Klasyczne feministki potępiłyby sex working. Historia walki z prostytucją na Zachodzie
W skrócie
W ostatnim czasie w środowisku szeroko pojmowanej lewicy powszechnym stało się postulowanie pełnej legalizacji prostytucji nazywanej w progresywnym dyskursie sex workingiem. Co zdumiewa najbardziej, to fakt, że obrony prostytucji i współczesnych jej form podjęły się do pewnego stopnia również środowiska feministyczne. Dlaczego zdumiewa? Obecne rozwiązania prawne w tej materii zawdzięczamy przede wszystkim pierwszemu pokoleniu emancypantek, które prostytucję uznawały za zjawisko wybitnie szkodliwe społecznie i stojące na drodze do równouprawnienia. Czy więc współczesne feministki zdradzają swoje ideały?
Wprowadzenie zmian prawnych w kwestii tzw. świadczenia usług seksualnych ma się według założeń aktywistów przyczynić do normalizacji tego „zawodu”. Choć nie o tym teraz mowa, warto zwrócić uwagę, że jest to w istocie próba wprowadzenia tolerancji czy wręcz społecznej akceptacji dla tego typu praktyk poprzez konkretne regulacje prawne.
Upragnionej normalizacji domagają się przede wszystkim aktywne „pracownice seksualne” skarżące się na stygmatyzację i brak szacunku dla ich wyboru. Skądinąd słusznie argumentują, że ostracyzm społeczny, który je dotyka, nie obejmuje mężczyzn, którzy z ich usług korzystają. To rzeczywiście niesprawiedliwe, choć proponowane przez nie rozwiązania, delikatnie mówiąc, mijają się z sednem sprawy.
Wydaje się, że tego typu postulaty są wyrazem odejścia części współczesnych działaczek feministycznych od ideałów, które przyświecały ich poprzedniczkom. Pierwsze emancypantki uznawały prostytucję za zjawisko wyjątkowo szkodliwe, i to nie tylko ze względu na kwestię zdrowia kobiet. W ich ocenie była to przede wszystkim praktyka niemoralna, która odzierała kobiety z ich godności.
Spójrzmy na sprawę z perspektywy historycznej, gdyż ostatecznie mowa tu o (rzekomo) „najstarszym zawodzie świata”.
Historia walki z prostytucją na Zachodzie
Przez wieki w zachodniej cywilizacji ze zjawiskiem prostytucji radzono sobie na różne sposoby. Istniały systemy prohibicyjne zakazujące prostytuowania się pod groźbą surowych kar, reglamentacyjne, zakładające przymusową rejestrację kobiet świadczących takie usługi, a także ich wariacje wypracowane przez lokalne administracje i społeczności.
Jedno pozostawało niezmienne – prostytucja była społecznie nieakceptowana, uznawana za szkodliwą, w najlepszym razie tolerowana jako zło konieczne. To ostatnie podejście wynikało z bezsilności przyjętych systemów prawnych, które nie wypracowały sposobów na całkowitą likwidację zjawiska.
W XIX w. względnie powszechnie stosowano system neoreglamentacyjny, który zakładał zniesienie obowiązku „skoszarowania” prostytutek w domach publicznych. Wcześniej władze miejskie wyznaczały prostytuującym się kobietom wybrane domy i ulice, gdzie mogły zamieszkać, tak by inne dzielnice były od nich wolne. Ograniczono również działalność tzw. policji obyczajowej, której zadaniem była likwidacja zjawiska ukrytej prostytucji poprzez wyszukiwanie dziewcząt trudniących się nierządem i zmuszanie ich do rejestracji.
Wynaleziono owiane już wówczas złą sławą czarne książeczki – dokument wydawany kobietom uprawiającym nierząd i poświadczający przebycie obowiązkowych badań lekarskich. W systemie neoreglamentacyjnym pewną nowością było równoczesne zainicjowanie działań, które miały rozwiązać problem rehabilitacji i resocjalizacji prostytutek. W tym celu władze wprowadzające taki system zwracały się do organizacji społecznych różnych proweniencji. Zalecały im prowadzenie i propagowanie profilaktyki zapobiegającej szerzeniu się prostytucji.
Społecznie prostytucja pozostawała tematem tabu. Nie przeszkadzało to jednak mężczyznom regularnie bywać w domach publicznych, gdzie bynajmniej nie resocjalizowano przebywających tam kobiet. Nieoficjalnie hołdowano podejściu, które można sprowadzić do ordynarnego stwierdzenia, że „mężczyzna ma swoje potrzeby”.
Uznawano, że jest to mniej szkodliwe dla stosunków wewnątrz rodziny niż długotrwały romans. W dobrym guście nie było jednak dyskutowanie o uprzedmiotowieniu kobiet, które się prostytuowały. Również publicznie nikt nie stawał w ich obronie mimo jawnej dyskryminacji zarówno w sferze prawnej, jak i moralnej. Do czasu.
Pierwsze głosy krytykujące tolerowanie prostytucji przez państwo pojawiły się na Zachodzie jeszcze w latach 60. XIX w. Wówczas powstał nowy ruch abolicjonistyczny. Szybko zyskał na popularności porównywalnej w swoich rozmiarach do abolicjonizmu antyniewolniczego, którego celem było zniesienie niewolnictwa oraz związanego z nim handlu ludźmi. To porównanie jest tym bardziej uzasadnione, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że prostytutki, które często stawały się ofiarami przemocy, abolicjoniści nazywali „białymi niewolnicami”.
Ruch powstał w Anglii na fali protestów wobec wprowadzenia nowej ustawy o chorobach zakaźnych, która nakładała na prostytutki obowiązek poddania się przymusowym badaniom lekarskim w wyznaczonych szpitalach. Szybko okazało się, że w przeciwieństwie do analogicznie istniejących systemów we Francji, Rosji czy na terenach polskich system angielski zyskał umocowanie parlamentarne, rola policji ograniczyła się jedynie do wskazywania kobiet, które się prostytuują, a decyzja należała do sądu.
Prostytutki od tej pory były skazywane wyrokiem sądu na przymusowe badania. Ustawa dodatkowo utrwalała panujący system, który już wcześniej miał wielu przeciwników. Dzięki energicznej kampanii społecznej zorganizowanej przez Józefinę Butler parlament brytyjski zmuszony był ostatecznie do całkowitego zniesienia tej ustawy.
Warto odnotować, choć wydaje się to już oczywiste, że Butler wywodziła się ze środowiska działaczek feministycznych walczących nie tylko o równouprawnienie kobiet w Anglii, ale także aktywnie zwalczających prostytucję i związany z nią handel ludźmi.
A jak było w Polsce?
Na ziemie polskie idee abolicjonistów docierały bardzo powoli. Szlak przecierały powstające wówczas utwory literackie, w których autorzy poruszali tematy wszechobecnej nędzy, zepsucia i prostytucji właśnie. Dama Kameliowa Aleksandra Dumasa, Nana Emila Zoli, utwory Guy de Maupassanta, Jorisa Huysmansa, Lwa Tołstoja, a także Zapolskiej, Żeromskiego i Prusa oswajały czytelników z drażliwym tematem.
I choć Bolesław Limanowski już w 1888 r. na łamach warszawskiego „Głosu” krytykował reglamentację, której „domaga[ła] się nowoczesna dążność do równouprawnienia kobiet”, to dopiero poparcie ze strony rodzimych feministek przyniosło efekt w postaci publicznej dyskusji o prostytucji.
W połowie 1900 r. polska działaczka ruchu kobiecego, Teodora Męczkowska, wygłosiła referat o prostytucji jako aktualnym i ważnym problemie, a wystąpienie zakończyła postulatem włączenia do programu ruchu kobiecego walki o zniesienie reglamentacji przy jednoczesnym zainicjowaniu pracy wychowawczej zapobiegającej prostytucji. W tym samym roku Męczkowska założyła Towarzystwo Abolicjonistyczne skupiające sympatyków programu Józefiny Butler, z którą Polka utrzymywała stały kontakt.
Do wybuchu Wielkiej Wojny powstało jeszcze kilka organizacji, w których programie zawarto walkę z prostytucją i bynajmniej nie były to wyłącznie chrześcijańskie stowarzyszenia. Podczas wykładów, spotkań oraz na łamach prasy głos w tej sprawie zabierały najwybitniejsze i najbardziej aktywne działaczki ruchu równouprawnienia kobiet ówczesnego pokolenia.
Najciekawsza, jak się okazuje, jest argumentacja działaczek przeciw reglamentacji. W krytyce prostytucji dla feministek fundamentalne znaczenie miały negatywne skutki prawne i moralne, a kwestie medyczne (zjawisko prostytucji znacznie przyczyniało się do wzrostu zachorowań na choroby weneryczne) schodziły na dalszy plan.
Podczas I Zjazdu Kobiet Polskich w 1905 r. uchwalono wniosek o potępieniu reglamentacji prostytucji i podano 3 powody uzasadniające to stanowisko.
Po pierwsze, reglamentacja sama w sobie „uwłacza etyce i sprawiedliwości”. Po drugie, „dotyka tylko kobiet i uwłacza ich godności”. Po trzecie, „jest rozsadnikiem chorób płciowych”. Podnoszonym problemem nie było tylko zmuszanie kobiet do prostytuowania się (zjawisko to traktowano jako nieodmiennie towarzyszące nierządowi i potępiano je jeszcze dobitniej), ale także sama idea oddawania się za pieniądze jako zachowania moralnie nagannego i uwłaczającego godności kobiety.
Warto to podkreślić, gdyż dzisiejsze feministki prostytucję sprowadzają jedynie do kwestii dobrowolnej transakcji, w której prostytutka oferuje towar i otrzymuje za niego zapłatę. Pierwsze pokolenie feministek nie miało wątpliwości co do tego, że taka transakcja uprzedmiatawia kobiety, a to z kolei stoi na drodze do emancypacji.
Pierwsze feministki broniły godności kobiet
Dzisiejsze feministki może dziwić, że aspekt moralny prostytucji (dziś zupełnie pomijany) był równie istotny, co prawny. Męczkowska w programowym tekście dotyczącym nie tyle samej prostytucji, co etycznych i społecznych celów ruchu kobiecego pisała, że „prostytucja jest chyba najlepszym dowodem, do czego mogą dojść spaczone stosunki pomiędzy ludźmi, jak łatwo przemoc jednych rodzi niewolę moralną i fizyczną innych, jak ta niewola […] prowadzi po pochyłej ścieżce sponiewierania godności ludzkiej. I doprawdy trudno pojąć, jak mogą społeczeństwa cywilizowane walczyć z prostytucją jedynie dlatego, że pociąga ona za sobą fizyczne zwyrodnienie narodu”.
Ponieważ feministki domagały się zaostrzenia kar dla stręczycieli i sutenerów (osób nakłaniających do prostytucji lub czerpiących z niej zyski), krytyce poddawano nie tylko przyzwolenie społeczne, ale również państwowe. W pierwszej kolejności dlatego, że poprzez reglamentację państwo bezpośrednio czerpało zyski z prostytuowania się, a zatem występowało w roli pierwszego sutenera.
Nawiasem mówiąc, w obecnie panującej penalizacji sutenerstwa niemożliwym jest opodatkowanie osób świadczących usługi seksualne właśnie ze względu na generowanie pośredniego zysku dla państwa, które znów stałoby się de facto sutenerem.
Na tym nie kończyła się jednak krytyka przyjętego ówcześnie systemu. Feministki argumentowały, że państwo, czerpiąc zyski z nierządu, „pozwala myśleć, że prostytucja nie jest złem, skoro przeciw niej nie występuje”. W ten sposób państwo przyczyniało się do szerzenia zjawiska, które ruch abolicjonistyczny określił jako „jednoznacznie negatywne, o brzemiennych, dotykających wszystkich skutkach higienicznych, moralnych i społecznych”.
Konsekwencja i upór członków ruchu abolicjonistycznego, a przede wszystkim włączenie tych idei do programu ruchów feministycznych, przyczyniły się ostatecznie do rozpoczęcia prac nad zmianą regulacji prawnych w zakresie prostytucji. Dyskutowano o tym zarówno na forum Ligi Narodów, której prace przerwał wybuch II wojny światowej, jak i podczas obrad Organizacji Narodów Zjednoczonych. Uwieńczeniem tego procesu było przyjęcie przez Zgromadzenie Ogólne ONZ w 1949 r. Konwencji w sprawie zwalczania handlu ludźmi i eksploatacji prostytucji.
Wśród postanowień znalazł się artykuł, który zobowiązywał państwa ratyfikujące dokument do karania wszystkich, którzy wynajmują pomieszczenia dla celów prostytucji (kuplerstwo), nakłaniają lub zmuszają do niej (stręczycielstwo) lub eksploatują prostytucję innej osoby nawet za jej zgodą. Co więcej, państwa te (Polska ratyfikowała konwencję w 1952 r.) zobowiązują się również do „podjęcia działań oświatowych, zdrowotnych, społecznych i gospodarczych dla zapobiegania prostytucji”.
Do dziś wszyscy są raczej zgodni, że abolicjonizm jest najbardziej racjonalnym rozwiązaniem problemu prostytucji. Dzięki dekryminalizacji nie dyskryminuje tych, którzy świadczą takie usługi, ale równocześnie stwarza możliwości prowadzenia działań wychowawczych i resocjalizacyjnych chroniących młode kobiety przed obraniem tej drogi.
W świetle tych osiągnięć zdumiewające jest, że środowiska odwołujące się lub wywodzące się bezpośrednio z tradycji feministycznej stawiają dzisiaj tezy skrajnie odmienne i próbują normalizować prostytucję. Być może pokutuje brak świadomości o tym, kto tak naprawdę stoi za sukcesem abolicjonistów oraz jak zjawisko prostytucji wyglądało na przestrzeni wieków. Fakty w tym zakresie nie powinny ustępować utopijnym wyobrażeniom o w pełni „znormalizowanej” prostytucji.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.