Prawa wyborcze dla 16-latków? Tak, o ile skończą 21. rok życia
Szymon Hołownia kilkukrotnie w czasie kampanii wyborczej mówił, że zrobi wszystko, aby 16-latkowie mogli głosować w wyborach. Moim zdaniem trzeba zacząć dyskusję nad tym, czy współcześni obywatele są na tyle dojrzali, by głosować w wieku 18 lat. Szczególnie, że badania społeczne pokazują, że okres dojrzewania się wydłuża, a doświadczenia życiowe, samodzielność, a co za tym idzie umiejętność brania odpowiedzialności za życie swoje i innych, są dziś wśród młodych dorosłych na mniejszym poziomie niż pokolenie lub dwa temu.
Młodzi dorośli są przedstawiani w czarnych barwach. Nienawykli do pracy, roszczeniowi, chorzy na depresję. Zadanie pytania, czy 18-latkowie powinni dysponować prawami wyborczymi może być potraktowana jako wyraz kolejnego narzekania na pokolenie Z. Nie chcę narzekać. Brak dojrzałości „zetek” to nie ich wina, a moja refleksja jest tylko logicznym wnioskiem wyciągniętym z badań socjologicznych.
Najważniejszą pozycją przedstawiającą pogłębioną diagnozę młodych dorosłych jest iGen autorstwa Jean M. Twenge. Każdy, kto widział okładkę tej książki, zwrócił zapewne uwagę na sugestywny podtytuł brzmiący „Dlaczego dzieciaki dorastające w sieci są mniej zbuntowane, bardziej tolerancyjne, mniej szczęśliwe – i zupełnie nieprzygotowane do dorosłości”.
Twenge wiele miejsca poświęca przedłużonemu procesowi dojrzewania. Z badań dotyczących amerykańskiego społeczeństwa wynika, że liceum kończy coraz więcej nastolatków, które nigdy nie miały płatnej pracy, nie prowadziły samochodu, nie były na randce, nie uprawiały seksu ani nie próbowały alkoholu. A każda z tych aktywności była jeszcze jakiś czas temu uznawana kulturowo za część inicjacji w dorosłość.
Nie oznacza to, że osoba, która pije, uprawia seks i jeździ samochodem jest dorosła, a osoba, która tego nie robi, jest dzieckiem. Dorosłość jest czymś relatywnym, kulturowo dość arbitralnym, a do tej pory właśnie te wskaźniki taką relatywną definicję dorosłości wyznaczały.
Kilka dekad temu osoba mająca 18 lat była kimś zupełnie innym od tej, która dziś wkracza w tę umowną granicę dorosłości. Proces dojrzewania wydłużył się o kilka dobrych lat, i to na każdym poziomie rozwojowym. Według Twenge 9-latki zachowują się i wyglądają jak 6-latki, 15-latki jak kiedyś 12-latki, a 18-latki jak 15-latki jakiś czas temu.
Wynika to przede wszystkim z odmiennego modelu wychowania. Normą kulturową w czasach powojennego boomu demograficznego było, że kobieta rodziła średnio czwórkę dzieci. Rodziny były nastawione na przetrwanie, a nie na jakość wychowania. Współcześnie kobiety rodzą przeważnie jedno lub dwójkę dzieci, matki i ojcowie mają więc zdecydowanie więcej czasu, żeby realizować model zaangażowanego rodzicielstwa.
Amerykańska badaczka podkreśla, że przedłużony proces dojrzewania niekoniecznie musi być czymś złym. Radzi, aby przyglądać się mu bez nastawienia „kiedyś to było”. Zwraca uwagę, że istnieją pozytywne strony tej kulturowej zmiany. Nastolatki rzadziej dziś zachodzą w niechciane ciąże, bezpieczniej prowadzą samochód i generalnie mają mniejszą skłonność do ryzyka.
Jednocześnie przedłużanie dzieciństwa jest jednak – obok uzależnienia od smartfonów – główną przyczyną kryzysu zdrowia psychicznego młodych. Dorosłość okazuje się dla nich szokiem, z którym nie potrafią sobie poradzić. W końcu trzeba wyjść z bezpiecznej przestrzeni stworzonej przez rodziców w rodzinnym domu, a wówczas zaczynają się problemy. Odkładana dorosłość przychodzi nagle i nie bierze jeńców.
Długo utrzymująca się niedojrzałość jest widoczna również na poziomie politycznym. „Spośród sześciu zagadnień politycznych – legalizacji marihuany, aborcji, kary śmierci, kontroli dostępu do broni, państwowego systemu opieki zdrowotnej i rządowych przepisów ochrony środowiska – iGen w odniesieniu do trzech pierwszych częściej zajmuje stanowisko liberalne, a w odniesieniu do trzech ostatnich – konserwatywne” – pisze Twenge.
Dlaczego piszę w tym kontekście o niedojrzałości? Można oczywiście uznawać takie poglądy za wyraz przemyślanego, libertariańskiego światopoglądu. Tutaj trzeba byłoby jeszcze rozstrzygnąć, czy rzeczywiście istnieje rozsądny libertarianizm, bo wątpię.
Wydaje mi się jednak, że to nie są żadne ugruntowane poglądy, ale po prostu skrajny indywidualizm, charakterystyczny dla niegdysiejszych 14-latków, którzy dziś po prostu są trochę starsi. Łatki konserwatysty czy liberała, prawicowca, czy lewicowca, nie pasują do osób, które nie ukształtowały jeszcze myślenia politycznego.
Jeśli amerykańskie „zetki” są w większości zarówno za liberalizacją aborcji, jak i za brakiem opieki zdrowotnej finansowanej przez rząd, to znaczy, że nie argumentują „to będzie dobre dla społeczeństwa”, ale „przecież nie można niczego ludziom narzucać”.
Jeśli na każde pytanie polityczne osoby te w większości odpowiadają tylko i wyłącznie z perspektywy własnego „ja”, to jest to najlepszy dowód, że na polityczną dojrzałość muszą jeszcze poczekać.
I jeszcze raz – później osiągana dojrzałość polityczna nie musi być od razu czymś złym. Ludzie żyją dziś dłużej, to i dłużej będą podejmować decyzje polityczne. Kultura się po prostu zmienia. To nie jest wina „zetek”, że tak zostały wychowane. To nie jest też do końca wina rodziców, że żyją w kulturze, która traktuje wychowywanie czwórki dzieci w najlepszym razie za intrygujący przykład słabości do rodzicielstwa, a w najgorszym za dziwaczną tendencję do „dziecioróbstwa”.
Przestańmy jednak udawać, że dzisiejsi 18-latkowie mający często mentalność niegdysiejszych 14- czy 15-latków są tak samo dojrzali politycznie jak reszta społeczeństwa. Skoro wzbraniamy się przed dawaniem dziś praw wyborczych 14- i 15-latków, to zauważmy, że 30 lat temu osoby w takim wieku były zapewne równie dojrzałe jak dzisiejsi polityczni debiutanci.
I zaraz pojawią się głosy krytyki. Przecież nawet jeśli Twenge ma rację i można zacząć dyskusję nad nowym cenzusem wiekowym, to przecież cały ten wywód oparty jest na danych ze Stanów Zjednoczonych. Gdzie Rzym, a gdzie Krym? Gdzie dolina Missisipi, a gdzie delta Wisły?
Wiele tendencji zauważanych w amerykańskim społeczeństwie pojawia się również u nas. Globalizacja i dobrobyt robią swoje. Pamiętam, jak niedawno mój znajomy wykładowca opowiadał o swoim zdumieniu, gdy na dyżurze zobaczył mamę studenta pierwszego roku, która wstawiła się za syna, bo ten miał problem ze zdaniem ćwiczeń. Ani dla matki, ani dla tego studenta nie było to nic dziwnego. Jeszcze kilka lat temu było to nie do pomyślenia. Moi rodzicie, dla przykładu, już na etapie później podstawówki rezygnowali z roli moich adwokatów.
Oczywiście to tylko anegdota. No to spójrzmy na dane, które dostarcza raport CBOS-u Młodzież 2021. Młodzi lepiej postrzegają sytuację materialną swoich rodzin – w 1998 r. 41% oceniało ją bardzo dobrze, dziś jest to już 70% badanych. Wraz z większym dobrobytem zmienia się model wychowania. Generalnie z tych samych badań wynika, że rodzice mniej wymagają od młodych niż kiedyś – mniej zachęcają do rozwijania zainteresowań, mniej do podejmowania dorywczej pracy zarobkowej, mniej do chodzenia do Kościoła.
Jesteśmy świadkami zwrotu egoistycznego. Jeszcze w 1998 r. 57% młodych osób deklarowało, że najważniejszą wartością jest rodzina i posiadanie dzieci, dziś to tylko 33%. Za to zdecydowanie wzrosły notowania celów życiowych związanych z samorealizacją i indywidualną przyjemnością/dobrobytem/rozwojem. Dla przykładu – w 1994 r. zdobycie wysokiej pozycji materialnej wskazywało 25% respondentów, dziś 35%.
Również dane dotyczące tegorocznych politycznych debiutantów zgadzają się z diagnozami stawianymi przez Twenge. Młodzi wyborczy oczekują od polityków: obniżenia podatków (53%), poprawy opieki psychicznej (43%) oraz liberalizacji prawa aborcyjnego (41%). Następne w kolejności są: rozwój komunikacji publicznej (35%), zwiększenie płacy minimalnej (32%), rozdział państwa od Kościoła (28%), ograniczenie wycinki lasów (28%), dopłaty do mieszkań dla młodych (27%), skrócenie tygodnia pracy (25%), zielona transformacja (24%).
Celnie skomentował te wyniki na naszych łamach Marcin Makowski: „Nie da się przecież logicznie połączyć postulatu obniżenia podatków z równoczesnym wymaganiem rozwoju publicznej opieki zdrowotnej. Nie da się wymagać poczucia bezpieczeństwa od ojczyzny, z którą się nie identyfikuje i którą zamierza się opuścić. Nie można być w tak przytłaczającej większości sfrustrowanym sytuacją w kraju, gdy praktycznie nikt z badanej grupy nie wyraża zainteresowania polityką oraz władzą”.
W tym kontekście trzeba zacząć dyskusję na temat tego, czy nie zwiększyć wyborczego cenzusu wieku. Być może warto dać 18-latkom czas, aby weszli na poważnie w dorosłość? Może przynajmniej pójdą na studia i do pierwszej pracy, aby poczuć, z czym wiąże się przejmowanie odpowiedzialności za własne życie?
Oczywiście to otwiera dyskusje w innych kontekstach. Polityczne nazwanie dorosłości na nowo tak, aby pasowało do realnego kulturowego wzorca, każe zadać pytania o prawo do zakupu alkoholu czy innych używek, czy nawet wydania dowodu. Być może na taką dyskusję jeszcze za wcześnie, jeśli jednak obecne tendencje się utrzymają, zapewne staniemy przed takim wyborem.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.