Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

A może rzucić to wszystko i zostać śmieciarzem?

A może rzucić to wszystko i zostać śmieciarzem? Chris Devers/flickr.com

Praca zdominowała nasze życie. Gdy z powodu pandemii zostaliśmy zamknięci w domach, stało się to jeszcze bardziej oczywiste. To jednak nie jest największy problem. Jak pokazuje David Graeber w Pracy bez sensu, jeśli obowiązki zawodowe nie dają nam poczucia sprawczości, nasze życie traci znaczenie.

Co nadaje naszemu życiu sens? Trudno odpowiedzieć jednoznacznie. Wiemy jednak, że brak jego poczucia wywołuje w ludzkim życiu spustoszenie. Brak sensu można jednak zrekompensować sprawczością. I to bez względu na faktyczną pożyteczność naszego wysiłku. Jak wskazuje Graeber, w XX wiek wchodziliśmy z wiedzą wniesioną przez badania Karla Grossa, niemieckiego psychologa, który zaobserwował u niemowląt radość z odkrycia w sobie źródła przyczynowości zdarzeń. Kwestia efektu nie jest dla nich kluczowa – aby wywołać dziecięcy uśmiech, wystarczy celowo opuścić zabawkę, którą musi podnieść rodzic. To, co dla Grossa jest podstawą wszelkiej zabawy, dla Graebera jest fundamentem ludzkiej aktywności – wszystko, co robimy musi mieć możliwy dla naszego wyobrażenia skutek, dzięki któremu odczuwamy wpływ na rzeczywistość.

Żywimy się więc poczuciem sprawczości na różnych poziomach, nawet jeżeli nie wydają się one jakkolwiek pożyteczne (poza zapewnieniem sobie wewnętrznej radości lub chwilowego spokoju). Dla wielu będzie to ucieczka w gry komputerowe, w których radość dostarczają nieustannie rozwijane postaci i przechodzenie do kolejnego etapu rozgrywki, dla innych pracownicza intryga lub rywalizacja o zwiększanie wpływu w hierarchii – obojętnie czy to w klubie działkowca czy międzynarodowej korporacji. Wpływ ten możemy realizować w różnych obszarach życia, jego brak sprawia natomiast, że tracimy grunt pod nogami. Nasze poczucie własnej wartości gwałtownie spada. I to na tyle, że czujemy się zbędnym elementem w systemie społecznym.

Dlaczego dziś to właśnie praca staje się miejscem, które w głównej mierze warunkuje nasze poczucie sprawczości i pośredniczy w naszym uczestnictwie w świecie? Już Jan Paweł II w encyklice Laborem exercens pisał, że „praca stanowi podstawowy wymiar bytowania człowieka na ziemi”.

Za sprawą strategii dużych firm, które coraz chętniej angażują nas na niemal każdym poziomie życia, staje się to jeszcze bardziej oczywiste. Wyjazdy integracyjne, organizacja żłobków czy przedszkoli, animowanie wspólnych gier i wyjść w ramach czasu wolnego. To wszystko sprawia, że miejsce pracy staje się czymś więcej – mianowicie przestrzenią, w której toczy się większa część naszego życia. I coraz trudniej się z nią rozstać; często naszymi jedynymi przyjaciółmi są przecież nasi współpracownicy.

Po drugie, rozwój technologii sprawił, że bez cyfrowej dyscypliny możemy tkwić w pracy niemal całą dobę. Naszą jedyną przerwą jest sen, a życie prywatne siłą rzeczy mimowolnie zostaje zepchnięte na drugi plan. Gdy więcej czasu poświęcasz na rozmowę z koleżanką z pracy niż partnerem, z którym musisz omówić także niełatwe kwestie, utrzymanie emocjonalnego dystansu ze współpracownikami staje się równie trudne co zażyłość z bliską osobą.

Tym samym niemal niemożliwym staje się wygospodarowanie czasu na budowanie relacji z innymi grupami społecznymi. W takim wypadku odcięci od pracy i zamknięci w mieszkaniu zostajemy w dużej mierze odseparowani od najbliższego nam środowiska i właściwie skazani na izolację. Nic dziwnego, że coraz skuteczniejszą i najprostszą metodą na wyjście poza pracowniczą bańkę okazują się rozliczne aplikacje towarzyskie z Tinderem na czele. W czasach pandemii i to jednak nie rozwiązuje podstawowego problemu – społecznej separacji.

Brak satysfakcji z samej pracy często maskowany był dotąd przez konsumpcjonizm, który według Graebera pełnił funkcję kompensacyjną. I ten także został ograniczony w dużej mierze za sprawą czasowego zaniku handlu i usług. Comiesięczna wypłata nie mogła zostać spożytkowana w ramach rekompensaty za pracę pozbawioną sensu. Z dnia na dzień zostaliśmy odcięci od dotychczasowego modelu życia. Nagły lockdown sprawił, że trafiliśmy do domowej celi. A w niej, poza rodziną lub współlokatorami, zderzyliśmy się z „nagą” pracą – tym razem w wersji „bez znieczulenia” w postaci codziennych kojących rytuałów konsumenckich i towarzyskich. W pustych ścianach stanęliśmy przed fundamentalnym pytaniem: czy nasze codzienne obowiązki zawodowe mają jakikolwiek sens?

Śmieciarz bardziej wartościowy od menadżera

Co zobaczymy, gdy zerwiemy kurtynę relacji pracowniczych oraz zapomnimy na chwilę o wycieczkach, zakupach i wszystkich innych przyjemnościach, które kupujemy sobie za comiesięczną wypłatę? Czy praca, którą wykonuję ma sens i jest jakkolwiek społecznie użyteczna? Spróbujmy rozważyć to drogą eliminacji.

Za najbardziej dosadną definicję pracy bez sensu należałoby uznać tę, w której pracownik nie jest w stanie wskazać celu swoich działań lub uważa je wręcz za szkodliwe bądź kontrskuteczne. Trzeba podkreślić, że Graeber odróżnia prace „bez sensu” od prac „gównianych”. Te drugie odznaczają się niewątpliwą użytecznością – jak sprzątaczka, śmieciarz czy kurier, albo wreszcie pielęgniarka, której niskopłatna praca tłumaczona jest jej rzekomą „służbą”, której poczucie miałoby wynagradzać niedostatki wynagrodzenia.

Prace bez sensu są często dobrze płatne, i to zarówno w sektorze prywatnym, jak i publicznym. Te pierwsze najczęściej są ukryte w patologicznym outsourcingu na średnich szczeblach dużych firm. Drugie natomiast stanowią efekt żerowania na źle zorganizowanych i dziurawych instytucjach władzy publicznej, co w kraju byłego bloku sowieckiego nie może dziwić.

Graeber bowiem bardzo stanowczo stawia tezę, w kontrze do ordoliberałów, że rozbudowane korporacje, perły w koronie systemu kapitalistycznego, nie są zorganizowane w jednoparametrowy sposób, aby maksymalizować zysk. Ich zarządzanie jest tak rozbudowane, że multiplikujące się stanowiska niekoniecznie służą zwiększeniu wydajności, ale prowadzeniu polityki w ich ramach lub czerpaniu innych korzyści, na przykład poczucia władzy nad kontrolowanym zespołem. Takiemu stanowi rzeczy sprzyja czerpanie zysków nie z samego tworzenia dóbr, ale z kapitału.

Graeber stawia nawet ostrzejszą tezę. Według niego pracy bez sensu nie da się zagłuszyć nawet najlepszymi apanażami, a człowiek wynagradzany za taką pracę popada w coraz większe poczucie winy i w końcu zmuszony jest odejść, nie mogąc znieść poczucia braku jakiekolwiek wpływu swojej działalności na rzeczywistość.

Według autora istnieje pięć rodzajów prac bez sensu:

Lokaje to osoby zatrudnione tylko po to, aby podnosić prestiż miejsca lub zatrudniającej go osoby. Na przykład druga asystentka w banku, której głównym zadaniem jest chodzenie krok w krok za prezesem na kolejne spotkania, bez bliżej określonego celu.

Zbiry to osoby parające się zajęciami, które wiążą się z manipulacją i jakąś formą agresji. Na przykład pracownicy call center, którzy nakłaniają emerytów do kupienia horrendalnie drogich garnków lub marketingowcy próbujący wmówić odbiorcom, że potrzebują zupełnie zbędnego suplementu diety.

Łatacze z taśmą to osoby, których zajęcie polega na uzupełnianiu mankamentów w zarządzaniu, chociaż dosyć łatwo można byłoby je wyeliminować poprzez automatyzację. Na przykład jeden program nie jest kompatybilny z drugim i trzeba naprawić usterkę ręcznie, chociaż przy odrobinie wysiłku programisty taka interwencja okazałaby się zbędna.

Odhaczacze to osoby, których zadaniem jest udowadnianie wszystkim wokół, że wykonywane przez niego/nią zajęcie jest naprawdę potrzebne. To w większości osoby dostarczające różnego rodzaje sprawozdania albo raporty jako „podkładkę”, że wszystko idzie dobrze, chociaż w rzeczywistości nikomu nie są one potrzebne, poza sprawianiem wrażenia profesjonalnie wykonanej pracy.

Nadzorcy to osoby, które najczęściej parają się organizacją pracy innych, chociaż na ogół ich rola nie wybiega poza pas transmisyjny między zleceniodawcą a zleceniobiorcą, względnie –tworzą całe zespoły postulujące rozwiązania i „strategie”, których nikt nigdy nie wciela w życie.

Nie zawsze praca, którą wykonujemy, idealnie wpisuje się w którąś z wymienionych kategorii. Niemniej zapewne bez trudu docenimy trafność przynajmniej części zawartych tu opisów w odniesieniu do niektórych z wykonywanych przez nas zajęć. Nasza praca w większości realizowana jest w wymiarze czasowym, a nie zadaniowym, choć duża część umów, jakie podpisujemy z pracodawcą, ma przecież charakter dzieła lub zlecenia, co podkreślałoby jej zadaniowość.

Przekleństwo zegarów

Czas, który oddajemy pracodawcy to kolejny element, który Graeber analizuje, a który przy okazji domowej kwarantanny szczególnie daje nam do myślenia. Na ile, siedząc w pracy, poświęcasz jej całość swojej uwagi, a na ile po prostu spełniasz ośmiogodzinny wymóg, przeplatając obowiązki kompulsywnym przeglądaniem internetu?

Przyzwyczailiśmy się do tego, że jako pracownicy jesteśmy rozliczani częściej z godzin spędzonych w pracy niż z podjętych działań lub jakości ich wykonania. Nawet przechodząc na pracę zdalną wiele firm wymaga regularnego logowania się do systemów informatycznych pracodawcy, by na bieżąco weryfikować czy pracownik naprawdę siedzi przykuty do biurka. Zupełnie jakby dokonywała się kradzież czasu, który został od nas kupiony.

Tymczasem nie trzeba cofać się do czasów antycznej Grecji czy Rzymu, aby uzmysłowić sobie, że życie – a w tym i praca – nie była poddana dyktatowi zegara. Jak opisuje to Norman Davies w książce Europa. Rozprawa historyka z historią, upowszechnienie czasomierza zrewolucjonizowało podejście ludzi do czasu, zmieniając obowiązujące przez wieki normy życia. Zegar, chociaż znany już od XIII w., upowszechnił się w Europie Zachodniej dopiero na początku kolejnego stulecia. Przez większość historii ludzkości handel opierał się na dobrach lub usługach, a nie na czasie, który można komuś de facto sprzedać. Z tej przednowoczesnej perspektywy kupno czasu, w którym pracownik może nawet niczego nie wytwarzać, ale gapić się w ścianę w imię podpisanej umowy, wydawałoby się kompletnym absurdem.

Naszym kapitałem jest już nie tylko to, co potrafimy wytworzyć, ale również sam czas. Co za tym idzie, przestaliśmy zastanawiać się, ile go potrzebujemy, aby wykonać dane zadanie, ale zaczęliśmy mierzyć rzeczy miarą czasu, którą na niego poświęcamy. Czy więc przejście z pracy biurowej na zdalną nie uświadamia nam w skali ogólnospołecznej w jak zróżnicowany sposób wykonujemy nasze obowiązki, gdy jesteśmy rozliczani z wykonanych zadań, a nie czasu przymusowo spędzonego w biurze? Lub z drugiej strony, jak bardzo potrafimy się gubić z ich realizacją, kiedy nie odczuwamy fizycznego przymusu pojawienia się w biurze i wyjścia z niego?

System reprodukuje przemoc duchową

Przemoc duchowa staje się powszechną dziś plagą. Odbiera nam czas i czyni go bezproduktywnym. Sprawia, że nawet dobrze wynagradzani stajemy się nieszczęśliwi i pełni poczucia winy. Praca, tak istotny element naszego życia, potrafi odcisnąć na nas piętno swoim bezsensem, sprawiając, że czujemy się nieistotni.

Według Graebera często godzimy się na przemoc duchową naszej pracy, ponieważ jesteśmy do niej przygotowywani od momentu pierwszej styczności człowieka ze zinstytucjonalizowanym systemem nauczania, którego zadaniem jest przede wszystkim wpasowanie człowieka w tryby późnego kapitalizmu. I chociaż autor pisze z perspektywy anglosaskiej, gdzie dominującym sposobem na uzyskanie wyższego wykształcenia jest zaciągnięcie długu, to gdy rozejrzymy się po dzisiejszej Polsce, trudno nie przyznać mu racji.

Czy nasze uczące się zdalnie dzieci nie przypominają nas samych, siedzących pokój obok i wykonujących kolejne zlecone zadanie bez sensu? Czy przypadkiem nie traktujemy szkoły jak czasowej przechowalni dla dzieci, abyśmy mogli pracować w spokoju? Czy poza niewiarą w sprawność systemu, rodzice nie wybierają edukacji domowej, by uniknąć duchowej przemocy od najmłodszych lat?

Maciej Gdula dowodzi, że chociaż w Polsce już w latach 70. rozpoczęła się zmiana paradygmatu organizacji społeczeństwa, to przyspieszyły one szczególnie za sprawą reform AWS-u w 1997 r. poprzez reformę edukacji oraz uelastycznienie form zatrudnienia. W ten sposób coraz większa część nie tylko naszej aktywności, ale także aktywności naszych dzieci – od wyboru szkoły, po wszystkie aktywności pozalekcyjne – zaczęły być postrzegane, szczególnie przez klasę średnią, jako inwestycje, które w dłuższej perspektywie wyceni rynek. Na dalszy plan zeszły pytania o to, jak kształtować dziecko lub sprawić, aby rozwijało się w tych obszarach, w których chce, nawet jeżeli nie można zmierzyć oczekiwanej stopy zwrotu.

Widzimy to poprzez nikłe zainteresowanie młodych uczestnictwem w harcerstwie, wolontariacie lub jakimkolwiek innym rodzaju aktywności, która nie jest postrzegana jako wymierna inwestycja w cel, jakim jest wizja dorosłego dziecka w lekarskim kitlu lub prawniczej todze. I trudno w tym oddzielić marzenia dziecka od marzenia jego rodzica. Czy młodzi ludzie naprawdę tak bardzo są nastawieni na partykularny interes? Czy może raczej rodzice coraz mocniej dociskani wizją self-made mana tak bardzo zaszczepili w nich wizję świata, w której człowiek podejmując jakąkolwiek aktywność wybiegającą poza szkolny przymus, musi przeliczać ją przez rynkową wartość? Edukacja przestała wprowadzać w dorosłość, przestała również kształtować charakter. Zredukowaliśmy szkołę do taśmy produkcyjnej przygotowującej klocki do uzupełnienia kapitalistycznej konstrukcji. A im wyżej stojący w hierarchii rodzic, tym większe oczekiwanie, że dziecko spełni jego marzenie i odniesie zawodowy sukces.

Według Greabera student w toku swojej nauki otrzymuje pięć zasadniczych lekcji, przygotowujących go do uczestnictwa w systemie:

  • jak działać pod czyimś bezpośrednim nadzorem;
  • jak udawać, że się pracuje, nawet jeśli nie ma się nic do roboty;
  • że ludziom nie płaci się za robienie rzeczy, które autentycznie sprawiają im przyjemność, niezależnie od tego, jak użyteczne czy ważne by nie były;
  • że ludziom płaci się za robienie rzeczy, które nie są ani użyteczne, ani ważne i które nie sprawiają im przyjemności;
  • że należy udawać zadowolonych na stanowiskach wymagających interakcji z ludźmi, nawet gdy wykonuje się zdania, które nie przynoszą zadowolenia.

Trudno dziwić się dzieciom, że głównej przewagi świata swoich rodziców upatrują w tym, że za swój czas i wysiłek otrzymują wynagrodzenie. Czasem bowiem nie mają nawet okazji do oddawania się kompensacyjnej konsumpcji wobec wysiłku, który wkładają w naukę rzeczy, które ich nie interesują (abstrahując od tak wspaniałych zajęć jak dodatkowe lekcje pianina wymyślone przez rodzica dla „nabrania ogłady”).

***

Podobnie więc jak dorośli, dzieci nie mają wolnego czasu. Jeśli nie nadają tym rzeczom sensu, wypalają się, stając się nieszczęśliwe. Czy życie przykutych do komputera rodziców ma być dla nich zachęcającą nagrodą za młodzieńcze starania? Jeśli problem nie dotyczy tylko świata dorosłych, ale jest reprodukowany przed edukację, to rzeczywiście mamy do czynienia z kolosalnym wyzwaniem. Graeber trafnie diagnozuje zjawiska, które szczególnie w obliczu przymusowej izolacji dają się nam wszystkim we znaki.

Esej pochodzi z numeru czasopisma idei „Pressje” pt. „Katolickie państwo dobrobytu”. Zachęcamy do bezpłatnego pobrania numeru w formacie PDF, EPUB lub MOBI.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.