Katole, lewaki, elgiebety. Wszyscy chcemy sprawiedliwego świata
Niezależnie od tego czy jesteśmy „twitterową j00leczką”, aktywistą LGBTQ+, czy też katolikiem lub konserwatystą, to wszyscy tęsknimy za sprawiedliwym światem. Świadomość tego, że niezależnie od deklarowanego światopoglądu wszyscy dzielimy to samo pragnienie, pozwala wyjść poza polaryzacyjny, plemienny wręcz podział na nieskazitelnych dobrych i jednoznacznie złych. Nie negując istotnych różnic ideowych między „lewakami” a „prawakami”, ta podstawowa, wspólna nam tęsknota pozwala przynajmniej częściowo wyzwolić się z tego szkodliwego, dualistycznego myślenia.
Seans Czasu krwawego księżyca, najnowszego filmu Martina Scorsese, był niczym uroczysta kolacja w wykwintnej restauracji z gwiazdkami Michelina. Ilość estetycznych i intelektualnych smaków, które reżyser zafundował widzom, przerosła moje najśmielsze oczekiwania.
Niech za dowód powyższej tezy posłuży fakt, że towarzyszący mi w seansie redakcyjny kolega, wychodząc z sali był tak wstrząśnięty, że prawie wywrócił się na schodach. Zaś moja dziewczyna, zwykle smacznie drzemiąca na każdym możliwym filmie, nawet przez chwilę nie zmrużyła oka. To było po prostu znakomite dzieło.
Pośród wielości wątków i możliwych odczytań najmocniej trafiła do mnie sformułowana przez reżysera celna krytyka szeroko rozumianej cywilizacji technicznej. Scorsese sportretował ją jako „dziecko Oświecenia”, które wierząc w siły ludzkiego rozumu, chciało podporządkować sobie przy pomocy wąsko rozumianej racjonalności zarówno rzeczywistość społeczną, jak i naturę.
Jednak ten nad wyraz ambitny projekt miał jedną zasadniczą wadą – był w niego wpisany ludzki egoizm. Egoizm, który wykorzystuje instrumentalną racjonalność i dostępne narzędzia rozwoju technologicznego (w filmie był to rodzący się przemysł naftowy) do utrwalania relacji dominacji silnych nad słabymi oraz wyzysku biednych przez niepohamowaną chciwość bogatych.
W trakcie seansu miałem nieodparte wrażenie, że Scorsese w doskonały sposób odwzorowuje koncepcję człowieka i jego istnienia w świecie, którą przed wiekami sformułował św. Augustyn z Hippony. Świat wyzysku, dominacji i wykorzystywania narzędzi cywilizacji technicznej do zaspokajania swoich egoistycznych potrzeb to w istocie nic innego jak Augustyńskie Civitas Terrae – Państwo Ziemskie. Struktura, w której dopóki drugi człowiek nie zagrozi moim osobistym interesom, pozostaje moim przyjacielem – gdy jednak już to uczyni, może łatwo stać się moim wrogiem. W skrajnych przypadkach – śmiertelnym wrogiem, którego trzeba unicestwić.
W trakcie refleksji nad Czasem krwawego księżyca uderzyło mnie, że podobne diagnozy dostrzegam również… w lewicowych narracjach. Gdy przypominam sobie doświadczenie udziału w kontrowersyjnym Post pxrn festival i rekonstruuję krytykę tzw. antropocenu czy patriarchatu, to dostrzegam, że treść powyższych pojęć uderzająco przypomina to, co przedstawia w swoim filmie Scorsese i to, o czym pisał w V wieku św. Augustyn. Dominacja, egoizm, wyzysk słabszych przez silniejszych – to cechy, którymi odznacza się zarówno lewicowo rozumiany patriarchat, jak i Augustyńskie Civitas Terrae.
Oczywiście pomiędzy tymi teoriami zachodzą znaczące różnice. Wizja człowieka, płciowości czy też celu ostatecznego jest w wymienionych przeze mnie narracjach znacząco odmienna. Istnieje jednak pewna znacząca cecha, która łączy te narracje – jest to niezgoda na to, jaki świat jest oraz pragnienie sprawiedliwego ładu.
Świat, w którym dominuje przemoc, wyzysk i niesprawiedliwość, prowadzi nas do fundamentalnego przeczucia, że – cytując Chrystusa – „nie tak było na początku”. Wszyscy tęsknimy za sprawiedliwym światem. Niezależnie od tego czy jesteśmy „niebinarną Julką” czy „katolickim talibem” z Klubu Jagiellońskiego.
Ta świadomość pozwala nam wyjść poza szkodliwą dla życia społecznego politykę tożsamości, która dzieli świat na nieskazitelnie dobrych i jednoznacznie złych. Jesteś białym cis-hetero seksualnym mężczyzną, i do tego katolikiem?
Jesteś winny trwającego setki lat niesprawiedliwego ucisku i nie masz prawa zabierać głosu w debacie publicznej. Jesteś lewicowym aktywistą na rzecz praw mniejszości seksualnych? Jesteś niebezpiecznym lewakiem, który przy pomocy ideologii gender chce rozbić podstawowe więzi społeczne.
Jak więc przekroczyć ten plemienny podział, gdy emocje i wzajemna wrogość osiągnęły poziom rozsadzający wszelkie narzędzia pomiarowe? Przykład postawy neutralizującej trybalizm podają Greg Lukianoff i Jonathan Haidt w książce Rozpieszczony umysł. Jak dobre intencje i złe idee skazują pokolenia na porażkę.
16 września 2017 roku w National Mall w Waszyngtonie grupa zwolenników Donalda Trumpa zorganizowała wiec. Na miejscu, w ramach protestu, pojawili się członkowie Black Lives Matter. Napięcie pomiędzy obydwoma grupami rosło, przemoc wisiała w powietrzu. W pewnym momencie organizator wiecu zaproponował przedstawicielowi BLM, by ten wygłosił 2-minutowe przemówienie do zwolenników Trumpa, w którym uzasadni swoje negatywne stanowisko wobec urzędującego prezydenta.
W toku przemówienia, pomimo początkowej niechęci słuchających, odwołując się do podzielanego przez wszystkich Amerykanów przekonania o równości wszystkich ludzi wobec prawa oraz zapewnieniu, że ruch BLM nie jest przeciwko policji, a jedynie przeciw nadużyciom konkretnych funkcjonariuszy, udało się zneutralizować wzajemną wrogość. Obydwie strony w końcu się usłyszały. I okazało się, ze na pewnym poziomie chodzi im o to samo.
„Spoko ta katolicka nauka społeczna. Gdyby nie kwestia aborcji, zgodziłbym się z nią bez wahania” – to z kolei moje własne doświadczenia rozmowy z pewnym „lewakiem”. Jak się okazuje, uczciwa rozmowa pozwala zneutralizować wiele stereotypowych i przerysowanych pseudoprawd na temat przedstawicieli drugiej strony ideowej barykady. Banał? A i owszem, tylko coraz częściej zapominany i co ważniejsze – niepraktykowany.
Nie jestem naiwny. Nie oczekuję, że od samej uczciwej dyskusji tożsamościowy podział zniknie jak za dotknięciem magicznej różdżki. Nie lekceważę też dzielących nas światopoglądowych różnic, ani faktu, że to samo pojęcie każda ze stron może odmiennie definiować. Wskazuję tylko płaszczyznę możliwego spotkania. Dyskusji będącej wstępem do wzajemnego zrozumienia. I rozładowania agresji osiągającej dzisiaj często niebezpieczny już poziom.
Jest to jednak przede wszystkim okazja do porzucenia dualistycznego dzielenia ludzi tylko na tych na dobrych (którzy całkiem przypadkowo myślą dokładnie tak jak my) i tylko na tych złych. Bo jeżeli już gdzieś przebiega granica pomiędzy tymi pierwiastkami moralnymi, to jej miejscem jest – jak podkreślał Aleksander Sołżenicyn – serce każdego pojedynczego człowieka, a nie tożsamościowe bańki w mediach społecznościowych.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.