Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Anna Kwiatkowska-Drożdż  12 lutego 2020

Niemiecka droga tam i z powrotem – od „lęku przed Holocaustem” do „lęku przed antysemityzmem”

Anna Kwiatkowska-Drożdż  12 lutego 2020
przeczytanie zajmie 6 min
Niemiecka droga tam i z powrotem – od „lęku przed Holocaustem” do „lęku przed antysemityzmem” arianta/flickr.com

Niemcy zdobyły opinię państwa, które wzorcowo poradziło sobie z własną przeszłością. Jeśli jednak bliżej przyjrzeć się sytuacji w Republice Federalnej Niemiec, można zauważyć, że coraz częściej dochodzi tam do antysemickich incydentów. Owoce ogromnej pracy, którą naród niemiecki wykonał od czasów II wojny światowej, mogą wkrótce pójść na marne. Być może przyczyną tego jest trauma bycia sprawcą Holokaustu, która zamyka Niemców w pułapce między wyparciem a samooskarżeniem.

Obchody 75. rocznicy wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz były szeroko komentowane i analizowane. Odnosząc się do tego wydarzenia, zarówno niemieckie media, jak i tamtejsi eksperci, dali wyraz swoim mieszanym uczuciom. Z jednej strony doceniono same obchody i fakt, że, „przynajmniej jeden dzień w roku wymordowanie europejskich Żydów staje się sprawą publiczną” („Die Welt”). Z zadowoleniem przyjęto też wypowiedzi ministra Heiko Maasa i prezydenta Franka-Waltera Steinmeiera, które oceniono jako wyważone i znamienne. Z uznaniem mówiono także o pierwszej od 20 lat wizycie niemieckiej kanclerz w Auschwitz. Z drugiej jednak strony podkreślano niedosyt związany z obchodami oraz ich rytualizację. W rytuałach nie ma nic złego, konstatowano, dopóki nie są pustymi gestami, które zastępują żywą pamięć, i nie dają pożywki do wyciągania lekcji z historii. Tymczasem do takiej właśnie pustej rytualizacji miało dojść w tym jubileuszowym roku.

Chwilami chłodny ton niemieckich komentatorów ma związek z sytuacją w Niemczech, która nie pozwala na uspokojenie sumienia za pomocą wyrazów dobrej woli i rytualnych upamiętnień. Zarówno w wielu państwach europejskich, jak i w RFN wzmaga się fala antysemityzmu, o czym w swoim przemówieniu w Yad Vashem mówił prezydent Steinmeier. Poczucie zagrożenia Żydów mieszkających w Niemczech rośnie z roku na rok, a ponad 40% z nich przyznaje, że było ofiarą różnych form ataku: począwszy na przemocy werbalnej (w tym także w Internecie, bo jak donoszą m.in. portale opiniotwórczych mediów, dramatycznie wzrasta liczba antysemickich komentarzy), a na przemocy fizycznej skończywszy.

Najgłośniejszym z ostatnich tego typu wydarzeń był nieudany zamach na synagogę w Saksonii-Anhalt (z rannymi i postronnymi ofiarami śmiertelnymi). Strach powoduje ukrywanie przynależności religijnej przez Żydów, którzy rezygnują np. z noszenia symboli religijnych w miejscach publicznych. Niektórzy rozważają także wyemigrowanie z Niemiec. Takie doniesienia z RFN są druzgocące nie tylko dla niemieckiego wizerunku demokratycznego państwa walczącego z przejawami wszelkiej ksenofobii, ale także dla obrazu kraju, którego „racją stanu jest bezpieczeństwo Izraela”.

Przede wszystkim rujnuje to wizerunek RFN jako państwa, które uważa, że wzorcowo rozliczyło się i rozlicza nadal ze swojej historii, w tym z nazizmu i rozpętania Holokaustu. W Niemczech przeważają bowiem opinie, że przynajmniej w tym ostatnim aspekcie państwo po przejściu długiej i wyboistej drogi może odnotować sukces i zamknąć ten rozdział swojej historii. Nasuwa się skojarzenie z wyrokiem Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Strasburgu, który zmusił Google do respektowania tzw. prawa do zapomnienia. Niemcy przez wiele lat od zakończenia II wojny światowej zrobili wiele, żeby uzyskać to prawo nawet tylko częściowo i metaforycznie lub chociaż zniuansować opis własnej historii.

Terapia lęku przed Holocaustem

Jednym z aspektów rozliczenia z przeszłością (Vergangenheitsbewältigung) było przyjęcie odpowiedzialności za zbrodnie na narodzie żydowskim. Był to proces długi, trudny, nierzadko związany z poczuciem krzywdy. Reakcji niemieckiej klasy politycznej na obawy związane z tym, że rosnące znaczenie pamięci o zagładzie Żydów wpłynie na reputację Republiki Federalnej, przyjrzał się Jacob S. Eder w wybitnej pracy wydanej po polsku przez Instytut Pileckiego – Lęk przed Holocaustem. Republika Federalna Niemiec a amerykańska pamięć o Holocauście od lat 70. XX wieku. Dokonał w niej analizy obszernego zbioru dokumentów dotyczących polityki historycznej rządu Helmuta Kohla i szczegółowo je opisał. Przede wszystkim zwrócił uwagę na proces wpływania przez Niemcy na kształt ekspozycji Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie. To niezmiernie ważna lekcja (w tym katalog błędów) dla wszystkich aktorów politycznych, którzy chcą kształtować swój wizerunek na scenie międzynarodowej. Pokazuje ona też drogę, jaką przebyli Niemcy, i środki, jakich używali, przezwyciężając lęk przed Holokaustem.

Źródeł tego lęku Eder doszukuje się w reakcji na zapoczątkowaną w latach 70. „amerykanizację Holocaustu”. Mowa o amerykańskiej kulturze upamiętniania zagłady Żydów, którą zwłaszcza kanclerz Helmut Kohl i jego najbliżsi doradcy postrzegali jako zagrożenie oraz wyzwanie dla niemieckiej polityki i dyplomacji. Jak konstatuje autor, w latach 80. i 90. niemieccy decydenci, dyplomaci, naukowcy i lobbyści (wszyscy zaangażowani i pracujący na efekt synergii) uznali w końcu i z wielkim trudem, że „amerykańska pamięć o Holocauście nie jest antyniemieckim spiskiem amerykańskich Żydów, i uświadomiono sobie, że nie da się powstrzymać tego zjawiska, ani zmienić jego treści”. Kohl uznał, że jego decyzja o uczynieniu upamiętniania Holocaustu Chefsache (przedmiotem jego osobistego zaangażowania i nadzoru) i nadania mu rangi narodowego priorytetu politycznego nie osłabi międzynarodowej reputacji RFN, ale może ją wzmocnić.

Zanim jednak pamięć ta stała się „istotą samoświadomości RFN jako narodu”, musiało się wiele wydarzyć. Eder pokazuje „od kuchni”, w jaki sposób rząd niemiecki próbował wpływać na kształtowanie wizerunku Niemiec i debatę historyczną w USA, począwszy od nieudanych prób używania tradycyjnych środków dyplomatycznych (i płatniczych), aż po utworzenie sieci współpracy pozarządowych partnerów i sprzymierzeńców. Autor pokazuje pracę, jaką wykonali nie tylko najbliżsi współpracownicy Kohla, jak Walther Leisler Kiep, Werner Weidenfeld czy Horst Teltschik oraz Peter Hartmann, ale też Fundacja Adenauera czy Stowarzyszenie Atlantik-Brücke. Wszystkie podmioty postawiły na ścisłą współpracę z szeregiem amerykańskich organizacji żydowskich, przede wszystkim z American Jewish Committee i Armonk-Institut. Celem było zapobieżenie sytuacji, w której zwiększone zainteresowanie Holokaustem odbiłoby się negatywnie nie tylko na reputacji RFN, ale także zaszkodziłoby stosunkom transatlantyckim i podważyłoby rolę Niemiec jako sojusznika USA.

Cel osiągnięto, choć trzeba było wykazać się niezmierną elastycznością, odpornością i nie obrażać się na rzeczywistość. Fascynujący jest zwłaszcza opis kulminacji lęku przed Holocaustem, który objawił się w postaci niemieckiego roszczenia do prawa o współdecydowanie o tym, jak ma być opowiadana historia zagłady za granicą.

Jako przykład Eder podaje próby ingerencji w powstanie USHMM (United States Holocaust Memorial Museum), które postrzegane było przez Niemców jako „usankcjonowane sprowadzenie historii Niemiec do Holocaustu i muzeum antyniemieckie”. Ingerencje te, skończone fiaskiem w USA, polegały na kilkunastoletnich próbach włączenia w ekspozycję muzeum sukcesu powojennej historii Niemiec i historii niemieckiego ruchu oporu. Co więcej, Niemcy nie wyobrażali sobie, że muzeum poświęcone, jak wówczas argumentowali, części historii kraju, będzie tworzone bez ich udziału lub co najmniej konsultacji.

Koniec końców trudna konfrontacja niemieckich decydentów z amerykańską kulturą upamiętniania pozwoliła, zdaniem autora, nie tylko na autorefleksję i rozrachunek z nazistowską przeszłością, ale także na zbudowanie wizerunku państwa, które się z tą niechlubną spuścizną uporało.

Eder kończy swoją książkę, wspominając słowa historyka Wulfa Kansteinera, mówiące o tym, że w Europie po zimnej wojnie Niemcy występują, jako „współuczestnik pamięci”, a nawet „nauczyciel pamięci”. Na dowód drogi, którą Niemcy przeszli od lęku przed Holocaustem, podaje przykład udziału niemieckiego ambasadora w 2011 r. w prezentacji w waszyngtońskim Niemieckim Instytucie Historycznym. Wydarzenie dotyczyło książki o udziale niemieckiego MSZ w Zagładzie i roli niemieckich dyplomatów czasów nazizmu w pracach powojennego resortu spraw zagranicznych RFN. Wcześniej byłoby to nie do pomyślenia.

Lęk przed antysemityzmem młodych (i starych?)

Niemcy przeszły długą drogę i wywalczyły sobie okrzepnięcie ich pozytywnego wizerunku. Wpływ na to miała także uniwersalizacja Holokaustu i przedstawianie go jako upadku cywilizacji oraz, jak pisze Eder, „wydarzenia ponadnarodowego, dotyczącego niemal wszystkich okupowanych terytoriów przez wojska niemieckie podczas II wojny światowej”, które w związku z jego zasięgiem upamiętniono także ponadnarodowo. Właśnie z powodu uniwersalizacji Holokaustu Niemcy nie mogą sobie pozwolić na to, co dzieje się teraz na ich oczach, tzn. na powrót antysemityzmu.

W odpowiedzi na zaistniałą sytuację rząd RFN podejmuje działania środkami politycznymi (to rezolucja Bundestagu z 2018 r. potępiająca antyizraelskie demonstracje i antysemickie ataki czy powołanie pełnomocnika rządu ds. walki z antysemityzmem), inicjuje również debatę społeczną oraz skupia się na prewencji w szkołach. W tych ostatnich problemem jest nie tylko niedoskonały program nauczania o antysemityzmie, ale też brak wiedzy. Okazuje się bowiem, że 40% młodych Niemców nigdy nie słyszało o Holocauście albo wie o nim zbyt mało. Przy okazji ostatnich uroczystości Neue Osnabrücker Zeitung wskazywała na częste w Niemczech zjawisko: „75 lat po Auschwitz uczniowie nie tylko zadają krytyczne pytania, ale także kwestionują fakty historyczne, relatywizują je”. Choć takie dane mogą dziwić, to by je zrozumieć, wystarczy wziąć pod uwagę tylko jeden czynnik. Otóż 38% dzieci poniżej 5. roku życia ma pochodzenie migracyjne. Ogromnym wyzwaniem jest zatem rosnąca w Niemczech liczba uczniów i młodych ludzi z korzeniami migracyjnymi, która wzrosła jeszcze bardziej po kryzysie uchodźczym z 2015 r.

RFN jest państwem migracyjnym, w którym ponad 1/5 ludności pochodzi spoza Niemiec, w tym ponad 5% społeczeństwa, czyli 4 miliony, to muzułmanie, a ich odsetek w 2050 r. wzrośnie do 20% ogółu ludności kraju. W dużych miastach zachodnich RFN etniczni Niemcy są największą, ale nie dominującą, grupą, co oznacza, że ich odsetek nie przekracza 50% wszystkich mieszkańców (np. we Frankfurcie nad Menem – 46,9% Niemców bez migracyjnych korzeni, w Norymberdze – 44,6%, w Stuttgarcie – 46%). Ponadto przybysze z państw znanych z wrogiego nastawienia do Żydów i Izraela wykazują wyższy niż reszta społeczeństwa antysemityzm.

Jednocześnie rośnie poczucie zagrożenia islamem, który jest rozumiany nie przez pryzmat kategorii religijnych, ale raczej jako polityczna ideologia. Na poczucie zagrożenia płynącego ze strony muzułmanów mieszkających w RFN wskazują także badania, w których respondenci zaznaczyli, że sprawcami napastowania na tle antysemickim byli najczęściej wyznawcy islamu (62%). Jednak statystyki MSW jasno wskazują, że nie można wzrostu antysemityzmu usprawiedliwiać i obarczać winą za jego przejawy jedynie migrantów i uchodźców lub szerzej – osób z korzeniami migracyjnymi. Nadal ponad 90% przestępstw antysemickich urzędnicy MSW przypisują ekstremistom prawicowym, choć należy jednak zaznaczyć, że metodologia tych statystyk jest poddawana dużej krytyce.

Nie zmienia to jednak tego, że młodzi ludzie skłonni są do skrajnych postaw, które w Niemczech reprezentują Die Linke i AfD. To właśnie te dwie partie oskarżane są najczęściej o antysemickie postawy i wypowiedzi. W tym kontekście lewica jest krytykowana, bo uważa politykę Izraela (i USA) za imperialną i potępia ją. Natomiast politycy AfD oskarżani są o zakłamywanie historii, np. poprzez umniejszanie znaczenia czasów III Rzeszy i reżimu NSDAP w historii Niemiec oraz traktowanie pomnika upamiętniającego ofiary Holokaustu w Berlinie jako pomnika hańby.

Niemcy stoją przed ogromnym wyzwaniem. Nie tylko muszą zwalczać zakorzenione antysemickie postawy wśród „nowych Niemców”. Na nic zda się odwoływanie do narodowych doświadczeń historycznych, bo w społeczeństwie migracyjnym nie ma wspólnej historii. Muszą także, mimo wykonania ogromnej pracy, co opisał we wspomnianej publikacji Jacob S. Eder, sprostać znacznie trudniejszemu zadaniu, którym jest zwalczenie wtórnego antysemityzmu.

Mowa o zjawisku, które jest analogicznie do wtórnej traumatyzacji znanej z psychologii. Być może ogrom poczucia winy i odpowiedzialności za Holocaust prowadzi do wyparcia i poszukiwań usprawiedliwienia, a nawet kreowania siebie jako ofiary niemieckiego „kultu winy”. Niemiecka dziennikarka żydowskiego pochodzenia, Hilde Walter, powiedziała kiedyś, że „wygląda na to, że Niemcy nigdy nie wybaczą nam Auschwitz. To jest ich choroba, na którą desperacko poszukują lekarstwa. Takiego, żeby działało łatwo i bezboleśnie. Odrzucają leczenie skalpelem, to jest stawienie czoła przeszłości i ich udziałowi w niej”. Czy to możliwe, że jej słowa wciąż są aktualne?

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki 1% podatku przekazanemu nam przez Darczyńców Klubu Jagiellońskiego. Dziękujemy! Dołącz do nich, wpisując nasz numer KRS przy rozliczeniu podatku: 0000128315.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.