Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Powyborczy wybuch klasizmu

Powyborczy wybuch klasizmu Źródło: tomasz przechlewski - flickr.com

Wybory skończone. Wielu bezrefleksyjnie powtarza znaną już z poprzedniego głosowania diagnozę wyniku: „Głupi, biedni, z małych ośrodków zagłosowali na X, wykształceni, bogaci, z większych ośrodków zagłosowali na Y”. Po pierwsze, to klasizm, po drugie – nieprawda. Wystawiając taką diagnozę, uruchamiamy mechanizm akcji-reakcji. W reakcji bowiem na klasistowskie opinie, wygłaszane przez liberalną część społeczeństwa, wytwarza się paliwo dla politycznego populizmu. Dodatkowo buduje się głęboką odrazę do środowiska „elit”. Jest to opinia krzywdząca dla tysięcy ludzi wykształconych, mieszkańców wielkich miast czy osób zamożnych.

Nie każda krytyka to klasizm

Klasizm to dla wielu Polaków obce słowo, lecz dla wszystkich całkowicie nieobce zjawisko. Spotkałem się z najróżniejszymi definicjami tego terminu, często tworzonymi do celów politycznych, dlatego warto przypomnieć jego znaczenie. To uprzedzenie lub dyskryminacja oparta na przynależności do danej klasy lub grupy osób o podobnym statusie ekonomicznym czy społecznym. Przejawia się tym, że dany desygnat, w tym wypadku „niższą klasę społeczną”, do której zaliczamy np. mieszkańców wsi, słabiej wykształconych czy mniej zarabiających, uznaje się za powiązaną z zachowaniem nagannym, często prostackim, naiwnym, nieprzemyślanym, krótkowzrocznym. Widać to jak na dłoni na podstawie ocen powyborczych. Ważne, żeby klasizmu nie mylić z krytyką ludzkich wyborów czy opinii, które zostały, w naszym mniemaniu, oparte na błędnym przesłankach. Zupełnie naturalne jest bowiem twierdzenie, że gorzej zadecydował ktoś, kto z perspektywy oceniającego nie rozumie argumentacji stojącej np. za danym kandydatem lub popiera go mimo istnienia przekonujących racji przeciwko niemu. Nie zawsze przecież trzeba się zgadzać.

Klasizm jednak nie polega na krytyce wyborów innych ludzi. Istotą tej postawy jest wiązanie rzekomo błędnych wyborów danej grupy ludzi z ich pochodzeniem społecznym, które z definicji ogranicza ich zdolność do rozwoju moralnego i rozumienia świata.

Wraz z chwilą ogłoszenia wyniku wyborów prezydenckich, 12 lipca, w mediach pojawił się cały wachlarz wykresów, które wielu odczytało następująco: prymitywne wieśniaki, nieuki, lenie i starcy głosowali na urzędującego prezydenta. W Internecie pojawił się też ogrom komentarzy, których istotą było klasistowskie spojrzenie na wyniki wyborów: „prymitywne, niedouczone bydło nie powinno być dopuszczone do głosu”, „ plebs, taki biedny, chciałby sobie żyć z socjalu na czyjś koszt”, „motłoch, upadek wartości cywilizacyjnych”. Oczywiście, można też powiedzieć to samo grzeczniej, za pomocą dużo bardziej neutralnego języka, niewiele to jednak zmienia w samej narracji.

Klasa ludowa ma swój rozum

Niekiedy klasistowską retorykę usiłuje się obudować uzasadnieniem, dzięki któremu błędne zachowania klasy ludowej, choć dalej samolubne i powodowane niskimi pobudkami, staną się bardziej zrozumiałe. Jednym z nich jest odwołanie się do polityki socjalnej obecnego rządu, która miała przekupić naród za „500 srebrników”. Po pierwsze, takie twierdzenie jest ogromnym uproszczeniem i skrzętnie wymija całą retorykę godnościową, która towarzyszyła programom wsparcia socjalnego. Wprowadzenie słynnego programu 500+ istotnie przyczyniło się do spadku ubóstwa w wielu obszarach Polski, zwłaszcza ubóstwa wśród dzieci. Jak zauważył Maciej Kalwasiński na portalu banker.pl, „z danych GUS wynika, że w 2015 r. 9 proc. dzieci żyło w gospodarstwach domowych o wydatkach poniżej granicy ubóstwa skrajnego, czyli poniżej minimum egzystencji. W 2016 r., w którym program 500+ funkcjonował przez 9 miesięcy, odsetek ten spadł do 5,8 proc. Rok później było to już 4,7 proc. Jednak już w 2018 r. (ostatnie dostępne dane) ponownie wzrósł – do 6 proc. Można zatem powiedzieć, że od 2015 r. do 2018 r. skrajne ubóstwo wśród dzieci spadło o jedną trzecią (3 p. proc. różnicy, stan na początku = 9 proc.)”. Zarzut bycia kupionym za „500 srebrników”, jeśli abstrahować od jego retoryki, miałby sens, gdyby wspomniany program socjalny był bezzasadnym wydatkiem dużej ilości pieniędzy na cel, który nie zostałby za ich pomocą zrealizowany. Choć 500+ nie doprowadziło do wzrostu dzietności, to jednak okazało się programem, który istotnie zmniejszył ubóstwo w Polsce. Jest zatem całkowicie zrozumiałe, że ludzie, którzy odczuli poprawę za rządów Zjednoczonej Prawicy, zdecydowali się na ponowne udzielenie poparcia temu ugrupowaniu. To zaś odsyła nas do drugiego problemu, z którym wiąże się zarzut bycia kupionym.

W tej frazie klasizm ujawnia się w pełnej krasie. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie twierdzi, że materialna motywacja do głosowania za daną opcją jest zła zawsze i w każdym wypadku. Tyczy się to każdej grupy społecznej, najlepiej zarabiających nie wyłączając. Dla emerytów np. zasadne wydaje się to, że po przepracowaniu najlepszych lat państwo powinno zapewnić im podstawy godnego bytu, możliwość wykupienia leków, czasem jakiegoś wyjazdu z wnukami, o czym wielu seniorów z najniższymi emeryturami długo marzyło (część marzy zaś nadal). Ich oczekiwania mają oparcie w wartościach, takich jak sprawiedliwość i solidarność międzypokoleniowa. Podobnie dla wielodzietnych rodzin racjonalne wydaje się wsparcie ich w trudzie wychowania przyszłych pokoleń Polaków, często pomoc w wyjściu z biedy lub po prostu dostrzeżenie ich i docenienie poświecenia rodzicielstwa. Wiele grup nie patrzy zatem na programy społeczne jako zwykłe transfery środków, a dostrzega w nich dążenie do sprawiedliwości i widzi uzasadnioną poprawę bytu swojego i swoich najbliższych. Oczywiście, można argumentować, że pewne transfery przeprowadzone przez rząd były nieuzasadnione. Na pierwszy plan wysuwa się tutaj trzynasta emerytura.

Można mieć zupełnie inne priorytety i uważać, że państwo powinno alokować środki w zupełnie inny sposób. Jednak warto sobie uświadomić, że przedstawiciele klasy ludowej mają poprawne ze swojego punktu widzenia argumenty, które skłaniają ich do popierania danej opcji politycznej. Odmawianie im racjonalności, ponieważ mają mniej pieniędzy, są gorzej wykształceni lub są beneficjentami programów społecznych, jest przykładem klasizmu w pełnej krasie.

Klasistowskie odczytanie statystyk

Nie jest też prawdziwe odwoływanie się do jednoznacznego podziału politycznego, którego wyznacznikiem miałoby być miejsce zamieszkania, wykształcenie lub wiek wyborców. Pokazuje to różnica rozkładu poparcia, które w grupie osób powyżej 60 roku życia wynosiło 60:40, wśród osób z wyższym wykształceniem było to 35:65, a 77:23 dla osób z wykształceniem podstawowym. Te różnice uprawniają jedynie do twierdzenia, że częściej dana grupa popierała określonego kandydata. Można też na ich podstawie stwierdzić, że do tej społeczności przekaz polityka dotarł w większym stopniu lub głoszone przez niego wartości albo program wydawały się ważniejsze. To zupełnie co innego niż twierdzenie, że dane pochodzenie społeczne i powiązane z nim wady moralne implikują głosowanie na danego kandydata.

Choć sztywne reguły dedukcji nie pozwalają na wyciągnięcie takiego wniosku, robi się to dość powszechnie. Klasizm jest bowiem formą uprzedzenia, która bazuje na stereotypizacji osób gorzej sytuowanych. Osoba uprzedzona nie przejmuje się istnieniem wyjątków w swoim postrzeganiu świata ani nie próbuje wytłumaczyć sobie zachowania krytykowanych przez siebie ludzi w inny sposób niż poprzez przypisanie im szeregu negatywnych cech. Widać to szczególnie wtedy, gdy usilnie doszukuje się zależności miedzy konkretną grupą społeczną, rzekomo związaną z nią z konieczności cechą a preferowanym przez nich kandydatem. Otrzymujemy wówczas rozumowanie, zgodnie z którym złego kandydata wybrali źli i głupi ludzie, którzy są tacy, ponieważ pochodzą z gorszej klasy społecznej. Taki tok rozumowania jest skrajnie uproszczony. Co bowiem zrobić z tymi, którzy są młodzi, bogaci, dobrze wykształceni i na wysokim stanowisku, a jednak zagłosowali na tego złego? Im więcej szczegółów, tym wyraźniej widać, że klasistowskie myślenie jest po prostu formą irracjonalizmu.

Dane GUS-u pomagają zobaczyć, jak bardzo nieprawdziwe jest kreślenie jednoznacznych linii podziału. Okazuje się bowiem, że nie ma żadnego klucza, za pomocą którego można by podzielić Polskę na dwie politycznie skonfliktowane ze sobą strony. Najczęściej spotykane (oczywiście nie jedyne!) powyborcze klucze budowania takiego podziału to: miejski lub wiejski domicyl, wykształcenie i zarobki. Analiza danych potwierdza, że nie można za pomocą żadnego z tych kryteriów wytłumaczyć preferencji wyborczych, które ujawniły się w wyniku II tury wyborów prezydenckich.

W naszych miastach mieszkają 23,033 mln ludzi, na wsiach – 15,349 mln (dane z 2019 r.). Choć miasta są bardzo różnorodne, to technicznie rzecz ujmując, właśnie ich mieszkańcy mają większy wpływ na wyniki wyborów. Małe miasta (<20 tys.) to ok. 5 mln mieszkańców, średnie (20-99 tys.) – ok. 7,4 mln, duże i wielkie (100 tys.<) – ok. 10,7 mln (dane z 2018 r.). Gdyby chcieć zastosować częstokroć proponowany klucz, według którego na Prawo i Sprawiedliwość głosowaliby przede wszystkim mieszkańcy wsi oraz małych i średnich miast, to opozycja mogłaby pomarzyć o wyniku przekraczającym 40%.

Podobnie jest z wykształceniem. Dyplomem studiów wyższych może pochwalić się 29,9% Polaków. Wykształcenie średnie i pomaturalne, ale nie wyższe, ma ok. 62% ludzi, a podstawowe i niższe zdobyło ok. 8%. Wyniki znów są niejednoznacznie. Ponownie okazuje się, że dane nie pasują do uniwersalnego klucza. Choć można określić, jakie były preferencje wyborcze poszczególnych grup społecznych lub regionów, to nie da się ich wpisać w dychotomiczne myślenie, że ci z lepszym wykształceniem poparli jednego kandydata, a ci z gorszym wybrali tego drugiego. Rzeczywistość jest bardziej złożona.

Równie niejednoznaczne wnioski płyną ze struktury zarobków Polaków. Według danych GUS-u za rok 2018 ok. 2/3 pracowników zarabiało gorzej lub tyle samo co średnia krajowa. Od tego czasu trendy nie uległy znaczącemu odwróceniu. Gdyby więc klasistowska opinia była prawdziwa i z niskich zarobków wynikało głosowanie na Andrzeja Dudę, to znów wynik byłby zdecydowanie mniej korzystny dla kandydata opozycji. Zatem ani zarobki, ani miejsce zamieszkania, ani wykształcenie nie pozwalają uzasadnić klasistowskiej tezy.

Klasizm wyzwala populizm, który buduje narrację zgniłych pseudoelit

Rozpowszechnianie klasizmu ma swoje poważne konsekwencje na wielu polach i dla wielu grup, w tym dla klasy wyższej.

Po pierwsze, klasizm działa niszcząco na sferę polityczną, gdyż posługuje się mechanizmem dystrybucji szacunku. Odtrąceni, „wyklęci” członkowie klasistowsko ocenianych grup zawsze byli i będą łatwym łupem dla populistów, którzy swoim programem politycznym mogą pogardzanym grupom złożyć obietnicę wyrównania szans materialnych i przywrócenia godności. Jak mówiła Hanna Arendt, polityka jest obietnicą wolności i równości. Niestety, ceną za populistyczną ofertę jest zgoda na polaryzacyjną retorykę. Zgniłe elity zostają przeciwstawione dobremu ludowi.

Do zilustrowania tego zjawiska wystarczy jeden twitterowy cytat Beaty Kempy, posłanki do Parlamentu Europejskiego z ramienia PiS-u.

Słowa Beaty Kempy to nic innego jak odwrócenie klasistowskiej retoryki w celu populistycznego budowania poparcia. W tym wypadku cudowności nabywa się poprzez bycie zwykłym. Pseudoelity to wyszydzający i obśmiewający zwolennicy zła, które na szczęście przegrało. Kluczowe w tej retoryce terminy, takie jak pseudoelity lub elity, są bardzo nieostre, jednak nie jest to przypadkowe. Pseudoelitą bowiem może być absolutnie każdy: redaktor naczelny Gazety Wyborczej, lekarz z Białegostoku głosujący przeciw PiS-owi lub niezbyt zamożny student prestiżowej uczelni rozdający ulotki Rafała Trzaskowskiego.

Wszystkie te postacie łączy tylko jedna cecha – mają być „nie nasze”. Tak rozumiana elitarność nie jest bowiem kategorią socjologiczną, lecz polityczną. Można stać się wrogiem, wyrażając poparcie dla przeciwnego ugrupowania lub kandydata z innego obozu. Gdy popiera się tych właściwych, wówczas ani wykształcenie, ani wielkomiejskość, ani jakiekolwiek inne cechy nie są już problemem.

Błędne koło uprzedzeń

Polaryzacyjna retoryka przenosi się na relacje międzyludzkie. Gdy określi się już fałszywą linię podziału wedle klas i postawi niedookreśloną sylwetkę wroga, jaką są pseudoelity, nie pozostaje nic innego, jak rozpocząć konflikt, którego stawką jest tożsamość i poczucie godności każdej ze stron.

Klasizm rządzi się logiką zbiorowej odpowiedzialności za wyniki złożonych procesów. Tym samym z powodu właściwej mu retoryki będą cierpieć wszyscy, których można w jakikolwiek sposób zakwalifikować do elit. Z jednej strony miejsce zamieszkania, status majątkowy, wiek czy wykształcenie – niemalże każda socjologicznie wyróżniona cecha może stanowić punkt odniesienia dla prób definiowania danej zbiorowości jako przeciwnej zwykłemu Polakowi. Jednak z drugiej strony obrona przed klasizmem może się łatwo przekształcić w budowanie kontrnarracji o młodych, głupich czy bezdusznych wykształciuchach. Idąc tą drogą, jako wspólnota polityczna możemy mieć poważny problem. Nie dość, że zniszczeniu ulegnie nasza zdolność prowadzenia debaty, to zbudowana na klasizmie polaryzacyjna retoryka wróg-przyjaciel ma potencjał skutecznego zatrucia relacji prywatnych.

Kampania się skończyła. Za kilka miesięcy dla opinii społecznej będzie mniej ważne, kto na kogo głosował. Zapewne zapomnimy też, jakie 12 lipca były preferencje wyborcze naszych znajomych lub przyjaciół. Jednak dalej będziemy mieszkać w miastach lub wsiach, mieć wyższe lub podstawowe wykształcenie, firmę lub emeryturę, a raz użyte łatki pseudoelity lub motłochu pozostaną.

Dalsze funkcjonowanie klasistowskich etykiet nie tylko będzie pogłębiać zjawisko skrajnej polaryzacji sceny politycznej, gdzie okopane obozy będą dalej antagonizować wyborców poprzez budowanie negatywnych skojarzeń z grupami. Dodatkowo wzmocni to i tak głęboko zakorzenione bariery społeczne utrudniające podstawowe, poprawne interakcje między ludźmi z różnych środowisk społecznych.

***

Przestańmy zatem interpretować wyniki wyborcze jak przesłanki do klasistowskiego dzielenia Polski na gorszą i lepszą, wszystko zależnie od strony. Taka narracja jest szkodliwa, bo z jednej strony buduje postrzeganie członków tzw. klas niższych jako bezrozumnych głupców, z drugiej zaś prowadzi do postrzegania wielu ludzi jako znienawidzonych pseudoelit. W konsekwencji wspomaga to polityczny populizm, wzmacnia polaryzację sceny politycznej i utrudnia poprawne relacje międzyludzkie.

Portal klubjagiellonski.pl istnieje dzięki wsparciu Darczyńców indywidualnych i Partnerów. Niniejszy tekst opublikowany został w ramach działu „Architektura społeczna”, którego rozwój wspiera Orange Polska.

Tym dziełem dzielimy się otwarcie. Utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony oraz przedrukowanie niniejszej informacji.