Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
dr hab. Michał Lubina  1 października 2018

Związek z rozsądku. Rosja, Chiny i tęskne marzenia o mocarstwowości

dr hab. Michał Lubina  1 października 2018
przeczytanie zajmie 10 min

Lipcowe spotkanie Donalda Trumpa z Władimirem Putinem w Helsinkach ożywiło głosy o nadchodzącym amerykańsko-rosyjskim resecie. Ostatnie wielkie rosyjskie manewry Wostok z udziałem chińskich żołnierzy wywołały komentarze zgoła odmienne: o wzmacniającym się rosyjsko-chińskim sojuszu. Oba spojrzenia na relacje Niedźwiedzia ze Smokiem są jednak przesadzone. Ani Waszyngton i Moskwa nie dojrzewają do „odwróconego manewru Nixona”, aby połączyć swoje siły przeciwko rosnącej potędze Chin, ani nie tworzy się nowa rosyjsko-chińska „autorytarna międzynarodówka”. Rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana.

Wszystko jest w jak najlepszym porządku

Z grubsza rzecz biorąc na świecie postrzega się relacje rosyjsko-chińskie na trzy sposoby. Po pierwsze, tak, jak w Rosji i Chinach- przez pryzmat „oficjalnego optymizmu”. Według tej optyki stosunki rosyjsko-chińskie są najlepsze w historii, Moskwa i Pekin zostawiły za sobą dawne spory i zbudowały model relacji będący wzorem dla innych mocarstw. Do tej oficjalnej narracji wkradną się czasem jakieś głosy rozbieżne, ujawnią się jakieś rosyjskie lęki, bądź chiński wielkomocarstwowy szowinizm. Ale to margines. Nawet pozwalający sobie na pewną krytykę swoich władz „niezależni eksperci” (cudzysłów celowy, bo w Rosji i Chinach bycie niezależnych ekspertem to funkcja, nie wybór) tacy jak Dmitri Trenin czy Fu Yin przyznają, że stan relacji Moskwy z Pekinem jest dobry.

„Żyj blisko z przyjaciółmi i jeszcze bliżej z wrogami”

Zupełnie inaczej patrzą na to na Zachodzie. Tam dominuje spojrzenie najlepiej uchwycone przez byłego australijskiego dyplomatę (pochodzenia chińskiego) Bobo Lo w książce The Axis of Convenience (i powtarzane w kolejnych tekstach). Według niego relacje rosyjsko-chińskie są cyniczne i oportunistyczne. Oparte na zasadzie „żyj blisko z przyjaciółmi i jeszcze bliżej z wrogami”. Przez to płytkie – stąd tytułowa „oś wygody”. Siłą niepartnerskiego związku Moskwy i Pekinu jest „antyrelacja” wobec USA. To powoduje, według tej narracji, ograniczenia i podatność na zmienne koleje losów relacji rosyjsko-amerykańskich i chińsko-amerykańskich.

Trzeba uczciwie przyznać, że ta wizja, filozoficznie wywodząca się z realizmu politycznego, ma solidne postawy. Zarówno Rosja, jak i Chiny politycznie nie mają złudzeń, nie wierzą w ideały ani postęp ludzkości w „cywilizowaniu” stosunków międzynarodowych. Według nich światem powinny rządzić mocarstwa wzajemnie szanujące własną suwerenność, strefy wpływów i nie ingerujące w swoje wewnętrzne sprawy (za to w sprawy pomniejszych państw – jak najbardziej). Mocarstwa będą dzięki temu równoważyć się wzajemnie, niczym w XIX-wiecznym Bismarckowskim koncercie, co jest znacznie lepszym pomysłem na trwały pokój niż próby ujednolicenia świata poprzez narzucenie mu wspólnych demokratycznych wartości. Rzecz jasna inny jest realizm polityczny w Rosji („Hobbesowski realizm”, z absolutnym prymatem siły – wszak „człowiek człowiekowi wilkiem” – oparty na leninowskiej zasadzie „kto kogo”), a inny w Chinach („moralny realizm”, z akcentem na moralne przywództwo mające poprzez dobry przykład przywrócić odpowiednią hierarchię – z Chinami na czele – stosunkom międzynarodowym i przez to zbudować trwałą  światową harmonię).

Lecz co do zasady Rosja i Chiny się zgadzają: nie ma uniwersalnych zasad, mocarstwa są wobec innych „równiejsze”, a hegemonia amerykańska jest anomalią i już dawno powinna się skończyć.

Z tych wszystkich względów patrzenie na Rosję i Chiny przez pryzmat realizmu politycznego (w tym nurcie mieście się ostatnio modna intelektualnie geopolityka, będąca de facto zwulgaryzowaną wersją realizmu politycznego) jest tak popularne, by nie powiedzieć: naturalne. I ma sens. Ale ma też ograniczenia. Stricte realistyczne spojrzenie nie tłumaczy dlaczego Rosja i Chiny jeszcze nie rzuciły się sobie do gardeł. Czemu Rosja po kryzysie 2008 r. zbliżyła się do Chin, zamiast się od nich oddalić. Ani dlaczego do „odwróconego manewru Nixona” jakoś nie dochodzi.

Właśnie tu pojawia się trzecia szkoła patrzenia na relacje rosyjsko-chińskie: konstruktywistyczna. Opiera się ona na założeniu, że patrząc na politykę państwa, trzeba starać się zrozumieć interesy elit politycznych, a nie operować tak abstrakcyjnymi pojęciami jak „interes narodowy”. W państwach typu Rosja elity polityczne prędzej postąpią wbrew interesom państwa, niż zaryzykują naruszenie swoich kolektywnych interesów, a już tym bardziej – utratę władzy (co często równa się pozbawieniu majątku, a być może nawet życia).

Asymetryczny układ win-win

A Putinowska ekipa, po dekadzie wahania, uznały China za partnera bezpiecznego, który co prawda jest trudny w negocjacjach biznesowych, ale władzy czekistów nie obali, a i da zarobić jednemu czy drugiemu czynownikowi (Giennadijowi Timczencę, Igorowi Sieczinowi czy Dmitrijowi Rogozinowi na przykład).

Słowem: Chińczycy zdołali przekonać nieufne z zasady rosyjskie elity, że im nie zagrażają. Uczynili to dzięki cnocie powściągliwości: Chiny zyskują na relacjach z Rosją znacznie więcej niż vice versa – to „asymetryczne win-win” – ale nie wyzyskują tego, by zmuszać Rosję do ustępstw politycznych. Wolą nie drażnić niedźwiedzia. Ten układ nie jest idealny dla Rosji, ale jest do przyjęcia. To właśnie dlatego Kreml nolens volens pogodził się z chińską przewagą i postanowił ugrać na chińskich warunkach tyle ile się da. Widać to w kilku obszarach.

Rosjanie bardzo się starali, ale na końcu i tak wygrały Chiny

Najbardziej w surowcach energetycznych. Od początku XXI w. Rosja przez prawię dekadę starała się nie popadać w zależność od Chin i równoważyć ich wpływy poprzez kontakty z innymi krajami azjatyckimi. Moskwie marzyło się wręcz rozgrywanie wschodnich Azjatów surowcami niczym Europejczyków. Do tego służył ropociąg WSTO mający pełnić rolę języczka u wagi w trójkącie Rosja-Chiny-Japonia. Moskwa zmieniała trasy w zależności od koniunktury politycznej, powołując się na tak humorystyczne (w rosyjskich warunkach) powody jak ochrona środowiska i doprowadzając do frustracji Chińczyków (porównywali oni obietnice rosyjskie do zmiennych prognoz pogody).

Rozgrywka skończyła się jednak, gdy w 2008 r. przyszedł kryzys i jedyną realną możliwością pozostała opcja chińska, na chińskich warunkach (niska cena, większa przepustowość, zdecydowana większość surowca płynąca do Chin). Chcąc nie chcąc Moskwa ją wybrała i w efekcie już w 2017 r. Rosja stała się największym dostarczycielem ropy do Chin, prześcigając nawet Arabię Saudyjską, zaś do 2020 r. Rosjanie dostarczą Chinom łącznie 56 milionów ton ropy (około 20% całego rosyjskiego eksportu).

Historia powtórzyła się z gazem. Przez ponad dekadę Moskwa i Pekin nie umiały się porozumieć, bo Chiny chciały płacić za mało, zaś Rosja negocjacji nie zrywała, bo dawały dobry nacisk na Europę Zachodnią. Sprawa się zmieniła w momencie wybuchu kryzysu ukraińskiego. Putin potrzebował wysłać sygnał polityczny i ustąpił Chinom, podpisując 30-letni kontrakt gazowy na budowę gazociągu Siła Syberii, który ma dostarczyć Chinom gazu za niską cenę (prawdopodobnie 346 USD za 1000 m3). Gazociąg wciąż powstaje, mimo licznych opóźnień (aktualne założenia mówią, że gaz ma popłynąć do Chin około roku 2022), jednak podpisanie kontraktu było wielkim sukcesem Państwa Środka (długoterminowe dostawy taniego gazu transportowanego drogą lądową) i co najwyżej średnim wynikiem Rosji, której gaz został w Azji zmonopolizowany przez Chiny. Jak widać, w sferze energii Rosja po początkowych próbach równoważenia Chin postawiła na pogłębioną współpracę na chińskich warunkach.

Podobnie jest w przypadku trzeciego najważniejszego rosyjskiego produktu eksportowego (a w Azji – pierwszego), czyli w broni. W latach 90. Rosja sprzedawała Chinom niemal wszystko, co ratowało rosyjski przemysł wojenno-przemysłowy od bankructwa. Potem jednak, na początku XXI wieku, Rosja przestała oferować Chinom najnowocześniejszą technologię wojskową, bo Chińczycy ją kopiowali i odsprzedawali dalej, co zabierało Rosji rynki zbytu. Aż do 2015 r. Rosja trzymała się zasady, że Chinom sprzedaje dużo i chętnie, ale nie to, co najlepsze – najnowocześniejsze modele szły do Indii, a nawet do Wietnamu. Na skutek konfliktu ukraińskiego, upadku rosyjskiej gospodarki i sankcji zachodnich Moskwa zmieniła jednak zdanie i w kwietniu 2015 r. sprzedała Chinom sześć batalionów systemów antyrakietowych S-400; zaś w listopadzie 2015 r. – 24 myśliwce Su-35. Dziś Chiny znów są odbiorcą zarówno największej ilości rosyjskiego sprzętu, jak i najnowocześniejszych ich modeli.

„Młodszy partner” Państwa Środka

Rosyjska zmiana modelu zachowawczego na pro-chiński widoczna jest również w polityce wewnętrznej (Rosyjski Daleki Wschód) oraz w regionalnej: w Azji Wschodniej i w Azji Środkowej.

Na Rosyjskim Dalekim Wschodzie, regionie trudnym, bo peryferyjnym i zapóźnionym gospodarczo, Rosji marzył się rozwój dzięki współpracy z Japonią, Koreą Południową i Tajwanem, ale państwa te nie kwapią się z inwestowaniem w ten mało gościnny biznesowo obszar. Zostały więc Chiny. Moskwa przezwyciężyła obawy o przyszłość regionu i postanowiła – jak to ujął Władimir Putin – „złapać chiński wiatr” i rozwinąć Rosyjski Daleki Wschód dzięki Chinom. Powstał nawet wielki plan rozwoju przy pomocy kapitału chińskiego.

Niestety, pozostał na papierze, bo okazało się, że Chińczycy są zainteresowani tylko surowcami i dostarczaniem własnych produktów na rosyjski rynek, nie kwapią się zaś z inwestowaniem w Rosyjski Daleki Wschód, bo współpraca gospodarcza z Rosją ma znaczenie tylko dla jednej prowincji chińskiej – pogranicznego Heilongjiangu (regionu w skali chińskiej małego, o nielicznej populacji – tylko 38 mln mieszkańców – i nieistotnego zarówno politycznie, jak i gospodarczo). Chiński brak zainteresowania frustruje Rosjan (specjalny przedstawiciel Putina Trutniew wypominał Chińczykom publicznie, że chcą inwestować w Angoli, a nie w Rosji), ale wciąż liczą, że to się zmieni, bo tylko Chiny są ekonomicznie jakąś realną opcją dla Rosyjskiego Dalekiego Wschodu.

To bardzo dobrze pokazuje zmianę mentalności rosyjskich elit, w tym prowincjonalnych. Jeszcze 20 lat temu politycy z Władywostoku czy Chabarowska opowiadali bzdury o migracyjnej ekspansji Chin. Dziesięć lat temu deklarowali, że będą współpracować z każdym, byle nie z Chinami. Zaś obecnie wyglądają chińskich inwestycji.

W skali mikro widać więc ogólną prawidłowość polityki rosyjskiej wobec Chin: przejścia od dystansu i chęci równoważenia do przyłączenia się w celu uzyskania korzyści. Słowem: zamiany obaw na nadzieję.

Podobnie jest w azjatyckiej polityce Rosji. Od początku XXI w. Rosja starała się równoważyć Chiny w regionie Azji-Pacyfiku wymyślając w tym celu kolejne koncepcje polityczno-gospodarcze. A jednak wszystko zakończyło się częściową lub pełną porażką na skutek obiektywnych czynników: niemożności porozumienia się z Japonią (mimo ocieplenia relacji w ostatnim czasie), braku szans na intensyfikację relacji z Indiami (poza sferą sprzedaży broni), niechęci innych państw azjatyckich do bliższego wiązania się z Rosją, wreszcie nieumiejętności funkcjonowania w azjatyckich warunkach i drugorzędności tego obszaru w polityce Kremla.

Widząc, że jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, Rosja od połowy drugiej dekady XXI w. porzuciła próby równoważenia Chin i wybrała unikanie konfliktu (kwestia koreańska) oraz poparcie chińskiego stanowiska w – najistotniejszej dla regionu – sprawie konfliktu o wyspy na Morzu Południowochińskim. Tym samym Moskwa po cichu zaprzestała prób walki o stałe miejsce na dalekowschodniej szachownicy, zadowalając się statusem „młodszego partnera” Chin.

Azjatyckie kondominium pod zarządem chińsko-rosyjskim

Rosja pogodziła się również z aktywną rolą Chin w swoim tradycyjnym mateczniku: Azji Środkowej. Tam hegemonia rosyjska została zachwiana przez interwencję amerykańską w Afganistanie w 2001 r. (w czym Rosja pomogła i czego pożałowała). Widząc, że Amerykanie chcą zostać na dłużej, Moskwa sprzymierzyła się z Pekinem, aby wyrugować amerykańskie wpływy z regionu, co zakończyło się sukcesem, bo wspólny antydemokratyczny interes zjednoczył w Azji Środkowej wszystkich: lokalnych satrapów, Rosję i Chiny.

USA z Azji Środkowej wyszły, ale Chiny zostały i coraz mocniej się rozpychają, rozwijając współpracę energetyczną (łamiąc monopol Rosji i w niektórych przypadkach, jak Turkmenistan, ustanawiając własny), gospodarczą (Pekin jest głównym partnerem handlowym środkowoazjatyckich republik) i ogłaszając ambicje odbudowy Jedwabnego Szlaku. Rosja zaś pragnęła reintegrować region, i przyblokować Chiny przy pomocy Unii Euroazjatyckiej, co sprawiło, że dla wielu komentatorów zaczęła się „nowa Wielka Gra”.

Tak się jednak nie stało, zaś to nadużywane porównanie po prostu do Azji Środkowej nie pasuje, bo Rosja i Chiny zamiast rywalizować – dogadały się. Rosja wzięła politykę i bezpieczeństwo, zaś Chiny gospodarkę. Dla Rosji nie jest to stan wymarzony, ale jest do przyjęcia. To mniejsze zło, pomagające w realizacji podstawowego celu: utrzymywania regionu z dala od wpływów zachodnich. Azja Środkowa stała się więc swoistym kondominium pod rosyjsko-chińskim nadzorem.

Wszystkie opisane wyżej przykłady pokazują jedną prawidłowość: w Azji Rosja porzuciła próby równoważenia Chin i wybrała przyłączenie się do ich rozwoju. Kreml uznaje tę sytuację za tymczasową konieczność, do której trzeba się dostosować, by pozostać w grze o status światowego mocarstwa. Dla Putinowskich elit to Zachód jest największym zagrożeniem dla istnienia reżimu i wielkomocarstwowych ambicji Kremla, stąd prochiński wybór jest niejako naturalną konsekwencją tego stanowiska.

„Chiński lewar” dla odzyskania dawnej potęgi

Oczywiście, Moskwie marzą się inne relacje z Zachodem: Rosja bowiem czuje się częścią szeroko rozumianej cywilizacji europejskiej i to Zachód traktuje jako punkt odniesienia (choć ma doń jednocześnie stosunek miłosno-nienawistny). Chiny tymczasem są obce. Rosyjskie elity mogą wspólnie z Chińczykami krytykować zachodnią hipokryzję i wyśmiewać się ze słabości demokracji. Ale swoje własne dzieci wysyłają na anglosaskie uniwersytety, nieruchomości kupują w Europie, oszczędności trzymają w bankach szwajcarskich, na wakacje jeżdżą na Lazurowe Wybrzeże, a na zakupy do Paryża i Mediolanu. Pekin, Hongkong czy Singapur też są ciekawe, ale to nie jest „to” – Rosjanie uważają się za część Europy, zaś w Azji czują się obco. Dlatego właśnie elitom marzy się przekształcenie Europy czy szerzej Zachodu: sprawienie, by miał większe „zrozumienie” dla rosyjskich interesów, o co Moskwa usilnie zabiega.

Jednak na razie to nie nastąpiło, więc układ z Chinami pozostaje nienaruszony. Wbrew licznym głosom, dynamiki tej nie zmieniła prezydentura Donalda Trumpa, mimo zauważalnych prorosyjskich wypowiedzi amerykańskiego prezydenta. Chociaż w Moskwie obiecywano sobie po Trumpie niemało, a wielu komentatorów, w tym również w Polsce, przewidywało nawet „odwrócony manewr Nixona” (według tej narracji, tak jak w latach 70. USA dogadały się z komunistycznymi Chinami wbrew ideologicznym sprzecznościom, tak teraz demokratyczna Ameryka miała porozumieć się z autorytarną Rosją przeciw wzrastającej potędze Chin), to do niczego takiego nie doszło. Establishment amerykański skutecznie zablokował działania Trumpa, zaś antyrosyjski nastrój panujący w USA uświadomił prezydentowi – ostatni raz po Helsinkach – że dokonując zbliżenia z Rosją, ma mało do zyskania, a dużo do stracenia. Moskwa czekając na ustępstwa Trumpa nie poświęciła jednak relacji z Chinami, co obecne manewry Wostok dobrze uświadamiają.

Po prostu Rosja czekała, czekała i się nie doczekała na nowy reset z USA, ale relacjom rosyjsko-chińskim to nie zaszkodziło. Zbudowane są one bowiem na fundamencie percepcji świata przez elity rosyjskie. Zgodnie z nią zamiast być młodszym partnerem Zachodu, Kreml wybiera tymczasową akceptację przewagi potężnego sąsiada na Wschodzie, dzięki czemu zdoła wytrzymać trudne czasy, nie ugnie się i w przyszłości powróci jako potęga. Słowem tymczasowe podporządkowanie się Chinom jest tylko środkiem do celu, którym niezmiennie pozostaje zdobycie pozycji światowego mocarstwa.

Anglojęzyczna wersja materiału do przeczytania na łamach serwisu Visegrad Plus. Wejdź, przeczytaj i wyślij swoim znajomym z innych krajów!