Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Szybkie zwycięstwo Ukrainy nie musi leżeć w interesie Polski

Szybkie zwycięstwo Ukrainy nie musi leżeć w interesie Polski Ministry of Defense of Ukraine; źródło: wikimedia commons; Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0

Debata publiczna o przyszłości wojny na Ukrainie jest zdominowana przez ambitne cele – zwycięstwo Kijowa rozumiane jako odbicie wszystkich terytoriów, włącznie z Krymem i Donbasem, a w dalekiej perspektywie również członkostwo Ukrainy w NATO i UE. Analitycy i politycy zaznaczają, że im szybciej do tego dojdzie, tym lepiej dla Polski. Czy nasz kraj nie korzysta jednak znacząco na trwaniu konfliktu? Istnieje szereg argumentów przekonujących, żeby przyjrzeć się bliżej tej kontrowersyjnej hipotezie.

Zacznijmy od najbardziej oczywistej kwestii. Pełnoskalowa inwazja na Ukrainę dała bodziec do modernizacji polskiej armii, zakupu sprzętu wojskowego i dowartościowania zagadnienia twardego bezpieczeństwa w polityce Polski. Rozbudowa potencjału wojskowego stała się oczywista.

W trwającej kampanii wyborczej żadna siła polityczna nie podważa sensu niezwykle kosztownych zakupów sprzętu z zagranicy, które obciąża budżet państwa w czasie gospodarczego spowolnienia.

Sama inwazja nie byłaby jednak wystarczającym impulsem do tych ruchów. Im dłużej trwa wojna, tym poważniej traktowana jest możliwość podjęcia przez Rosję agresywnych działań wobec Polski. Świadomości zagrożenia nie zbudował sam fakt inwazji, ale jej długotrwałość.

Jeszcze bardziej widoczne jest to w państwach Sojuszu Północnoatlantyckiego. Niemcy potrzebowały ogromnej presji politycznej, żeby podjąć pierwsze decyzje o wsparciu Ukrainy. Droga od kilkuset hełmów do negocjowanych dostaw pocisków Taurus trwała wiele miesięcy. Mimo wojny Niemcy i tak odkładają w czasie dostawy uzbrojenia, które przed miesiącami obiecywali Kijowowi.

Tymczasem trwa odbudowa potencjału produkcji zbrojeniowej, przede wszystkim amunicji, której pięciokrotny wzrost produkcji do 200 tys. sztuk rocznie planuje Polska Grupa Zbrojeniowa. Podobnie dzieje się w innych państwach Zachodu. Kluczową rolę odgrywają Stany Zjednoczone.

Czy szybkie zakończenie wojny, oby pozytywne dla Kijowa, nie wzmogłoby już i tak znaczącej opozycji w USA wobec wspierania Ukrainy oraz inwestowania w zdolności produkcji wojskowej, szczególnie w obliczu przyszłorocznych wyborów prezydenckich?

Każdy kolejny miesiąc trwania wojny oznacza przedłużenie uzależnienia Kijowa od wymiany gospodarczej z Polską i innymi państwami UE sąsiadującymi z Ukrainą.

W 2022 r. nasz kraj stał się największym partnerem handlowym Kijowa, prześcignęliśmy nawet Chiny. Eksport na Ukrainę wzrósł o 37% i przekroczył wartość 10 mld dol. Poza sprzętem wojskowym szybko rósł wolumen sprzedaży cebuli, pomidorów i nabiału.

Tak długo, jak większość ukraińskiego wybrzeża nad Morzem Czarnym pozostaje zablokowana przez rosyjskie jednostki, a wysiłki Turcji na rzecz stworzenia korytarza zbożowego spełzają na niczym, tak też Ukraina musi liczyć na porty rzeczne na Dunaju na granicy z Rumunią albo otwarte granice lądowe z Polską.

Rumunia już zapowiedziała zwiększenie przepustowości w swoich portach i dalsze inwestycje w rozbudowę potencjału przeładunkowego, żeby transportować zboże na Zachód. Terminale intermodalne mają umożliwić sprawne przerzucanie towaru na ciężarówki dowożące ten surowiec do portów na Adriatyku.

Tymczasem polskie porty w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie-Świnoujściu zyskały potężny bodziec rozwojowy i biją dziś rekordy m.in. dzięki importowi paliw i węgla. Wspiera to finansowanie kosztownych inwestycji, rozbudowę nabrzeży i infrastruktury dostępowej od strony lądu.

W odwrotnym kierunku budżety portów zasila eksport ukraińskiego zboża. Gdańsk stał się największym portem kontenerowym i drugim pod względem przeładunków na Bałtyku. Znacznie wzrosło też znaczenie pozostałych, wymienionych wyżej portów na morskiej mapie Europy.

Zakończenie wojny nie sprawi, że Ukraina wróci do wolnego handlu z Rosją. Z całą pewnością czarnomorskie porty Ukrainy znowu będą odgrywać ważną rolę w eksporcie ukraińskich produktów. Przed wojną Kijów wysyłał tą drogą praktycznie całe swoje zboże i aż 2/3 eksportu ogółem.

Polskiej gospodarce brakuje rąk do pracy. Wzmożona imigracja z Ukrainy po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji stanowiła pozytywny bodziec dla polskiego rynku pracy. Był nieporównywalny z kosztami polityki społecznej wobec uchodźców.

Napływ ukraińskich pracowników sprawił, że skutki spowolnienia gospodarczego zostały ograniczone, a ryzyko recesji oddaliło się. Oczywiście pracujący Ukraińcy nie są niezastąpieni, ale wyobraźmy sobie, co może się wydarzyć po zakończeniu wojny.

Ukraina wyniszczona wojną i łaknąca kapitału będzie musiała stworzyć maksymalnie atrakcyjne warunki dla bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Wiele terenów stanie się swoistym greenfieldem, na którym powstaną zakłady produkcyjne i specjalne strefy ekonomiczne. Pojawią się też zachęty do powrotu do kraju dla wykwalifikowanej siły roboczej.

Ukraina nie zaoferuje im oczywiście tak wysokiego wynagrodzenia, jakie mogliby otrzymać w Europie Zachodniej czy nawet w Polsce. Niemniej spora grupa Ukraińców, których domy nie zostały zburzone, chętnie wróci do ojczyzny razem z rodzinami. Będzie wychować dzieci w ukraińskiej szkole i odbudowywać kraj z całym patriotycznym kapitałem zbudowanym przez ostatnie miesiące.

Zostaniemy wówczas postawieni przed dylematem, czy ukraińską lukę na rynku pracy warto zasypać imigrantami z innych państw. Może to doprowadzić do politycznych sporów i społecznych wątpliwości co do polityki imigracyjnej.

Powiedzmy sobie szczerze – udział Polski w odbudowie Ukrainy będzie znacznie mniejszy niż byśmy chcieli. Kijów zostanie skazany na międzynarodowe organizacje finansowe dysponujące ogromnym kapitałem i, jak wskazują autorzy raportu Warsaw Enterprise Institute, na współpracę z amerykańskimi funduszami inwestycyjnymi, takimi jak BlackRock i JP Morgan. Bilateralne relacje z europejskimi stolicami staną się drugorzędne i nie zapewnią Polsce istotnych preferencji.

Kapitał polskich firm jest wielokrotnie mniejszy niż niemieckich, francuskich, brytyjskich czy skandynawskich. Prawdopodobnie będzie wiązało się to ze zwrotnymi i bezzwrotnymi pożyczkami oraz gwarancjami kredytowymi, w które zachodnie holdingi i wielkie korporacje zainwestują na Ukrainie. Rola polskich przedsiębiorstw ograniczy się do podwykonawstwa.

Na końcu tego łańcucha pojawi się ukraińska siła robocza. Ten efekt może być jeszcze większy, bo wiele polskich firm budowlanych dysponujących odpowiednim know-how należy do koncernów z siedzibami w innych krajach. Owszem, dostaniemy swoją gażę, ale marża za ryzyko inwestycji nie zostanie w kieszeniach polskich przedsiębiorców w takim stopniu, na jaki liczymy.

Przerost polskich ambicji może doprowadzić do rozczarowania oraz fali narzekań polityków i społeczeństwa na to, że choć pomagaliśmy Ukraińcom, to znowu zostaliśmy oszukani. Zrzucanie winy na Ukrainę, której trudno się będzie dziwić, lub na Zachód, który ominie „polski hub” pomocy Kijowowi, nie wniesie niczego poza społecznym zrezygnowaniem, utratą wiary w sprawczość oraz nastrojami antyzachodnimi i antyukraińskimi. Czeka nas po prostu zimny prysznic.

Tak długo, jak tli się konflikt na Ukrainie, tak też geopolityczna wiarygodność Polski rośnie. Pamiętam, gdy na jednej z konferencji w 2021 r. prezydent Słowenii pytał w panelu dyskusyjnym mojego kolegę, Tomka Obremskiego z Forum Młodych Dyplomatów, czy Polacy aby na pewno nie przesadzają z zagrożeniem rosyjskim. Mówił, że jego przyjaciel, prezydent Duda, za każdym razem podnosi tę kwestię na wspólnych spotkaniach.

„Czy nie powinniśmy zbudować jakiegoś poziomu minimalnego zaufania?” – pytał. Obremski, wcześniej wypowiadający się szeroko, odpowiedział krótko: „Nie. W żadnym razie”. Sala została lekko rozbawiona oschłym potraktowaniem tak poważnego polityka przez studenta.

Pomimo że ten kapitał wiarygodności stracił już na świeżości i nie możemy z taką swobodą uderzać w rachityczne ruchy Niemiec, to nadal działa on na naszą korzyść. Nadal zasadnym jest podnoszenie argumentu, że mieliśmy rację.

Czy po zaledwie dwuletniej wojnie będziemy jednak w stanie przekonywać NATO-wskich sojuszników, że mimo przegranej wojny Rosja nadal jest groźna, a zwiększanie zapasów broni nadal powinno znajdować się na czele listy naszych priorytetów? Czy przekonywać, że powinniśmy się przygotowywać na kolejny atak, być może nawet bardziej bezpośredni i groźniejszy dla sojuszu?

***

Nie twierdzę, że te argumenty dowodzą istnienia strategicznych interesów Polski w jak najdłuższym trwaniu konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Skala kosztów wynikających z wojny jest ogromna – od inflacji i wzrostu cen nośników energii przez koszty społeczne po hybrydowe zagrożenia na granicy z Białorusią. Skłania to do ponoszenia wydatków tu i teraz. Nie wspominam już o koniecznej pomocy wojskowej Polski dla Ukrainy.

Stabilizacja za naszą wschodnią granicą umożliwi rozwój współpracy i obniży ryzyko polityczne inwestycji w Polsce. Nie zmienia to faktu, że istnieją obszary, gdzie Polska jest beneficjentem bieżącej sytuacji. Czas to otwarcie przyznać.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.