Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Katarzyna Nowicka  17 listopada 2017

Nieodłączny cień demokracji. Krótki przewodnik po populizmie

Katarzyna Nowicka  17 listopada 2017
przeczytanie zajmie 7 min

Z całą pewnością populizm, obok postprawdy, to jedno z dwóch najpopularniejszych pojęć w politycznej debacie ostatnich miesięcy. Szkoda tylko, że najczęściej funkcjonuje jako słowo-wytrych, emocjonalny epitet lub ideologiczna pałka na nielubianych polityków. Z pracą Jana-Wernera Müllera Co to jest populizm można się zgadzać lub nie, ale jednego nie można jej odmówić – niemiecki profesor podejmuje ambitną próbę uporządkowania terminologicznego chaosu i nadania pojęciu populizmu konkretnej treści. Adekwatnej do świata Trumpa, Le Pen i Orbána.

Co w takim razie kryje się za tym pojęciem etykietką, tak często (nad)używanym w ostatnim czasie przez politycznych komentatorów? Jan Werner Müller, niemiecki politolog z Uniwersytetu Princeton twierdzi, że populizm nie jest żadną skodyfikowaną doktryną ani spójnym systemem politycznym, konkurencyjnym wobec demokracji, ale jej nieodłącznym cieniem.

W zamian Müller proponuje socjologiczne ujęcie problemu i pisze, że populizm to „szczególny rodzaj moralizującej wyobraźni politycznej i taki sposób postrzegania świata politycznego, który ustawia moralnie czysty i w pełni zjednoczony [fikcyjny] naród czy lud naprzeciw elitom, ukazywanym jako skorumpowane bądź z innego powodu gorsze moralnie”.

Z definicją populizmu nie jest wcale tak łatwo

Takie postawienie sprawy idzie wbrew utartym ujęciom populizmu, które Müller krok po kroku obnaża jako nietrafione lub nadmiernie uproszczające całe zjawisko. Nie można postrzegać populistów jako polityków stosujących zestaw nieodpowiedzialnych czy nierozsądnych rozwiązań państwowych problemów (jak walka z inflacją przez metodyczne przyklejanie produktom niższych cen). Nie jest to też „przybliżanie polityki ludziom”, jak chce na przykład Margaret Canovan, emerytowana profesor Uniwersytetu Keele, ponieważ populistycznym politykom niekoniecznie zależy na większej partycypacji obywateli, skoro doskonale ich już rozumieją i wcielają w życie ich nieuświadomione pragnienia. Nie ma więc potrzeby włączać ich w proces konsultacji społecznych (po co konsultować, skoro jest oczywiste, co należy zrobić), ani organizować referendów (chyba że populiści będą przekonani o ich rozstrzygnięciu na własną korzyść). Niewiele pożytku przynosi również zestawianie różnych historycznych momentów, w których wykorzystywano pojęcie populizmu – zupełnie inne znaczenie miał ten termin w przypadku rodzącego się w XIX wieku ruchu farmerów w Stanach Zjednoczonych, inne dla rosyjskiego narodniczestwa, a jeszcze inne przypisuje się mu, analizując bardzo różne systemy polityczne – od Boliwii i Wenezueli po Węgry i Polskę. Takie proste wyciąganie zakurzonych historycznych bibelotów nie pozwala uchwycić specyfiki współczesnego populizmu. 

Psychologizowanie, czyli przypisywanie określonym grupom społecznym emocji i uczuć (zwłaszcza resentymentu) skłaniających ich do podążania za charyzmatyczną jednostką, również jest zwodnicze. Temu argumentowi warto poświęcić nieco miejsca, bo jest to metoda często stosowana także w Polsce w przypadku definiowania wyborców PiS-u, co przynosi więcej moralnego samozadowolenia krytykom Jarosława Kaczyńskiego niż faktycznego zrozumienia specyfiki rządów jego partii.

Badania cytowane przez Müllera wskazują, że sytuacja ekonomiczna wyborców populistów niekoniecznie jest najgorsza czy zła; samo zresztą opisanie tej grupy jako niewykształconej czy pełnej gniewu jest paternalistyczne i właściwie kończy dyskusję.

Postępujący w ten sposób przeciwnicy populistów uznają część społeczeństwa za niedojrzałą i kierującą się emocjami, co oczywiście uniemożliwia i czyni niewartym rozpoznanie przyczyn (niekiedy słusznego) gniewu. Müller określa to jako funkcjonowanie w popularnym wciąż paradygmacie teorii modernizacji, w którym to rzekomo przegrani szybkich procesów ekonomicznych i ustrojowych są pełni złości i tęsknoty za prostszym przednowoczesnym życiem. Właśnie w tym duchu podąża krytyka liberałów zepchniętych do politycznego kąta przez populistów – służy im za argument za ich wyższością moralną i intelektualną.

Wszystko kręci się wokół nieistniejącego narodu

Skoro wiemy już, czym populizm nie jest i jak nie należy go definiować, warto przejść do pozytywnych elementów tego zjawiska i wrócić do pomysłu Müllera.

Zacznijmy od fikcyjnie skonstruowanego narodu – dla populistów tylko niektórzy obywatele do niego należą. Nie liczą się tu empiryczne wyniki wyborów, sondaże; wszystko to można włożyć do „śmietnika badawczego”, gdyż liczy się Schmittowska „substancja” „czystego” narodu, którego wolę może odgadnąć i wprowadzić w życie populistyczny lider i do czego nie są potrzebne żadne formalne procedury („liberalne dyrdymały”, jak to nazwał Orban).

By wprowadzić nieco polskiego kontekstu – również polscy komentatorzy zwracali uwagę, że PiS wygrał wybory dzięki wsłuchiwaniu się w głos tych, którzy wcześniej byli przez władzę ignorowani, jednak nowy element wprowadzany przez Müllera polega na tym, że to zupełnie nieistotne, jakie są faktyczne pragnienia ludu. Liczy się samo podkreślanie słuchania „ludu”, a następnie konsekwentna realizacja  partyjnej agendy przy moralnym poparciu wydestylowanego „narodu”. Ten populistyczny „lud” tak naprawdę nie istnieje – to tylko fikcyjny twór, istniejący wyłącznie w narracji populistów.

Oznacza to, że populiści są antypluralistami. Choć, jak zauważa politolog, trudno jest przedstawić ostatecznie przekonujące argumenty za pluralizmem i wielokulturowością, to łatwo pokazać, że antypluralizm w istocie jest niedemokratyczny (w sensie takim, że nie zapewnia ochrony praw mniejszości, co gwarantuje demokracja liberalna) i prowadzi do zepchnięcia na margines wszystkich grup społecznych, które nie zostaną włączone do populistycznej koncepcji „narodu”. Najczęściej pozostali są przedstawiani jako powiązani w jakiś sposób z byłą elitą, bądź jako agenci inspirowani lub finansowani przez zagraniczne podmioty, co automatycznie ma stawiać ich jako wrogów moralnie czystego narodu.

Analiza Müllera jest przeprowadzona przede wszystkim z perspektywy zachowań populistów, ale warto też dodać, jak zauważyła na niedawnym wykładzie profesor Tatiana Worożejkina z Moskiewskiej Wyższej Szkoły Nauk Społecznych i Ekonomicznych, że wspieranie populistycznych polityków daje temu „ludowi”, choćby i chodziło o pracowników najmniejszych zakładów pracy, daleko poza największymi ośrodkami miejskimi, poczucie uczestnictwa i politycznej sprawczości: „ich” władza wreszcie realizuje „ich postulaty”. Czy pragnienie, aby „Polska wstała wreszcie z kolan” albo chęć „rozbicia sędziowskiej sitwy” są autentycznymi pragnieniami części wyborców (jak twierdzą populiści), czy też konstruktami funkcjonującymi wyłącznie w dyskursie publicznym, powielanymi przez niektórych polityków i media? Należy raczej przyjąć, że populiści działają jak Nietzscheański człowiek unikający prawdy – chowają rzecz za krzakiem, a potem z triumfem ogłaszają, że ją tam znaleźli. W ten sposób, występując jako rzecznicy ludzkich pragnień i obwieszczając je publicznie, znajdują je później w tychże ludziach, oglądających propagandę i przekonanych, że ci politycy działają na ich rzecz.

Müller wprost nawołuje do tego, by w swoich polemikach z populistami nie porzucać pojęcia narodu i nieustannie spierać się o jego wizję. Problem pojawia się, gdy populistom zostawia się wolną rękę w definiowaniu narodu, a trzyma się kurczowo pojęcia społeczeństwa – to drugie hasło jest bowiem „resztą” po odjęciu od narodu „zbędnych obywateli”.

Nie należy się brzydzić tego słowa (które niektórym wydaje się patetyczne i prawicowe), tylko śmiało wejść w dyskusję o wizji narodu tak, by pokazać, że to populistyczne roszczenie moralne do reprezentacji narodu  nie jest absolutne i uniwersalne. Tym bardziej, że społeczeństwo obywatelskie jest przez populistów represjonowane, nie stanowi żadnego partnera do dyskusji, a jest wręcz wrogiem moralnie definiowanego narodu – jego członkowie są dyskursywnie podejrzewani o działanie na rzecz obcych sił, zatem nie powinno być dla nich litości (i nie ma – wystarczyło przeglądać polskiego Twittera wtedy, gdy TVP uderzała w organizacje pozarządowe).

Niezbędnik dobrego populisty

W tym miejscu dochodzimy do „legalizmu dyskryminacyjnego”, jednego z trzech wyróżnionych przez Müllera charakterystycznych działań populistów. Oznacza on ni mniej, ni więcej, że tylko członkowie fikcyjnego narodu mają prawo do wsparcia, pozostali natomiast powinni być nieustannie pilnowani i traktowani nieufnie (co wskazuje, że konflikty kulturowe wywołujące kryzys społecznego zaufania będą nasilać populistyczne tendencje). Müller rozumie przez to gratyfikacje finansowe oraz dotacje przyznawane „zaufanym” instytucjom, personalnie powiązanym z rządzącymi populistami.

Drugim typowym zachowaniem populistów jest, zdaniem politologa, kolonizowanie państwa, co można realizować pod sztandarem „odzyskiwania” państwa z rąk dawnych elit. Następuje jawna wymiana kadrowa, która jest uzasadniana moralnie. Nawet jeśli zdarzą się przypadki nadużycia stanowiska czy korupcji, to nie szkodzą one za bardzo populistom – dzieje się tak w ramach przyjęcia dyskursu wyższego dobra, na rzecz którego rzekomo pracują populiści. Ich zachowanie nie może być zatem oceniane w perspektywie tak prostackiej, jak zasady liberalnej demokracji i rządy prawa (populiści bowiem stosują prymat rządów człowieka nad rządami prawa). Przeciwstawianie się zmianom to służenie dawnym elitom („skowyt odrywanych od koryta”, „agentura wpływu” – brzmi znajomo?).

Trzecim elementem jest masowy klientelizm, czyli wsparcie udzielane niektórym członkom społeczeństwa w zamian za poparcie. Wiąże się on choćby z przydzielaniem konkretnych miejsc w spółkach Skarbu Państwa. Politolog podkreśla, że o ile wszystkie te zarzuty można z ogromnym powodzeniem wystosować również do innych polityków będących u władzy w czasach, gdy liberalizm święcił triumfy, o tyle w przypadku populistów tak naprawdę one nie stanowią powodu do krytyki – po raz kolejny przemawia za takim działaniem moralna racja, której liberałom brakowało.

 ***

Po lekturze książki nasuwa się jedno zasadnicze pytanie: jak w takim razie odnaleźć się w politycznym świecie skolonizowanym przez populistów? Odpowiedź Müllera jest banalna i oczywista: należy z nimi rozmawiać.

Wykluczanie populistycznych elit czy odrzucanie wyciąganej przez nich czasami ręki potwierdza bowiem tylko istnienie rzekomego „spisku opozycji”, która zmawia się przeciwko narodowi. Należy empirycznie podawać dowody na fałszywość konstruowanych populistycznych tez. Nie ma jednego czystego narodu – jest polifonia wizji narodu, a demokracja, w obrębie której muszą i chcą działać populiści, dopuszcza roszczenia do reprezentacji także innych perspektyw. Celem jest dialog oparty nie na wyższości moralnej z jednej strony (nowi populiści), ani na rzekomej technokratycznej, merytokratycznej legitymizacji do rządzenia (stare elity demokracji liberalnej), ale prowadzony w przekonaniu o wspólnej służbie dla dobra państwa.

Materiał powstał ze środków programu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Promocja literatury i czytelnictwa”.