Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

To Pan Bóg stworzył rzemieślnicze piwa i zmrożone wino w rżniętym szkle

To Pan Bóg stworzył rzemieślnicze piwa i zmrożone wino w rżniętym szkle autor ilustracji: Julia Tworogowska

Możemy zachować się jak Noe lub naśladować Chrystusa. Budowniczy arki, pijany w sztok, został znaleziony nagi przez swoich synów. Jezus, przemieniając wodę w wino, ofiarował weselnikom w Kanie Galilejskiej bezinteresowną radość. Historia Noego symbolizuje grzeszne oblicze alkoholu; historia Jezusa to opowieść o winie jako Bożym darze budującym braterską wspólnotę. Tak powinno wyglądać integralne rozumienie piwa, whisky oraz ginu z tonikiem.

Polska debata publiczna cierpi na syndrom cyklopa. Niczym postać z greckiej mitologii lubi patrzeć na skomplikowane sprawy tylko jednym upraszczającym okiem. W parze z syndromem cyklopa idzie efekt wahadła. W miejsce pierwszej redukcyjnej narracji dostajemy skrajną alternatywę, równie jednostronną, tylko że w innych aspektach. W ostatnim czasie ofiarą obu tych wzajemnie napędzających się mechanizmów staje się alkohol.

I trudno się temu specjalnie dziwić. W końcu mówimy o kraju, w którym szlachta – za pośrednictwem przymusu propinacyjnego – wyciągała pieniądze od chłopstwa, przy okazji potencjalnie je rozpijając. O państwie, gdzie Kościół katolicki już od dekad obchodzi sierpień jako miesiąc trzeźwości. Wreszcie o kraju zmagającym się ze strukturalnym problemem społecznym o długim trwaniu, czy też – mówiąc językiem katolickiej nauki społecznej – ze strukturą grzechu, jaką od lat pozostaje w Polsce alkoholizm.

Wszystkie te czynniki zachęcają wręcz do przebierania się w debacie publicznej za mitologicznego cyklopa i rozpoczęcie antyalkoholowej krucjaty. Stąd nie zaskakuje Jan Śpiewak, który po zgłoszeniu do prokuratury aktorki Magdaleny Cieleckiej za reklamowanie pewnej marki alkoholowej, ze swoją walką z „alkopatusami” jak sam ich nazywa, wylądował nawet na plotkarskim Pudelku.

Dla głębszego zrozumienia „cyklopiej mentalności” w temacie alkoholu warto sięgnąć po rozmowę publicysty i felietonisty (oraz mojego dobrego kolegi z Klubu Jagiellońskiego) Marcina Kędzierskiego z Tomaszem Stawiszyńskim w podcaście „Skądinąd”. Marcin w pierwszej części dwugodzinnego występu niczym w pigułce streszcza sposób myślenia tych, którzy chcą przeorać polską wyobraźnię społeczną dotyczącą rozumienia alkoholu.

Krok pierwszy to przyjęcie specyficznego, scjentystycznego języka mówienia o alkoholu. Kędzierski na samym początku audycji stawia mocną, jednoznaczną tezę: każdy alkohol to trucizna. Zostaje więc on zredukowany do zestawu związków chemicznych wywołującego szkodliwe zmiany w ludzkiej świadomości oraz wpływającego negatywnie na nasze zachowania po jego spożyciu.

Analiza scjentystyczna zostaje następnie uzupełniona medykalizacją rozumienia alkoholu. To substancja, która wywołuje w ludzkim organizmie określone choroby. Niejako naszym obowiązkiem jest więc trzymać się od tej niebezpiecznej używki z daleka, bo z zasady będzie ona powodować w naszym ciele patologiczne zmiany. Taka swoista „wyobraźnia szpitalna” sprawia, że zaczynamy postrzegać alkohol przez pryzmat jednostki chorobowej.

Marcin płynnie łączy poziom jednostkowy z płaszczyzną społeczną. Jego zdaniem nie ma czegoś takiego jak kultura odpowiedzialnego picia, a jedyne odpowiedzialne picie to według niego… abstynencja. Stąd równie płynnie spożywanie alkoholu-trucizny zostaje wręcz utożsamione z alkoholizmem jako takim.

Nic więc dziwnego, że szybko przechodzimy do kwestii statystyk alkoholizmu w Polsce, sporów o definiowanie tego zjawiska, do pojęcia „ryzykownego” picia. Ale też zarządzania społecznego, polityk publicznych, konieczności systemowego przeciwdziałania i walki z „kulturą piwerka”. Niepostrzeżenie alkohol – zrównany niejako z alkoholizmem – został zredukowany do czegoś na kształt patologii społecznej oraz przedmiotu troski państwa i jego instytucji.

Cyklop patrzy na nas swoim jednym okiem i przekłada wahadło z jednej skrajności w drugą: od romantyzacji alkoholu po jego medyczno-społeczną demonizację. Marcin stwierdził, że celowo „przejaskrawia”, a jego strategią jest metoda „wstrząśnięcia utopijnego”. Tylko że ofiarą takiego podejścia jest złożona i wieloaspektowa rzeczywistość. Zamiast popadać w retoryczną przesadę, warto raczej szukać spojrzenia integralnego. Działać jako „społeczny poliglota” i mówić wieloma językami, aby możliwe stało się uchwycenie polifonicznej rzeczywistości w jej różnorodnych wymiarach.

Istnieje łatwa pokusa, aby cały temat sprowadzić do kilku najpopularniejszych trunków i kilku największych koncernów, które swoje produkty reklamują w trakcie Ligi Mistrzów oraz innych sportowych wydarzeń. Tak, owszem, agresywna machina kapitalizmu działa także i przypadku alkoholu, ale tutaj przynajmniej nie zaspokaja bohatersko pragnień, które sama wcześniej zmyśliła na potrzeby napełnienia własnych kont bankowych naszymi pieniędzmi.

Kapitalizm bazuje bowiem na setkach lat tradycji wytwarzania i spożywania alkoholu, na przekazywanej z pokolenia na pokolenie ludzkiej namiętności względem piwa, wina, czy też whisky. Alkohol wpisany jest w nasze kulturowe DNA, nie stanowi wyimaginowanego produktu późnego kapitalizmu z jego rupieciarską naturą, która nakazuje mu wciskać nam każdą wymyśloną na poczekaniu pseudo-potrzebę.

Pięknie i poruszająco pisał o tym choćby Roger Scruton w eseistycznej książce pt. Piję, więc jestem, poświęconej filozoficznej i duchowej analizie spożywania wina: „Bóstwa, od których biorą nazwy wioski Francji – czy to bóstwa pogańskie, jak w przypadku Mercurey i Juliénas, czy chrześcijańskie jak w przypadku St Amour i St Joseph – są strażnikami krzewów winorośli, które zawdzięczają swój charakter nie tylko solom mineralnym wyssanym z ziemi, lecz również rytuałom ofiarniczym trwałych wspólnot. Ta myśl była utajona w pierwszym łyku Château Trotanoy i jest myślą, której wierzę do dzisiaj”.

Scruton w tym krótkim fragmencie odsyła do ojkofilicznego wymiaru produkcji alkoholu. Ojkofilicznego, czyli osadzającego nas w umiłowaniu tego, co lokalne. Łatwo w erze wielkich koncernów alkoholowych zapomnieć, że produkcja wina to często nadal sprawa rzemieślniczej sztuki przekazywanej z pokolenia na pokolenie, wyraz zakumulowanej przez wieki regionalnej tradycji.

W tym ujęciu produkcja wina staje się sposobem na budowę duchowej wręcz wspólnoty: wspólnoty zmarłych, żyjących i jeszcze nienarodzonych. Wszyscy skupieni są wokół miejscowych szczepów winogron, wokół lokalnego krajobrazu, rodzinnej ziemi, w którą wrośli oni sami, a wcześniej ich przodkowie.

Ten duchowy wymiar spożywania alkoholu objawia się także w momencie spotkania- rodziny lub przyjaciół. Niczym w ewangelicznej Kanie Galilejskiej wino bądź inny trunek staje się lepiszczem ludzkiej towarzyskości, substancją towarzyszącą celebracji naszej relacyjności. Jestem głęboko przekonany, że bezinteresowne, radosne spożywanie i picie może nas duchowo wzbogacać, uczyć logiki daru, wyrywać z rutyny codzienności ku przebłyskom pozadoczesnej rzeczywistości. 

Przeszywająco o tym duchowym, wręcz liturgicznym, wymiarze zmysłowej przyjemności pisał Andrzej Bobkowski: „Nie ma chyba nic przyjemniejszego, niż w duszny poranek lata paryskiego zaszyć się w kącie jakiegoś bistra i sączyć zimne piwo. Zapalić papierosa i po prostu – istnieć. Nic więcej. Żyć i modlić się. Coraz częściej modlę się nad szklanką piwa lub kieliszkiem rumu, bo są to momenty, w których naprawdę czuję, że jeszcze żyję. I dziękczynię”.

Autor Szkiców piórkiem uchwycił w tym fragmencie pewną fundamentalną duchową prawdę: można oddawać cześć Bogu poprzez jego stworzenie. A częścią tego stworzenia jest także piwo i rum z paryskiego bistro. Albo zmrożone wino. Albo whisky na lodzie. W ten sposób praktykujemy pewnego rodzaju bosko-ludzką ekonomię miłości, w ramach której alkohol staje się Bożym darem dla ludzkiego podniebienia. Darem, za który jesteśmy winni Panu wdzięczność i dziękczynienie. A nie tylko trucizną mogącą wywołać marskość wątroby.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.