Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Rotacyjni marszałkowie? Tylko jedna osoba na tym skorzysta – Szymon Hołownia

Rotacyjni marszałkowie? Tylko jedna osoba na tym skorzysta - Szymon Hołownia Szymon Hołownia przedstawia założenia programu "Siła państwa tkwi w ludziach" dla służby publicznej; autor zdjęcia: Tomasz Kaczor; źródło: wikimedia commons; Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0

Jeżeli rządy nowej koalicji mają być sanacją standardów polskiego parlamentaryzmu, dywagowanie nad rotacyjnością stanowisk marszałków Sejmu, Senatu oraz kluczowych wicepremierów nie jest poważnym podejściem do tematu. To raczej kapitulacja wobec prozy polityki, w myśl zasady, że skoro tak długo czekało się na miejsce przy stole, to trzeba się nim teraz podzielić. Realnie skorzysta na tym jedna osoba. To Szymon Hołownia. Powód jest banalnie prosty.

Zanim napisałem ten tekst, zrobiłem prosty eksperyment. Jego tezę, w uproszczonej formie, zamieściłem na X-ie.

W końcu obecna opozycja szła zdetronizować nadal urzędującą władzę, obiecując nie tylko odblokowanie funduszów z KPO, darmowe in vitro, aborcję i 97 konkretów więcej, ale przede wszystkim – uzdrowienie standardów uprawiania polityki.

Zwłaszcza jej najbardziej zdegenerowanej odnogi, czyli prac parlamentu, który przez osiem lat był dla Prawa i Sprawiedliwości najpierw maszynką do głosowania, a później fasadą, za którą uprawiano mało subtelną partyjną łopatologię. „Trzeba anulować, bo przegramy“ nie spadło przecież z nieba.

Umówmy się, zarówno Marek Kuchciński, jak i Elżbieta Witek – pomimo konstytucyjnych obligacji i standardów – nie wychodzili z ról adwokatów własnych środowisk politycznych. Podobnie jak marszałek Senatu, Tomasz Grodzki, ale on był głównie adwokatem samego siebie.

Co się w takim razie stało, kiedy wygłosiłem tezę tak niekontrowersyjną, jak ubolewanie, że kładąc ważne funkcje na ołtarzu koalicyjnego koła fortuny, nie traktuje się państwa polskiego zbyt poważnie? Oczywiście błyskawicznie przyszła fala kontrargumentów, których 90% można przypisać do dwóch kategorii.

Po pierwsze – za PiS-u było fatalnie, więc teraz cokolwiek by się nie wydarzyło, i tak będzie lepiej. Po drugie – skoro w Unii czy Szwajcarii istnieje rotacyjność najważniejszych urzędów, dlaczego w Polsce mamy się jej obawiać?

Powtórzmy – to oni popsuli i gorzej już nie będzie, poza tym dlaczego nie spróbować, skoro na Zachodzie działa? W logice tego szerszego niż media społecznościowe podejścia uderza przede wszystkim defetyzm i minimalizm oczekiwań oraz nieuświadomiona parafraza sposobu, w który wszystkie kontrowersyjne zmiany w systemie prawnym tłumaczył PiS.

Czy to nie niemieckimi sądami, amerykańskim Sądem Najwyższym, rozwiązaniami w Bawarii itd. wszystkie ręczne ingerencje w sądownictwo wyjaśniał Zbigniew Ziobro i jego akolici? Co się stało, że nagle rozwiązania, które nie mają w Polsce tradycji konstytucyjnej ani ustawodawczej, mają być dobre tylko dlatego, że podobne działają między Alpami?

Opozycja włożyła lata pracy w pokazanie, że praworządność to system naczyń połączonych, do którego nie można dokładać rozwiązań wyjętych z szerszego kontekstu i kultury prawnej danego państwa. Po co była ta praca, skoro trafiła w próżnię rewanżyzmu?

Oczywiście rotacyjność ważnych stanowisk w swojej problematyczności nie jest zbliżona do destrukcyjności manipulowania przy KRS albo Trybunale Konstytucyjnym, ale sam fakt, że nie niesie ona ze sobą żadnej wartości dodanej dla państwa – poza podziałem łupów w koalicji, w której zbyt liczni czekali zbyt długo na tak wiele – mówi wszystko o jej celu.

Czy przyszły rząd ma być lepszy od Zjednoczonej Prawicy tylko dlatego, że będzie zbyt zajęty samym sobą, zamiast majstrowaniem przy parlamentaryzmie? Obietnice uzdrowienia standardów są metaforą na miarę odblokowania KPO w pierwszy dzień po wygranych wyborach? A może musimy potraktować je poważnie, bo erozja powagi i zaufania do jednych z najważniejszych urzędów w Rzeczpospolitej są fundamentem degeneracji całego państwa, które zasługuje na więcej, niż przechodzenie z rąk do rąk?

„Na stole leży rozwiązanie, żeby w związku z tym, że to będzie przejściowa kadencja, przechodzimy od państwa PiS, które zostało zabetonowane, do normalnej rzeczywistości, może ta kadencja będzie miała kilka etapów wyznaczania choćby wyborami, które nas czekają – stwierdził niedawno w TVN24 Szymon Hołownia, odnosząc się do stanowiska marszałka Sejmu, do którego jest przymierzany.

Na tym jednak nie skończył, zaznaczając, że przechodnie może być również stanowisko marszałka Senatu oraz kluczowych wicepremierów. Wszystko ze względu na „naturalne etapy”, które przyjdą w obecnej kadencji parlamentu ze względu na cykl wyborów samorządowych, europejskich i prezydenckich.

I tutaj, być może niechcący, Szymon Hołownia ujawnił istotę całej układanki. Nie idzie w niej przecież o tak potrzebną w obecnym krajobrazie gospodarczo-geopolitycznym ciągłość i stabilność, ale o owe „etapy“. Jeżeli Hołownia zostanie marszałkiem Sejmu w swojej pierwszej kadencji na Wiejskiej, będzie to znak, że pełniona funkcja to tylko przystanek na drodze do celów ambitniejszych.

Choćby ponownego startu w wyborach prezydenckich, które odbędą się w 2025 r., czyli wtedy, gdy przypadnie półmetek sprawowania władzy i skończy się hipotetyczna „kadencja” marszałka-debiutanta. Ponieważ nie ma on takiej skali odpowiedzialności za państwo jak marszałek Senatu, jest to funkcja wręcz stworzona do subtelnego PR-u, budowania politycznej wagi i ogłady, brylowania w mediach. Ale to nie jest jej istota.

Tym trudniej wyobrazić sobie galimatias decyzyjny, który może wywołać cykliczność w zmianach wicepremierów czy przewodniczącego izby wyższej parlamentu. Nie mówimy przecież o normalnej w każdym państwie polityce kadrowej w obrębie jednej partii, ale zamierzonym z góry osłabieniu mocy decyzyjnej konkretnych osób.

Kto z zagranicznych delegacji parlamentarnych podejdzie poważnie do rozmów z marszałkiem Senatu, który za dwa miesiące będzie musiał oddać swoją funkcję, mimo tego, że z obowiązków wywiązuje się bez zarzutu? A przecież to właśnie „druga osoba w państwie“ reprezentuje polski parlament za granicą, odpowiada również za relacje z Polonią. Jak zachować spójność rządzenia między przedstawicielami Lewicy i PSL, skoro w wielu kwestiach – nie tylko światopoglądowych – różnice są fundamentalne?

Zgodzę się z tymi publicystami, którzy twierdzą, że nowej władzy trzeba dać czas na powiedzenie „sprawdzam”. Nie zgadzam się jednak z tymi, którzy – gdy znamy plany na sposób rządzenia – każą zatkać usta naiwną erystyką w stylu „żebyśmy mieli tylko takie problemy”. Od tych, którzy obiecali wiele, musimy przecież wiele wymagać.

Start z linii wyznaczonej na podporządkowaniu kluczowych ustrojowo funkcji polityce koalicyjnej nie wróży prostego dobiegnięcia do mety, a jedynie więcej napięć, konfliktów i rozgrywek personalnych. Wiedząc to, nie dziwi fakt, z jakim entuzjazmem do rotacyjności podchodzą ci, którzy z minimalną odpowiedzialnością mogą na niej ugrać maksymalne benefity personalne.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.