Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Monika Wojtkowiak  30 marca 2018

Śpiworek, smród i śmierć

Monika Wojtkowiak  30 marca 2018
przeczytanie zajmie 6 min

Brak chęci pomocy tym, którzy jej potrzebują, tłumaczymy różnymi powodami. Gdy ktoś pyta nas czy pożyczymy telefon, by mógł zadzwonić do szpitala obawiamy się, że zostaniemy okradzeni. Gdy ktoś prosi o dwa złote na bilet dopowiadamy sobie, że w kieszeni ściska brakującą sumę na kolejne piwo. Gdy zbliża się do nas odstręczająca zapachem i wyglądem postać boimy się, że zaraz nas czymś zarazi. Ktoś ledwo stoi na nogach podtrzymując się ściany? Z trudem łapie powietrze i trzyma się za serce? Siedzi na ławce podpierając głowę rękoma? Jeśli jest dobrze ubrany i wygląda na wykształconego, z chęcią mu pomożemy. W przeciwnym razie staje się niewidzialny.

„Koszt wyprania śpiworka to 35 zł”

Na początku marca na jednej z klatek schodowych na warszawskich Kabatach zawisło ogłoszenie, którego treść prędko obiegła media i internet. Na kartce wydrukowano zdjęcie dwóch domowych kubków, a obok „uprzejmy” tekst. „Drodzy sąsiedzi, w nocy z 28 lutego na 1 marca na naszą klatkę przez właściciela kubeczków ze zdjęcia został wpuszczony bezdomny” – głosiło sąsiedzkie przesłanie. Jednak nie było ono pochwałą odruchu serca przy dziesięciostopniowym mrozie. „Bezdomny przespał całą noc pod drzwiami do mieszkania na sankach naszego dziecka. Śpiworek, który posłużył bezdomnemu za poduszkę, jest brudny i śmierdzący. Koszt wyprania śpiworka to 35 zł”. List kończyło wezwanie właściciela kubków, który nieopatrznie postanowił poczęstować bezdomnego gorącą herbatą, do przeprosin.

Wydawać by się mogło, że dyskusja, która rozgorzała się pod ogłoszeniem sprowadzi się jedynie do krytyki pod adresem autora ogłoszenia. Nic bardziej mylnego. Komentarze usprawiedliwiające go „prawem do bezpieczeństwa i godnego życia” mieszkańców bloku nie były osamotnione. W tym samym celu stawiano się także w sytuacji rodziców dziecka, którzy rankiem znajdują nieświeży śpiwór, co kompletnie rozregulowuje im plan dnia. Falę hejtu tamowały głosy rozsądku, które wskazywały, że brudny śpiworek dziecka ma się nijak do poważnych problemów życiowych takich jak bezdomność. Obrońcy tego pierwszego powoływali się wówczas na przykre doświadczenia jazdy publicznymi środkami transportu z osobami przesyconymi oparami moczu i alkoholu.„Myślę, ze przesiąknięty tymi zapachami śpiwór dziecka może (delikatnie mówiąc) wzbudzać wzburzenie rodziców” – przekonywał jeden z internautów.Może, ale czy powinien?

Podczas tegorocznej zimy, w okresie od początku listopada do 20 marca z powodu zimna zmarło w Polsce 75 osób. Prawdopodobnie ta liczba jest dużo wyższa, ponieważ nie wszystkich bezdomnych ewidencjonują służby. Najwięcej ofiar zabrały ostatnie dni lutego: od 23 do 28 lutego zamarzło 21 osób.

Gdyby pewien bezdomny na przełomie lutego i marca nie znalazł schronienia w klatce schodowej na Kabatach, mógłby dołączyć do niechlubnej statystyki. Niechlubnej, ponieważ, jak porównuje Deutsche Welle, w czasie tych kilku dni w Czechach zmarło sześć osób, pięć na Litwie, cztery we Francji i cztery na Słowacji.

Czy tak wysoka liczba zgonów w Polsce jest wynikiem niewystarczająco rozwiniętej opieki społecznej? Na pewno to jeden z czynników. Jednak większa liczba schronisk dla bezdomnych nie rozwiąże problemu. Wielu bezdomnych nigdy do nich nie przyjdzie. Zostaną na działkach, w osłoniętych od wiatru zaułkach, czyichś klatkach schodowych. Być może dotrą do nich ci, którzy rozwożą ciepłe posiłki, koce i skarpety. Ludzie, którzy wiedzą – tak jak pracownicy Straży Miejskiej czy Caritas – gdzie znaleźć ukrywających się przed światem ludzi. Być może wyłapią ich z tłumu ci, którzy w centrum stolicy rozdają gorącą herbatę albo oferują nocleg w kościołach – tak jak to robi we Włoszech Wspólnota Sant’Egidio. Jednak zawsze pozostaje część wykluczonych, którzy nie otrzymają instytucjonalnej pomocy albo nie będą chcieli z niej skorzystać. Uchylone drzwi na klatkę schodową mogą uratować ich życie.

„Bo mi tu śmierdzi”

Warszawa, jedna z linii tramwajowych, czwartkowy wieczór. Nagle w głębi pojazdu rozlegają się krzyki. Kobieta wyglądająca na bezdomną próbuje oddalić się od jednego z pasażerów, który jednoznacznie pokazuje jej drzwi. Wiele osób ostentacyjnie opuszcza tramwaj. Reszta odwraca wzrok. Marlena, przed którą rozgrywa się scena, zdobywa się na odwagę. Podchodzi do agresora i pyta w czym przeszkadza mu zaniedbana kobieta, prawdopodobnie chora psychicznie. Odpowiedź jaką dostaje jest logiczna: nie podoba się jej nieakceptowalny społecznie zapach. Mężczyzna zaczyna wkładać nawet rękawiczki, aby wysadzić z tramwaju niechcianą współpasażerkę. Bez nich brzydzi się jej dotknąć. Wkrótce pojawia się policja, która jako jedyna ma prawo usunąć kogokolwiek z tramwaju. Ostatecznie nie wyprasza staruszki. Po interwencji funkcjonariuszy pozostaje niesmak. „Młodzi ogłuchli. Starzy przyłączyli się do pachnącego (prowodyra sytuacji – dop. red.). Rozglądam się. Większość pasażerów w takim wieku, że za chwilę być może sami nie będą mieli zdrowia. I nic. Całkowita znieczulica. Na głos pytam: »ludzie, co z Wami? Czy nie macie uczuć, wrażliwości? « Egoiści. Patrzą tylko na siebie” – relacjonuje Marlena w mediach społecznościowych.

Problem wykluczenia społecznego jest widoczny. Ci, których dotyka dla reszty świata bywają niemal niewidzialni. Poruszają się w tej samej co my przestrzeni ulicy, tramwaju, sklepów. Oddychają tym samym powietrzem i mają te same prawa. Jednak ludzie, którym nie podoba się odchylenie od normy, każą się im usuwać w cień. Bezdomność, uzależnienia, ubóstwo, choroby to skrajne przyczyny wykluczenia ze społeczeństwa. Słyszymy o nich najczęściej, ale zazwyczaj udaje się nam uniknąć bezpośredniego zetknięcia z ich ofiarami.

Oprócz nich istnieje cała gama innych, koło których przejść obojętnie jest trochę trudniej: ofiary przemocy, niepełnosprawni, ludzie starsi, kobiety w ciąży, matki z małymi dziećmi, osoby potrzebujące pierwszej pomocy… O ile mało kto potrafi sobie wyobrazić, że zostaje bezdomnym (mimo że większość z pozbawionych domu prowadziło kiedyś „normalne” życie, miało pracę i rodzinę), to już wizja własnej starości powinna skłonić do refleksji.

Wyniki badań nad empatycznymi odruchami Polaków nie pozostawiają niestety złudzeń: wśród 63 badanych narodowości z całego świata znaleźliśmy się na trzecim miejscu… od końca.

analizie przeprowadzonej przez prof. Williama Chopika z Michigan State University brano pod uwagę m.in. zadowolenie z życia, samoocenę i chęć udziału w akcjach charytatywnych. W rankingu prowadzą Ekwador, Arabia Saudyjska i Peru; listę zamykają Litwa i inne kraje Europy Wschodniej, cierpiące wciąż na syndrom społeczeństw postkomunistycznych. Stąd popularność takich reakcji na problem ze śpiworkiem jak ta: „Na dworze -16, a pić trzeba. Brak mi empatii dla pijaków”.

Syndrom rozbitej szyby

Brak chęci pomocy tym, którzy jej potrzebują, tłumaczymy różnymi powodami. Gdy ktoś pyta nas czy pożyczymy telefon, by mógł zadzwonić do szpitala obawiamy się, że zostaniemy okradzeni. Gdy ktoś prosi o dwa złote na bilet dopowiadamy sobie, że w kieszeni ściska brakującą sumę na kolejne piwo. Gdy zbliża się do nas odstręczająca zapachem i wyglądem postać boimy się, że zaraz nas czymś zarazi.

Często podobnie dzieje się w sytuacjach, w których pomoc wydaje się naturalna, a nawet konieczna. Ktoś ledwo stoi na nogach podtrzymując się ściany; z trudem łapie powietrze i trzyma się za serce; siedzi na ławce podpierając głowę rękoma. Jeśli jest dobrze ubrany i wygląda na wykształconego, z chęcią mu pomożemy, co udowadniają liczne eksperymenty społeczne. W przeciwnym razie staje się niewidzialny.

Nie pomagamy tłumacząc się też brakiem odpowiednich umiejętności, choć czasem nie potrzeba wiele. Niewerbalizowaną przyczyną będzie chęć wtopienia się w tłum. W społeczeństwie masowym wyróżnianie się nie przynosi chwały, nawet jeśli pojawi się szansa na wykazanie się szlachetnością.

Pomocny dla zrozumienia tego problemu jest jeden z mniej znanych eksperymentów prof. prof. Philipa Zimbardo. Wpisywał się on w nurt badań nad socjologią miasta i kryminalistyką. Jakiś czas później pozwolił wyjaśnić dlaczego ludzie tak rzadko reagują na wezwanie o pomoc.

Badacz ustawił dwa samochody w różnym otoczeniu – na nowojorskim Bronxie i w Palo Alto w Kalifornii. W niebezpiecznej dzielnicy Nowego Jorku pojazd został bardzo szybko zdewastowany – najpierw wybito w nim szyby, wykradziono wyposażenie, na końcu pozostał z niego sam wrak. W ekskluzywnej kalifornijskiej miejscowości po paru tygodniach samochód doczekał się tylko jednej rysy. Doświadczenie udowodniło, że brak obowiązujących norm, deficyt bezpieczeństwa, przyzwolenie na naganne zachowania i brak reakcji na nie powodują wzrost przestępczości. Później okazało się, że zamalowanie graffiti i wprowadzenie restrykcyjnych zasad drastycznie ograniczyło przestępczość w Nowym Jorku.

Tzw. syndrom rozbitego okna odnosi się także do zachowań zwanych popularnie znieczulicą społeczną. Podatne są na nią społeczeństwa, w których panuje duża swoboda oraz brak dbałości o przestrzeganie norm, co skutkuje wzmocnieniem postaw roszczeniowych i wzrostem apatii.

Przyzwolenie na niepomaganie staje się więc „zaraźliwe”, a widok osoby potrzebującej wzbudza coraz rzadsze reakcje.

Empatii warto uczyć, a nie tylko wymagać. Nie chodzi jedynie o nastolatków, którzy zajmują w tramwaju miejsce przeznaczone dla osób starszych. Chodzi także o zauważenie ludzi, których przyzwyczailiśmy się traktować jako element miejskiego krajobrazu, dumni, że nie żywimy do nich żadnych wrogich uczuć. Empatia, zwana też inteligencją emocjonalną, coraz częściej stanowi o wartości pracowników, także w Polsce.

Czy to wystarczający powód, aby rozwinąć ją w stosunkach międzyludzkich także poza godzinami pracy? Przypadki złego traktowania osób różniących się statusem, wykształceniem, wyglądem czy zapachem wcale nie są odosobnione. Nie życzylibyśmy sobie, by spotkało nas to samo, gdyby zakręty życia poprowadziły nas tam, gdzie nie chcemy. Ludzi zorientowanych tylko na własne potrzeby może spotkać niemiłe rozczarowanie, gdy los narzuci im taką sytuację, która wykluczy ich z komfortowego życia.