Wyzwolenie dzieci czy zagubienie rodziców? Partnerskie wychowanie to utrata smaku dzieciństwa
W skrócie
Współczesna kultura dźwiga na sztandarach walkę o godność dziecka i jego podmiotowość. W rzeczywistości traktujemy dzieci coraz gorzej. W pedagogice silnie obecny jest nurt emancypacyjny, zdaniem niektórych podobny do emancypacji kobiet, przez innych uważany za zjawisko zupełnie odrębne. Jednak między uprzedmiotowieniem a robieniem z dziecka małego dorosłego istnieje przestrzeń. To zdrowy rozsądek. Być może właśnie tego zabrakło w książce Superniania kontra trzyletni Antoś. Jak telewizja uczy wychowywać dzieci Anny Golus.
Linijka i groch
Opowieści dziadków lub rodziców mówiące o tym, że za nawet niewielkie przewinienia w szkole pani biła linijką po palcach albo kazała klęczeć na grochu, krążą w wielu polskich domach. Potem trzeba było się modlić, żeby matka z ojcem się o niczym nie dowiedzieli, bo jeszcze mogliby „poprawić”. Czasy, w których dorosły (rodzic, nauczyciel, sąsiad) zawsze miał rację, a dziecko dyskutować nie mogło, minęły. Pojawiła się za to większa świadomość społeczna dotycząca wychowania i potrzeb dzieci.
Zamysł był dobry – zamiast nacisku i nakazów dialog, budowanie postawy otwartości i szczerości w wyrażaniu własnych emocji i przemyśleń, przejście ze statusu przedmiotu do podmiotu, otwarcie się na potrzeby indywidualne dziecka i traktowanie go jak człowieka, a nie maszynki do wykonywania rozkazów dorosłych. W tym ujęciu pedagogika emancypacyjna, zwracająca przede wszystkim uwagę na fakt, że „dziecko też człowieka, a nie ryba, która głosu nie ma”, wydawała się przełomem, którego jako społeczeństwo zdecydowanie potrzebowaliśmy.
Potrzebowaliśmy też publikacji, w której ktoś zwróci uwagę na problem stosunkowo nowy, związany z rozwojem social mediów i nowoczesnych technologii. Prawo do ochrony wizerunku osób dorosłych nie jest niczym nowym, natomiast nikt wcześniej tak dogłębnie nie dokonał analizy problemu traktowania dzieci i młodzieży w programach typu reality show, jak Anna Golus w swej książce Superniania kontra trzyletni Antoś. Jak telewizja uczy wychowywać dzieci. Temat słuszny, warty podjęcia. Po co zatem się czepiać?
Dziecko kontra dorosły
Prawo dziecka do ochrony jego wizerunku to jedno, ale narracja, że dziecku wolno tyle, ile dorosłemu, to drugie. W książce pobrzmiewa bowiem głos źle rozumianej wolności dzieci i młodzieży oraz dorosłego-oprawcy, który tę wolność zabiera, karci, zadaje ból i cierpienie.
W swej książce Anna Golus pisze, że „Superniania – oraz wszystkie inne reality show z udziałem dzieci, z definicji łamiące przynajmniej jedno ich prawo: do prywatności – ugruntowuje bowiem niski status społeczny dzieci i przyczynia się do reprodukowania opartych na przemocy wzorów relacji między ludźmi dorosłymi a małoletnimi. Programy tego rodzaju reprezentują dyskurs adultystyczny, podtrzymują wykluczenie społeczne niepełnoletnich obywateli i stanowią elementy kultury lekceważenia dzieci. Jednocześnie odzwierciedlają i utrwalają tę kulturę, przyczyniając się do transmitowania kulturowych wzorów dorosłości i dzieciństwa (dorosłego władcy i dziecka jako poddanego) oraz utrudniając i spowalniając i tak niełatwy proces podwyższania statusu dziecka w rodzinie i społeczeństwie”.
Powyższe opinie prowadzą do niebezpiecznych wniosków, że dziecko powinno być równe osobom dorosłym. Autorka zapomina, że dzieci funkcjonują w dyskursie adultystycznym w przestrzeni społecznej, bo same o sobie decydować nie mogą, podobnie jak podejmować decyzji prawnych i sprawować nad sobą opieki, bo psychofizycznie po prostu nie są na to gotowe. Świat, w którym małoletni rządzą lub co najmniej są tak decyzyjni jak dorośli, jest utopią. Nie chodzi tu bowiem o to, kto jest ważniejszy, ale kto jest zdolny do tego, by społeczeństwo, a zarazem państwo, tworzyć i nim zarządzać.
Takie teorie prowadzą do rodzaju wychowania, w którym dzieciom wolno jest wszystko, bo podniesiony ton głosu równoznaczny jest z zachowaniem przemocowym rodzica. Anna Golus przeplata opis odcinków Superniani opiniami psychologów, którzy wyróżniają miłość warunkową i bezwarunkową. Zgodnie z ich opiniami powiedzenie do dziecka: „Idź do swojego pokoju i się uspokój” ma godzić w jego wolność i poczucie, że rodzice kochają je tylko wtedy, gdy jest grzeczne. Nawet chwilowa separacja jest w tym rozumieniu aktem przemocy.
Miłość rodzicielska nie polega jednak na tym, by pozwalać na wszystko, ale by wskazywać to, co jest złe, i pochwalać to, co dobre. Idealny z perspektywy specjalistów świat nie istnieje, bo doktoratu z psychologii rozwojowej przeciętny rodzic przecież nie robi.
Zamiast kar i nagród, będących naturalną konsekwencją określonego zachowania, autorka proponuje tylko rozmowę na temat tego, że jeśli dziecko źle się zachowuje, to sprawia przykrość osobom dorosłym. Teoretycznie ma to wspierać postawy empatyczne, jednak w sytuacji, gdy dziecko uderza, pluje lub w sposób agresywny zwraca się do rodzica, bardziej zdecydowane zachowania są konieczne.
Nie chodzi tu oczywiście o tak lubiane w przeszłości klapsy, lecz zdecydowaną reakcję i pokazanie, że tak zachowywać się po prostu nie wolno. Skoro mózg dzieci i nastolatków, a szczególnie płaty czołowe odpowiedzialne za przewidywanie konsekwencji pewnych zdarzeń i dokonywanie oceny sytuacji lub emocji dopiero się kształtują, to trzeba reagować także inaczej. Rozmowa czasem nie wystarczy, a nawet doprowadzi do utrwalenia postawy lekceważącej.
Kultura ciemiężenia (?)
Zdaniem autorki tekstu można wskazać kulturowe przyczyny „ciemiężenia dzieci” i opresyjnego dla nich dyskursu adultystycznego. Choć są absurdalne, to Anna Golus wypowiada je z całą mocą. Przede wszystkim uwagę zwracają początkowe porównania sposobów postrzegania kobiet (przed rewolucją feministyczną) jako głupich i niesamodzielnych z traktowaniem dzieci w ten sam sposób. Emancypacja dzieci, jak chciałaby tego autorka, wcale nie zwraca uwagi na ich wolność i niewinność, wręcz przeciwnie – zabiera im dzieciństwo, nakazuje traktować je jako osoby dorosłe. Właśnie takie zachowanie byłoby głupotą.
Nie czarujmy się, małe dzieci są jeszcze naiwne i właśnie dlatego należy je chronić przed tymi, którzy mogliby zrobić im krzywdę. Dziecko nigdy nie jest i nie powinno być partnerem. To ktoś słabszy, kim należy się opiekować, a nie osoba będąca na tym samym poziomie rozwojowym.
Już samo hasło „emancypacji dzieci” zgrzyta. Podstawowa różnica między walką o prawa kobiet a prawa dzieci polega na sprawczości. Kobiety mogły walczyć same, trzyletnie dzieci raczej nie będą w stanie tego zrobić. O zmianę sposobu traktowania najmłodszych mogą walczyć dorośli. Gdzie zatem zalecana partnerskość i brak opozycji w relacji dziecko-dorosły?
W książce dostaje się także Kościołowi jako instytucji ciemiężącej najmłodszych. Jak czytamy, „drugim filarem przedmiotowego, lekceważącego stosunku dorosłych do dzieci (i zarazem mizoginii i seksizmu) w naszej kulturze jest religia i tradycja judeochrześcijańska. Przykazanie «Czcij ojca swego i matkę swoją» (bez względu na to, co ci zrobili) czy liczne biblijne zalecenia dla rodziców (na przykład zachęty do stosowania kar cielesnych) od stuleci utwierdzają dorosłych w przekonaniu o ich (wszech)władzy nad dziećmi”.
Powyższe stwierdzenia świadczą jedynie o tym, że autorka nie odrobiła lekcji z różnic między Starym a Nowym Testamentem. Sporo się wówczas w postrzeganiu świata i relacji międzyludzkich się zmieniło. W książce nie ma ani słowa o najważniejszym dla chrześcijan przykazaniu miłości. Nie pasuje przecież do postawionej tezy.
Szacunek dla rodzica jako podstawowego opiekuna uczy zasad społecznych i podejścia do drugiego człowieka. Wolność dziecka w naturalny sposób różni się od wolności osoby dorosłej. Nie jest to jednak wyznacznik postawy przemocowej i skierowanej przeciwko dzieciom, ale jeden z podstawowych aspektów wychowania.
Kiedy dziecku wolno zbyt wiele
Dzieciom pozwala się na coraz więcej i to dorosłym coraz trudniej jest osądzić, gdzie pojawia się granica między tym, czego dziecku po prostu nie wolno, bo nadal nie jest jeszcze dojrzałe, a momentem, w którym dochodzi do przemocy.
Kwestie dzieci i ich bezpieczeństwa to sprawy wielkiej wagi. Nie dotyczą jedynie sytuacji rodzinnych, ale także edukacji, bo w szkole dzieci spędzają mnóstwo czasu. W przestrzeni internetowej można odszukać dziesiątki artykułów na temat krzywdzenia dzieci i złych postaw nauczycieli. Do kuratoriów trafia coraz więcej skarg, a starcia rodziców z pedagogami stają się coraz częstsze.
Nie twierdzę, że we wszystkich sprawach rodzice nie mają racji, jednak nierzadko zdarza się tak, że walka o prawa dziecka jest równa z brakiem jakiegokolwiek krytycyzmu wobec jego zachowania. Stwierdzenie, że dobro dziecka powinno być najważniejsze, nie może jednak oznaczać dyskredytującego z zasady stosunku do opiekuna, osoby dorosłej.
O coraz trudniejszych relacjach rodziców z pracownikami oświaty piszą Anna Wittenberg i Klara Klinger. Oto przykładowa wypowiedź osoby znającej system edukacji od środka: „– Rodzice, szczególnie ci z dużych miast, zaczynają traktować szkołę jak zakład usługowy – mówi Sebastian Kępka, ekspert do spraw oświaty, prowadzący szkolenia między innymi w zakresie współpracy szkoły z rodzicami. Jego diagnoza jest prosta: stary model relacji między rodziną a szkołą się zdezaktualizował. Nikt jednak nie zdefiniował na nowo, jak one mają wyglądać. Dlatego rodzice traktują szkołę tak, jak nauczyły ich tego inne instytucje – po konsumencku”.
Bezwzględne zaufanie dziecku przekłada się na stosunek do osób, które pod nieobecność rodziców dzieckiem się opiekują. A ten, jak wskazują Wittenberg i Klinger w swym tekście, od razu dyskredytuje osoby dorosłe – dyrektorów, nauczycieli, pedagogów, którzy coraz bardziej obawiają się sytuacji, w której muszą skarcić swych podopiecznych lub opowiedzieć o ich złym zachowaniu rodzicom.
Autorki tekstu zwracają uwagę na zmianę podejścia wobec ewentualnych konfliktów. Jak czytamy, „charakterystyczne jest to, że kiedy zderzyć dwie opowieści nauczyciela i ucznia, dorośli z definicji wierzą dziecku. – A dzieci często opowiadają to, co rodzice chcą usłyszeć. W tym są mistrzami. Często to ich subiektywna prawda – mówi Małgorzata Barańska”.
Powyższy tekst dobrze oddaje rzeczywistość szkolną. Nie bez przyczyny wśród nauczycieli krąży gorzki żart, że mimo wszystko jeszcze łatwiej dogadać się z dziećmi niż z rodzicami. Oczywiście chodzi o uczniów, którzy nie mają rodziców przekonanych o tym, że można z dzieckiem rozmawiać „po partnersku” i jak z dorosłym omawiać każdą sprawę szkolną, w tym długość sukienek nauczycielek lub ich makijaż.
Niejeden raz słyszałam od znajomych nauczycieli o sytuacjach, gdy dziecko dumne z zasłyszanych w domu opinii przychodziło do szkoły i z dumą przekazywało następującą informację: „Tata mówi, żeby zastanowiła się pani nad tym, czego uczy. Takie informacje nie są prawdą, to żenujące”. Nauczyciele ze strachem rzucali się do podręczników i sprawdzali przekazywane treści. Okazywało się, że wszechwiedzący tata niestety ma nieaktualne dane niezgodne z tym, co mówi nauka.
Komunikat jednak poszedł, i to dosyć ostry. Nie z ust dorosłego, ale dziecka. Co w tej sytuacji zrobić? Porozmawiać z uczniem, owszem, można, nawiązać do danej sytuacji też. Wezwać rodzica, którego i tak nie da się przekonać, by w taki sposób nie rozmawiał z dzieckiem, bo buduje u niego postawę pozbawioną szacunku do osoby dorosłej, nauczyciela? Większość pracowników oświaty macha na to ręką i nie chce być uznanym za osoby małostkowe, marnujące cenny czas rodziców.
Skłonność do poszerzania granic tego, co wolno dzieciom, jest coraz większa, ale nie prowadzi do uważności i respektowania potrzeb małoletnich. Paradoksalnie powoduje w ich życiu większy chaos i buduje przekonanie o posiadaniu racji w każdej możliwej sytuacji. Tak nie da się budować odpowiedzialnego społeczeństwa, które zwraca uwagę nie tylko na własne potrzeby, ale także na racje i emocje innych.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.