Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Adam Traczyk  8 maja 2018

Potrzebujemy polsko-niemieckiego tandemu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ

Adam Traczyk  8 maja 2018
przeczytanie zajmie 5 min

Nasza obecność w Radzie Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych mija jak dotąd niemal niezauważona. Najwyższy czas, abyśmy zaczęli wykorzystywać jeden z atutów, jaki mamy obecnie na arenie międzynarodowej.  Dodatkowym impulsem do tego może być fakt, że od przyszłego roku do Polski jako niestałego członka Rady Bezpieczeństwa dołączą Niemcy, nasz najważniejszy europejski sojusznik. Niemiecka kultura strategiczna ewoluuje i powinniśmy we własnym interesie starać się wpływać na ten proces.

Pominięcie Polski w zapowiadanej na czerwiec inicjatywie Emmanuela Macrona mającej na celu przygotowanie europejskich wojsk do wspólnych interwencji kolejny raz pokazało, że Polska znalazła się na marginesie dyskusji o przyszłości polityki bezpieczeństwa w Europie. Nawet jeśli rzeczywista realizacja pomysłów francuskiego prezydenta nie dorówna jego ambicjom, to nie ma wątpliwości, że ton debaty nadawany jest dziś na zachodnim brzegu Renu, a nie na wschodnim brzegu Odry.

Do końca przyszłego roku dysponować będziemy jednak ciągle atutem, który miał być przepustką do elity światowej dyplomacji, a póki co zdaje się pozostawać niewykorzystaną szansą, czyli niestałym członkostwem w Radzie Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednocznych (RB ONZ).

Po rezygnacji Izraela pewne jest też, że w latach 2019-2020 w tym najważniejszym gremium odpowiedzialnym za utrzymanie pokoju na świecie będzie zasiadał także nasz zachodni sąsiad. Polska powinna tę szansę wykorzystać.

Niedawne ambiwalentne stanowisko Berlina wobec siłowej odpowiedzi Stanów Zjednoczonych, Francji i Wielkiej Brytanii na użycie broni chemicznej przez reżim Baszara al-Asada w Syrii także w Polsce sprowokowało pytania rolę Niemiec na geopolitycznej szachownicy. Profesor Marek A. Cichocki zastanawiał się nawet na łamach Rzeczpospolitej czy w obliczu konfliktu z Rosją Niemcy stanęliby po stronie zachodnich interesów bezpieczeństwa czy po stronie interesów Nord Streamu.

Nie ulega wątpliwości, że Berlinowi i samej Angeli Merkel nie przystoi chowanie się za plecami innych. Oczekiwania wobec Berlina są zdecydowanie większe niż werbalne udzielnie poparcia swoim sojusznikom z Waszyngtonu, Paryża czy Londynu. Tym bardziej, że z samej stolicy Niemiec od kilku lat płyną deklaracje wzywające do wzięcia większej odpowiedzialności za kwestie bezpieczeństwa. Także sama Merkel konstatowała przecież w czasie kampanii wyborczej, że w epoce Donalda Trumpa Europa nie może już polegać na Stanach Zjednoczonych w takim stopniu, jak było to w przeszłości. Odpowiedź na nieprzewidywalność amerykańskiego prezydenta suflowali socjaldemokraci: Europa musi dążyć do osiągniecia strategicznej autonomii. Tymczasem gdy przychodzi moment próby, Berlin woli sobie nie brudzić rąk. Rozdźwięk między deklaracjami a rzeczywistością musi więc rozczarowywać.

Zamiast lamentować warto jednak zwrócić uwagę na pewne procesy, które pozwalają nieco optymistyczniej spojrzeć na rolę Niemiec w przyszłości i starać się je wspierać.

Ich głównym katalizatorem jest oczywiście rosyjska agresja na Ukrainę. Szok, który wywołała znacząco przybliżył Berlin do polskiej percepcji zagrożenia ze Wschodu. Stanowisko Angeli Merkel było przecież kluczowe dla wprowadzenia i utrzymania unijnych sankcji wobec Moskwy. Niemcy zostały także obok USA, Kanady i Wielkiej Brytanii jednym z państw ramowych zapewniających stałą obecność wojskową NATO na wschodniej flance. Solidarnie przyłączyły się również do akcji wydalania rosyjskich dyplomatów po zamachu na Sergieja Skripala i jego córkę. Nowy minister spraw zagranicznych Heiko Maas już w swoim pierwszym publicznym przemówieniu zasygnalizował zaostrzenie kursu wobec Rosji.

Tych faktów nie powinien przysłaniać nam nawet ciągnący się spór wokół drugiej nitki niemiecko-rosyjskiego gazociągu Nord Stream (NS2). Bez wątpienia to właśnie dalszy stosunek do NS2 będzie najważniejszym testem dla niemieckich zobowiązań strategicznych. Ale i na tym polu możemy odnotować pewien postęp. W czasie niedawnej wizyty ukraińskiego prezydenta Petra Poroszenki w Berlinie Angela Merkel przyznała w końcu, że gazociąg nie jest wyłącznie projektem gospodarczym, ale ma również wymiar polityczny. Dlatego warunkiem sine qua non jego realizacji musi być zagwarantowanie tranzytowej roli Ukrainy.

Kilka jaskółek nie czyni jeszcze wiosny, ale z pewnością nie należy ich ignorować. Szczególnie nie powinna tego robić polska dyplomacja. Niemiecka kultura strategiczna ewoluuje i powinniśmy we własnym interesie starać się wpływać na ten proces.

Nawet krytyczny stosunek rządu Prawa i Sprawiedliwości wobec Europy i samych Niemiec nie powinien przesłaniać faktu, że konwergencja europejskich kultur strategicznych jest w interesie Polski.

Członkostwo w Radzie Bezpieczeństwa daje nam ku temu odpowiednią platformę. Jej wagę doceniają także Niemcy ubiegając się o ponowne członkostwo zaledwie po sześciu latach przerwy.

Dlatego warto już dziś zaproponować Berlinowi organizację regularnych konsultacji w Nowym Jorku. Byłby to gest dobrej woli, który z pewnością zostałby pozytywnie odebrany w stolicy Niemiec. Tym bardziej, że ambasadorem RFN w Nowym Jorku jest jeden z najbardziej zaufanych doradców Angeli Merkel – Christoph Heusgen. Opierając się na zasadzie wzajemności być może udałoby się kontynuować współpracę także, gdy Polska zakończy już swoją kadencję w RB. Pora zadbać o to, aby nasza obecność w Radzie Bezpieczeństwa była czymś więcej niż tylko krótkim epizodem.