Czy Zełenski przegra z systemem?
W skrócie
Wołodymyr Zełenski zdobywał władzę na Ukrainie jako antypolityczna antyteza Petra Poroszenki, ale po nieco ponad roku rządów coraz bardziej wchodzi w buty poprzednika. I choć nie można mu odmówić ambicji i szczerych chęci dokonania Zmiany przez wielkie „Z”, nie zdołał złamać reguł rządzących ukraińską polityką.
Imponujący początek
Z punktu widzenia czystej technologii prowadzania kampanii wyborczej zmiana, którą się obiecuje w odpowiedzi na zmęczenie dotychczasową klasą polityczną, nie może być zbyt konkretna, bo ma zachęcić grupy elektoratu o bardzo różnych oczekiwaniach. Taką propozycję zdołał stworzyć Zełenski. Ukraińcy w 2019 r. głosowali w równym stopniu na obiecującego wszystko i nic Zełenskiego, jak i na jego serialowe alter ego, Wasyla Hołoborodkę, który w Słudze narodu rozmontowywał oligarchię, a Ukrainę zjednoczył i wzbogacił tak bardzo, że ta mogła rozmawiać z pozycji siły nawet z Zachodem.
73 proc. poparcia, które otrzymał w drugiej turze wyborów prezydenckich, dało mu dużą pewność siebie. Natychmiast po zaprzysiężeniu poszedł za ciosem i rozwiązał Radę Najwyższą, po czym w wyborach parlamentarnych powtórzył sukces. Partia Sługa Narodu jeszcze jako byt wirtualny wspięła się na pierwsze miejsce w sondażach. Listy wyborcze zostały pospiesznie ułożone z dawnych współpracowników i kolegów prezydenta, osób poleconych przez oligarchę Ihora Kołomojskiego (od początku wspierającego Zełenskiego), a także młodych i zdolnych, których wyłoniono w jedynym w swoim rodzaju castingu.
W efekcie Sługa Narodu jako pierwsza partia w historii Ukrainy zdobyła 248 na 450 mandatów w parlamencie, które przełożyły się na samodzielną większość. Zełenski powołał na premiera młodego specjalistę od zarządzania, Ołeksija Honczaruka. Monowiększość – jak ją ochrzczono w ukraińskich mediach – przejęła pełnię władzy nad państwem.
Teoretycznie mogła przeprowadzić wszystkie reformy, jakie tylko Zełenski by sobie wymarzył. Jednak im dalej w las, tym więcej drzew. Istnieją w Kijowie niepisane reguły, których nie da się obejść tylko dlatego, że ma się prezydenta i większość w parlamencie.
Początkowo krajem rządził swoisty triumwirat. Na jego czele stał oczywiście prezydent, który do pomocy miał Andrija Bohdana, szefa swojego biura, a niegdyś prawnika Kołomojskiego, oraz zaufanego współpracownika – Dmytra Razumkowa – którego uczynił szefem parlamentu. Bohdan miał trzymać w pionie struktury władzy, a Razumkow pilnować, by projekty ustaw szybko i bezboleśnie przechodziły przez parlament. Początkowo maszynka się kręciła, a Ze!komanda – jak skrótowo określa się ją nad Dnieprem – weszła w tryb turboreżimu. Ustawy przechodziły przez parlament tak błyskawicznie, że eksperci narzekali na brak czasu na ich dopracowanie i odpowiednie konsultacje.
W ten sposób Zełenskiemu udało się przeforsować to, czego ukraińscy przywódcy unikali przez niemal 30 lat – ustalił procedurę impeachmentu głowy państwa. Możliwość odsunięcia od władzy prezydenta przewiduje konstytucja, jednak nikt wcześniej nie zdecydował się uchwalić przepisów wykonawczych z obawy, że ktoś po nie kiedyś sięgnie.
Notabene, dlatego w 2014 r. parlament odsunął Wiktora Janukowycza od władzy nie za jego przestępstwa, ale – nieco naciągając rzeczywistość – za odmówienie wykonywania obowiązków. Janukowycz faktycznie zapowiedział, że nie zamierza podpisywać żadnych nowych ustaw.
Sługa Narodu zniósł też immunitet parlamentarny, co było o tyle proste, że jego posłowie nie zdołali jeszcze poznać jego prawdziwego znaczenia. Kluczem był fakt, że żaden ze świeżo upieczonych posłów nie miał doświadczenia parlamentarnego. Zełenski, dobierając kandydatów, odrzucił nawet tych polityków, którzy stosunkowo wcześnie zaczęli na niego stawiać, takich jak były dziennikarz śledczy, Serhij Łeszczenko, czy prawnik Kołomojskiego, Witalij Kuprij. Zmiana miała okazać się w pełni antypolityczna i taka była, z wyjątkiem ponownego wyboru wszechmocnego szefa MSW, Arsena Awakowa, który służy już pod piątym kolejnym premierem.
Piasek w politycznych trybach
Z drugiej strony oznaczało to jednak krótką ławkę – im dłużej rządzi Zełenski, tym ma większy problem z obsadą urzędów. Na początku 2020 r. prezydent zwierzył się dziennikarzom, że nie ma kogo mianować ministrem kultury. Już w pierwszym rządzie Honczaruka znaleźli się ministrowie, którzy raptem kilka miesięcy wcześniej publicznie mówili, że w drugiej turze głosują na Poroszenkę. Trudno było znaleźć dobrze wykształconego reformatora o prozachodnich poglądach, który by na Poroszenkę nie głosował. Była to jednak cena warta zapłacenia z prostego powodu – Zełenski potrzebował akceptacji na Zachodzie, a taką mogła mu dać odpowiednia obsada resortu dyplomacji i stanowiska wicepremiera ds. integracji euroatlantyckiej. W tym zakresie oparł się więc na doświadczonych i znanych na Zachodzie dyplomatach.
Po pierwszej euforii w klubie parlamentarnym coraz częściej dawały o sobie znać podziały wewnętrzne. Prezydent Zełenski zaczął regularnie odwoływać się do swojego autorytetu i osobiście prosić posłów, by poparli kolejne projekty. W ten sposób udało się przyjąć dwie bardzo ważne ustawy, co pokazało, że autorytet Zełenskiego nadal działał.
Trzeba podkreślić, że uchwalenie obu projektów było zarazem warunkiem przyznania kredytu przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Pierwszy z nich to legalizacja handlu ziemią. Choć wbrew rozpowszechnionemu w Polsce przekonaniu nie daje on żadnych nowych możliwości inwestorom zagranicznym, to sami Ukraińcy po okresie przejściowym będą mogli w miarę swobodnie obracać gruntami rolnymi.
Ta ustawa była wyjątkowo niepopularna społecznie, bo większość Ukraińców była przeciwna liberalizacji, karmiona przez lata populistycznymi hasłami Julii Tymoszenko i obozu prorosyjskiego, że ziemia to matka, a matki się nie sprzedaje. Drugi omawiany projekt naruszał interesy znacznie ważniejszej – z punktu widzenia technologii sprawowania władzy – grupy niż obywatele Ukrainy. Godził bowiem w interesy oligarchów ze szczególnym uwzględnieniem… Ihora Kołomojskiego. Ustawa bankowa, bo o niej mowa, zakazywałaby zwrotu nielegalnie przejętych banków w naturze. W grę miała wchodzić wyłącznie rekompensata finansowa.
Warto nakreślić szerszy kontekst tej sprawy. Poroszenko i szefowa Narodowego Banku Ukrainy, Wałerija Hontarewa, dość drastycznymi metodami wyczyścili sektor bankowy z instytucji wykorzystywanych przez oligarchów jako skarbonki. W uproszczeniu polegało to na tym, że bank, korzystając z funkcji kreacji pieniądza, udzielał kredytów podmiotom podsuwanym przez własnych właścicieli. To, że częstokroć określenie warunków kredytu mianem preferencyjnych byłoby eufemizmem, to jedno. Te pieniądze często w ogóle nie wracały, czym banki specjalnie się nie interesowały.
W sumie „bankopad”, jak określono likwidowanie tego typu instytucji, objął ponad sto podmiotów. Pół biedy, jeśli chodziło o małe banki. Problem w tym, że Kołomojski korzystał w ten sposób z PrywatBanku, który był największym bankiem Ukrainy, jeśli chodzi o wartość depozytów ludności. Jego upadek – nieunikniony, gdyby ktoś zajrzał do prawdziwej księgowości – mógłby wywołać krach, jakiego Ukraina, historycznie przecież bogata w tego typu klęski, nie widziała. Nacjonalizacja była koniecznością, ale przy okazji wpisywała się w spory Poroszenki z Kołomojskim. To po niej oligarcha poprzysiągł zemstę i na dobre zaczął wspierać opozycję od nacjonalistów przez Tymoszenko po Zełenskiego.
Inercja systemu
O ile Zełenski szedł po władzę dla zmiany, której sam mógł do końca nie rozumieć, o tyle Kołomojski walczył głównie po to, by odzyskać PrywatBank.
A jednak nowy prezydent, wyposażony w argument: „tego żąda MFW”, powiedział: „nie”. Nawet jeśli sąd uzna, że Hontarewa z Poroszenką naruszyli przepisy przy upaństwowieniu molocha, oligarcha może liczyć co najwyżej na odszkodowanie. Otwarte naruszenie interesów dotychczasowego patrona miało swoją cenę. Zełenski musiał na dobre wejść w stare koleiny systemu, które ustalił jeszcze rządzący w latach 1994–2004 Łeonid Kuczma.
Kuczmizm, z którego Ukraina do dziś się nie otrząsnęła, w uproszczeniu polegał na symbiozie państwa z oligarchami. Zgodnie z nim biznes ma łożyć na polityków i wspierać państwo w razie potrzeby, a w zamian dostaje wolną rękę w bogaceniu się na związkach z instytucjami. Tak rządzili kolejni prezydenci od Kuczmy przez Juszczenkę i Janukowycza aż po Poroszenkę. A gdy Janukowycz pod koniec 2012 r. próbował te reguły naruszyć i zbudować własny klan oligarchiczny, który nie musiałby się liczyć z tradycyjnymi bossami, przypłacił to niewielkim zaangażowaniem tychże w obronę jego władzy w czasie rewolucji godności.
Skoro Zełenski poszedł na zwarcie z Kołomojskim, musiał się oprzeć na innym bogaczu. Najlepszym kandydatem w tej sytuacji był doniecczanin – Rinat Achmetow – który wśród wielu zalet ma też taką, że uwielbia i potrafi korzystnie dogadywać się z każdym prezydentem. W efekcie mamy dziś do czynienia z rządem, którego premier, Denys Szmyhal, to były menedżer spółek Achmetowa. Doszło do sytuacji, w której przy tworzeniu rozporządzeń określających zasady działania branży energetycznej uwzględnia się interesy Rinata Achmetowa tak, jakby to on sam je pisał. To prawda, że za Poroszenki było tak samo, ale przecież Zełenski miał przynieść pozytywną zmianę (podobnie jak Poroszenko pięć lat wcześniej).
W buty poprzednika Zełenski musiał wejść także w innej sferze – polityki zagranicznej. Nie udało mu się doprowadzić do obiecanego przełomu w sprawie Donbasu z tej prostej przyczyny, że klucz do niego leży nie w Kijowie, a w Moskwie, która nie jest zainteresowana uregulowaniem stosunków ukraińsko-rosyjskich.
No, chyba że zostałyby spełnione jej warunki, których z kolei żaden ukraiński prezydent przyjąć nie może. W dodatku Zełenski szybko musiał się zmierzyć z brutalnymi naciskami ze strony administracji Donalda Trumpa, by wydać mu haki na Joe Bidena – częściowo realne, a częściowo zmyślone przez Rudy’ego Giulianiego.
Dla Ukrainy tymczasem – jak dla wszystkich państw regionu, w ten czy inny sposób zagrożonych ekspansjonistyczną polityką Rosji – najważniejsze jest stabilne wsparcie obu głównych partii. Zełenski starał się uprzejmie torpedować naciski z Waszyngtonu, by nie stracić przyszłego wsparcia w razie wygranej demokratów, zwłaszcza w sytuacji, w której to właśnie Joe Biden stawał się stopniowo ich kandydatem na prezydenta w listopadzie 2020 r. Na plus można też zaliczyć ograniczenie napięć z Polską poprzez zdjęcie z agendy tematyki historycznej. Przyczyny tarć nie zniknęły, ale okazało się, że niewysuwanie ich na pierwszy plan może przynieść ocieplenie relacji.
Niepewna przyszłość Zełenskiego
W ostatnich miesiącach parlamentarny turboreżim zaciął się na dobre. Prezydentowi coraz trudniej było utrzymać jedność swojej ekipy. W ramach Sługi Narodu powstał szereg grup interesów orientujących się na różne postaci świata polityki i biznesu, których każdorazowo trzeba prosić o poparcie, a czasem wręcz kupować je w zamian za konkretne korzyści polityczne. Każda z partyjnych frakcji dysponuje własnym kanałem propagandy, głównie na komunikatorze Telegram, który często służy do obrzucenia błotem wewnątrzpartyjnej konkurencji. To przecież jeden z posłów Sługi Narodu ujawnił taśmy, na których Honczaruk krytykuje wiedzę ekonomiczną prezydenta.
Nawet odwoływanie się do autorytetu Zełenskiego działa coraz gorzej. Rząd przegrywa kolejne ważne głosowania, w otoczeniu prezydenta zaczęto nawet na poważnie rozpatrywać wariant rozpisania we wrześniu przedterminowych wyborów. Na domiar złego maleją notowania Zełenskiego i jego partii, a magia jego nazwiska przestaje działać. Nastrojów nie poprawia ani kryzys koronawirusowy – Ukraina uniknęła zapaści typu włoskiego czy belgijskiego, ale liczba notowanych przypadków wyróżnia ją negatywnie na tle regionu – ani problemy gospodarcze, które zaczęły się jeszcze przed pandemią. Zarządzanie państwem i własnym obozem coraz bardziej polega na gaszeniu kolejnych pożarów. To też bardziej upodabnia, niż odróżnia Zełenskiego od jego poprzedników.
Anglojęzyczna wersja materiału do przeczytania tutaj. Wejdź, przeczytaj i wyślij swoim znajomym z innych krajów!
Artykuł (z wyłączeniem grafik) jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zezwala się na dowolne wykorzystanie artykułu, pod warunkiem zachowania informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie „Dyplomacja publiczna 2020 – nowy wymiar”. Prosimy o podanie linku do naszej strony.
Zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Dyplomacja publiczna 2020 – nowy wymiar”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.