Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Bartosz Brzyski  19 lipca 2017

Idzie nowe. Czas przejrzeć szuflady

Bartosz Brzyski  19 lipca 2017
przeczytanie zajmie 4 min

Od lat 90. jednym z głównych postulatów środowisk konserwatywnych była budowa państwa o silnych instytucjach, zdolnych do udźwignięcia dużych projektów na miarę ambicji i potencjału Polski. Prawo i Sprawiedliwość, jak wcześniej AWS czy PO-PiS, miało po uzyskaniu pełni władzy bez koalicjanta i z prezydentem ze swojego obozu wreszcie to marzenie spełnić. Dynamika polityczna pokazuje jednak, że zamiast ewolucji dostaniemy rewolucję.

Instytucje są konikiem konserwatystów. Z samej tylko definicji zapewniać mają ciągłość państwa, być trwałym szkieletem, wokół którego można budować skuteczną i długookresową politykę. Przez całe lata konserwatyści – tak intelektualiści, jak i polityczni praktycy – debatowali nad odpowiednim kształtem tychże. Chodziło o to, by zbudować silne i sprawne państwo, które będzie gwarantowało wolności obywatelskie i przestrzeń do bogacenia się przedsiębiorczych Polaków, a także pozwoli odgrywać nam coraz istotniejszą rolę na arenie międzynarodowej. Wszystkich tych rzeczy nie można zrealizować bez instytucji gwarantujących dobrą edukację, sprawną ochronę zdrowia, budujący zaufanie obywateli wymiar sprawiedliwości, etosową służbę cywilną i wielu innych. Zamiast tłamsić, w oczach konserwatywnego instytucjonalisty, dobrze urządzone instytucje mają wspierać w rozwoju jednostki, wspólnoty, naród i państwo.

Prawo i Sprawiedliwość po stabilnych, ale mało ambitnych latach rządów Platformy Obywatelskiej, dawało nadzieję, że oto skończy się w Polsce rozdział zatytułowany „imposibilizm”. Wielu oczekiwało dynamicznie prowadzonej polityki skoncentrowanej na budowanie podwalin sprawnego i sprawiedliwego państwa. Niestety, działania w tym zakresie podjęte przez PiS ograniczały się przede wszystkim do prowadzonych na dużą skalę zmian kadrowych oraz uzależniania instytucji od władzy centralnej. Zmiany w mediach publicznych, służbie cywilnej – odejście od konkursów na rzecz mianowania, zmiany w wojsku i służbach specjalnych, rewolucja w Trybunale Konstytucyjnym, a teraz procedowany projekt o KRS i Sądzie Najwyższym.

Kierunek ten nie odpowiada na konserwatywną potrzebę ciągłości z dwóch powodów. Po pierwsze, nie można realizować ambitnych celów –  takich jak chociażby geoekonomiczny projekt Trójmorza czy Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju – bez doświadczonych pracowników służby cywilnej. Po drugie, konserwatywny realizm każe pamiętać, że w polityce najszybciej replikują się praktyki złe.

Kadrowa miotła może zamiatać i w drugą stronę, więc nominaci PiS zostaną usunięci, a ich stanowiska zagarnięte jako rodzaj partyjnego łupu po zmianie władzy. Tak prowadzoną politykę trudno uznać za państwowotwórczą.  

Na Jarosława Kaczyńskiego powinien być obrażony przede wszystkim Mateusz Morawiecki. Chociaż wiele aspektów polityki Prawa i Sprawiedliwości można pochwalić, przede wszystkim w obszarze gospodarki i polityki społecznej, a do rządu weszło wielu specjalistów mających propaństwowe i ambitne projekty modernizacyjne, to kwestia zmian instytucjonalnych stoi ością w gardle wielu konserwatystom, a złego wrażenia nie może zatrzeć powołanie takich ciał jak Komitet Ekonomiczny przy KPRM. Najlepszymi przykładami są odejście z partii Kazimierza Michała Ujazdowskiego, zerwanie sojuszu z Markiem Jurkiem czy coraz częstsza krytyka kolejnych posunięć władzy autorstwa bliskich przecież diagnozom Prawa i Sprawiedliwości dziennikarzy takich jak choćby Piotr Zaremba, Łukasz Warzecha czy Rafał Ziemkiewicz. W ostatecznym rozrachunku wynik tych działań jest raczej ujemny. Nie można wiecznie przykrywać działań, mówiąc mocno eufemistycznie, dyskusyjnych, mniejszymi lub większymi sukcesami instytucjonalnymi w polityce gospodarczej.

Wicenaczelny „Rzeczpospolitej” Michał Szułdrzyński zauważył, że choć politycy PiS mieli być konstruktorami IV RP, to stali się jak dotąd przede wszystkim grabarzami III RP. Zrozumiał to też chyba prezydent Andrzej Duda: postawiony w pozycji żyrującego pogrzeb wymagającego zmian systemu stara się zaproponować nowej instytucjonalne rozwiązania, które ograniczą partyjniacką rewolucję.

Jednak pytaniem fundamentalnym jest, czy należy się zatem tylko martwić? Pewnym jest, że czeka nas niebezpieczny czas coraz głębszych politycznych zawirowań. Z drugiej strony – chociaż wolelibyśmy ewolucję od rewolucji – system polityczny będący wypadkową pookrągłostołowych kompromisów wymagał gruntownej przebudowy, ponieważ był wypadkową wydarzeń politycznych burzliwych lat 90., a nie przemyślaną koncepcją ustrojową. Gdy PiS już go zdemontuje, być może nie konstruując w ich miejsce nowych, trwałych odpowiedników, trzeba być gotowym – jako wspólnota polityczna – do budowy nowego systemu.

Powrotu do status quo ante już nie będzie. Muszą być tego świadomi też liberałowie i lewica, dzisiejsza opozycja. Złożywszy do grobu III RP musimy być gotowi na powołanie IV RP: bez względu na to, kto będzie rządził w następnej kadencji.

W ten sposób kluczowe staje się pytanie, czy są w Polsce środowiska intelektualne i polityczne, które mają dziś jakąś przemyślaną, konsekwentną wizję państwa. Projekty jego instytucjonalnej odbudowy. Wszystkie zmieniane dziś w drodze rewolucji instytucje będą musiały zostać wymyślone na nowo. Można mieć tutaj solidne obawy, że dzisiejsza opozycja oprócz obrony umierającego porządku nie ma do zaoferowania tych nowych rozwiązań. Czas, kiedy będziemy ich potrzebować, aby poukładać państwo na nowo, zbliża się wielkimi krokami.

Krzysztof Mazur w głośnym tekście na łamach naszego portalu nazwał Jarosława Kaczyńskiego „ostatnim rewolucjonistą III RP.” Miał absolutną rację. Wszyscy znaliśmy idée fixe szefa PiS polegającą na rozmontowaniu instytucji będących przechowalniami patologii PRL. Coraz częściej wydaje się jednak – świadczy o tym „reformatorski chaos” widoczny przy kolejnych ustawach dotyczących sądów czy niepodjęcie na konwencji programowej PiS suflowanej przez prezydenta Dudę tematyki konstytucyjnej – że na budowę nowych, lepszych i, co najważniejsze, trwałych nie wystarczy mu czasu, a być może i chęci.

Być może postawił sobie za cel przede wszystkim demontaż tych dotychczasowych, uważanych za prowizoryczne czy doraźne w burzliwych latach transformacji. Pewnym jest jednak, że Jarosław Kaczyński stwarza szansę, by w za kilka lat ktoś realizował w Polsce plan budowy nowego instytucjonalnego ładu.

Najwyższy czas, byśmy w środowiskach intelektualnych i politycznych przejrzeli swoje szuflady i zastanowili się, czy jesteśmy na ten moment gotowi. Zegar tyka. To już nie czas, by pogrążać się w żałobie. Jeszcze większą będziemy przeżywać gdy okaże się, że nie byliśmy gotowi, by wziąć odpowiedzialność za „nowe”, które nadchodzi.