ale też i obecne od lat 90. w polskiej polityce przekonanie, że rzekoma „partia Solorza-Żaka” należy do najtrwalszych i ponadpartyjnych składowych polskiej sceny politycznej.
Nie da się wykluczyć, że wszystkie te spekulacje to po prostu sprawne i odważne zagrywki marketingowe mające zapewnić rozgłos nowym medialnym produktom. Nawet jeśli, to jednak ich rację bytu gwarantuje leżąca u podstaw popularności plotek całkiem realna emocja – poczucie zmęczenia kształtem sceny politycznej, diagnoza wypalenia jej dotychczasowego kształtu i oczekiwania, by wybory prezydenckie przemodelowały scenę polityczną.
Od Kwaśniewskiego do Hołowni
Zastanówmy się, dlaczego tak się dzieje. Historycznie to właśnie wybory prezydenckie w Polsce mają istotny potencjał modelowania sceny politycznej. Tak było w roku 1995, gdy rozpoczęły „epokę Kwaśniewskiego” i przypieczętowały sojusz establishmentów – postkomunistycznego i części postsolidarnościowego – na rzecz konsensusu euroatlantyckiego.
Tak było w 2005, gdy niespodziewany sukces śp. Lecha Kaczyńskiego unieważnił scenariusz rządów PO-PiS-u i ufundował nowy podział polskiej sceny politycznej. Tak stało się wreszcie w roku 2015, gdy 20-procentowy wynik Pawła Kukiza trwale osłabił Platformę Obywatelską, a jeszcze bardziej zaskakujący tryumf Andrzeja Dudy rozpoczął epokę samodzielnych rządów PiS, które przez wcześniejsze 8 lat postrzegano jako partię niezdolną do przejęcia władzy.
Również wyborom 2020 roku blisko było do momentu przełomowego. Wyniki Trzaskowskiego i Hołowni wieszczyły zmianę pokoleniową po stronie ówczesnej opozycji. Nie jest tajemnicą, że lider Polski 2050 upatrywał szans swojej kandydatury w zmęczeniu duopolem, a i obecny prezydent stolicy, by osiągnąć wynik powyżej 10 mln głosów, zdecydował się na zdystansowanie od Donalda Tuska.
Tamte wybory doprowadziły do sondażowej mijanki formacji byłego gospodarza „Mam talent” z Platformą Obywatelską, która niejako przymusiła Donalda Tuska do powrotu do krajowej, partyjnej polityki. Patrząc z szerszej perspektywy – bez 14% poparcia dowiezionego przy rekordowej frekwencji przez Trzecią Drogą polityczna zmiana 15 października 2023 zapewne by się nie wydarzyła.
W 2025 nie ma naturalnych pretendentów
W wyborach następcy Andrzeja Dudy brakuje naturalnego pretendenta do zwycięstwa. Jak pokazał niedawno sondaż pracowni IBRiS – po stronie rządzących łeb w łeb idą dziś Szymon Hołownia i Rafał Trzaskowski. Pierwszy przeżywa moment wzrostu popularności i zaufania, ale trwałość tego trendu wydaje się stać pod znakiem zapytania.
Trzaskowski ma dziś na głowie wybory prezydenckie w Warszawie i wydaje się raczej biernie oczekiwać na rozwój wypadków. Obaj panowie obecni w wyścigu w 2020 roku nie gwarantują na pewno efektu świeżości, który za półtora roku może być podstawowym oczekiwaniem sporej grupy wyborców.
Ostatnie tygodnie przynoszą też wzrost popularności pogłosek o nawrocie prezydenckich aspiracji Donalda Tuska, który miałby być chętny na wygryzienie obu młodszych kandydatów swojej strony polsko-polskiego sporu. Jakkolwiek nie sposób tego scenariusza wykluczyć, to konsekwencje jego realizacji zmniejszają jednocześnie jego prawdopodobieństwo . W razie ewentualnego sukcesu Tuska trudno bowiem wyobrazić sobie alternatywne przywództwo, które zagwarantowałoby czteropartyjnej koalicji centrolewu minimalną sterowność.
Czarnek czy Magierowski, czyli PiS w pułapce nierozstrzygalnej alternatywy
Jeszcze bardziej nieoczywista jest sytuacja w obozie opozycyjnym. Tak Beata Szydło, jak i Mateusz Morawiecki zdają się cierpieć na ten sam deficyt świeżości, co Hołownia i Trzaskowski. Jakkolwiek za 1,5 roku spora grupa wyborców Koalicji 15 Października może czuć pewne rozczarowanie, to akurat i Hołownia, i Trzaskowski nie będą twarzami tego rozczarowania tak wyrazistymi, jak twarze byłych premierów „dobrej zmiany”.
Wydaje się więc, że prawica skazana jest na eksperyment. Według mnie możliwe są dwa scenariusze. Bardziej prawdopodobny zdaje się ten idący z duchem czasów, każący stawiać na liderów wyrazistych, jednoznacznie suwerennistycznych i budujących się w ostrej kontrze do lewicowej rewolucji.
Wśród pierwszoligowych polityków prawicy do tej roli wydają się nadawać Przemysław Czarnek czy Patryk Jaki. To politycy tacy jak oni mają szansę przeprowadzić ostatecznie polską prawicy przez transformację, która przeżyły już amerykańska, francuska czy włoska scena polityczna. Czy nam się to podoba czy nie, wszędzie tam rozmemłane centroprawice zastąpili wyraziści i znienawidzeni przez establishment liderzy tacy jak Trump, Le Pen czy Meloni.
Problem jednak w tym, że takim nazwiskom w polskich warunkach na dziś trudno chyba będzie walczyć o 50%+1 głos. Jak dotąd prawica osiągała te sukcesy, prezentując kandydatów akceptowalnych dla politycznego centrum. Takimi byli wszak zarówno Lech Kaczyński, jak i dwukrotnie Andrzej Duda. Czasy się zmieniają, ale chyba nie aż tak szybko.
Z tego powodu alternatywą wydaje się próba powtórzenia manewru z 2015: bądź to wylansowanie kandydata „młodego, przystojnego i dynamicznego”, a więc umownych Tobiasza Bochańskiego czy Kacpra Płażyńskiego, bądź też próba poszukania kandydata „o formacie prezydenckim” poza typowym partyjnym zasobem. Symbolem takiej ścieżki niech będzie powracający co i rusz pomysł wystawienia Marka Magierowskiego – byłego dziennikarza i rzecznika Andrzeja Dudy, dziś ambasadora w Waszyngtonie.
Problem PiS polega na tym, że umowny Czarnek prezydentem raczej nie zostanie, bo nie przekona do siebie w drugiej turze elektoratu centrum. Umowny Magierowski wyborów nie wygra, bo nie wywoła wystarczającego entuzjazmu i zaangażowania aktywu i wyborczej bazy.
To, co chociaż w teorii możliwe w polityce parlamentarnej – gra na dwóch fortepianach – w wyborach prezydenckich wydaje się mało realne. Biorąc zaś pod uwagę, że wybory prezydenckie w naturalny sposób będą punktem kulminacyjnym walki o kształt prawicy po epoce przywództwa Jarosława Kaczyńskiego – prawica może wyjść z nich wyjątkowo poobijana.
Polska nie jest skazana na prezydenta centrolewu
Kolejnym aspektem, który czyni dyskusję o potencjalnych kandydatach 2025 tak pasjonującym, jest kontekst wyników głosowania w październiku 2023. Z jednej strony mieliśmy do czynienia z bezprecedensową frekwencją, która zaprowadziła do urn wyborczych niewidzianą nigdy wcześniej grupę wyborców. Zagadką pozostaje co ci, często nowi, wyborcy zrobią w dniu głosowań samorządowych i europejskich w 2024 roku, a co dopiero w roku 2025.
Chociaż sondaże partyjne wydają się dziś umacniać nowy układ rządzący, to już bardziej zniuansowane badania mogą wieszczyć niestabilność postawy „nadmiarowych” wyborców. Choć krótko po wyborach badania CBOS wskazywały rekordowe wskaźniki poczucia obywatelskiej podmiotowości, to najnowsze z nich przynosi wieści zaskakujące.
Odpowiadający pod koniec stycznia na pytanie „Co Pan(i) czuje, kiedy myśli Pan(i) o sytuacji w Polsce?” najczęściej odpowiadali: „zdenerwowanie, irytację, zniecierpliwienie” (42%), „strach, niepokój, obawę, lęk” (40%) i „wstyd, zażenowanie” (36%). „Optymistyczny” zestaw uczuć („radość, szczęście, zadowolenie”) pojawił się dopiero… na 8. miejscu.
Nawet wśród wyborców Koalicji Obywatelskiej radość, ulga czy entuzjazm deklarowane były rzadziej niż irytacja. Wśród wyborców Lewicy i Trzeciej Drogi – poziom deklaracji negatywnych uczuć niewiele odbiegał od wyników w naturalnie zniechęconym elektoracie PiS-u i Konfederacji.
Drugim istotnym kontekstem do analizy scenariusza prezydenckiego wyścigu zdają się być wyniki październikowego referendum. Jakkolwiek zostało ono przez ówczesny obóz rządzący przeprowadzone w sposób partacki i spotkało się z szerokim bojkotem, to jednak jego wyniki mówią coś nieoczywistego o „centrum” polskiej sceny politycznej. Na każde z powszechnie postrzeganych jako upartyjnione i zmanipulowane pytań zgodnie z intencją rządzących i tak zagłosowało… między 10,6 a 10,9 miliona osób.
To ponad 3 mln więcej, niż zagłosowało tego samego dnia na Prawo i Sprawiedliwość. To również, w przypadku każdego z czterech pytań, więcej, niż oddało głos na Andrzeja Dudę w drugiej turze wyborów prezydenckich 2020 roku. Tak naprawdę to wyniki referendum pokazują sufit poparcia nad kandydatem konkurencyjnym wobec przedstawiciela rządzącego centrolewu w głosowaniu za 1,5 roku.
Nie dziwi więc, że pojawiający się dziś na giełdzie nazwisk „alternatywni kandydaci” wydają się być bliżsi centroprawicy, niż centrolewicy. Do wzięcia jest co najmniej trzy miliony umiarkowanie konserwatywnych głosów ludzi, którzy z różnych powodów w październiku nie zagłosowali na formację Kaczyńskiego.
Trzy trendy, który ujawnia giełda nazwisk
Dzisiejsza giełda nazwisk ma zapewne więcej z zabawy, niż z poważnej politycznej analizy. Jej popularność zdradza jednak kilka trendów, które zdają się meblować głowy coraz większej grupy aktywnych uczestników politycznych dysput.
Po pierwsze, scena polityczna w wydaniu wyniku wyborów z 15 października 2023 jawi się jako tymczasowa. W ogromnym stopniu ukształtowała ją nieoczywista mobilizacja wyborcza. Z braku klasycznego „tymczasowego ugrupowania protestu” – jego typowi wyborcy zagłosowali po prostu za zmianą u sterów władzy. Ale to wyjątkowo labilna grupa, która w kolejnych głosowaniach może chcieć okazać swoje znudzenie, rozczarowanie czy wręcz wściekłość.
Po drugie, wraz z radykalną depisizacją rośnie poczucie jałowości PO-PiS-owskiego sporu. Charakterystyczne dla tej emocji zdają się być nastroje wokół CPK i atomu. Coraz większa rzesza niechętnych wobec PiS wyborców nie odnajduje się w logice, w której rozwojowe projekty są poddawane w wątpliwość tylko z uwagi na rzekome pochodzenie z nieprawego, PiS-owskiego łoża. Tęsknota za „kandydatem trzeciej opcji” ujawnia chęć przekroczenia takiego fałszywego rozumowania.
Po trzecie, rozedrgani pytaniami o przyszłość są też z pewnością wyborcy prawicy. Wiedzą, że ich część sceny politycznej czeka ciężki czas transformacji – tak personalnej, jak i ideowej. Spodziewam się, że niebawem sondaże wskażą zaskakującą popularność „nowych kandydatów” właśnie wśród byłych, ale i październikowych wyborców formacji Kaczyńskiego. Nie wierząc w krótkoterminowe odzyskanie szans prawicy na zwycięstwo – nadziei będą poszukiwać właśnie w nowej głowie państwa, która okiełzna rewanżystowskie zapędy nowego rządu.
***
O szansach „trzeciego kandydata” na poważnie dyskutować dziś trudno. Można jednak mieć nadzieję, że bez względu kto się nim ostateczne objawi, to nawet jeśli sam do drugiej tury nie wejdzie, będzie miał szasnę wymusić na konkurentach pewien dystans do plemiennych narracji.
Jeśli „trzeci kandydat” spoza duopolu osiągnie dobry wynik – od głosów jego wyborców zależeć będzie zwycięstwo w drugiej turze. Bardziej wiarygodny w ich pozyskaniu będzie zaś ten, kto zachowa więcej dystansu do macierzystej formacji.
Jeśli dzięki temu nowy prezydent okaże się strażnikiem kontynuacji polityki zbrojeniowej, inwestycji w atom i CPK, a może i tym, który wyrwie Polskę z zaklętego kręgu ustrojowego kryzysu trwającego od 2015 roku – to na pozornie zabawnej debacie o Stanowskim, Andrzejczaku i Gawryluk Polska może naprawdę dużo zyskać.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.