Reforma szkolnictwa wyższego już się rozpoczęła
Sztandarowy projekt wicepremiera Jarosława Gowina, czyli Konstytucja dla Nauki, wkrótce trafi do Sejmu. Wprowadzone do projektu poprawki mają przekonać krytycznych wobec reformy systemu nauki i szkolnictwa wyższego polityków partii rządzącej. Trzeba jednak pamiętać, że niezależnie od losów projektu w parlamencie realna reforma trwa już od pewnego czasu, głównie za sprawą nowego algorytmu finansowania uczelni.
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego przedstawiło w poniedziałek projekt Konstytucji dla Nauki, uwzględniający uwagi z konsultacji publicznych. Warto podkreślić, że choć oficjalne konsultacje, które jak na polskie standardy trwały wyjątkowo długo (miesiąc), skończyły się 19 października, to ze względu na liczbę i skalę zgłoszonych propozycji zmian (ponad trzy tysiące uwag) na ostateczny kształt projektu ustawy, przekazany do dalszych prac w Radzie Ministrów, musieliśmy czekać aż trzy miesiące. Dla porównania, konsultacje publiczne wokół projektu ustawy „Prawo oświatowe” likwidującej gimnazja trwały od 3 do 17 listopada 2016 roku, a już 8 listopada (sic!) projekt został przyjęty przez Radę Ministrów i skierowany do Sejmu.
Tak długi okres prac nad uwagami, które spłynęły w trakcie trwania konsultacji, nie wpłynął jednak zasadniczo na kształt projektu Konstytucji dla Nauki, z jednym wyjątkiem ‒ w art. 386 zapisano plan wzrostu nakładów na szkolnictwo wyższe w Polsce. Począwszy od 2019 roku nakłady te w relacji do PKB mają rosnąć co roku o 0,1 punktu procentowego, tak aby w 2025 roku osiągnąć poziom 1,8% PKB. To oczywiście nadal mniej niż domagali się twórcy założeń do nowej ustawy, reprezentujący trzy zwycięskie zespoły w konkursie na „Ustawę 2.0”, ale gdyby udało się zapisany w ustawie cel osiągnąć, znaleźlibyśmy się w absolutnej czołówce państw OECD.
Pozostałe zmiany nie są już tak rewolucyjne. Do najważniejszych poprawek należy zaliczyć: modyfikację regionalnej inicjatywy doskonałości, która zakłada przypisanie określonych środków do poszczególnych makroregionów (na wzór „kopert narodowych” w budżecie UE), przy jednoczesnym zwiększeniu środków na ten cel o 100 milionów PLN; wprowadzenie okresu przejściowego do 2021 roku dla jednostek z kategorią naukową C do nadawania stopnia doktora oraz dodanie do wspomnianej już regionalnej i badawczej inicjatywy doskonałości także ścieżki dydaktycznej, dedykowanej dla uczelni zawodowych. Wszystkie te trzy zmiany wychodzą naprzeciw głosom płynącym ze środowiska uczelni regionalnych, które obawiały się radykalnego pogorszenia swoich warunków funkcjonowania i finansowania. W założeniu mają one także przekonać krytyków reformy znajdujących się wewnątrz partii rządzącej, podobnie jak nieznaczne osłabienie roli rad uczelni oraz wzmocnienie pozycji senatów. Choć zmiany te są politycznie zrozumiałe, to niestety prowadzą do dalszego rozwodnienia pierwotnej wersji Konstytucji dla Nauki.
Trudno podejrzewać, aby wspomniane zmiany zaspokoiły oczekiwania mimo wszystko nielicznych krytyków, zwłaszcza że spór wokół reformy ma bardziej polityczny charakter. Wydaje się jednak, że wraz z rekonstrukcją rządu i wzmocnieniem politycznej pozycji wicepremiera Jarosława Gowina szanse przeprowadzenia ustawy w zasadniczo niezmienionym kształcie przez Sejm wzrosły. Można jedynie żałować, że twórcy projektu biorąc pod uwagę zmianę kontekstu politycznego nie odważyli się zrobić kilku kroków dalej. Oczywiście przekazanie radom uczelni kompetencji w zakresie opracowania nowych statutów uczelni mogłyby podważyć kluczowy z perspektywy szans powodzenia reformy kompromis ze środowiskiem rektorów. Z drugiej jednak strony, obserwując strach obecnych władz uczelni przed tworzeniem nowych statutów, można zaryzykować tezę, że nie byłby to postulat z automatu skazany na porażkę.
Spór wokół projektu nowej ustawy nie zmienia jednak faktu, że realnie reforma już się toczy. Po pierwsze, niezależnie od prac nad Konstytucja dla Nauki, opracowana jest nowa lista czasopism naukowych, która będzie mieć rewolucyjny wpływ na ocenę jakości naukowej przeprowadzanej dziś na poziomie jednostek organizacyjnych (najczęściej wydziały), a w przyszłości na ocenę dyscyplin naukowych. Choć można polemizować z kilkoma szczegółami wprowadzanych zmian (np. w zakresie nauk humanistycznych czy społecznych), ich generalny kierunek jest słuszny i daje nadzieję na rozprawienie się z patologicznym systemem skutkującym produkcją „naukowej” makulatury – z ok. 40 tys. czasopism naukowych wydawanych na świecie co 12 (!) ukazuje się w Polsce. Przeliczając to na liczbę pracowników naukowych daje to wskaźnik ok. 30 osób na jeden periodyk. Dodając do tego fakt, że spora część środowiska naukowego nad Wisłą w ogóle nie publikuje, oznacza to, że polscy naukowcy są absolutnymi liderami globalnej produkcji naukowej.
Po drugie, wspomniana ocena jakości naukowej zaczyna odgrywać coraz większą rolę w algorytmie finansowania uczelni, który został zmodyfikowany już w ubiegłym roku. Wówczas kluczowymi zmianami było wprowadzenie „kar” dla uczelni, w których stosunek liczby studentów przypadających na jednego pracownika naukowego przekraczał 13 oraz zmniejszenie tzw. stałej przeniesienia z 65% do 57% (wartość wyliczana na podstawie ubiegłorocznej dotacji) przy jednoczesnym odpowiednim zwiększeniu wpływu tzw. składnika kadrowego. Wspomniane zmiany skutkowały wzrostem wysokości dotacji zwłaszcza dla dużych uczelni – Uniwersytet Warszawski zyskał ponad 28 milionów PLN, Uniwersytet Jagielloński – 23 miliony PLN, Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu prawie 21 milionów PLN, a Politechnika Warszawska oraz Akademia Górniczo-Hutnicza prawie 20 milionów PLN. Na drugim końcu mieliśmy Politechnikę Gdańską, która straciła ponad 12 milionów PLN, Politechnikę Rzeszowską ze stratą ponad 6 milionów PLN, a w dalszej kolejności Uniwersytety Ekonomiczne w Krakowie i Poznaniu, które straciły ponad 4 miliony PLN. Warto dodać, że zmiany te (w obydwie strony) byłyby większe, gdyby MNiSW nie wprowadziło maksymalnego limitu w wysokości 5% wartości dotacji z poprzedniego roku.
Na tym jednak zmiany się nie kończą. W 2018 roku zmianie uległa bowiem wspomniana stała przeniesienia (spadek z 57% do 50%), a dodatkowo składnik kadrowy wyliczany jest na podstawie nowych rezultatów parametrycznej oceny jakości naukowej uczelni. W jej wyniku wiele wydziałów, które w poprzednim okresie (ocena za lata 2013‒2016) cieszyły się oceną A+ lub A, w najnowszym zestawieniu otrzymały zaledwie B, co ma bardzo poważne znaczenie dla składnika kadrowego. Powód jest prosty – kategoria A+ przekłada się na przemnożenie wartości składnika kadrowego o 1,5, dla kategorii A to 1,0, ale już dla kategorii B – „tylko” 0,7. Nawet przy utrzymaniu maksymalnego limitu zmiany wartości dotacji na poziomie 5%, skutki dla uczelni, podobnie jak w poprzednim roku, będą znaczne.
Warto zauważyć, że wbrew zarzutom krytyków reformy Gowina, czynnik geograficzny nie jest jednak najważniejszą zmienną wpływającą na wysokość dotacji w 2018 roku (szacunki nie uwzględniają wyników odwołań od oceny jakości naukowej jednostek, stąd wysokość dotacji dla poszczególnych uczelni może być ostatecznie nieco inna). Największym wygranym zostały w tym roku uczelnie techniczne i przyrodnicze, i to nie tylko z największych ośrodków akademickich, ale także Częstochowy, Lublina czy Siedlec. Co ciekawe, tegoroczny algorytm okazał się także łaskawy dla publicznych uczelni prowadzących wydziały teologiczne, choć już nie dla Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego czy Uniwersytetu im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Na uwagę zwraca także wyraźne odbicie Politechniki Gdańskiej, która w ubiegłorocznym rozdaniu straciła najwięcej. Z kolei uczelnie, które najwięcej zyskały w 2017 roku, teraz znalazły się w diametralnie różnej pozycji. Z jednej strony mamy bowiem AGH, która drugi rok z rzędu zaliczy wzrost dotacji o 20 milionów PLN. Z drugiej strony jest UAM, który w ubiegłym roku zyskał dodatkowe 21 milionów PLN, by w tym stracić prawie … 20 milionów PLN, co jest absolutnym rekordem (drugi na tej liście Uniwersytet Wrocławski straci 6,5 miliona PLN, a trzeci Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie – 5 milionów PLN).
Należy podkreślić, że najbardziej stratną grupą uczelni ponownie będą uczelnie ekonomiczne – poza Szkołą Główną Handlową i Uniwersytetem Ekonomicznym w Poznaniu, które stracą odpowiednio 1,22% i 2,42% dotacji z poprzedniego roku, wszystkie pozostałe uniwersytety ekonomiczne zaliczą maksymalne pięcioprocentowe spadki. Drugą grupą uczelni, która nie tak wyraźne jak uczelnie ekonomiczne, ale jednak straci, są Akademie Wychowania Fizycznego – poza AWF w Warszawie i Katowicach pozostałe cztery zanotują znaczne spadki.
Jak na tym tle prezentują się tzw. uniwersytety regionalne, mieszczące się poza najbardziej uznanymi ośrodkami akademickimi (Warszawa, Kraków, Wrocław, Poznań, Gdańsk, Toruń)? Odpowiedź nie jest jednoznaczna – Uniwersytet Śląski, Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach, Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy oraz Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej zanotują wzrost, Uniwersytet Zielonogórski czy Uniwersytet Łódzki utrzymają zasadniczo wysokość dotacji z poprzedniego roku, natomiast uniwersytety w Białymstoku, Opolu, Rzeszowie i Szczecinie stracą. Dla porównania podobnie niejednoznacznie rysują się wyniki dla „uniwersytetów flagowych” – nieznacznie zyskają Toruń, Warszawa i Kraków, a stracą Gdańsk, Wrocław oraz Poznań, przy czym jak już wspomniano UAM zaliczy prawdziwe finansowe tąpnięcie.
Z analizy zmian wysokości dotacji w 2017 i 2018 roku można wyciągnąć dwa istotne z perspektywy reformy wnioski. Przeznaczenie dodatkowych 100 milionów PLN na regionalną inicjatywę doskonałości powinno z nadwyżką pokryć straty uczelni spoza głównych ośrodków akademickich. Ponadto, choć wymaga to pogłębionych studiów przypadku, można założyć, że strategie uczelni mające dostosować je do zmian tzw. algorytmu finansowania w wielu przypadkach okazały się błędne. Dla przykładu, część uczelni zamiast zatrudnić dodatkowych pracowników naukowych posiadających przyzwoite publikacje, co umożliwiłoby poprawę zarówno tzw. składnika studencko-doktoranckiego, jak i kadrowego algorytmu, a w efekcie przełożyłoby się na wyższą dotację w przyszłości, zdecydowało się na wprowadzenie oszczędności, których efektem jest jedynie … konieczność dalszych oszczędności.
Przyczyn takich błędów jest wiele – od tak kuriozalnych jak nieznajomość przez władze uczelni zasad funkcjonowania systemu oceny parametrycznej i algorytmu finansowania po brak przywództwa i uzależnienie decyzji od gry interesów poszczególnych grup reprezentowanych w senatach uczelni. Jeżeli jednak powyższa diagnoza jest prawdziwa, osłabienie (a tym samym zmniejszenie odpowiedzialności) rad uczelni i rektora kosztem senatów, które znalazło się w poprawionej wersji Konstytucji dla Nauki, są krokami w złą stronę. Uczelnie najwyraźniej potrzebują bowiem zarówno silnego przywództwa, jak i dopływu sprawnych menedżerów spoza swojego środowiska.