Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Rodzina Ulmów i święty płód. Liberalny świat tego nie zrozumie

przeczytanie zajmie 5 min
Rodzina Ulmów i święty płód. Liberalny świat tego nie zrozumie autor ilustracji: Julia Tworogowska

Nienarodzone dziecko męczennikiem Kościoła? Jak płód niezdolny do świadomego decydowania o sobie może osiągnąć świętość? Absurd. Jeżeli kogoś już wcześniej gorszył chrzest niemowląt, to beatyfikacja dziecka znajdującego się w łonie matki brzmi jak totalna „odklejka” od rzeczywistości. Wizja Kościoła jest zgorszeniem dla współczesności. Głosi bowiem, że autonomia jednostki ma swoje poważne ograniczenia. I bardzo dobrze!

Dla niewtajemniczonych – w niedzielę, 10 września, we wsi Markowa, położonej w województwie podkarpackim miała miejsce beatyfikacja Józefa i Wiktorii Ulmów oraz ich siedmiorga dzieci, którzy zostali zamordowani przez Niemców za ukrywanie Żydów. Było to wydarzenie bezprecedensowe w historii Kościoła. Po raz pierwszy – za jednym zamachem – na ołtarze wyniesiono całą rodzinę.

Jako, że Kościół nie beatyfikuje i nie kanonizuje po prostu za heroiczny humanitaryzm, potrzeba było udowodnić, że motywacją Ulmów do udzielenia pomocy Żydom była wiara w Chrystusa. I takie dowody w toku procesu beatyfikacyjnego skwapliwie gromadzono – ot chociażby wymowne „tak” zapisane tuż obok przypowieści o miłosiernym Samarytaninie w rodzinnym egzemplarzu Pisma Świętego.

Nie chciałbym jednak skupiać się na biograficznych szczegółach i kontekście świętości Ulmów, lecz dotknąć dość nieoczywistego „podglebia” tego wydarzenia. Uświadomiłem sobie jego istnienie, dzięki moim dobrym kolegom, których bardzo zadziwił fakt, że nieświadome dziecko może zostać uznane za męczennika.

Nawet pomijając spór o to czy mieliśmy do czynienia z dzieckiem nienarodzonym (jak długo twierdziły polskie media), czy też w trakcie porodu (jak wyjaśniała w komunikacie Stolica Apostolska) jest to niewątpliwie sytuacja mocno kontrintuicyjna.

No bo jak niby męczennikiem może zostać płód w siódmym miesiącu ciąży? Przecież nie posiada świadomości, a co za tym idzie, możliwości podjęcia decyzji o męczeństwie. Czy beatyfikacja płodu nie wydaje się czymś skrajnie dziwacznym? Jak Kościół to uzasadnia? „Siódme dziecko otrzymało chrzest krwi także w wierze Kościoła, wyrażonej przez votum baptismi jego rodziców” – pisał na łamach Więzi ks. Andrzej Draguła.

Nie wchodząc w teologiczne zawiłości i delikatnie upraszczając, męczeństwo dziecka zostało uzasadnione w sposób analogiczny do tego jak tłumaczy się ważność chrztu – również przecież nieświadomego – niemowlęcia. Do jego ważności wystarczy pragnienie i wola rodziców. To rodzice „chcą” za dziecko. To oni niejako przyjmują łaskę wiary za swojego potomka. Ulmowie chcieli więc męczeństwa tak jakby „w imieniu dziecka”.

Jak sądzę takie ujęcie sprawy jest „kamieniem” obrazy dla współczesnego człowieka, w swym myśleniu ukształtowanego przez liberalizm. Wszakże prawo do autonomii, decydowania o sobie oraz „świadomy wybór” zdają się być współcześnie czymś w rodzaju niepodważalnych dogmatów. Nakazem moralnym, który musi być bezwzględnie przestrzegany.

W tym świetle chrzczenie dzieci – o męczeństwie nawet nie wspominając – jest bezsensowne i absurdalne. I przede wszystkim potencjalnie krzywdzące i łamiące podstawowe prawa jednostki.

W tym punkcie wychodzi na jaw owo nieoczywiste podglebie całej sprawy, którego beatyfikacja Ulmów jest radykalnym przykładem. To tutaj ujawnia się różnica pomiędzy antropologią katolicką a antropologią liberalną; pomiędzy liberalną socjologią a wizją społeczeństwa, którą wyznaje Kościół.

Liberalizm, jak trafnie opisuje to komunitariański filozof polityki Michael Walzer, mówi nam o „jednostce konstytuowanej jedynie przez własną wolę, wyzwolonej od wszelkich związków, pozbawionej podzielanych z innymi wartości, więzów, zwyczajów i tradycji”. W takiej wizji człowiek zdaje się być samodzielnym twórcą samego siebie, zupełnie niezdeterminowanym przez zewnętrzne czynniki – z rodziną na czele.

Po drugiej stronie jest wizja komunitariańska – w mojej ocenie bliższa katolicyzmowi – która głosi, że w znacznej mierze „jesteśmy wytworami społeczności”. Bo czyż nie pozostajemy istotami „utkanymi” z genów naszych przodków, wychowania naszych rodziców – wiary i tradycji przez nich przekazanych – godzin spędzonych na szkolnym boisku i bójek odbytych przy trzepaku na blokowisku?

I czy nawet wiara katolików nie jest tyle „autonomicznym wyborem świadomego podmiotu”, co raczej  darem przekazywanym przez poprzedzające nas pokolenia? Beatyfikacja Ulmów obrazuje nam tę prawdę w sposób skrajny – że więzi mogą nas konstytuować nawet do tego stopnia, że stają się przyczyną świętości.

Oczywiście, wiele z tego, czasami przecież słusznie „niechcianego dziedzictwa”, możemy zmienić. Ale nie wszystko. I nie wszystko warto. Mam nieodparte wrażenie, że we współczesnej kulturze przewrażliwienia na punkcie własnej autonomii popadamy pod tym względem w radykalną przesadę.

Niektóre próby autokreacji wyglądają tak jakby roślina próbowała wyrwać się z gleby, w której została zasadzona. A to wszystko w naiwnym przekonaniu, że owa gleba nie jest czymś do życia koniecznym, że można się bez niej obejść, że jesteśmy autonomicznymi „kowalami swojego losu”.

Taką kulturę nazywam roboczo kulturą „zabijania ojców” – odcinania się od społecznych korzeni w nadziei, że uda się dotrzeć do czystego, nieskażonego wpływami społeczeństwa „ja”. Że w ogóle istnieje coś takiego jak „czyste ja” niezapośredniczone przez naszych „ziomków” bliższych i dalszych. A za tym wszystkim gdzieś migoce przekonanie, że kulturowe dziedzictwo jest źródłem opresji.

Chrześcijaństwo zaś nie jest religią „zabijania ojców”. Jest wiarą w „Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba”. Miłości ojców do synów i synów do ojców. Przekazywania dziedzictwa i tożsamości przez przodków. Błogosławieństwa ojców i szacunku synów. Jest religią harmonii pomiędzy pokoleniami, a nie ich konfliktu. Jest w końcu religią Ojca i Syna, którzy „stanowią jedno”.

I to nam symbolicznie, nie wprost, przedstawia praktyka Kościoła, choćby w praktyce chrztu dzieci. O tym mówi nam beatyfikacja Ulmów. Wiara nie jest wytworem tylko i wyłącznie decyzji jednostki. Cnota i świętość również. Nie jesteśmy wolnymi elektronami.

Jesteśmy tylko – i aż – ogniwem w sztafecie pokoleń. Wolnymi i wyjątkowymi jednostkami – to prawda. Ale pamiętajmy, że zawdzięczamy naszym przodkom więcej niż chcielibyśmy to przyznać. Skończmy wreszcie z tą nieznośną fetyszyzacją autonomii jednostki!

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.