Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Prezydentura Bidena byłaby bardziej kontynuacją niż zmianą polityki USA wobec Polski

Prezydentura Bidena byłaby bardziej kontynuacją niż zmianą polityki USA wobec Polski Źródło: Gage Skidmore - flickr.com

Możemy mówić o dużym prawdopodobieństwie zwycięstwa Joe Bidena, ale naiwnością byłoby twierdzić, że Donald Trump nie ma szans. Nie zgadzam się z apokaliptycznymi wizjami relacji na linii Waszyngton-Warszawa. Co prawda najprawdopodobniej wybrzmi kwestia praworządności w Polsce i mam pewne obawy lekkiego poluzowania nacisku na Rosję, ale na pewno nie będzie to powrót do polityki Obamy. Nie potrafię sobie wyobrazić ostentacyjnego wycofywania Amerykanów z Polski. Jeśli popatrzymy na priorytety Bidena w polityce zagranicznej, to jest to odpowiedź na zagrożenie ze strony Chin. Z dr. Tomaszem Pugacewiczem, adiunktem w Instytucie Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ, rozmawia Tomasz Synowiec.

Jak kształtują się szansę Joe Bidena na zwycięstwo? Wprawdzie prowadzi on w sondażach, jednak Hillary Clinton także miała w nich przewagę nad Donaldem Trumpem. Czy nasze rozważania o prezydenturze Bidena to bardziej teoretyczna dyskusja, czy wysoce prawdopodobny scenariusz?

Zawsze kiedy jestem pytany o sondaże w Stanach Zjednoczonych, przypomina mi się poranek 9 listopada 2016 r. Obudziłem się w świecie, w którym zwycięzcą wyborów został Donald Trump, pomimo że sondaże jasno wskazywały na Hillary Clinton. Obiecałem sobie wówczas, że będę sceptycznie podchodził do sondaży i nie będę wykluczał żadnego scenariusza tylko dlatego, że wskazują na przewagę jednego z kandydatów. Mając to w pamięci, należy zauważyć, że przewaga Joe Bidena jest pokazywana w szczególności w  sondażach ogólnokrajowych, które, pamiętajmy, nie są reprezentatywne. W USA – ze względu na federalny system i przydzielanie elektorów w poszczególnych stanach w oparciu o zdobytą tam większość – wybory to około 50 oddzielnych wyścigów. Pamiętajmy, że Hillary Clinton wygrała w głosowaniu powszechnym, jeśli patrzyć na liczbę głosów w całym kraju.

Pomijając kwestię sondaży ogólnokrajowych, zwróćmy uwagę, że Biden uzyskuje także przewagę w stanach zazwyczaj w Polsce nazywanych swing states, które w tym cyklu wyborczym najczęściej nazywane są w USA battleground states, co ma związek ze wzrostem liczby stanów, o które kandydaci zabiegają. Nie chodzi o zdobycie głosów tylko w tych stanach tradycyjnie wahających się, ale także w takich, które od lat nieznacznie skłaniają się ku jednej z partii. Nie ma pewności, czy błędy w badaniach sondażowych nie doprowadzą do tego, że w danym stanie wygra kandydat bez przewagi w sondażach. Możemy mówić o dużych szansach Joe Bidena, ale naiwnością byłoby twierdzić, że Donald Trump nie ma szans. Mamy jeszcze dwa tygodnie, a nie przez przypadek Amerykanie ukuli termin October Surprise (niespodzianka październikowa), która w ostatnich dniach przed wyborami potrafi zadecydować o ostatecznym wyniku.

Joe Biden jest często łączony z lewym skrzydłem Demokratów, choćby w spotach wyborczych, gdzie jest pokazywany obok Alexandrii Ocasio-Cortez czy Berniego Sandersa. Tymczasem kandydat Partii Demokratycznej przez większość swojej kariery był raczej we frakcji umiarkowanych. Czy Donald Trump ma podstawy do takich oskarżeń, czy jest to typowo kampanijna zagrywka?

Z jednej strony, Joe Biden jest kandydatem na prezydenta, który w przeciągu 50 ostatnich lat spośród kandydatów dwóch dominujących partii ma najbardziej postępową, lewicową platformę wyborczą. Z drugiej, typowo kampanijnym zabiegiem marketingowym byłoby twierdzenie, że Joe Biden podporządkował się temu skrzydłu. Chociaż przyjął cześć poglądów w różnych obszarach polityki krajowej, w niewielkim stopniu także zagranicznej, to wciąż rdzeniem jego kampanii jest program umiarkowany. Na przykład, w kwestii postulowanego przez skrzydło postępowe wprowadzenia „ubezpieczeń zdrowotnych dla wszystkich”, Biden oferuje tylko poszerzenie dostępu dla wybranych grup.

Natomiast oddzieliłbym kwestię popularność na Twitterze osób z postępowego skrzydła – gdzie Alexandria Ocasio-Cortez jest sztandarowym przykładem – od realnych wpływów w partii. Skrzydło postępowe, pomimo wzrostu poparcia, liczy nadal około 40% wszystkich członków Partii Demokratycznej w Izbie Reprezentantów. Największą frakcją tego ugrupowania, w ogóle nieznaną i niedyskutowaną w Polsce, jest skrzydło umiarkowane, New Democrat Coalition, liczące około 44%, z którego zasobów czerpie Joe Biden. Nie zapominajmy, że jest również frakcja konserwatywna w Partii Demokratycznej, tzw. Blue Dog Coalition, która liczy około 10% członków tej partii w izbie niższej. Umiarkowani i konserwatyści mają więc większość – to raczej oni wygrywają wyścigi o nominację w okręgach, w których toczą walki z Republikanami.

Nie sposób, w tym miejscu pominąć running mate Joe Bidena, czyli kandydatki na wiceprezydenta z nominacji Demokratów, którą w tym roku jest Kamala Hariss. Ona również niekoniecznie kojarzona jest z frakcją skrajnie progresywną. Czy to ona nie wskazuje przyszłego kierunku tej prezydentury? Zwłaszcza z uwagi na wiek i stan zdrowia Joe Bidena mówi się o możliwości dokończenia przez Kamalę Harris najbliższej kadencji w razie zwycięstwa Demokratów. Znaczenia dodaje jej także deklaracja Joe Bidena, że w razie zwycięstwa za 4 lata nie będzie ubiegał się o reelekcję. O czym mówi nam ta kandydatura i jakie przesłanki za nią stoją?

Oddzieliłbym przyczyny, jakie stoją za jej wyborem jako kandydatki na wiceprezydenta od wpływu, jaki będzie miała na decyzje podejmowane przez prezydenta. Byłbym nieco bardziej ostrożny w uznawaniu Harris wyłącznie za kandydatkę umiarkowaną. Ona za taką długo uchodziła, natomiast w ostatnim cyklu prawyborczym przesunęła się ku stanowisku prezentowanym przez skrzydło postępowe, choć nie całkowicie. Jej wybór był częściowo związany z ukłonem Bidena w stronę frakcji postępowej. Błędem byłoby powiedzieć, że Kamala Harris była najmniej lewicową kandydatką spośród kandydatów postępowych, ale na pewno jest wśród tych osób, które starają się łączyć kwestie umiarkowane i progresywne.

Wśród innych czynników, które należy wymienić tutaj, takich jak płeć lub reprezentowanie mniejszości etnicznych, bardzo dziwi pomijanie dwóch innych elementów. Po pierwsze, trochę podobnie jak obecny prezydent, Biden ma bardzo rodzinny styl dobierania najbliższego otoczenia. Osoby, które z nim współpracują, to są wieloletni doradcy. Nie inaczej jest z Kamalą Harris, która współpracowała przez wiele lat ze starszym synem Joe Bidena. Drugą równie zaskakującą i pomijaną kwestią jest to, jakich darczyńców wnosi ze sobą do kampanii dany kandydat na wiceprezydenta. Kamala Harris jest związana z bogatym stanem Kalifornia – po jej nominacji do budżetu kampanii Bidena zaczęły napływać większe pieniądze.

Zakres działań Harris będzie miała taki, jaki wyznaczy jej prezydent. Konstytucyjne uprawnienia wiceprezydenta są niewielkie. Ponadto bardzo ostrożnie podchodziłbym do deklaracji o nieubieganiu się o reelekcję przez Joe Bidena. Wiem, że sztab wypuszczał takie informacje, żeby uspokoić obawy o to, że umiarkowany Biden odsunie o osiem lat wprowadzenie radykalnych zmian postulowanych przez frakcję postępową. Natomiast sam kandydat unikał wprost takiej odpowiedzi i wiele będzie zależeć od jego rzeczywistego stanu zdrowia.

Wspomniał Pan o kwestiach finansowych. Na finiszu kampanii to Biden dysponuje  większymi finansami. Skąd bierze się tak znacząca przewaga finansowa kandydata Demokratów?

Najprościej można powiedzieć, że przewaga Bidena w tej kwestii wynika z poparcia Wall Street i Doliny Krzemowej. Mamy już wyniki za wrzesień, w którym Biden zebrał ponad 50% więcej niż Trump – ta przewaga cały czas się powiększa. Chociaż jednocześnie wiemy, że są to dane niepełnowartościowe. Formy finansowania kampanii w USA są bardzo skomplikowane i pozwalają ukryć część informacji. Zastanawiając się, skąd ta miłość Wall Street do Bidena, analitycy wskazują na jego wieloletnie bliskie relacje z sektorem finansowym. Jego senackie kampanie były finansowane przez firmę wydającą karty kredytowe w rodzinnym Delaware i to w tym przedsiębiorstwie pracował nawet jego syn. Warto pamiętać, że spośród wszystkich kandydatów z Partii Demokratycznej to właśnie Joe Biden miał najbardziej umiarkowany program (może poza Bloombergiem, który szybko odpadł), jeśli chodzi o obciążenia sektora usług finansowych.

Poparcie Doliny Krzemowej wynika zaś z tego, że żyjemy w epoce narastającego techlashu (sceptycyzmu wobec społecznej roli technologii). Wśród wielu kandydatów Partii Demokratycznej negatywnie odnoszących się do BigTechu, czy też inaczej GAFA (Google, Amazon, Facebook, Apple), jest także Biden, ale tylko do pewnego stopnia. Według niego firmy te powinny ponosić większą odpowiedzialność za rozpowszechnianie fałszywych informacji. Nie podziela jednak stanowiska Sandersa czy Warren, którzy uważają, że takie firmy mają monopolistyczną pozycję i należy je rozbić na mniejsze lub co najmniej obłożyć wysokimi podatkami. Z tej perspektywy Biden wydaje się wyborem mniejszego zła. Dodatkowo jeśli się przyjrzymy informacją, na które przewrażliwiona jest frakcja progresywna, to okazuje się, że na spotkaniach z darczyńcami prowadzonych przez bliskich doradców Bidena w Nowym Jorku, doradcy proszą, żeby się nie przejmować popieraniem przez Bidena niektórych pomysłów lewicy, bo jest to na pokaz, żeby nie dopuścić do sytuacji z 2016 r., gdy część progresywnych wyborców głosowało na Trumpa, to zapala nam się lampka, że te związki z wielkim biznesem istnieją. Wśród najbliższych doradców Bidena jest np. Steve Ricchetti, który słynie z kontaktów z biznesem. Na portalach progresywnych jest on wręcz uważany za zło wcielone. Na początku swojej prezydentury Obama blokował nawet zatrudnienie Ricchettiego w administracji Białego Domu z powodu tych związków.

Patrząc na osoby znajdujące się w otoczeniu Bidena, rzuca się w oczy, że są to jego długoletni współpracownicy. Często osoby współpracujące z nim w administracji prezydenckiej u Baracka Obamy. Czy takie osoby dominują i można powiedzieć, że jest to de facto administracja Obamy?

Biden krytykuje Donalda Trumpa za zatrudnianie w administracji członków swojej rodziny, a zapomina się, że najbliższym kręgiem doradców kandydata Demokratów jest także rodzina. Jego siostra, Valerie, prowadziła wszystkie jego poprzednie kampanie (obecna jest pierwszą, którą nie kieruje). Żona, dr Jill Biden, sama twierdzi, że wciągnęła się w kampanie i teraz jej zadaniem jest zabieganie o głosy latynoskich wyborców. Wydaje mi się – choć media o tym milczą – że w gronie doradców, jest też Hunter Biden, młodszy syn i czarna owca w rodzinie. Natomiast krąg pozarodzinny, to osoby współpracujące z Bidenem jeszcze w czasach senackich, czyli przed administracją Obamy. To jest choćby Ted Kaufman, wieloletni szef personelu senatora Bidena, obecnie szef zespołu przygotowującego ewentualne przejęcie władzy w przypadku wygranej. Dwaj inni kluczowi doradcy, to Mike Donilon, który od 1981 r. jest głównym strategiem w ramach kolejnych kampanii Bidena, i wspomniany wcześniej już Ricchetti. Są też oczywiście ludzie z czasów wiceprezydentury. Natomiast na skutek porozumienia Biden-Sanders pojawiło się parę nowych postaci z frakcji progresywnej w sztabie wyborczym Bidena i transition team na czele, którego stoi Kaufman. Jednak nie ukrywajmy, że są tam w mniejszości i żadna z tych osób nie zajmuje się kluczowymi kwestiami, jak np. polityka zagraniczna.

Jak już jesteśmy przy polityce zagranicznej, to jest to temat tradycyjnie odgrywający ogromną rolę w amerykańskiej polityce. W tegorocznej kampanii można zaobserwować mniejszą rolę tego tematu pomimo znaczących różnic perspektyw kandydatów. Biden deklaruje powrót do umów multilateralnych, kiedy Trump stawia na kontakty bilateralne. Co jest tego przyczyną?

To stały trend, który widzę od kryzysu gospodarczego z lat 2007-2009. Zgodnie z nim polityka zagraniczna odgrywa coraz mniejszą rolę w debacie publicznej i w efekcie jest w coraz większym stopniu wypadkową presji czynników wewnątrzkrajowych. Zawsze tutaj będę pamiętał jedne z pierwszych zajęć, jakie miałem na uczelni w USA, gdzie były oficer wywiadu w ramach kursu z programowania polityki zagranicznej wymagał przeczytania od deski do deski pierwszej strategii bezpieczeństwa narodowego USA przyjętej przez Obamę, w której wprost wskazano na kryzys gospodarczy jako jedno z największych zagrożeń. Ten sam trend można dostrzec, przyglądając się programowi wyborczemu Trumpa z 2016 r. czy programowi Sandersa z tego roku. W tym cyklu wyborczym taka tendencja została spotęgowana aż przez trzy wielkie kryzysy wewnętrzne: zdrowotny, gospodarczy i ten na tle sporów rasowych. Sprawy międzynarodowe w niewielkim stopniu mogą rozwiązać te problemy.

I temat polityki zagranicznej zszedł na drugi plan. Z punktu widzenia Polski jest on jednak bardzo istotny. Możemy tutaj spotkać się z bardzo sprzecznymi informacjami. Z jednej strony, w rządowych mediach możemy usłyszeć, że Joe Biden to wróg Polski. Jednocześnie Michael Carpanter z Penn Biden Center w wywiadzie dla PAP mówi o wsparciu zdolności obronnych Polski, odbudowie pozycji NATO i nadaniu priorytetu Inicjatywie Trójmorza. Jaka jest prawda?

Nie możemy mówić o możliwej polityce Bidena wobec Polski, nie nakreślając najpierw jego ogólnej wizji polityki zagranicznej. Kandydat Partii Demokratycznej posiada doświadczenie w tej kwestii zarówno z czasów pracy w senackiej Komisji Spraw Zagranicznych, jak i z wiceprezydentury, kiedy Biden był w dużym stopniu dopuszczony do współkształtowania polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Miał wówczas nawet wydzielone obszary, w które Obama nieznacznie ingerował, tak jak choćby kryzys na Ukrainie i rosyjska inwazja na Krym. Sytuowałbym Bidena jako prezydenta z największym doświadczeniem w polityce zagranicznej w ostatnich kilkudziesięciu latach i porównałbym do starszego z Bushów, który po pracy w wywiadzie objął urząd prezydenta.

Pierwszy z postulatów Bidena to zmiana zagranicznej polityki gospodarczej. Biden mówi, że wojny taryfowe nie zrealizowały celu, jakim było ograniczenie wzrostu Chin i zwiększenie rozwój USA. Z tego powodu postuluje powrót do umów multilateralnych z Europą i państwami Azji. To rodzi pytanie, jaki będzie miało to wpływ na pozycję gospodarczą Polski? Analizy skutków TTIP (Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji) z 2016 r. nie wypadały dla nas najlepiej, z wyjątkiem wzrostu eksportu Niemiec do USA, na czym jako podwykonawcy pośrednio również zyskamy. Szczególnie, że Biden obiecuje przy tego typu umowach uwzględnić interes amerykańskich robotników, a w 2016 r. to właśnie amerykańskie związki zawodowe protestowały przeciwko TTIP z obawy o niższe koszty produkcji po drugiej stronie Atlantyku i wymieniały wprost np. Polskę i Rumunię jako potencjalnych beneficjentów TTIP.

Drugą zmianą, którą Biden – nieco na pokaz – wymienia na pierwszym miejscu, jest powrót do promowania demokracji na świecie. Jest to jednak specyficzny model promowania demokracji, który nie zakłada obalania autorytarnych reżimów, ale obronę demokracji tam, gdzie ona już jest. Mowa na przykład o kontroli przepływów finansowych czy kontroli dostępu do nowych technologii, tak by z ich pomocą państwa niedemokratyczne nie mogły manipulować systemami demokratycznymi. O wadze tego postulatu ma świadczyć deklaracja Bidena o tym, że w przeciągu pierwszych 100 dni urzędowania zwoła szczyty państw demokratycznych, na którym ustalą one politykę wobec krajów niedemokratycznych. To ma być nowy instrument wykraczający poza G7 czy NATO, który nie będzie do końca zinstytucjonalizowany. Traktuję to jako narzędzie odbudowania autorytetu (soft power) USA w świecie.

Trzeci element, o którym Pan wspomniał, to podejście do inicjatyw wielostronnych. Biden powtarza, że USA mają być przede wszystkim potęgą dyplomatyczną, bo ograniczone zasoby nie pozwalają na swobodne wykorzystywanie narzędzi wojskowych czy ekonomicznych. Wielostronne umowy gospodarcze, sojusze wojskowe czy powrót do Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) i tzw. porozumienia paryskiego mają być dowodem odbudowy rangi Waszyngtonu na arenie międzynarodowej. Aby to osiągnąć, pozycja mało znaczącego dzisiaj Departament Stanu ma wzrosnąć, po okresie osłabieniu tej instytucji za rządów Donalda Trumpa.

Wracając do kwestii Polski, jestem zdziwiony, że dla tak wielu osób polityka Bidena wobec naszego państwa wydaje się zagadkowa. Zapomina się o tym, że Biden i jego obecni współpracownicy byli już przy władzy w latach 2009-2017, kiedy w Polsce rządził obecny obóz polityczny. Ulegamy iluzji, że kilka lat temu zmiany rządów w Polsce i USA się zbiegły. W rzeczywistości przez pierwsze 14 miesięcy rządów PiS-u mieliśmy administrację Obamy, w której wiceprezydentem był właśnie Joe Biden.

Możemy powiedzieć o trzech obszarach, gdzie możemy się spodziewać zmian bliższych, przytoczonej przez Pana, katastrofalnej wizji prezydentury kandydata Demokratów dla polskiego rządu. Pierwszy to relacje dyplomatyczno-polityczne na poziomie Departamentu Stanu i ambasady USA w Polsce. Tu wybrzmi kwestia praworządności w Polsce. Spodziewałbym się, że jeśli będzie rządził Biden, USA będą delegitymizowały niektóre zmiany wprowadzane przez obecnie rządzących, w ten sposób legitymizując działania opozycji. To może zarówno przybrać formę zakulisowych działań, jaki może być to forma publicznych wystąpień i ograniczania spotkań wysokiego szczebla.

W tym kontekście chciałbym przytoczyć wywiad Jarosława Kaczyńskiego ze stycznia 2017 r. udzielony dzień po zakończeniu drugiej kadencji Baracka Obamy. Prezes PiS mówił, że cieszy się ze zmiany władz w USA, ponieważ przez poprzednie był poddawany presji w sprawach, które jego zdaniem nie powinny znajdować się w agendzie strony amerykańskiej.

Jeżeli chodzi o pozostałe obszary takie jak polityka wojskowa, to nie spodziewałbym się dużych zmian. Polityka amerykańska nie jest w tym zakresie pochodną altruistycznej troski o Polskę, ale w pierwszym rzędzie kalkulacji wobec Federacji Rosyjskiej. Jednak u Bidena rzuca się w oczy deklarowana bliskość wobec Niemiec. Na pewno skończyłoby się to, co robił Trump – stawianie na Polskę kosztem Niemiec. Nie da się też wykluczyć, że w sytuacji, gdy analizy wojskowe Amerykanów będę dopuszczały korzystne rozmieszczenie sił zbrojnych USA w kilku państwach regionu, to Biden mniej chętnie będzie wybierał Polskę.

W kwestiach gospodarczych także nie spodziewałbym się wielkich zmian, bo o np. dostawie amerykańskiego LNG (skroplonego gazu ziemnego) do Polski mówiło się już w 2016 r. Pewne perturbacje mogą wynikać z bardziej rygorystycznych regulacji wydobywania gazu łupkowego w USA, co może się przełożyć na wyższe ceny dostarczanego do Polski LNG. Kandydat Demokratów, który nie jest tak jak Trump związany z sektorem naftowym i gazowym, postuluje tego typu zmiany. Biden z kolei jest promotorem zielonej energii w USA i na świecie – może próbować ściągnąć do tej koalicji Polskę.

W najgorszym scenariuszu potrafię sobie wyobrazić taką uchwałę Kongresu, która uzależnia sprzedaż sprzętu wojskowego od odstąpienia przez polskie władze od pewnych  rozstrzygnięć wewnątrzkrajowych, natomiast nie potrafię sobie wyobrazić ostentacyjnego wycofywania amerykańskich sił zbrojnych czy przedsiębiorców z Polski.

Stanę nieco w obronie osób kreślących czarne scenariusze. Sytuacja w 2016 r. była jednak inna niż obecnie. Zarzutów o praworządność nie podnoszono w takim stopniu. Zauważmy na przykład niedawną wypowiedź Bidena, który wskazuje na problemy z praworządnością w całym regionie, wymieniając w jednym szeregu Polskę, Węgry i Białoruś. Nie pojawiały się też kwestie odnoszące się do osób LGBT, w ramach których Biden mówił o braku zgody na tzw. strefy wolne od LGBT. Czy bezpiecznie jest założyć, że administracja Bidena ograniczy się do wypowiedzi medialnych i gestów w tych kwestiach?

Ma Pan o tyle rację, że w przeciwieństwie do Donalda Trumpa zapytanego w połowie 2019 r. o to, czy go martwi sytuacja w Polsce, Joe Biden nie odpowie, że problemu nie widzi. Jeśli chodzi o przytoczoną przez Pana wypowiedź, jestem pod wrażeniem komentatorów, którzy z jednej linijki o zatroskaniu Bidena „tym, co wydarzyło się” na Białorusi, w Węgrzech czy w Polsce, wyciągają wniosek, że były wiceprezydent utożsamia nasz kraj z totalitaryzmem. Oczywiście nie jest korzystnym wizerunkowo być wymienionym w takim gronie, ale dopiero w dalszej części zdania Biden mówi o wzroście totalitaryzmu na świecie, a z lektury innych jego przemówień  wynika, że wg niego jedyną wzrastającą potęgą totalitarną są Chiny. Przy czym, to nie jest tak, że administracja Bidena przyjdzie od razu z jednym programem polityki wobec Polski. Najpierw będzie realizowała zakulisowe rozmowy, aby doprowadzić do wprowadzenia zmian w Polsce. Dopiero jeśli to zawiedzie wkroczą te elementy eskalujące, takie jak ograniczenie wizyt, czy krytyczne wypowiedzi medialne.

Najbliższy doradca Joe Bidena ds. polityki zagranicznej, który w administracji Obamy zajmował drugie najważniejsze stanowisko w Departamencie Stanu, Antony Blinken, był w Polsce i znamy jego poglądy. W maju 2016 r. miał on wystąpienie w bibliotece miejskiej miasta stołecznego Warszawa, w którym poświęcił dużo miejsca, aby pokreślić, że USA traktują Polskę jako sojusznika i przyjaciela, dlatego po przyjacielsku oczekują pewnych rzeczy, które zdaniem Amerykanów mają uniemożliwić podważenie pluralizmu politycznego.

Z polskiego punktu widzenia bardzo istotna jest kwestia Nord Stream 2. Zarówno Demokraci, jak i Republikanie wypowiadają się przeciwko NS2, co na pewno wiąże się z chęcią eksportu swojego interesu. Natomiast Joe Biden zapowiada poprawę relacji z Niemcami, dla których ten projekt ma duże znaczenie. Czy Polacy nie mają podstaw obawiać się, że skala środków nacisku w tej kwestii nie zostanie z tego powodu zmniejszona?

Tutaj zwraca Pan uwagę na wiele napięć, a według niektórych nawet niespójności, w programie Bidena. Jak jednocześnie odbudować relacje amerykańsko-niemieckie, przy zachowaniu sprzeciwu wobec rosyjskiego projektu? Tutaj pewną ciekawostkę jest wspomniany Antony Blinken, który w 1987 r. opublikował pracę dyplomową, dotyczącą ówczesnych sporów USA z sojusznikami w sprawie budowy tzw. syberyjskiego rurociągu ze Związku Sowieckiego. Zważywszy na fakt, że Blinken może zostać doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego, byłaby to osoba, która doskonale zdaje sobie sprawę z amerykańskiej tradycji walki z rosyjsko-niemieckimi projektami.

Ponadto w ostatnich tygodniach sztab Bidena rozsyłał noty prasowe do państw, w których wskazywał na korzystne dla nich elementy jego przyszłej polityki zagranicznej. Taką notkę dostali Ukraińcy, w której to Biden deklaruje możliwość dostarczania broni na Ukrainę. Dostaliśmy także i my z zapewnieniem podtrzymania  sprzeciwu wobec Nord Stream 2. Co więcej, ostrość rozwiązań w stosunku do Moskwy nie będzie zależeć wyłącznie od Bidena. W Kongresie jest ponadpartyjna zgoda w tej kwestii, a nawet często te sankcje były inicjowane w Kongresie. Mam obawy, co do lekkiego poluzowania nacisku w tej sprawie, ale na pewno nie będzie to powrót do ograniczonych działań w wydaniu Obamy.

Czy zgodzi się Pan z takim twierdzeniem, że prezydentura Bidena byłaby dla Polski w większym stopniu kontynuacją niż zmianą polityki Donalda Trumpa?

Zdecydowanie bardziej kontynuacją. Jeżeli uznać, że administracja Bidena będzie generalnie kontynuować politykę Obamy, to nawiązując do konferencji Duda-Obama z połowy 2016 r., warto zauważyć, że zastrzeżenia amerykańskiego prezydenta odnośnie stanu praworządności pojawiły się dopiero na końcu bardzo długiego wywodu o polach współpracy wojskowej i gospodarczej. Nie zgadzam się z apokaliptycznymi wizjami. Tym bardziej, że już raz one nie spełniły się, kiedy wielu przewidywało, że Polska padnie łupem złowrogich dealów, po objęciu urzędu przez prezydenta Trumpa.

Jeśli popatrzymy na priorytety Bidena, gdzie określa on zagrożenia, to są nimi Chiny. Jeśli chodzi o regiony, z którymi chciałby multilateralnie współpracować, żeby narzucić pewne standardy Chińczykom, to wskazuje na Europę i tutaj możemy zostać beneficjentami.

Wróciłbym jeszcze do globalnej polityki zagranicznej i kwestii Chin. Zwrot ku Pacyfikowi i Azji nastąpił za kadencji Baracka Obamy, ale Donald Trump również mocno podnosił kwestię tej rywalizacji, zmieniając jedynie środki tej walki. Czy tutaj możemy się spodziewać jakiegoś innego kierunku działań?

Na kierunku chińskim spodziewam się kontynuacji, co do celów, które zostały jeszcze wypracowane w drugiej kadencji Obamy. Z zastrzeżeniem, że Biden odcina się od obecnych metod, bo twierdzi, że polityka protekcjonizmu gospodarczego wobec zalewu chińskich produktów nie przynosi zamierzonych skutków. Według Bidena rozwiązaniem ma być zawieranie umów handlowych z sojusznikami USA w Europie oraz w regionie Azji i Pacyfiku. W ten sposób mają zostać uregulowane standardy, m.in. odnoszące się do ochrony środowiska, co ma wymusić ich przestrzeganie przez Chińczyków i w efekcie obniżyć ich konkurencyjność na rynkach.

Pojawia się tu także kwestia promowania demokracji. Biden zwraca uwagę, że to Chiny, promując swój model polityczny i gospodarczy jako bardziej konkurencyjny wobec systemu demokratycznego, wypowiedziały tym samym wojnę ideologiczną Zachodowi.

Biden mówi także o wymiarze militarnym, który będzie ogromnym wyzwaniem. W jego ocenie USA nie mogą utracić dominacji wojskowej, co oznacza de facto wyścig zbrojeń. Jednak równocześnie frakcja postępowa Partii Demokratycznej podnosi, że to z oszczędności z okrojonych wydatków USA na wojsko należy wykonać inwestycje w krajową infrastrukturę. Rozwiązaniem tej sprzeczności między Bidenem a frakcją postępową byłaby umowa z Chinami o kontroli zbrojeń, ale to też nic nowego, bo to postuluje od kilku lat  Trump. Także podobnie jak obecny prezydent, Biden planuje wykorzystać pośrednictwo Chin przy ograniczaniu programu nuklearnego Korei Północnej.

Czego u Trumpa nie było, a jest w programie kandydata Partii Demokratycznej? Biden mówi o konieczności współpracy z Chinami np. w kwestiach ochrony klimatu. Wskazuje na Chiny jako globalnego truciciela i oskarża ChRL o outsourcing brudnego przemysłu do innych państw m.in. w oparciu o inicjatywę Nowego Jedwabnego Szlaku. Jednak w zdecydowanej większości polityka w sprawie Pekinu to będzie kontynuacja, choć przy użyciu innych metod.

Wywiad odbył się 19 października

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.