Andrzej Duda między powagą a farsą
Wizerunkowo-medialna gra, która toczy się od kilku miesięcy wokół prezydenta Andrzeja Dudy, to coś więcej niż tylko walka o jego polityczne „życie po Pałacu”. Erozja autorytetu głowy państwa, spowodowana zarówno przez samego Dudę, jak i podsycana przez rząd, zagraża stabilności całego systemu sprawowania władzy w Polsce. Mądrych, aby przerwać to błędne koło, nie widać.
Gdy w maju 2022 r., zaledwie trzy miesiące po agresji Rosji na Ukrainę, prezydent Andrzej Duda przybył na szczyt w Davos, witany był jak bohater, rozgrywający, jedna z gwiazd snobistycznego, odbywającego się w szwajcarskich Alpach zlotu osób wpływowych i bogatych. Gdy wchodził do pawilonu ukraińskiego, ludzie robili sobie z nim selfie, dziękowali za wsparcie, przekazywali pozdrowienia.
Wtedy wydawało się, że domniemane aspiracje głowy państwa, aby po drugiej kadencji zająć istotne stanowisko na arenie międzynarodowej, mogą się spełnić. „Andrzej nigdy nie był tak pewny siebie. Czuje, że jest na historycznej misji” – powiedział mi w Davos, jeden z polityków z otoczenia prezydenta. Od tego wydarzenia nie minęły nawet dwa lata, a zmieniło się właściwie wszystko.
Z przedstawiciela państwa, które stanęło na wysokości zadania wobec bezprecedensowego kryzysu migracyjnego oraz humanitarnego na Ukrainie, w oczach liberalnej opinii publicznej Duda przeszedł do grona „autokratów, głupców i nudziarzy”, czyli „dwunastu złych chłopców ze Światowego Forum Ekonomicznego”. Stało się tak przynajmniej według magazynu Politico, który polskiego prezydenta umieścił w jednym szeregu z prezydentem Rwandy i Azerbejdżanu, saudyjskim następcą tronu i premierem Kambodży.
„Jeśli porówna się […] Andrzeja Dudę z niektórymi osobami z tej listy, wydaje się, że nie dorównuje poziomem. Nie jest dyktatorem rządzącym brutalnym petropaństwem, nie najechał żadnego sąsiada ani nawet nie dzierżył piły łańcuchowej na scenie” – pisał magazyn Politico. Pojawiła się też informacja, że Duda jest „człowiekiem dnia wczorajszego”.
Ot, reliktem „nacjonalistycznej partii Prawo i Sprawiedliwość”, który „trzyma się kurczowo własnego znaczenia, robi wszystko, co w jego mocy, aby pokrzyżować szyki rządowi Donalda Tuska”. Pisząca z Sydney dziennikarka, która sporządziła ten pseudoranking, z pewnością siebie oraz arogancją godną Conana McGregora podsumowała, że „kiedy spotkasz prezydenta Dudę w Davos, nie zakładaj, że mówi w imieniu Polski”.
Z jednej strony można zbyć podobne (nienowe przecież) połajanki machnięciem ręki, z drugiej świadczą one o czymś więcej niż o ośmiu latach uprzedzenia Zachodu do wszystkiego, co PiS-owskie. W sensie formalnym, choć nie zawsze przecież zawinionym, Andrzej Duda z sytuacyjnego bohatera, również w kraju, wrócił na pozycję człowieka-mema z Ucha Prezesa. Utknął gdzieś między deklaratywną powagą a praktyczną nieporadnością w sprawowaniu urzędu.
Trudno o bardziej wyraziste potwierdzenie tego kierunku niż miotanie się wokół ułaskawienia Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Pomijając nadgorliwość prokuratury, polityczne zaangażowanie ministra sprawiedliwości i nieproporcjonalnie wysoki do przewinienia wymiar kary, można stwierdzić, że prezydent rozegrał tę partię politycznych szachów więcej niż chaotycznie i reaktywnie.
Symbolem trudnego do wytłumaczenia „ułaskawienia do ułaskawienia” i całej polityki komunikacyjnej Pałacu stał się bowiem wywiad, którego Andrzej Duda udzielił „Super Expressowi”. Jeszcze zanim ukazała się całość autoryzowanej rozmowy, do mediów 21 stycznia, w niedzielę, trafił kluczowy fragment. Brzmiał następująco: „Chciałbym, żeby to zostało przerwane. Jeżeli może to zostać przerwane tylko i wyłącznie przez to, że ja ich ponownie po prostu ułaskawię, żeby po prostu ich ratować, to to zrobię” – stwierdził Duda i dodał, że ma „pełną świadomość tragizmu tej sytuacji”, która odbędzie się „ze szkodą dla urzędu prezydenta”.
Dlaczego ze szkodą? Stałoby się tak dlatego, że dziewięć lat argumentacji zmierzającej do uzasadnienia ułaskawiania wydanego przed prawomocnym wyrokiem sądu ulegnie politycznej sile obecnej władzy. W istocie Andrzej Duda będzie musiał podważyć swój dotychczasowy tok rozumowania. Dlaczego to wszystko jest równie komiczne, co tragiczne?
Tego samego dnia szef gabinetu prezydenta, Marcin Mastalerek, pospieszył do mediów z wytłumaczeniem, że głowa państwa została „źle zrozumiana”, a ułaskawienie Kamińskiego i Wąsika dotyczy ustosunkowania się do opinii prokuratora generalnego. Choć w istocie niczego to nie zmienia, bo Adam Bodnar wydał opinię negatywną, utrzymywanie fikcji oraz narażanie prezydenta na śmieszność twierdzeniem, że został źle zrozumiany w jednoznacznym wywiadzie prasowym, stało się motywem przewodnim ostatnich miesięcy.
Andrzej Duda zaczął funkcjonować w przedziwnej przestrzeni autorytetu, którego nie uznają nawet policjanci i funkcjonariusze Służby Ochrony Państwa, którzy po opuszczeniu przez Dudę Pałacu Prezydenckiego dokonali aresztowania przebywających w jego murach ministrów Wąsika i Kamińskiego.
Dodamy do tego rzekomo celowe blokowanie kolumny prezydenckiej przez autobus miejski, którym zdalnie zawiadywać miał prezydent stolicy, Rafał Trzaskowski. Jaki obraz prezydenta wyłania się z tych sytuacji? Jeśli ktoś musi nieustannie potwierdzać swój autorytet, w praktyce nie ma go wcale. Niestety brak szacunku wobec Andrzeja Dudy demonstrują nie tylko politycy władzy, którzy np. bez zapowiedzi odwołali 25 stycznia swój udział w Radzie Dialogu Społecznego, ale również sam Jarosław Kaczyński.
Z jednej strony prezes PiS-u kpi z prezydenta i w świetle kamer mówi, że nawet jeżeli Duda ułaskawi Wąsika i Kamińskiego, „to przy jego metodzie może to potrwać i rok”, z drugiej jakby mimochodem na sejmowych korytarzach rzuca oczekiwanie, że prezydent nie tylko zwoła radę gabinetową, ale również podejmie inne działania, o których Kaczyński nie będzie mówić. Jakie?
Nie sposób się tego dowiedzieć. Bez względu na intencje Kaczyńskiego sam Andrzej Duda wydaje się zagubiony w relacjach między partią-matką a swoimi ambicjami, które w 2017 r. dotyczyły stworzenia „partii prezydenckiej”, a dzisiaj odżywają jako wizja przejmowania „masy upadłościowej” po PiS-ie.
Jest w tym wszystkim coś z klimatu greckiej tragedii. Wydaje się, że istniały miesiące, w których Duda chciał być „prezydentem wszystkich Polaków”. Po chwili uświadomił sobie, że dla części jest po prostu „długopisem” przydatnym tylko wtedy, gdy postawi się Nowogrodzkiej. Jeśli na jakiś czas prezydent wraca do korzeni, uświadamia sobie, że władza nie jest tym, czym Kaczyński chce się dzielić, a szacunek wobec głowy państwa bywa towarem reglamentowanym. W konsekwencji rozkrok między słynnym już monologiem „musisz być twardy” a „nice guy Dudą” wpływa na wizerunkową niespójność postaci prezydenta, a w konsekwencji poprzez zbytnią teatralizację wystąpień publicznych przeradza się w groteskę.
Potrzebę bycia ważnym i szanowanym oraz pragnienie wpływania na rzeczywistość jako słabość Dudy wykorzystał również prezydent Ukrainy, Wołodymyr Zełenski. Można wskazać momenty, gdy Andrzej Duda zamiast postawy asertywnej i partnerskiej przyjmował wobec ukraińskiego polityka postawę „najlepszego przyjaciela”, który zapominał, że w tej grze nie chodzi o ciepłe relacje obydwu panów, ale egzystencjalne (i nie zawsze tożsame) interesy ich narodów. Gdy trzeba było ostro upomnieć się o Wołyń, naszej głowie państwa zabrakło odwagi. Gdy natomiast trzeba było bronić interesów ukraińskich rolników, Zełenski nie wahał się, aby na forum ONZ uznać, że Polska występuje w teatrze inscenizowanym przez Moskwę.
Dylematy i psychologiczne kulisy podejmowania kluczowych decyzji w książce Polska na wojnie opisał Zbigniew Parafianowicz. Zainteresowani mogą doczytać, jak Duda przeszedł drogę od podejmowania dobrych decyzji do obecnego stanu relacji z Kijowem, w których stał się zbędny, bo więcej już dać nie mógł.
Na domiar złego, prezent sam dokłada sobie problemów. Najpierw z prywatnego konta na X-ie wysłał wpis, który został skasowany po minucie, o skontaktowaniu się z czyjąś żona, aby ta powiedziała mężowi, co to znaczy „mieć jaja”. Następnie jego otoczenie medialne opublikowało zdjęcie, na którym Andrzej Duda oraz świeżo ułaskawieni politycy nawzajem biją sobie brawo. To poziom rozprężenia wizerunkowego, w którym nawet PZPR-owskie dinozaury w stylu Leszka Millera pozwalają sobie na komentarze o „poważnym zastanowieniu się nad pozbyciem się urzędu prezydenta”.
Oczywiście nie jest tak, że Andrzej Duda ponosi wyłączną odpowiedzialność za ten fatalny dla wizerunku i powagi państwa stan. Ówczesna opozycja, a dzisiejsza władza, robi wszystko, aby marginalizować znaczenie prezydenta, unikać spotkań, obchodzić prerogatywy oraz kpić werbalnie z głowy państwa. Politycy zapominają, że kpią przy tym z czegoś znacznie ważniejszego – rangi urzędu, który Duda sprawuje.
Donaldowi Tuskowi i jego ministrom brakuje instynktu republikańskiego. Ten nakazywałby zachować odrobinę powściągliwości, która wypływałaby jeśli nawet nie z empatii, to ze zwykłego pragmatyzmu. Przecież za niecałe dwa lata w Pałacu Prezydenckim zasiądzie ktoś inny, być może Rafał Trzaskowski albo Szymon Hołownia.
Metoda faktów dokonanych, w której prezydent jest lekceważony np. podczas kształtowaniu polityki zagranicznej, po prostu się zemści. Żadna władza nie jest przecież wieczna. Równie dobrze sytuacja może się odwrócić. Trudno wyobrazić sobie, abyśmy po tym wszystkim nie weszli na równię pochyłą, na której jakakolwiek sensowna kohabitacja na linii rząd-prezydent nie będzie już możliwa. To prawdziwe oblicze tego, co dzieje się wokół Andrzeja Dudy.
Bez względu na to, czy myśli on o „przejmowaniu schedy na prawicy”, a rząd o jego „odwołaniu”, obydwie strony w jakimś sensie przyczyniają się do niszczenia fundamentów urzędu prezydenckiego. Ośmieszają go, deprecjonują, skazują na uwikłanie w toksycznej i ogarniającej każdą przestrzeń życia społecznego polaryzacji. Ze względu na wojnę za naszą wschodnią granicą tego typu gra, zwłaszcza że mówimy również o zwierzchniku sił zbrojnych, to igranie z ogniem. Kto pierwszy pójdzie po rozum do głowy?
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.