Za zmianę klimatu najwięcej zapłacą najubożsi
W skrócie
Konsekwencji zmian klimatu już nie unikniemy. Niepowodzenia w negocjacjach, fiasko polityk niskoemisyjnych i wciąż zadziwiająco intensywne głosy denialistów sprawiły, że pojawia się coraz więcej wątpliwości, czy uda się nam szybko zaprojektować strategię redukcji gazów cieplarnianych. Konsekwencje destabilizacji klimatu to przecież nie tylko problem środowiskowy, ale przede wszystkim rozwojowy. Przed tymi wyzwaniami w pierwszej kolejności staną ci, którzy są najmniej winni.
Cena opóźnień klimatycznych
Najnowszy raport Oxfam, badający ilość wyrzucanego dwutlenku węgla do atmosfery, pokazuje, że w latach 1990-2015 za ponad połowę – 52% wszystkich emisji – odpowiedzialne jest tylko najbogatsze 10% ludzkości. Roczne emisje w ciągu 25 lat wzrosły o 60%, a najbogatsze 5% odpowiedzialne jest za ⅓ tego wyniku. Dla kontrastu najbiedniejsze 50% z pośród wszystkich mieszkańców planety odpowiada za zaledwie 7% łącznej emisji.
Problem polega na tym, że zmiany klimatyczne nie dotkną nas wszystkich proporcjonalnie do naszych emisji. Na skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności największych negatywnych konsekwencji doświadczą w pierwszej kolejności państwa, które najmniej na to stać. Wiele z nich leży w cieplejszym klimacie niż kraje rozwinięte, a ich gospodarki często opierają się na takich sektorach, jak rolnictwo i leśnictwo, które są zależne od stabilności klimatycznej. Szczególnie wrażliwe są regiony obejmujące Afrykę Subsaharyjską, Azję Południową i Azję Południowo-Wschodnią. Tam już jest ciepło. Dalsze zwiększanie rocznej średniej temperatury w tych obszarach pociągnie za sobą katastrofę gospodarczą i humanitarną.
Przewidywania, że kraje rozwijające się będą nieproporcjonalnie bardziej dotknięte globalnym ociepleniem, potwierdzają badania Standard and Poor’s. Autorzy raportu uznali, że zmiana klimatu jest globalnym megatrendem, który wpływa na wyniki gospodarcze i fiskalne, mające później swoje odzwierciedlenie w długu publicznych i związanym z nim ryzykiem. Dlatego zdaniem badaczy z S&P najbardziej narażone są państwa o niższych ratingach. Według Maplecroft’s Climate Change Vulnerability Index ostatnie 5 państw, które najmocniej odczują zmiany klimatyczne, to: Republika Środkowoafrykańska, Demokratyczna Republika Konga, Haiti, Liberia i Sudan Południowy. Ich systemy są niezdolne do radzenia sobie z niekorzystnymi skutkami globalnego ocieplenia, mimo że to kraje, które historycznie wyemitowały najmniej CO2. Jak różne będą skutki zmian klimatycznych dla państw rozwijających się i rozwiniętych, najlepiej świadczy to, że te pierwsze poniosą nawet 3/4 ogółu kosztów.
Choć do gwałtownej destabilizacji klimatu najbardziej przyczynia się hiperkonsumpcyjny styl życia jednej konkretnej grupy społecznej, to nie jest prawdą, że winni emisji są tylko obywatele państw rozwiniętych. Jak przedstawia raport, do najzamożniejszego 1% bogaczy (obok USA i UE) wlicza się także obywateli państwa MENA, Chin, Indii i Ameryki Południowej. To ta właśnie grupa superbogaczy jest odpowiedzialna za większość emisji dwutlenku węgla, jednak paradoks polega na tym, że nie tylko poniesie ona nieporównywalnie mniejsze negatywne konsekwencje, ale w dodatku będzie ją stać na to, by za nie zapłacić. Wynika z tego, że im bardziej nierówno jest rozdzielone światowe PKB, tym większej niesprawiedliwości klimatycznej doświadcza najuboższa część populacji.
Świat ulega coraz większym podziałom na nielicznych zamożnych, którzy mają zasoby, żeby poradzić sobie z negatywnymi skutkami globalnego ocieplenia, oraz licznych biednych, którzy najmniej winni całej sytuacji zapłacą za nią najwięcej. Właśnie dlatego Philip Alston, specjalny sprawozdawca ONZ, w swoim raporcie sięgnął po termin „klimatyczny apartheid”. Niegdyś bowiem w RPA kryterium segregacji był kolor skóry. Dziś natomiast segregacja ma wymiar globalny i dokonuje się na obszarach, których mieszkańcy ze względu na biedę i związaną z nią niską odpornością na zmiany klimatyczne zostaną wykluczeni.
Klimatyczny apartheid w praktyce
Podział świata na obszary bogate i odporne na globalne ocieplenie oraz te biedne i wrażliwe ma bardzo konkretny wymiar. Alston wylicza, że katastrofa klimatyczna przyniesie głód, przymusową migrację i epidemie, a to, jak poszczególne regiony poradzą sobie z trudnościami, będzie zależało właśnie od ich zasobności.
Po pierwsze, globalna zmiana klimatu stanowi poważne wyzwanie dla zdrowia. Wzrost śmiertelności spowodowany chorobami bezpośrednio skorelowanymi z podwyższaniem się temperatury jest jednym z najlepiej zbadanych skutków antropogenicznej zmiany klimatu. Wraz ze wzrostem temperatury choroby tropikalne obejmą swoim zasięgiem nowe tereny, które dotychczas nie miały z nimi problemów.
Według Światowej Organizacji Zdrowia, nawet jeśli założymy poprawę jakości opieki medycznej, cieplejszy klimat podniesie śmiertelność związaną z takimi chorobami, jak malaria, denga czy choroby biegunkowe wśród dzieci o około 250 tysięcy rocznie w latach 2030-2050.
Rzecz jasna, wzrost śmiertelności nie będzie rozłożony równomiernie. Największe oddziaływanie przewiduje się w regionie Afryki Subsaharyjskiej, Ameryce Łacińskiej, Azji Południowej i Południowo-Wschodniej. Względna podatność na choroby związane ze zmianami klimatu w różnych regionach zależy od dostępu do opieki medycznej, informacji, technologii, a nade wszystko od pieniędzy, których żyjący na tych obszarach ludzie nie mają. Oznacza to, że zmiany klimatyczne dotkną przede wszystkim te kraje, które już dziś borykają się z problemami zdrowotnymi. Sytuację tamtejszej ludności pogarszają także brak ubezpieczeń i słabo wydajny system ochrony zdrowia.
Po drugie, dyskryminacja globalna polega na nierównym dostępie do zabezpieczenia żywnościowego. W rejonach tropikalnych i subtropikalnych, gdzie produkcja rolnicza jest na granicy tolerancji temperaturowej, nawet drobne zmiany wpłyną negatywnie na uprawę i hodowlę zwierząt. Jest to o tyle ważne, że w przeważającej części państw rozwijających się to efektywne rolnictwo jest gwarantem żywnościowym i przeważa w wytwarzaniu PKB. W konsekwencji zmiany klimatyczne powinny być postrzegane jako jedna z głównych przyczyn globalnego wzrostu poziomu głodu.
Prawie jedna czwarta populacji krajów najsłabiej rozwiniętych cierpi z powodu braku bezpieczeństwa żywnościowego, a szczególnie wrażliwe regiony w Nigerii, Somalii, Sudanie Południowym i Jemenie są nawet zagrożone klęską głodu. W tym kontekście często podnoszony jest przykład klęski suszy na Półwyspie Somalijskim w 2011 roku, wskutek której śmierć groziła 12 milionom ludzi.
Dlatego na tych obszarach potrzeba pilnych inwestycji w rolnictwo. W szczególności wymaga ich produkcja w Afryce, gdzie mechanizacja znacznie zwiększyłaby plony. W wielu krajach w rolnictwie wciąż wykorzystuje się prymitywne metody, które nie będą w stanie sprostać nadchodzącym wyzwaniom żywnościowym. Spotęguje to tym samym nierówności między państwami rozwiniętymi i rozwijającymi się. Jednak problemy żywnościowe nie są jedynymi, które przyniesie nam globalne ocieplenie.
Według wydanego w tym roku raportu ONZ World Water Development Raport zmiany klimatyczne wpłyną także na dostępność, jakość i ilość wody pitnej. Przewiduje się, że globalnie nastąpi spadek opadów w strefach umiarkowanych, subtropikalnych i półpustynnych, czyli w miejscach, gdzie dotychczas problem z wodą występował. Wbrew pozorom kłopot polega nie na tym, że wody jest mniej, ale na tym, że zmienia się charakter i częstotliwość opadów. Po wydłużonych okresach suszy następują gwałtowne opady deszczu, które niszczą plony, a także (jeśli nie posiada się odpowiedniej infrastruktury) uniemożliwiają jej gromadzenie. Zatem wpływ podnoszącej się temperatury na dostępność wody zależy od systemów jej gromadzenia i dostarczania. Państwa najbogatsze będzie stać na poprawę infrastruktury rzecznej lub budowę zbiorników retencyjnych. W najgorszym położeniu będą kraje rozwijające się, ponieważ nie będą miały pieniędzy na takie inwestycje, a to właśnie one najczęściej borykają się z upalnym klimatem i problemami z dostępem do wody.
Bez wody nie ma rolnictwa. Jego brak oznacza fale migracyjne. W pierwszej kolejności będą to migracje wewnętrzne ze wsi do miast, jednak miasta nie będą przygotowane na taki napływ ludności, jaki jest szacowany. Na przykładzie nigerskiego Lagos (które przytoczony wyżej Maplecroft’s Climate Change Vulnerability Index umiejscawia w grupie wysokiego ryzyka) przewiduje się wzrost populacji z 13 mln do 23 mln w ciągu 15 lat! Dość powiedzieć, że jest to obszar o ogromnej dynamice ludnościowej, a populacja Nigerii w 2100 roku szacowana jest na prawie 800 mln. Już teraz coraz więcej ludzi napływa z lokalnych miejscowości do miasta, co obciąża jego infrastrukturę. Więcej o migracjach klimatycznych na łamach KJ pisała Karolina Sobczak-Szelc.
Jak podaje UN-Habitat, ludność zamieszkująca najbiedniejsze obszary jest grupą ryzyka, która pod wpływem nagłych zjawisk pogodowych, może stracić miejsca zamieszkania. Do 2050 roku pod wpływem zmian klimatycznych około 140 milionów ludzi zostanie zmuszonych do przesiedleń w regionie Afryki Subsaharyjskiej, Azji Południowej i Ameryce Łacińskiej. Ekstremalne zjawiska pogodowe spotęgują także już istniejące zagrożenia. Przykładem jest tutaj Haiti. Zniszczenia na tej wyspie po trzęsieniu ziemi w 2010 roku i huraganie Matthew w 2016 roku znacznie przekroczyły możliwości finansowe tego państwa. Według Council on Foreign Relation naprawy przewyższyły łączną wartość PKB o 8 miliardów dolarów. Co istotne, Haiti położone jest w strefie zagrożenia huraganowego, a odbudowa gospodarki po klęskach żywiołowych i przygotowanie na kolejne jest niebywałym wyzwaniem.
Nie należy pominąć faktu, że postępujące zmiany klimatu przyczyniają się także do destabilizacji całych regionów i napięć na tle politycznym. Najbardziej jaskrawymi przykładami są obszary, w których dostęp do wody jest szczególnie newralgicznym problemem.
Sytuację pogarsza fakt, że z powodu eksplozji demograficznej zapotrzebowanie na wodę może wzrosnąć (w zależności od regionu) nawet o 70%. Głównymi potrzebującymi będą Indie, Afryka i inne rozwijające się kraje Azji. Napięcia na tym tle już teraz są widoczne. W Indiach powstał plan połączenia kilkunastu rzek, jednak inwestycja jest krytykowana przez Nepal, Bhutan i Pakistan, przez które przepływają rzeki uwzględnione w planie. W Afryce między Etiopią, Egiptem i Sudanem trwa wieloletni spór o magazynowanie wody. Dla krajów Dalekiego Wschodu dramatyczne konsekwencje ma topnienie lodowców górskich (przede wszystkim z regionu łańcucha Tien-szan, Pamir i Hindukusz).
Biorąc pod uwagę ilość wyzwań, które piętrzą się przed krajami rozwijającymi, oraz znikomość środków, jakie mogą przeznaczyć kraje na pokrycie kosztów, nietrudno przewidzieć, że pośrednią konsekwencją zmian klimatycznych będzie zubożenie państw rozwijających się, pogłębienie się światowych nierówności i rosnące zagrożenie destabilizacją całych regionów.
Według Philipa Alstona zmiany klimatyczne grożą cofnięciem ostatnich 50 lat rozwoju i postępu w dziedzinie zdrowia i ograniczaniu biedy. Bank Światowy przewiduje, że zaniechanie natychmiastowych działań wpędzi blisko 120 milionów ludzi w ubóstwo w najbliższej dekadzie. Dla jasności: problem ten nie jest zagrożeniem wyłącznie państw biednych. Na przykładzie huraganu Sandy Alston pokazuje, jak ogromne były różnice w radzeniu sobie z kryzysem między bogatymi a biednymi podczas kataklizmu w Nowym Jorku. Bogatych stać było na energię z własnych generatorów, dodatkowe worki z piaskiem czy prywatną straż pożarną. W tym samym czasie biedni mieszkańcy miasta zdani byli na ograniczoną pomoc publiczną.
Wszystkie wyżej wymienione problemy dowodzą, że nie można patrzeć na globalne ocieplenie jak na kwestię wyłącznie środowiskową. Dla najmniej zamożnej ludności świata (w tym mieszkańców państw rozwiniętych) jest to przede wszystkim wyzwanie rozwojowe, a nie klimatyczne. Zagrożone jest nie tylko podstawowe prawo człowieka do czystego środowiska, ale również do życia. Zmiany klimatyczne to nie wyimaginowana wizja ponurej przyszłości. To nieunikniona rzeczywistość, z którą będą musieli skonfrontować się najbiedniejsi.
Sprawczość, odpowiedzialność, sprawiedliwość
Oddalenie w czasie działań, utrzymująca się bierność i niepowodzenia we wprowadzaniu polityk niskoemisyjnych mają wymiar nie tylko środowiskowy, ale również etyczny. Wszystkie dotychczasowe zaniechania dowodzą, że jesteśmy niezdolni do refleksji nad wyzwaniami przyszłości, szczególnie w długiej perspektywie czasowej. Problem nie tkwi w tym, że nie mamy pewności, czy zmiany klimatyczne rzeczywiście zachodzą. Wręcz przeciwnie, globalna zmiana temperatury jest najlepiej do tej pory zbadanym zjawiskiem. Istotą problemu jest to, że będąc świadomymi destabilizacji klimatu (a także, że przyczynił się do tego człowiek), nie podejmujemy żadnych działań. W najlepszym wypadku jesteśmy sparaliżowani, a w najgorszym – obojętni.
Tymczasem zmiany klimatyczne to problem globalny. Niezależnie od miejsca wyemitowania CO2 dwutlenek węgla utrzymuje się w atmosferze, którą wszyscy dzielimy wspólnie. Mamy zatem do czynienia ze standardowym przykładem tragedii wspólnego pastwiska.
Indywidualny zysk pojedynczego państwa pociąga za sobą nieodwracalne straty dla reszty wspólnoty, którą w tym wypadku jest cała społeczność międzynarodowa. Rozwiązanie tragedii wspólnego pastwiska mogłoby się dokonać poprzez regulacje prawne na poziomie międzynarodowym, jednak to pomysł, który stawia więcej pytań, niż dostarcza odpowiedzi.
Po pierwsze, w jaki sposób rozstrzygnąć, kto jest globalnie odpowiedzialny za pokrycie kosztów zmian klimatycznych? Państwa, które dziś emitują najwięcej? Państwa, które historycznie wyemitowały najwięcej? Koncerny, które przez dekady negowały istnienie zmian klimatycznych? A może kraje, które po prostu stać, by pokryć takie koszty?
Po drugie, prawo międzynarodowe nie daje nam narzędzi do egzekwowania tej odpowiedzialności. Nie istnieje organ, który sankcjonowałby wypowiedzenia przyjętych wcześniej zobowiązań na rzecz klimatu. Dla przykładu porozumienie paryskie podpisało blisko 200 sygnatariuszy. To pierwsza międzynarodowa umowa, która zobowiązywała państwa do ograniczeń emisji gazów cieplarnianych. Porozumienie budziło wielkie nadzieje.
Jednak już w 2017 roku Donald Trump sygnalizował, że USA wstrzymują się z wprowadzeniem obciążeń finansowych wynikających z zapisów tego dokumentu, a 4 listopada 2020 roku zakończył się proces formalnego wycofania się z umowy. Było to wydarzenie o dużym znaczeniu dla porozumienia paryskiego, ponieważ Stany Zjednoczone są drugim największym emitentem na świecie. Przystąpienie do umów klimatycznych w żaden sposób nie daje nam gwarancji działań politycznych. Nie dość, że egzekucja zapisów nie istnieje, to w dodatku z podpisanych umów można potem po prostu się wycofać. To bezpośredni dowód na to, że instytucje międzynarodowe nie są adekwatnym narzędziem rozwiązywania problemów globalnych.
Po trzecie, skutków naszych działań (lub ich braku) w walce z destabilizacją klimatu doświadczymy dopiero za kilkanaście lat. Jednak w międzyczasie istnieć będzie pokusa, by dalej eksploatować środowisko naturalne. Jeśli jej ulegniemy przez obojętność lub nawet negację, to nie tylko nie odwleczemy problemu w czasie, lecz obarczymy przyszłe pokolenia jego skutkami.
Przyzwyczailiśmy się, że każda polityka powinna przynosić jak najszybsze efekty, bo jeśli nie ma ich zaraz, to jest nieatrakcyjna dla wyborców i tym samym nieskuteczna. System, w którym przyjmujemy perspektywę „do następnych wyborów”, siłą rzeczy wymusza w pierwszej kolejności działania, które są najatrakcyjniejsze teraz. Konsekwencje obecnych działań dla następnych pokoleń niewiele wyborców interesują.
Najzamożniejsza część populacji buduje swoje bogactwo na najbiedniejszych, środowisku i przyszłości. Takie są fakty. Być może bogatych będzie stać na pokrycie kosztów zmian klimatycznych, ale to nie oznacza, że ich nie odczują. Jeśli nie wypracujemy pomysłu, jak zatrzymać globalne zmiany albo jak je sfinansować, wszyscy poniesiemy ich konsekwencje: najpierw biedni, potem bogaci. Choć polityki klimatyczne są kosztowne, mamy ostatnią szansę na ich wprowadzenie. Cena zaniechania będzie znacznie wyższa.