Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

To była kampania inna niż wszystkie. 10 trendów, które zmienią Amerykę

To była kampania inna niż wszystkie. 10 trendów, które zmienią Amerykę Źródło: Radek Kucharski - flickr.com

Globalna pandemia, napięcia na tle rasowym prowadzące do zamieszek, rekordowe bezrobocie, wojnę o głosowanie korespondencyjne. Kończy się burzliwy czas amerykańskiej kampanii, który dla części kandydatów zaczął się już w 2017 roku. Jakie wydarzenia i trendy zdecydują o tym, kto zostanie nowym prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej?

Skandale tym razem nie działały

Przyczyn zapewne jest zapewne kilka. Może ogromna polaryzacja, połączona z poczuciem walki o wszystko po obydwu stronach. Może efekt wojny z mediami prowadzonej przez prezydenta, która doprowadziła do tego, że wielu Amerykanów ufa już tyko tytułom, stacjom i rozgłośniom po umownej „swojej stronie”. Może zmęczenie niekończącymi się doniesieniami o skandalach, z których niewiele później wynikało. Efekt jest jednak taki, że w kampanii ujawnianie kompromitujących materiałów nie dało żadnych efektów.

Cztery lata temu mogliśmy obserwować jak na notowania kandydatów wpłynęło dochodzenie w sprawie maili Clinton czy taśma, na której Trump w pełnej krasie ujawnił swój stosunek do kobiet. I te zmiany sondażowe były znaczące do tego stopnia, że demokraci jeszcze długo później oskarżali dyrektora FBI o to, że swoją decyzją o rozpoczęciu śledztwa zabrał zwycięstwo ich kandydatce.

Tymczasem w 2020 r. pojawiła się informacja, że Trump od lat wodzi za nos amerykańską skarbówkę i płaci mniej podatku dochodowego niż jego wyborcy z pasa rdzy. Dowiedzieliśmy się też, że prezydent ma jakieś 400 mln dolarów długu u nieznanych wierzycieli (do czego się zresztą przyznał). Z kolei Biden miał ułatwiać synowi, Hunterowi, robienie fortuny w kontaktach z Ukraińcami czy Chińczykami. I co? I nic. Afery trochę były grzane w mediach, kandydaci wypominali je sobie w debatach i właściwie tyle. Żadnego przełomu te rewelacje nie spowodowały. Trump w poprzedniej kampanii stwierdził, że mógłby stanąć na środku Piątej Alei w Nowym Jorku, tuż pod Trump Tower i zastrzelić kogoś, a i tak nie straciłby wyborców. Chyba miał rację.

Ktoś porwał niezdecydowanych wyborców

W tegorocznych sondażach osób wahających się było niezwykle mało, zaledwie kilka procent i to chyba zniechęcało sztaby, by o nich zabiegać. Tradycyjnie kandydaci przyjmowali nieco bardziej radykalną linię by zwyciężyć w prawyborach, a później nieco łagodzili retorykę, by odnieść sukces wyborczy. Tym razem tego złagodzenia nie było widać. Najlepiej pokazała to pierwsza debata prezydencka, która zmieniła się w trudną do oglądania bójkę. Kandydaci, przede wszystkim Trump, nie szukali okazji, żeby przedstawić swoje postulaty programowe. Chcieli raczej znokautować rywala i wzbudzić entuzjazm u własnych wyborców.

Dramatyczny spadek zaufania

Podziały w amerykańskiej polityce to nie telewizyjny spektakl, mający zmobilizować elektorat. To realna przepaść, które może w przyszłości bardzo utrudnić rządzenie państwem. Demokraci i Republikanie nie ufają sobie nawzajem na najbardziej elementarnym poziomie: że druga strona uszanuje reguły gry. Trump mówi, że Demokraci masowo fałszują karty do głosowania, Demokraci przekonują, że Trump nie odda Białego Domu po dobroci. Jasne, politycy wciąż razem współpracują, co pokazały negocjacje (przynajmniej te wcześniejsze) nad pakietami stymulującymi gospodarkę po pandemicznym zamknięciu. Ale ten obustronny brak zaufania i delegitymizowanie wręcz drugiej strony może w przyszłości takie porozumienia uniemożliwić.

Mapa wyborcza zmienia się na niekorzyść Republikanów

To nie jest nowe zjawisko, gdyż już po przegranej Mitta Romneya w 2012 r. w opracowano raport poświęcony temu jak powinna się zmienić partia, żeby zachować w przyszłości szanse na wyborcze sukcesy, ale został on raczej zignorowany, a potem przekreślony wygraną Trumpa w 2016 r., który nie dość, że niczego nie stracił, to jeszcze odbił Demokratom kilka stanów pasa rdzy. Tylko że długofalowe trendy się nie zmieniły i w tych wyborach coraz mocniej to widać: przybywa wyborców w mniejszościach narodowych, zwłaszcza wśród Latynosów. Rośnie też liczba wyborców z wyższym wykształceniem.

Obydwie grupy raczej sprzyjają Demokratom. A jeśli dodamy, że przedstawiciele tych grup chętnie osiedlają się w stanach dotąd tradycyjnie republikańskich – otrzymamy odpowiedź, dlaczego Arizona, Georgia czy Teksas powoli wymykają się GOP. Może w tych wyborach Trumpowi uda się jeszcze obronić niektóre z nich, ale patrząc na demograficzną dynamikę, ta zmiana nastąpi niedługo. A bez 38 głosów elektorskich w Teksasie, 16 w Georgii i 11 w Arizonie, żaden republikański kandydat prezydentury nie wygra.

Republikanie finansowo zostali w tyle

Demokraci zmiażdżyli Republikanów w tym roku w zbieraniu środków na kampanię. Proste porównanie – w okresie od lipca do września platforma fundrisingowa demokratów ActBlue przyjęła ponad 1,5 mld darowizn. W tym samym czasie platforma Republikanów WinRed zgromadziła nieco ponad 600 mln. Prawie trzy razy mniej. I tę dysproporcję widać było zarówno w wyścigach do senatu, jak i w kampanii prezydenckiej. Biden, który później niż Trump rozpoczął swoją zbiórkę, na finiszu kampanii przegonił prezydenta, wydając kilkakrotnie więcej na reklamę. Same pieniądze oczywiście zwycięstwa nie dają, ale umożliwiają zagwarantowanie sobie większej widoczności. Częściowo na pewno wynika to z ogromnej mobilizacji demokratów, którzy bardzo chcą pokonać Trumpa.

Ciekawej informacji dostarcza też analiza darczyńców po kodach pocztowych, co ze względu na dosyć jasny podział amerykańskich dzielnic umożliwia posegmentowanie ich według zamożności i stopnia wykształcenia. Staje się wtedy jasne, że Biden jest popularny wśród lepiej wykształconych (co zresztą pokrywa się z innymi analizami elektoratu). A bardziej wykształceni więcej zarabiają, a jak więcej zarabiają, to i więcej dają. Dlatego wśród indywidualnych darczyńców obóz Bidena miał znaczącą przewagę.

Demokratom kończy się cierpliwość?

Mimo że trendy wskazują na nieuchronne sukcesy Demokratów w przyszłości, może to ich nie powstrzymać przed niecierpliwymi ruchami. Podczas tej kampanii Republikanom udało się umieścić w Sądzie Najwyższym Amy Coney Barrett, co spowodowało, że konserwatyści mają teraz większość w stosunku 6:3 i mogą przez lata kształtować porządek prawny w USA według swojego światopoglądu. Dlatego wśród Demokratów pojawiają się coraz głośniejsze wezwania, by w razie odbicia Senatu i Białego Domu, zreformować Sąd Najwyższy, upychając w nim większą liczbę sędziów i odbierając konserwatystom niesłuszną przewagę.

Niesłuszną zdaniem liberałów, bo skomplikowany, amerykański system wyborczy służy republikanom. Choć w skali kraju otrzymują mniej głosów, a ich baza wyborcza się kurczy, to jednak wybory wciąż wygrywają. Dlatego liberałowie mówią, że żarty się skończyły i czas podjąć drastyczniejsze ruchy.

Kłopot w tym, że taki zamach na panujący od wielu lat konsensus może się skończyć nieprawdopodobną awanturą, definitywnie kończącą międzypartyjną współpracę. Dlatego Biden kluczy i nie chce odpowiedzieć, czy planuje upchnąć więcej sędziów do Sądu Najwyższego. Ale jeśli zostanie prezydentem, to od tej sprawy nie ucieknie.

Partia Demokratyczna czy Socjaldemokratyczna?

Progresywny nurt w partii demokratycznej staje się coraz silniejszy. Cztery lata temu można było uznać Berniego Sandersa za anomalię, która wyrosła na zniechęceniu kandydaturą Hillary Clinton. Tym razem już nie może być wątpliwości. W prawyborach lewicowe idee prezentował już nie tylko Sanders, ale też na przykład Elizabeth Warren, a w międzyczasie na nową gwiazdę amerykańskiej polityki wyrosła młoda Alexandria Ocasio Cortez. Choć tym razem wyborcy partii postawili na bardziej centrowego Bidena, bo wydawał się on lepszym kandydatem do zwycięstwa nad Trumpem, to przyszłość Partii Demokratycznej rysuje się coraz bardziej na lewo. Można się było o tym przekonać, obserwując prawybory u Demokratów, gdzie tematy takie jak powszechna opieka zdrowotna, podniesienie płacy minimalnej, umorzenie studenckich długów, czy wprowadzony do debaty przez Ocasio Cortez Zielony Nowy Ład, stały się kluczowymi tematami, o które spierali się kandydaci.

Zamiast wyzwań przyszłości oklepane tematy

Kandydaci nie przedstawili żadnej nowej wizji, jeśli chodzi o rozwój sztucznej inteligencji, o automatyzację, która zabierze więcej miejsc pracy niż imigranci z Meksyku, nawet jeśli chodzi o ekologię dyskusja była ograniczona. Biden starał się przypomnieć, że Trump oznacza katastrofę klimatyczną, a Trump, że Biden planuje zniszczyć amerykański przemysł wydobywczy. Na największe wyzwania przyszłości chyba trochę zabrakło miejsca. Czyżby powodem był wiek kandydatów?

Nowego prezydenta wybiorą Facebook i Twitter?

Nowe technologie zawitały do kampanii za sprawą mediów społecznościowych, a konkretnie ich zabiegów cenzorskich. Po kampanii 2016 roku i po licznych oskarżeniach, że giganci z Doliny Krzemowej załatwili Trumpowi zwycięstwo, tym razem Facebook czy Twitter zrobili wszystko, by nie padł na nich nawet cień podejrzenia. Ale tym samym pojawił się kolejny problem – prywatne podmioty, których produkty są kluczowe dla przebiegu kampanii mogą dokonywać cenzury prewencyjnej w sposób nieregulowany żadnym prawem, a wynikający jedynie z upodobań i przekonań politycznych właścicieli i dyrektorów. Od ich decyzji nie ma odwołania, a o tym, że tę decyzję podjęli możemy się nawet (my, obywatele) nigdy nie dowiedzieć.

Konwencje nie są nikomu potrzebne?

Ta kampania zweryfikowała, które elementy politycznego wyścigu w USA są rzeczywiście niezbędne, a które stanowią tylko folklor polityczny, do którego wszyscy się przyzwyczaili. Wydawało się, że partyjne konwencje są kluczowe, bo to one pozwalają na networking, generują prawdziwy entuzjazm i pozwalają kandydatowi dotrzeć szeroko ze swoim przekazem. Konwencje tym razem zostały ograniczone do kilkudniowych transmisji w internecie. I nic to nie zmieniło.

Kolejna rzecz, ze względu na pandemię Joe Biden nie odbywał typowych spotkań z wyborcami. Postawił na formy online, na spotkania, podczas których ludzie nie wysiadali z samochodów, na jakieś mini-spotkania dla dziennikarzy. I znowu – nic się nie stało. Nawet debaty, te kluczowe wydarzenia każdej kampanii, te skarbnice momentów, które zmieniły historię okazały się umiarkowanie znaczące. Pierwsza była karczemną awanturą, drugiej w ogóle nie było, a trzecia okazała się najbardziej poprawna i dlatego niczego już z niej nie pamiętamy. Żadna nie przyniosła przełomu w sondażach. Specjaliści od politycznego marketingu będą mieli wiele materiału do rozważań przed następnymi wyborami.

***

Przed nami ostatnie godziny głosowania za oceanem. Jutro być może dowiemy się, czy Trump pozostanie w Białym Domu, czy też jego miejsce zajmie Joe Biden. Ale niezależnie od tego, którego z nich wybiorą Amerykanie, ta kampania pokazała, że Stany Zjednoczone już się zmieniły.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.