Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Justyna Chrapowicz, Maciej Dulak  27 lutego 2017

Chrapowicz: Lidl nie lubi związków

Justyna Chrapowicz, Maciej Dulak  27 lutego 2017
przeczytanie zajmie 8 min

Kilka dni po powrocie do pracy na moich zmianach rozpoczęto częste wizytacje i kontrole. Musiałam podpisywać oświadczenia za rzeczy typu: brudna podłoga w jednym miejscu czy też jeden zepsuty owoc na wystawie itd. Ogólnie mówiąc, mój pracodawca od początku próbował mnie zastraszyć bądź tez szukał dowodów na to, że dopuściłam się jakichś przewinień w pracy. Ostatecznie to się nie udało, stąd dokonano prostej kalkulacji – czy bardziej opłaca im się zwolnić moją osobę i dochodzić swojej racji w sądzie, czy też pozwolić funkcjonować związkowi i rosnąć mu w siłę. Z Justyną Chrapowicz, założycielką już rozwiązanego związku zawodowego w Lidlu rozmawia Maciej Dulak.

Co skłoniło Panią do założenia związku zawodowego? Chęć osiągnięcia dodatkowych korzyści czy też nieprzestrzeganie regulaminu pracy przez pracodawcę i trudne warunku pracy?

Związek zawodowy powstał dlatego, że warunki pracy w sieci supermarketów Lidl stale się pogarszały. Mimo rosnących obowiązków, liczba pracowników była redukowana. Nawet część osób, które nadal pracowały, posiadały umowy na ¾ lub ½ część etatu, mimo że pracowały 8 godzin dziennie.

Nikt nie żądał dodatkowych benefitów i podwyżek, ale tak naprawdę chodziło o to, aby pojedynczy pracownik miał jasno sprecyzowane obowiązki, które może wypełnić, a nie odpowiadał za całość funkcjonowania sklepu. W moim przypadku, kiedy byłam zastępcą kierownika sklepu, oprócz swoich obowiązków wykonywałam jeszcze pracę należącą do innych pracowników oraz obsługiwałam kasy fiskalne. Brakowało osób do pracy, co skutkowało obciążeniem pracowników na 150% ich możliwości.

Tak było tylko w Lidlu czy w innych supermarketach również stosowano takie praktyki? Zmieniło się coś na przestrzeni ostatnich czterech lat?

Nadal pracuję w handlu, lecz w innym supermarkecie. Generalnie takie praktyki zdarzają się wszędzie, bez względu na to, czy mówimy o Tesco, Carrefourze czy jakimkolwiek innym sklepie. Pracodawca chce osiągać coraz większe zyski, a robi to poprzez redukcję zatrudnienia i kosztem pozostałych pracowników. My szukamy pracy, więc zgadzamy się na to, ponieważ nie mamy alternatywy.

Jak wygląda zakładanie związku zawodowego w prywatnej firmie?

Jeżeli chodzi o Lidla, jego zarząd jest bardzo antyzwiązkowy. Generalnie całą strukturę związku pomogła nam stworzyć komisja krajowa „Solidarności”. Wtedy też „Solidarność” w ramach swojej akcji odwiedzała różne sklepy i rozmawiała z różnymi pracownikami, przekonując ich do założenia własnego związku zawodowego. Tak właśnie na moją zmianę, kiedy pracowałam w Łodzi, przyszedł mężczyzna, który przedstawił się jako członek „Solidarności” i zachęcał do założenia własnego związku, tym bardziej, że słyszał o praktykach jakie są w Lidlu stosowane. Wtedy się nie zdecydowałam i nie chciałam z nim rozmawiać, aby nie mieć problemów, ale poprosiłam go o telefon po pracy, aby w międzyczasie porozmawiać ze swoimi zaufanymi kolegami i koleżankami. Zaufanymi, ponieważ gdyby władze Lidla dowiedziały się o moich rozmowach z komisją krajową, najprawdopodobniej od razu by mnie wyrzucono z pracy.

Do spotkania z przedstawicielami „Solidarności” doszło u mnie w domu, opowiedzieliśmy o swoich problemach, a oni pokierowali nas, w jaki sposób założyć własny związek zawodowy. Na wstępie potrzebowaliśmy 10 pracowników, którzy podpiszą się pod wnioskiem. Udało się zebrać podpisy, a ja, za namową koleżanek, zostałam przewodniczącą. Kiedy sprawa się sformalizowała, udaliśmy się do siedziby Lidla w Poznaniu, aby wręczyć pismo o powstaniu jednostki związkowej. Nikt z zarządu nie znalazł dla nas czasu, a osoby trzecie, które się pojawiały, wymagały od nas imiennej listy członków organizacji, której nie mieliśmy obowiązku udostępniać. Spotkanie trwało 10 minut.

I zaczęły się problemy?

Kilka dni po powrocie do pracy na moich zmianach rozpoczęto częste wizytacje i kontrole. Musiałam podpisywać oświadczenia za rzeczy typu: brudna podłoga w jednym miejscu czy też jeden zepsuty owoc na wystawie itd. Takich rzeczy nie byłam fizycznie w stanie zawsze dopilnować, odczuwałam to jako celowe działania kierownictwa, abym osobiście pożałowała tego, że chciałam pomóc pracownikom.

Za założenie związku zawodowego.

Tak. Jak śmiałam otworzyć związek zawodowy, skoro firma, w której pracuję jest taka dobra i krzywda nam się w niej nie dzieje. Oni nie widzieli tego, że my pracowaliśmy 10-12 godzin dziennie, mimo 8-godzinnych zmian.

Płacono za te nadgodziny?

W ostateczności pracodawca decydował się na zapłatę. W ostateczności, bo najczęściej bywało tak, że zwracano je jako dni wolne od pracy. To często wyglądało tak, że pracownik przychodził na 6:00 i w momencie, kiedy okazało się, że jest mały ruch, wysyłano go do domu po trzech godzinach pracy. Można było w ten sposób bez ryzyka oddawać nadgodziny w częściach, co nie jest komfortowe. Powszechną praktyką było też odwoływanie urlopów z dnia na dzień, kiedy ktoś inny zachorował.

Jak dużą popularnością cieszył się związek wśród pracowników kiedy  formalnie powstał?

Wielu pracowników nie wiedziało w ogóle o jego istnieniu, ponieważ pracodawca dobrze to ukrywał. Większość naszych członków dowiedziała się od innych pracowników bądź z innych źródeł. Po pewnym czasie rozpoczęłam we własnym zakresie odwiedzać nasze sklepy w innych miastach. Tam poprzez rozmowy z ludźmi, wieszanie plakatów informacyjnych i inne działania starałam się dotrzeć do jak największej liczny osób. Problemem był jednak nacisk wywierany ze strony zarządu sklepu. Pracownicy kilkakrotnie dopytywali mnie, czy na pewno jestem ze związku i czy to nie jest czasem jakiś rodzaj prowokacji. Tego samego typu obawy miałam co do osób z „Solidarności”, czy to nie ktoś kto tylko nas „testuje”. Podsumowując, byli bardzo nieufni, ale ostatecznie udało się nakłonić ok. 200 osób.

Te osoby miały później problemy?

Pewna pracownica z Katowic, kiedy uczestniczyła w jednej z akcji, miała zakrytą twarz. Udzielała wówczas wypowiedzi do mediów i rozmawiała z dziennikarzem. Kiedy wracała do samochodu i była już bez nakrycia twarzy, ochroniarze Lidla zrobili jej zdjęcie, szantażując, że przekażą je dalej.

Od nacisków doszło ostatecznie do zwolnienia Pani z firmy.

Po około roku od założenia związku zostałam zwolniona z pracy. Mój pracodawca od początku próbował mnie zastraszyć bądź też szukał dowodów na to, że dopuściłam się jakichś przewinień w pracy. Ostatecznie to się nie udało, stąd dokonano prostej kalkulacji – czy bardziej opłaca im się zwolnić moją osobę i dochodzić swojej racji w sądzie, czy też pozwolić funkcjonować związkowi i rosnąć mu w siłę. Oczywiście wybrano pierwszą opcję i zwolniono zarówno mnie, jak i mojego zastępcę. Po pewnym czasie, w trakcie już prowadzonych postępowań, mój zastępca również się ode mnie odwrócił i do dziś nie wiem dlaczego, bo nie mam z nim żadnego kontaktu. Zostałam więc sama z prawnikiem, którego przydzieliła mi „Solidarność”.

Jaka była przyczyna Pani zwolnienia? Chyba nie może to być tak proste – wyrzucić kogoś, kto jest przewodniczącym związku zawodowego.

W mojej ocenie ochrona związkowców przed zwolnieniem jest nieskuteczna. Mnie zwolniono na postawie artykułu 52, motywując to moim rzekomym uczestnictwem w pikietach przed Lidlem, rzekomym fałszowaniem przeze mnie danych dotyczących liczby członków. Tak naprawdę szukano jakiekolwiek artykułu, byle tylko mnie zwolnić, odciąć od pracowników i przejść na drogę sądową. Zarząd miał doskonałą świadomość, że skoro zwolni mnie, czyli przewodniczącą, która w dodatku jest na chronionym etacie, w ten sposób da jasny sygnał pracownikom, że mogą zwolnić każdego. To był moment, kiedy pracownicy byli tak zastraszeni, że organizacja zaczęła upadać.

Czy na drodze sądowej i po Pani zwolnieniu „Solidarność” pomogła w jakimś stopniu?

„Solidarność” pomogła mi zarówna finansowo, jak i prawnie. Poprzez pożyczkę finansową, którą mi udzielono, kiedy nie miałam pracy, a którą ostatecznie umorzono oraz przydzielenie bardzo dobrego prawnika, byłam w stanie przez rok trwania procesu walczyć o swoje prawa.

Udało się w przeciągu tego roku działalności związkowej dokonać jakichś zmian dotyczących warunków pracy?

Myślę, że tak. Po całej sytuacji związanej z założeniem związku zawodowego, pracodawca chciał pokazać, że faktycznie jest dobrym pracodawcą, byle zniwelować ryzyko utworzenia kolejnego związku zawodowego. Powstała komórka z tzw. telefonem dla pracowników, którzy incognito mogli powiedzieć o problemach, które spotykają ich w pracy. Oczywiście nikt się nie przyzna, że doszło do tego dzięki organizacji, jaką założyliśmy z pracownikami. No bo skąd taka nagła zmiana podejścia?

Czyli aktualnie w Lidlu nie funkcjonuje żaden związek zawodowy. A jak to wygląda w innych supermarketach?

W Lidlu nie ma związku zawodowego. Warto jeszcze przypomnieć, ze moje podejście do założenia związku zawodowego było drugą próbą w historii firmy. Nie wiem więc, czy po tych dwóch spalonych próbach ktoś odważy się jeszcze założyć jakiś związek zawodowy. Natomiast w Kauflandzie, który należy do tej samej grupy kapitałowej, związki zawodowe funkcjonują normalnie. Rozmawiałam kiedyś z przewodniczącym tych związków i on powiedział, że w momencie jakichś problemów, spotyka się z prezesem i wspólnie szukają porozumienia. Nie wiem więc, dlaczego w jednym sklepie związki mogą działać, a w innym nie, mimo tej samej branży.

Czy państwo oraz inne instytucje jak Państwowa Inspekcja Pracy pozostają bezradne wobec takich sytuacji?

Mimo dobrego funkcjonowania i częstych kontroli ze strony PIP, tak duże firmy jak Lidl, potrafią zapłacić te kilka tysięcy złotych kary czy mandatów. Poza tym, często bywa tak, że grzywna nie spadała na firmę, a na kierownika konkretnego sklepu, który nie jest niczemu winien, ponieważ funkcjonuje i dysponuje zasobami, jakie przydzieliły mu władze sklepu. Być może są mandaty, które obciążają bezpośrednio władze, ale ze swojego doświadczenia wiem, że karę ponosi kierownik danego sklepu. Poza tym, kiedy jeszcze nie było związku zawodowego i odwiedził nas przedstawiciel PIP-u, który zapowiedział swoją obecność w najbliższym czasie, przez cały ten okres standardy utrzymywane przez firmę były na najwyższym poziomie. Począwszy od obuwia ochronnego, nowych ubrań, po czas pracy, rozkład obowiązków itd. Po kontroli  wszystko wróciło do „normy”. Taki schemat działania jest jednak wszędzie, gdzie oczekuje się kontroli w najbliższym czasie.

Czy podczas swojej działalności związkowej miała Pani kontakt z innymi osobami, które próbowały utworzyć związek zawodowy w prywatnym zakładzie i spotykały się z oporem władz?

Teraz może już mniej, ale kiedyś spotykałam się z takimi ludźmi. Jest mi bardzo przykro, że tak to się potoczyło, ale wiem, że przewodnicząca związków zawodowych w firmie Dino również miała podobne problemy. Firmy handlowe mają przekonanie, że związki zawodowe są czymś złym, a my chcieliśmy tylko lepszych warunków pracy i przestrzegania określonych standardów. Nie chcieliśmy dodatkowych pieniędzy. Dążę do tego, że prywatne przedsiębiorstwa boją się związków zawodowych, bez względu na branżę i bez względu na „narodowość” firmy.

Można zatem zmienić coś w naszym prawie, co będzie miało realny wpływ na poprawę i możliwość działalności związków zawodowych w Polsce?

Myślę, że ważną kwestią jest umocnienie miejsc pracy chronionych, czyli zatrudnienia dla osób będących reprezentantami związku zawodowego. Co z tego, że ja jako przewodnicząca miałam rzekomą ochronę prawną, skoro prawnicy Lidla inaczej interpretowali statut i prawo w stosunku do prawników „Solidarności”. Nie wiem, czy pomoże zmiana kodeksu pracy. Wydaje mi się, że musi nastąpić zmiana mentalności pracodawców, którzy uważają, że związki zawodowe są złe. Związki są po to, aby rozmawiać z pracodawcą i wskazywać na problemy, które można wspólnie rozwiązać, i w ten sposób przyczynić się do efektywniejszej działalności firmy. My robiliśmy swoje akcje protestacyjne tylko dlatego, że zarząd firmy nie chciał się z nami spotykać i rozmawiać. Nie mieliśmy innych dostępnych narzędzi, aby wyrazić nasze niezadowolenie.

W obecnym zakładzie pracy uczestniczy Pani w życiu związkowym?

Przez dłuższy czas po zwolnieniu i po roku rozpraw sądowych zdecydowałam się na ugodę. Byłam już tym zmęczona, nie miałam pracy, musiałam podjąć jakieś decyzje. Przez pół roku miałam problem ze znalezieniem pracy, ponieważ w jakiś sposób było o mnie głośno. Kto chce zatrudnić kogoś, kto przez rok sądził się ze swoim pracodawcą? Udało mi się znaleźć pierwszą pracę, ale kiedy dyrektor regionalna dowiedziała się o mojej historii, od razu dostałam wypowiedzenie. W drugiej pracy usłyszałam natomiast, że mogę zachować stanowisko, bo jestem dobrym pracownikiem, ale pod warunkiem, że nie będę próbowała zakładać swojego związku zawodowego w ich firmie. Ostatecznie zmieniłam również tę firmę i pracuję w Kauflandzie, gdzie działają związki i gdzie otwarcie mogłam powiedzieć o swojej sytuacji dyrektorowi, któremu to zupełnie nie przeszkadza. Więc na tę chwilę nie należę do związków zawodowych, lecz obserwuję ich działalność. Chcę też, aby moja sprawa ucichła sama w sobie i może wówczas wrócę do działalności związkowej. Na tę chwilę nie czuję jednak takiej potrzeby.