Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Andrzej Kohut  10 maja 2018

Wyklęty powstań ludu Iranu… Trump liczy na rewolucję

Andrzej Kohut  10 maja 2018
przeczytanie zajmie 5 min
Wyklęty powstań ludu Iranu… Trump liczy na rewolucję www.flickr.com/photos/gageskidmore/

Ogłaszając zerwanie umowy z Iranem Trump stosował bardzo wyraźne rozróżnienie: „irańska władza” i „mieszkańcy Iranu”. Zdaje się mieć nadzieję na sprowokowanie buntu podobnego do tego z 2009 roku, kiedy tłumy protestowały przeciwko wyborczemu fałszerstwu. „Irański reżim ufundował swoje długie panowanie, naznaczone chaosem i terrorem, na grabieży bogactwa swoich obywateli” – mówił. Wówczas seria demonstracji i zamieszek trwała kilka miesięcy, ale ostatecznie brutalne metody reżimu wzięły górę. Być może Trump kalkuluje, że kolejnego buntu rządzący Iranem już nie przetrwają. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, czy to aby na pewno scenariusz korzystny dla Ameryki. Usunięcie starej władzy rzadko jest odpowiedzią na wszystkie kłopoty, a częściej staje się początkiem jeszcze większych problemów.

Prezydent Trump znowu to zrobił. Jednym przemówieniem rozpalił politykę międzynarodową do czerwoności. Mimo że ogłoszenie przez niego decyzji w sprawie umowy z Iranem zostało zapowiedziane z odpowiednim wyprzedzeniem, a treść tego ogłoszenia przewidywana była przez wielu analityków, to amerykańskiemu prezydentowi kolejny raz udało się sprowokować obserwatorów polityki z całego świata do stawiania coraz dalej idących pytań. Czy Trump właśnie popełnił największy błąd swojej kadencji? Czy pogłębił destabilizację na Bliskim Wschodzie? Czy uległ izraelskiemu lobby? Czy sprowokował nową wojnę? A może, na przekór pesymistycznym komentarzom, ma ukrytą strategię?

Jeden z nielicznych sukcesów Obamy

Barack Obama, jeszcze zanim został prezydentem, roztoczył wizję nowej metody postępowania USA w stosunkach międzynarodowych. Po epoce mocnego militarnego zaangażowania USA w wojnę z terrorem za czasów George W. Busha  miał przyjść czas na rozwiązania pokojowe. Kreślił wizję dyplomatycznych zwycięstw i stanowczego ograniczania aktywności amerykańskich żołnierzy. Za te aspiracje Obama dostał nawet pokojową nagrodę Nobla.

Niestety rzeczywistość zweryfikowała tę nazbyt sielankową wizję. Kiedy w 2016 roku Obama po ośmiu latach opuszczał Biały Dom Guantanamo wciąż było otwarte, na Bliskim Wschodzie szalało ISIS, amerykańskie wojska wciąż stacjonowały w Afganistanie, a punkty zapalne takie jak Syria groziły koniecznością dalszego zaangażowania militarnego.

Odchodzący prezydent miał jednak kilka sukcesów, a wśród nich właśnie umowę z Iranem. Był to jeden z przypadków, w którym udało mu się w pełni zrealizować idealistyczne założenia prezentowane w czasie kampanii wyborczej.

Za pomocą środków dyplomatycznych i przy współpracy innych potęg –Wielkiej Brytanii, Chin, Niemiec, Francji i Rosji – udało się osiągnąć porozumienie ograniczające budowę broni nuklearnej przez Iran. Choć nawet sygnatariusze tej umowy nie ukrywali, że układ jest daleki od ideału, to okazał się on w istotnym stopniu skuteczny. International Atomic Energy Agency monitorująca irańskie ośrodki, które wcześniej prowadziły badania nad bronią atomową, nie znalazła żadnych sygnałów wskazujących na wznowienie prac. Podobnie amerykański wywiad również nie znalazł dowodów na dalsze działania w tym kierunku.

Decyzja nie zaskakuje

Mimo to prezydent Trump zdecydował się wypowiedzieć umowę zawartą przez poprzednika. Niektórzy twierdzą nawet, że głównym powodem tej decyzji był właśnie fakt, że podpisał ją Obama. W trakcie kampanii wyborczej republikański kandydat podkreślał, że układ jest fatalny i zwyczajnie nie należało go zawierać. Krytykował wszystko – od wprowadzonych ograniczeń w irańskich programach badawczych (zwłaszcza fakt, że część restrykcji miała wygasnąć po 10 latach od podpisania umowy) i ulg w sankcjach po sposób przeprowadzania kontroli w samym Iranie. Podkreślał też, że układ nie objął innych praktyk Iranu, związanych ze wspieraniem terroryzmu spod znaku Hezbollahu, Hamasu czy Al-Kaidy. Już po objęciu prezydentury Trump wysyłał sygnały, że chciałby renegocjować układ, temu jednak stanowczo sprzeciwiał się Iran. Prezydent długo powstrzymywał się od zdecydowanego działania, ale pojawienie się nowego sekretarza stanu –również przeciwnika umowy z Iranem – Mike’a Pompeo najwyraźniej przyspieszyło rozwój wydarzeń.

Optymiści twierdzą, że wypowiedzenie układu to tylko przygrywka do dalszych negocjacji i strony już wkrótce znów zasiądą do wspólnego stołu. To może jednak okazać się skomplikowane. Po pierwsze: Iran od lat nie należał do przyjaciół Ameryki. Konkretnie od 1953 roku, kiedy to CIA obaliła posądzanego o proradzieckie sympatie premiera Mosaddegha i zainstalowała reżim, który przetrwał ponad piętnaście lat, aż do rewolucji Ajatollahów. Potem był incydent z amerykańską ambasadą w Teheranie (który w ostatnich latach spopularyzowała „Operacja Argo” w reżyserii Bena Afflecka) i długie lata wrogości, której wcale nie zmniejszyła nieoficjalna współpraca w latach 80-tych. Wówczas to administracja Reagana sprzedawała Irańczykom broń, żeby za zarobione pieniądze wspierać partyzantkę w Ameryce Południowej. Wreszcie przyszły czasy wojny z terrorem, a George W. Bush umieścił Iran na osi zła, zaraz obok Iraku i Korei Północnej.

Trudno przypuszczać, by władze w Teheranie poczuły do USA większą sympatię po tym, jak Amerykanie zerwali porozumienie, z którego Iran póki co się wywiązywał.

Jest jeszcze drugi wątek: inne strony tego układu mogą również nie zechcieć wracać do negocjacyjnego stołu, który mógłby ustawić Trump. Stosunki USA-Rosja kuleją. Chińczycy na kłopotach Amerykanów w innej części świata tylko korzystają. Kraje europejskie odcięły się od decyzji amerykańskiego prezydenta –niezbyt mocnym głosem, bo wciąż trzeba negocjować kwestię taryf celnych, ale jednak się odcięły.

Trump liczy na bunt Irańczyków

Być może jednak Trump wcale nie chce się dogadać? Być może tylko szukał pretekstu, by za jednym zamachem zniweczyć sukces swojego poprzednika i  zarazem znaleźć sposób na przywrócenie ostrych sankcji, które pogłębią irański kryzys wewnętrzny? Nie można wykluczyć, że pchną one ludzi do zmiany władzy.

Ogłaszając zerwanie umowy z Iranem, Trump stosował bardzo wyraźne rozróżnienie: „irańska władza” i „mieszkańcy Iranu”. „Irański reżim ufundował swoje długie panowanie, naznaczone chaosem i terrorem, na grabieży bogactwa swoich obywateli” – mówił.

Pod koniec przemówienia zwrócił się wprost do Irańczyków: „Ameryka jest z wami. Minęło prawie 40 lat odkąd ustanowiona została dyktatura, która wzięła naród jako zakładnika (…) Ale przyszłość Iranu należy do jego ludzi. Są prawowitymi spadkobiercami bogatej kultury i starożytnej ziemi”.

Trump wyraźnie zdaje się mieć nadzieję na sprowokowanie buntu podobnego do tego z 2009 roku, kiedy tłumy protestowały przeciwko wyborczemu fałszerstwu. Seria demonstracji i zamieszek trwała kilka miesięcy, ale ostatecznie brutalne metody reżimu wzięły górę. Kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych i procesy sądowe kończące się również wyrokami śmierci dla opozycjonistów pozwoliły władzy zapanować nad sytuacją. Być może Trump kalkuluje, że kolejnego buntu rządzący Iranem już nie przetrwają, a problemy ekonomiczne, wzmocnione silniejszymi niż kiedykolwiek sankcjami, przyspieszą jego wybuch. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, czy to scenariusz realistyczny. Jeśli nawet – to czy aby na pewno jest on dla Ameryki korzystny. Nawet ostatnie przykłady Iraku i Libii pokazują, że usunięcie starej władzy rzadko jest odpowiedzią na wszystkie kłopoty, częściej zaś początkiem jeszcze większych problemów.

Bilans zysków i strat

Decyzja prezydenta USA niesie za sobą więcej negatywnych konsekwencji. Niektóre zostały już wspomniane:: przybyła dodatkowa kość niezgody w relacjach z kluczowymi sojusznikami w ramach NATO,  nastąpi dalsza destabilizacja sytuacji na Bliskim Wschodzie, wzrośnie ryzyko kolejnego konfliktu zbrojnego.

Konieczność zaangażowania się w tym regionie może z kolei odciągnąć USA od Azji i Pacyfiku, co jest spełnieniem chińskich marzeń.

Dodatkowo obniża wiarygodność Ameryki przed zbliżającym się historycznym szczytem z Koreą Północną. Tam również kwestia arsenału nuklearnego będzie w centrum dyskusji. Kim Dzong Un już wcześniej miał świadomość, że ta broń to dla niego klucz do przetrwania.Przykłady Libii i Ukrainy zdecydowanie odstraszają od rezygnacji z atomowych ambicji. Teraz otrzymał kolejny sygnał ostrzegawczy. Ameryka straciła część kluczowego w relacjach międzynarodowych zasobu – wiarygodności.

A co Trump zyskał? Spełnił obietnicę wyborczą i pokazał się jako silny przywódca. To  rzecz ważna przed tegorocznymi wyborami do Kongresu. Skupił uwagę mediów z dala od swoich problemów wewnątrz kraju. Zyskał wdzięczność sojuszników – Arabii Saudyjskiej i Izraela. Zaspokoił oczekiwania proizraelskiego lobby w USA – w tym ludzi, którzy hojnie wspierali jego kampanię wyborczą. Zyskał punkt w swojej osobistej rozgrywce przeciw Obamie  utrącając sztandarowe osiągnięcie poprzednika. Wzmocnił poparcie Pentagonu i „sokołów” w administracji waszyngtońskiej dla swojej prezydentury.

Wreszcie – zyskał miejsce w historii amerykańsko-irańskich relacji. Wkrótce się okaże, czy będzie jej pozytywnym  bohaterem czy raczej schwarzcharakterem.