Konserwatywna obrona papieża Franciszka
W skrócie
W tym roku minęło 10 lat, odkąd Franciszek zasiadł na tronie Piotrowym. Dla „Kościoła otwartego” i mainstreamowych mediów papież jest nadzieją na zmianę skostniałej instytucji, dla tradycjonalistów – postępowcem rozmywającym doktrynę. Ostatnio dla obydwu grup to papież Putina. Do każdej z tych łatek jest mi daleko. Ojciec św. nie relatywizuje norm moralnych, a robienie z niego „ruskiej onucy” to gruba przesada.
Ubogi progresista i przyjaciel Putina?
Przez ostatnie 10 lat atmosfera medialna, sympatia i antypatia do pochodzącego z Argentyny Jorgego Maria Bergoglia rozkładały się na 2 obozy. Pierwszy tworzą mainstreamowe media i środowiska tzw. Kościoła otwartego, dla których wybór argentyńskiego kardynała na papieża był nadzieją na pozytywną zmianę.
Wszystko budziło entuzjazm – od słynnego buona sera z 13 marca 2013 r. przez rezygnację z papieskiego apartamentu na rzecz zamieszkania w domu św. Marty po inkluzywny język wobec mniejszości.
Oto w końcu nadszedł papież, który zmieni Kościół. Uleczy go z choroby klerykalizmu, uczyni ubogim i służebnym, wyzwoli z niepotrzebnego rygoryzmu, a przede wszystkim przemieni w bardziej tolerancyjny i egalitarny. „Jeśli ktoś jest homoseksualistą i z dobrą wolą poszukuje Boga, kimże jestem, by go oceniać?” – te słowa papieża rezonowały w większości ważnych mediów na całym świecie.
Drugi obóz – nazwijmy go umownie obozem tradycjonalistycznym – podchodził do papieża z mniejszym entuzjazmem, by nie powiedzieć, że z wyraźną antypatią. Jego manifestacyjne ubóstwo i bezpośredni język odbierane były jak ujmowanie powagi urzędu papieskiego. Niejednoznaczne wypowiedzi w trakcie słynnych wywiadów samolotowych szerzyły zamęt.
Kulminacją okazało się wydanie adhortacji Amoris Laetita, w której papież w niejednoznaczny sposób dopuścił możliwość przyjmowania (po odpowiednim rozeznaniu) komunii św. przez rozwodników żyjących w powtórnych związkach i utrzymujących kontakty seksualne. Wiele osób uznało to za balansowanie na granicy herezji, a być może nawet za herezję per se.
Dodajmy do tego wyrzucenie z Katechizmu Kościoła Katolickiego dopuszczalności kary śmierci i ograniczenie dostępności do mszy trydenckiej. To wszystko sprawiło, że wielu konserwatystów zaczęło modlić się o rychły koniec tego nieszczęsnego pontyfikatu.
W ciągu ostatniego roku jednych i drugich – a przynajmniej w Polsce – połączyło oburzenie wobec niejednoznacznej postawy Franciszka dotyczącej wojny na Ukrainie. Ojciec św. unikał jednoznacznego potępienia Rosji, mówił, że „wszyscy jesteśmy winni”. W jednym z wywiadów stwierdził, że być może przyczyną konfliktu było „szczekanie NATO u bram Rosji”. Jak to w końcu jest z tym papieżem?
Teologia polityczna Jorgego Maria Bergoglia
Zacznijmy od wątku czasowo nam najbliższego – postawy papieża wobec wojny na Ukrainie. Było to dla mnie, jako obserwatora życia Kościoła, dość ciekawe doświadczenie. Ci, którzy dotychczas bronili papieża, jego dwuznacznych gestów i słów, zaczęli głośno wyrażać swoje rozczarowanie. Przykładem może być środowisko „Więzi”. Piórem Sebastiana Dudy oskarżyło Franciszka o zdradę „prorockiej funkcji papieża” na rzecz funkcji politycznej i dyplomatycznej.
Według Dudy ojciec św., jako prorok, powinien jasno stawać po stronie tych, którzy są uciśnieni, oraz wskazywać jasno, kto jest ofiarą. Wiemy, że papież tego nie robił. Jeżeli nawet prezentował taką postawę, to w cichych wywiadach dla włoskich gazet, a nie z katedry namiestnika Chrystusa na ziemi.
Trop, który może pomóc nam zrozumieć taką, a nie inną postawę papieża, podaje Massimo Borghesi, włoski profesor filozofii, w książce Jorge Mario Bergoglio. Biografia intelektualna. Choć autor pisał swoją książkę na długo przed rozpoczęciem wojny, a jego rozważania nie dotyczą w sposób bezpośredni bieżącego kontekstu, to dają dość głęboki wgląd w biograficzną i intelektualną formację Franciszka. Ta zaś na obecną postawę papieża rzuca nowe światło.
Argentyna od lat 50. XX w. była krajem politycznie niestabilnym, targanym przez wewnętrzne konflikty. Jorge Maria Bergoglio był świadkiem dramatycznych wydarzeń w swoim kraju. Nacjonalistycznie nastawiona argentyńska marynarka wojenna popierana przez dużą część argentyńskiego Kościoła zbombardowała 11 czerwca 1955 r. wypełniony tłumami Plaza de Mayo w Buenos Aires w celu stłumienia manifestacji. Na samolotach wymalowane były napisy „Chrystus zwycięża”.
Bergoglio był też świadkiem działalności lewicowych bojówek argentyńskich, które uzasadniały stosowanie przemocy popularną w Ameryce Południowej teologią wyzwolenia, która próbowała połączyć marksizm z chrześcijaństwem.
Kiedy Bergoglio był prowincjałem jezuitów w Argentynie, władzę sprawowała junta wojskowa (1976-1983) odwołująca się do idei konserwatywnych i katolickich rządów. W celu utrzymania władzy stosowała terror, mordowała prawdziwych bądź domniemanych przeciwników politycznych.
Część Kościoła poparła autorytarne rząd junty, część się im sprzeciwiła, a to dla wielu duchownych oznaczało śmierć. „Pokolenie Bergoglia uległo pokusom rewolucyjnego mesjanizmu bojówkarzy albo antykomunistycznej krucjacie mężczyzn w mundurach khaki. Wynik był diabelski. Ciało Chrystusa podzieliło się” – czytamy w książce Borghesiego.
Franciszek wiedział, do jakich wypaczeń może prowadzić próba legitymizacji idei lub konkretnego porządku społecznego za pomocą chrześcijaństwa. Doświadczył też rozdarcia Kościoła w sytuacji, gdy opowiada się i wspiera jedną ze stron sporu. Widział samoloty z hasłem „Chrystus zwycięża” bombardujące cywili, znał także lewicowe bojówki łączące marksizm z chrześcijaństwem.
To doświadczenie uzupełniła twórcza refleksja nad augustyńską koncepcją 2 porządków – państwa Bożego i państwa ziemskiego. Przyszły papież w przytaczanym przez Borghesiego artykule Słowo i przyjaźń, napisanym w czasie, gdy Bergoglio był już kardynałem, wyraża następującą refleksję:
„Istnieją dwie miłości: miłość własna […] oraz miłość święta, która jest zasadniczo społeczna, nastawiona na dobro wspólne i zachowuje przykazania Pana. Wokół tych miłości organizują się dwa państwa: państwo ziemskie i państwo Boże. W jednym mieszkają ludzie nieprawi, a w drugim święci. Jednak ciekawą rzeczą w myśli Augustyna jest to, że owych państw nie da się zidentyfikować w historii, to znaczy nie da się ich wskazać tej lub w innej doczesnej rzeczywistości, […] dopiero na sądzie ostatecznym ukażą się one w prawdziwej, definitywnej postaci […]”.
Bergoglio refleksję nad myślą Augustyna kończy w sposób następujący: „Historia ludzkości to dziedzina, gdzie w grę wchodzą różne zamysły, a z ludzkiego punktu widzenia żaden zamysł nie jest nieskazitelny”.
Doświadczenie wykorzystywania idei chrześcijańskich do legitymizacji konkretnego porządku politycznego, do czego doszło w rodzimej papieżowi Argentynie, i augustyńska idea mówiąca, że ostateczne rozstrzygnięcie, kto należy do państwa Bożego, a kto do ziemskiego, ujawni się na końcu czasów, doprowadziły papieża do odrzucenia wszelkiego rodzaju teologii politycznych. Były rozumiane właśnie jako pretensja danej doktryny, idei i ustroju do bycia reprezentantem porządku Boskiego na ziemi.
Choć sam Franciszek niejako wspierał (wbrew dużej części argentyńskiego duchowieństwa) rządy Perona, który były drogą środka między prawicowym a lewicowym radykalizmem, robił to kontekstualnie, nie legitymizował Perona jako przedstawiciela jednego i jedynego słusznego porządku. To wiara ma ubogacać politykę, a nie polityka wiarę. Kościół ma nasycać ją perspektywą Ewangelii na tyle, na ile dany ustrój na takie ubogacanie pozwala.
Co to ma wspólnego z wojną na Ukrainie? Papież obawia się, że jednoznacznie potępienie Rosji i jednoznaczne wspieranie Ukrainy, za którą stoi mniej lub bardziej zjednoczony Zachód, doprowadzi do swego rodzaju legitymizacji dla podziału na „wolny świat Zachodu”, któremu symbolicznie, mniej lub bardziej faktycznie przewodzą USA ze swoim „mesjanizmem” demokracji i niesienia wolności, oraz imperium zła, „mordorem” z Rosją na czele.
Tak jasny i jaskrawy podział dla człowieka z doświadczeniem (można uzupełnić je o perspektywę południowoamerykańską i doświadczenie ujemnych skutków amerykańskiego imperializmu, zwłaszcza w dziedzinie gospodarczej) musi być po prostu fałszywy.
Podobnie jak w Argentynie celem papieża nie jest legitymizowanie władzy, ale oddziaływanie na nią w sposób pośredni przez głoszenie Ewangelii i wypływających z niej ogólnych idei katolickiej nauki społecznej, jakie Franciszek przedstawia w swoich encyklikach.
Zmieniłem zdanie
Czy takie podejście jest słuszne? Przecież jeden z poprzedników Franciszka – Jan Paweł II – nie bał się wskazywać na błędy ideologii komunistycznej.. Czy legitymizował w ten sposób Zachód jako swoistego „mesjasza” imperium dobra? W zamierzeniu nie. Jan Paweł II wielokrotnie wskazywał na istniejące po stronie Zachodu elementy „cywilizacji śmierci” wyrażającej się w skrajnym indywidualizmie.
Warto zwrócić uwagę, że dla części neokonserwatywnego środowiska w USA autorytet papieża-Polaka był wykorzystywany jako argument za legitymizowaniem neoliberalnego porządku, który w wielu punktach był sprzeczny z janopawłowym przesłaniem o pracy ludzkiej lub sprawiedliwym porządku społecznym.
Sam wcześniej na łamach Klubu Jagiellońskiego oceniałem postawę ojca św. dość krytycznie. Nazywanie Darii Duginy, córki jednego z czołowych ideologów rosyjskiego imperializmu, która wzywała do przemocy wobec Ukraińców, „niewinną ofiarą wojny” wydawało mi się skrajnym nadużyciem. Mówienie, że „wszyscy jesteśmy winni” to rozmywanie odpowiedzialności i blokowanie nie tylko sprawiedliwego ukarania sprawcy, ale też okazania miłosierdzia ofierze.
Po czasie moje zdanie stało się o wiele bardziej zniuansowane. Uważam, że powyższy kontekst biograficzny i myślenie na temat teologii polityki wpływa na zrozumienie postawy papieża. Co więcej, być może ta postawa ostatecznie okaże się słuszna. Kto wie?
Watykańskie tradycje
Poza zarysowanym wyżej kontekstem chciałbym zwrócić uwagę, że postawa Franciszka nie jest niczym wyjątkowym w XX-wiecznym papiestwie. Już Pius XI próbował dogadać się z antykatolicką, laicką republiką francuską. Paweł VI szukał odwilży w relacjach z komunistyczną Rosją. Także Franciszek wpisuje się w „koncyliacyjną” tradycję polityki Stolicy Apostolskiej w XX w. Polityki, która po upadku Christianitas i funkcjonowania w świecie areligijnym, a czasami wręcz antyreligijnym szuka swojego modus operandi.
Jak sądzę, papież Franciszek idzie w tym kierunku. Zostawia sobie furtkę do bycia potencjalnym „wentylem bezpieczeństwa” w stosunkach między stronami konfliktu, tak jak próbował to robić za czasów rządów argentyńskiej junty. Raczej szuka łagodzenia konfliktu niż jątrzenia sporu, nawet jeżeli byłoby to jątrzenie z perspektywy próby egzekwowania sprawiedliwości. Wcześniej oceniałem takie podejście bardzo krytycznie. Dziś wydaje mi się co najmniej zrozumiałe.
Dialektyka egzystencjalna Bergoglia
Swoistym dogmatem tradycjonalistycznych katolików jest przekonanie o progresywizmie Franciszka. Spór ogniskuje się wokół kontrowersji, jakie wywołał VIII rozdział adhortacji apostolskiej Amoris Laetitia pt. Towarzyszyć, rozpoznać i włączyć to, co kruche. W punkcie 305. adhortacji czytamy, że „ze względu na uwarunkowania i czynniki łagodzące możliwe jest, że pośród pewnej obiektywnej sytuacji grzechu osoba, która nie jest subiektywnie winna albo nie jest w pełni winna, może żyć w łasce Bożej, może kochać, a także może wzrastać w życiu łaski i miłości, otrzymując w tym celu pomoc Kościoła”.
Z kolei w przypisie do powyższego punktu padają następujące słowa: „W pewnych przypadkach mogłaby to być również pomoc sakramentów. Dlatego «kapłanom przypominam, że konfesjonał nie powinien być salą tortur, ale miejscem miłosierdzia Pana». Zaznaczam również, że Eucharystia «nie jest nagrodą dla doskonałych, lecz szlachetnym lekarstwem i pokarmem dla słabych»”.
Papież całkowicie rozwiał wątpliwości interpretacyjne powyższego punktu w odpowiedzi na kierowany do niego list biskupów z Buenos Aires. Hierarchowie zapytywali, „czy słuszna jest ich interpretacja cytowanych wyżej zapisów Amoris Laetitia, która oznacza, że do sakramentów można dopuścić w pewnych sytuacjach również tych rozwodników, którzy w powtórnym związku utrzymują stosunki płciowe z nowym partnerem”. Franciszek w odpowiedzi na ten list stwierdził, że argentyńscy biskupi mają rację i „nie ma innej interpretacji”.
Nie ma co się oszukiwać, to znaczna zmiana. Do tej pory Kościół w tej kwestii najdalej posunął się w adhortacji Familiaris consortio z 1981 r. Jan Paweł II zezwolił, co prawda, przystępować do komunii osobom pozostającym w nowych związkach, ale pod warunkiem zachowania pełnej wstrzemięźliwości seksualnej. O przyjmowaniu komunii św. w przypadku osób utrzymujących stosunki płciowe nie mogło być mowy.
Czy papież relatywizuje normy? Moim zdaniem nie. Jakie jest więc podejście Franciszka do norm i przykazań Bożych? Są one bezwzględne czy relatywne? Niezmienne czy, jakby chcieli niektórzy, dynamiczne?
Myślę, że Amoris Laetitia pokazuje próbę rozwiązania napięcia między ideą, która jest niezmienna, stanowi punkt odniesienia i cel dążenia, a konkretną, niejednokrotnie zawiłą i skomplikowaną rzeczywistością ludzkiego życia. To propozycja dialektyki egzystencjalnej podobnej do tej, którą zaproponował już Platon.
W dialogu Uczta czytamy: „Bo tędy biegnie naturalna droga miłości, czy ktoś sam po niej idzie, czy go kto drugi prowadzi: od takich pięknych ciał z początku ciągle się człowiek ku temu pięknu wznosi, jakby po szczeblach wstępował: od jednego do dwóch, a od dwóch do wszystkich pięknych ciał, a od ciał pięknych do pięknych postępków, od postępków do nauk pięknych, a od nauk aż do te nauki na końcu, która już nie o innym pięknie mówi, ale człowiekowi dane owo piękno samo w sobie; tak że człowiek dopiero przy końcu istotę piękna pozna”.
Ten fragment w klasycznym wykładzie filozoficznym interpretowany był jako ścieżka poznania prawdy. Spostrzegamy wiele pięknych obiektów. Wychodząc od nich, dążymy do poznania źródła i przyczyny ich piękna. Św. Bonawentura, jeden z najwybitniejszych średniowiecznych filozofów i teologów, inspirując się myślą Platona, stworzył teorię poznania Boga. Żeby poznać Stwórcę, trzeba wyjść od poznania piękna stworzeń i stopniowo dojść do poznania Boga, który jest nieskończenie piękniejszy od swoich dzieł.
Ten fragment można zinterpretować również w sposób egzystencjalny. Zanim dojdziemy do ideału, na swej drodze musimy pokonać stany pośrednie – od dobra, które aktualnie jest w naszym zasięgu, do coraz większego aż do osiągnięcia ideału. To dialektyka stopniowego wznoszenia się do celu, którego koniecznymi stanami pośrednimi są etapy „niedoskonałości”.
Droga do ideału nie jest taka sama dla każdego. Jak stwierdził Reginald Garrigou Lagrange OP, wybitny znawca katolickiej ascetyki i mistyki, w swoim monumentalnym dziele Trzy okresy życia wewnętrznego, jedni idą drogą prostą jak mnisi, którzy poświęcają się kontemplacji i radykalnie odrywają się od wszystkiego, co nie sięga szczytów doskonałości. Inni idą drogą spiralną, stopniowo wznoszą się od coraz mniejszego do coraz większego dobra.
Na etapach pośrednich niejednokrotnie nie da się uniknąć grzechu. Doskonałość jest punktem dojścia, a nie wyjścia. To, jak bardzo „spiralna” jest droga, zależy od stopnia skomplikowania indywidualnego życia.
Franciszek nie znosi norm. Nie neguje ideału mówiącego, że „małżeństwo chrześcijańskie będące odzwierciedleniem jedności między Chrystusem a Jego Kościołem realizuje się w pełni w jedności mężczyzny i kobiety, którzy oddają się sobie nawzajem w wyłącznej miłości i dobrowolnej wierności, należą do siebie aż do śmierci i są otwarci na przekazywanie życia, uświęceni sakramentem, który udziela im łaski, aby stawali się Kościołem domowym i zaczynem nowego życia dla społeczeństwa. Inne formy związków są radykalnie sprzeczne z tym ideałem, chociaż niektóre z nich realizują go przynajmniej częściowo i analogicznie”.
Dialektyka egzystencjalna papieża to droga do spełnienia ideału ewangelicznego, która wychodzi od konkretnej rzeczywistości. Najpierw trzeba dokonać diagnozy sytuacji danego człowieka, a potem rozeznać, co można zrobić, aby przybliżyć go celu. „Rzeczywistość jest ważniejsza od idei” – tak hasłowo można by ująć postawę Franciszka, o której Massimo Borghesi wspominał w intelektualnej biografii papieża.
Sumienie, ale nie samowolka
Ojciec św. nie stwierdza (wbrew temu, co twierdzą i czego chcieliby niektórzy), że rozeznawanie powinno być pozostawione wyłącznie indywidualnemu sumieniu danego człowieka. Im bardziej skomplikowana jest sytuacja, tym większa zachodzi potrzebna opieki Kościoła, światła z zewnątrz, wnikliwego badania sumienia.
W Amoris Laetitia czytamy, że „zadaniem kapłanów jest towarzyszenie osobom zainteresowanym na drodze rozeznania, zgodnie z nauczaniem Kościoła i wytycznymi biskupa. W tym procesie przydatne będzie dokonanie rachunku sumienia, przez chwile refleksji i skruchy. Osoby rozwiedzione, które zawarły ponowny związek, powinny zadać sobie pytanie, w jaki sposób zachowywały się wobec swoich dzieci, gdy związek małżeński przeżywał kryzys; czy były próby pojednania; jak wygląda sytuacja opuszczonego małżonka; jakie konsekwencje ma nowa relacja dla pozostałej rodziny i wspólnoty wiernych; jaki przykład daje ona ludziom młodym, którzy przygotowują się do małżeństwa. Szczera refleksja może umocnić zaufanie w miłosierdzie Boże, które nikomu nie jest odmawiane”.
Chodzi o proces towarzyszenia i rozeznania, który „kieruje tych wiernych do uświadomienia sobie swojej sytuacji przed Bogiem. Rozmowa z księdzem, na forum wewnętrznym, przyczynia się do tworzenia prawidłowej oceny tego, co utrudnia możliwość pełniejszego uczestnictwa w życiu Kościoła oraz kroków mogących mu sprzyjać i je rozwijać”.
Myśl papieża brzmi więc następująco: im życie jest bardziej skomplikowane, tym większego oglądu z zewnątrz, towarzyszenia Kościoła i wnikliwego badania sumienia potrzeba. Jest to zgodne z myślą św. Jana od Krzyża, który napisał, że „sprawiedliwy nie potrzebuje prawa, gdyż sam dla siebie jest prawem”. Im ktoś jest bliżej Boga, tym staje się bardziej samodzielny w sumieniu. Im ktoś jest bardziej uwikłany, tym bardziej potrzebuje opieki Kościoła.
Nie ma to nic wspólnego z liberalnym postrzeganiem autonomii sumienia. Osoba rozeznająca swoją sytuację zawsze przed oczyma powinna mieć cel. Jak czytamy w Amoris Laetitia, „rozeznanie nigdy nie może nie brać pod uwagę wymagań ewangelicznej prawdy i miłości proponowanej przez Kościół. Aby tak się stało, trzeba zapewnić niezbędne warunki pokory, dyskrecji, miłości do Kościoła i jego nauczania, w szczerym poszukiwaniu woli Bożej i chęci osiągnięcia na nią odpowiedzi doskonalszej”.
Różnica w podejściu papieża do dotychczasowego stanu rzeczy polega na zdecydowanie większym uwzględnieniu kontekstu i jednostkowej sytuacji życia człowieka w ocenie moralnej oraz zaproponowaniu człowiekowi pewnej drogi do osiągnięcia ideału. W tym ujęciu sytuacje, które do tej pory były uznawane za obiektywne trwanie w grzechu, mogą być koniecznymi etapami niedoskonałości w stopniowym, dialektycznym wznoszeniu się do ideału.
Nie ma to nic wspólnego z relatywizacją norm. Ideał ewangeliczny jest jasny. W jego świetle należy oceniać każdą rzeczywistość.
Podejście Franciszka jest następujące: zawsze ratować, zalewać łaską i pomocą Kościoła w nadziei, że długotrwałe aplikowanie „lekarstw” przyniesie oczekiwany efekt, jakim jest uzgodnienie jednostkowego życia z wymaganiami Ewangelii. Sąd nad człowiekiem ostatecznie należy do Boga. Oto w skrócie idea Kościoła polowego.
Tym zaś, którzy baliby się, że jest to furtka do nadużyć i „radosnej twórczej interpretacji indywidualnego sumienia”, przypomnę jeszcze raz, że im bardziej skomplikowana jest sytuacja, tym więcej musi pojawić się badania sumienia, opieki Kościoła i oceny swojego życia z perspektywy ewangelicznego ideału.
Odrzucić skrajności
Nie jestem w 100% pewien, że rozwiązania proponowane przez Franciszka są optymalne. Być może w kwestii rozwodników żyjących w powtórnych związkach i utrzymujących kontakty seksualne można było się zatrzymać na propozycji komunii duchowej oraz programu duszpasterskiego, który dałby tym ludziom konkretną propozycję kroczenia ku Bogu. Z jednej strony dawałoby to nadzieję dla rozwodników na wyjście z tej sytuacji, z drugiej zaś mocniej podkreślało i chroniło ewangeliczny ideał.
Rozumiem, że pozbawienie dostępu do sakramentu jako widzialnego znaku niewidzialnej łaski, a więc znaku Bożego błogosławieństwa, jest czymś, może być dla wiernego trudnym doświadczeniem, zwłaszcza dla takiego, w którego rozeznaniu (popartym, jak podkreślam, wnikliwym badaniem sumienia w świetle Ewangelii) nie widzi dla siebie prostej drogi dla uzgodnienia swego życia z ewangelicznym ideałem „na już”. Nie jestem teologiem i nie mogę udzielić jednoznacznej odpowiedzi wyjaśniającej ten problem.
Jeżeli miałbym sformułować poważniejszy zarzut w stosunku do papieża, byłoby to nierówne traktowanie wiernych. Jak wspomniałem, ojciec św. odpowiedział w liście na wątpliwości wyrażone przez argentyńskich biskupów. Niestety nie zrobił tego samego w stosunku do 4 konserwatywnych kardynałów – Waltera Brandmüllera, Raymonda Burke’a, Carla Caffarry i Joachima Meisnera, którzy po publikacji Amoris Leatitia wysłali do papieża list zawierający tzw. dubia z prośbą o wyjaśnienie doktrynalnych wątpliwości, jakie niosą za sobą zapisy adhortacji.
Brak troski o wiernych o bardziej tradycjonalistycznej wrażliwości uważam za błąd. Może to rodzić poczucie dzielenia ludzi na wartych otoczenia opieką i na tych, którym ze względu na tradycjonalistyczne poglądy opieka jest odmawiana.
Zarówno tezy tradycjonalistów o tym, że papież relatywizuje normy moralne, jak i poglądy niektórych przedstawicieli Kościoła otwartego, że Franciszek wprowadza „dynamizm norm”, w świetle literalnego odczytania Amoris Laetitia są najzwyczajniej w świecie bzdurą. Mam czasami nieodparte wrażenie, że wielu komentatorów życia Kościoła czyta papieża przez pryzmat swoich apriororycznych światopoglądowych klisz. Czynią to zarówno tradycjonaliści, jak i przedstawiciele „awangardy zmian” w Kościele.
Z czasem doszedłem do wniosku, że oburzenie, jakie pojawiło się po wypowiedziach papieża o wojnie na Ukrainie, któremu sam też uległem, było zdecydowanie przesadzone. Nasza (jak najbardziej zrozumiała) antyrosyjskość i tendencja do traktowania Zachodu jako „misjonarza niosącego dobrą nowinę demokratycznych swobód” sprawia, że trudno nam zrozumieć, że ktoś niekoniecznie musi postrzegać Zachód jako „mesjasza wolności”, zaś Rosję jako największe możliwe zagrożenie dla świata. Biografia i intelektualny background ojca św. pozwalają mi, po pierwsze, lepiej go zrozumieć, a pod drugie, przyznać, że jego postawa może się ostatecznie okazać słuszna.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.