Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Opowieść centralnie sterowana. Dlaczego Warszawa mówi nam, jak żyć? [PODCAST]

Opowieść centralnie sterowana. Dlaczego Warszawa mówi nam, jak żyć? [PODCAST] Grafikę wykonała Julia Tworogowska.

Kraśnik to strefa wolna od LGBT, Radom to przeskalowane lotnisko, po Sandomierzu jeździ Ojciec Mateusz, a w Przemyślu narodowcy polują na imigrantów. Metropolie, mając kulturowy monopol na opowiadanie tego, kim jesteśmy, uczyniły z Polski lokalnej swoisty konglomerat żartów, anegdot i stereotypów. Nie inaczej jest w popkulturze. „Klangor”, „Rojst”, „Kruk”, „Znaki”, „Odwilż” to seriale, które pokazują Polskę pozametropolitalną w krzywym zwierciadle. Jako byłe już słoiki domagamy się prawdziwej opowieści o tzw. Polsce B.

„Zwykle jest tak, że wielkomiejskie opowieści, takie jak „Seks w wielkim mieście” albo „Przyjaciele”, nadawały pokoleniową tożsamość, a ich główną atrakcją było to, że ludzie widzieli w nich siebie samych. Widzieli w nich swoje dylematy, widzieli też, jak się ubierają, widzieli, jak ze sobą rozmawiają – to była taka narcystyczna przyjemność chłonięcia wielkomiejskiej tożsamości.” – komentuje Konstanty Pilawa.

„Natomiast człowiek z mniejszego miasta, zakorzeniony w lokalnej strukturze, jest zbędny, jest nieobecny. Jeśli miałbym w polskiej kulturze szukać obrazów, które miałyby pokazywać ludzi z mniejszych miast, to zawsze pokazują ich w krzywym zwierciadle. Jest szereg polskich seriali klepanych na jedną modłę i są one dość dobrze robione, ale pokazują życie w mniejszych miasteczkach jak jakąś aberrację albo tajemnicę. Jest tam zawsze jakieś morderstwo, intryga, tajemnica, zło, ciemność. To są opowieści reżyserowane oczywiście przez ludzi wykształconych w wielkich miastach, takich jak Warszawa czy Katowice. Seriale, takie jak „Kruk”, „Wataha” „Rojst”, „Znaki”, „Odwilż” – one wszystkie są na jedno kopyto. Jest jakaś taka orientalizacja mniejszych miejscowości i pokazywanie, że tam nie może być normalnie, bo tam zawsze czai się jakaś ciemność.” – dodaje.

„Zgadzam się, że w polskich serialach jest orientalizacja, ale jest też drugi problem. Mam poczucie, że te małe miasteczka funkcjonują jak duże miasta Woody’ego Allena, to znaczy, że to jest tylko i wyłącznie dekoracja. Chodzi o to, żeby pokazać kadry i ładne zdjęcia, ale oczywiście to wszystko ma być pokazane w stylu orientalnym. To wszystko ma być mroczne, bardzo dobrze to widać na przykład w „Rojście”. Poniemieckie miasteczko pod Wrocławiem jest filmowane w taki sposób, żebyście czuli, że musicie stamtąd natychmiast uciekać.” – mówi Piotr Kaszczyszyn.

„W mniejszych miejscowościach i wsiach, które służą za sypialnie jest po prostu dobre życie i wystarczy to życie po prostu opowiadać.” – stwierdza Konstanty Pilawa.

„Przemyśl stał się takim małym miasteczkiem, które nagle było odwiedzane przez liderów europejskich i mainstreamowych polityków. Pandemia i wojna chociaż na chwilę sprawiły, że te mniejsze ośrodki zostały zauważone. Pytanie, co tym zrobimy.” – dodaje.

Po 24 lutego opinia publiczna odkryła, że to nie na metropoliach, ale na miastach średniej wielkości opiera się główna część naszego potencjału zbrojeniowego, stanowiąc tym samym istotne zabezpieczenie na wypadek wojny. Do tej pory miasta niedostrzegane albo bagatelizowane teraz znalazły się w centrum zainteresowania. O boomie na Polskę lokalną przeczytacie w tekście Bartosza Brzyskiego.